Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Nieznane Opowieścitemat: [RPG] Pradawna Groza - Ancient Fear
komnata: Nieznane Opowieści
strona: 1 - 2 - 3 ... 15 - 16 - 17 - 18 - 19

Nitj'sefni PW
9 stycznia 2017, 21:23
Shadal pomógł magowi wstać. Wyraźnie czuł obecność towarzyszącego mu ducha.
Następnie oparł się o drzewo. Wydało mu się wyjątkowo wygodne. Spojrzał na Cuervo (bo chyba tak nazwał go Drekar) i tajemniczego czarodzieja. Potem zerknął w stronę Drekara, który na stronie rozmawiał z powietrzem. Było ich zdecydowanie zbyt mało, żeby pokonać armię orków.
Czego ja tak naprawdę chcę? ... Chcę przeżyć. Czy zależy mi na Falais? ... Nie. Więc czy opłaca mi się samobójcza walka przeciw bandzie orków? Odpowiedź jest oczywista. Jednak, jeśli ucieknę, to Drekar nie nauczy mnie korzystać z magii.
W umyśle mężczyzny zaczął kiełkować plan. Zaskakująco durny i naiwny. Taki, którego nie powstydziłby się upośledzony goblin. Takie plany często się udają.
- Dobra, słuchajcie, mam plan! - zawołał tak, żeby Drekar usłyszał. - Czy spotkałeś już wcześniej tych orków? - zapytał nożownika.
- Raczej nie. - Odpowiedział Cuervo.
- No i dobrze. Robimy tak:
Ty
- zwrócił się do maga - i Drekar chowacie się w krzakach. Ja i Cuervo stajemy tutaj oparci o drzewa. A właśnie! Żebym nie zapomniał. Cuervo, czy mógłbyś zabić tych tu orków? - Wskazał na nieszczęśników trzymanych przez szkielety. - Tylko się nie pochlap. Musimy zgrywać przypadkowych przechodniów, a ci dwaj to świadkowie całej sytuacji. A i niech ktoś odwoła te kościane monstra. No więc my stajemy oparci o drzewa, a pan mag i Drekar chowają się w krzakach. Jeden po lewej, drugi po prawej. Wystarczająco daleko, żebyśmy nie dali się orkom otoczyć i żeby nie zostali wykryci, a wystarczająco blisko, żeby słyszeć mój głos. Kiedy przyjdą orkowie, to my - spojrzał na Cuervo - udajemy, że nie wiemy, co się dzieje i zwabił nas tu widok pożaru. Ja próbuję się z orkami dogadać, ewentualnie zagadać ich, żeby stracili czujność. Cuervo siedzi cicho, bo inaczej dostanie młotem przez łeb. Na mój wyraźny, głosowy sygnał atakujemy. Chyba, że oni zaatakują pierwsi. Wtedy nie czekacie na rozkazy. Możliwe, że rozkazu w ogóle nie będzie, bo rozwiążemy sytuacje pokojowo i orkowie sobie pójdą.
Shadal zaczerpnął głęboki oddech.
- Ma ktoś lepszy pomysł?

Xelacient PW
10 stycznia 2017, 00:05
"Ale to, że jest autentyk jeszcze nie oznacza, że musiałeś to potwierdzać na głos!" - pomyślała sobie Belbruga, dobrze, że od wňdki już była pokraśniała, bo inaczej wyszłoby, że poczerwieniała ze złości.

Coś jeszcze burknęła pod nosem o tym, że też tylko chciała przekazać informacje, a nie negocjować, ale wobec braku wsparcia ze strony towarzyszy w końcu skapitulowała, dalszy opór wzbudziłby zbyt dużo podejrzeń

- No dobra, to chodźmy zobaczyć tą cała obstawę, jeśli jest dobra to jest szansa, że bezpiecznie przejdziemy przez miasto, prawda - dodała, by zachować resztki pozorów. Jak dla niej Bart i Brigid nie wykazywali nawet minimalnego pomyślunku.

Chociaż kto wie? Może nie będzie tak źle. Jeśli będą mieli okazję do ochędożenia się to... przynajmniej będą dobrze wyglądać na egzekucji.

Nicolai PW
10 stycznia 2017, 10:05
NicolaiNicolaiStrażak Bych


Bizon patrzył na Diucka swoimi wielkimi oczyskami na Diucka i nie miał zielonego pojęcia co ten od niego chce. Wszelkie skojarzenia ze szczeniakiem gapiącym się na pana, którego poleceń nie potrafi rozszyfrować są jak najbardziej prawidłowe.
- Nie, nie tak... - Słoniolud zabrał głos. - Yip, yip! - Krzyknął i stwór momentalnie poderwał się w powietrze, zawisł pod oknem i ogłosił swoją gotowość do lotu charakterystycznym ryknięciem.
- A wujku… co jest w tym jaju? - Nim duet odleciał, słoniolud zapytał Dio o pamiątkę z Falais.
- Jajo Feniksa Pustki, mój giermek tachtał je z Puszczy. - Książę odpowiedział poważnym tonem. - Miałem je pokazać Vanagarowi.
- Czyli niedługo się wykluje. - Stwierdził olbrzym. - Jak się ponosi przy sobie jajo to się wykluje...
- Tak to nie działa… - Stwierdził Morgan.
- Działa. - Żachnął gigant.
- Kto Ci takich głupot naopowiadał? - Spytał Morgan.
- Qaim. - Usłyszał odpowiedź.

===

Kurt nie musiał w ogóle pytać mistrza o to po co lecą z powrotem do Falais, sług dymu i ognia zdradzał cel podróży jeszcze daleko przed Falais. Wieś paliła się niczym suchy chrust i kopciła jak komin wulkanu. Życie setek bandytów, oprychów i zakapiorów, ale także dziesiątek starców, kobiet i dzieci wisiało na włosku, a Morgan uznał, że tak być nie może i trzeba interweniować.

Tylko jedna rzecz nie dawała rycerzowi i jego giermkowi spokoju, czemu Puszcza płonęła? Podpadła prawie każdemu, więc i potencjalnych odpowiedzi było na pęczki. Może okoliczni mieli dosyć sąsiedztwa tej meliny i ruszyli na nią z pochodniami? A może ogień podłożył ktoś z Listmoor? Wszak możnowładcy od dawna bezskutecznie naciskali na Prefekta, by coś zrobił w tej sprawie. Więc może to sam Farkas za tym stoi? Tylko czemu tyle z tym zwlekał i dlaczego akurat teraz? To może dopust smoczy? Kto je tam wie… Typy spod ciemnej gwiazdy miały w Puszczy przytłaczającą nadreprezentację, więc może Bóstwa uznały, że pora z tym skończyć, a tę garstkę przyzwoitych niestety, ale trzeba spisać na przymusową ofiarę dla wyższego dobra. One były do tego zdolne, zwłaszcza Elrath. To był jeden z powodów dlaczego Dio wolał Ylatha. Acz była jeszcze jedna opcja, może po prostu to był nieszczęśliwy wypadek. Zabudowa głównie z drewna poprzetykanego szmatami i mchem, a do opału stosuje się wszystko co wpadnie pod rękę, w tym śmieci, więc o pożar nie trudno.

- Oho, chyba kilka opcji nam wypada... - Rzekł Książę po tym jak jego bystre oczy wypatrzyły zgraję orków, gnolli i innego tałatajstwa zgrupowanego wokół prowizorycznego obozowiska. Niby wyciąganie wniosków podchodziło pod rasizm, ale nie byli w postępowym cesarstwie, mogli sobie na to pozwolić. - Zaraz, czy to nie duch tego li… khem, suchotnika? - Dio dostrzegł, że przy orkach stacjonowała druga ekipa. - Co on tu robi i gdzie podział swoje ciało? No nic, będzie musiał sobie poradzić sam, przynajmniej przez jakiś czas, my mamy inne sprawo na głowie. - Dio wskazał na walący się budynek dawnej mleczarni przy małym placyku. - Tam jest pełno ludzi, zajmij się ich ewakuacją, ja biorę na siebie owczarnię. Jakby co to studnia jest tam, a w tamtą był stawek, w którym kiedyś hodowano karpie. - Morgan poinstruował swego giermka i odleciał. - Karpie… chwast rybny. - Mamrotał do siebie po drodze.

NicolaiNicolaiXel i Garcio na dywaniku, Bacek w kanale


- Świetnie... - Sardyn znowu odpowiedział ironicznym jednozdaniowcem i ruszyli do bocznego wyjścia, przy którym rzeczywiście czekał mały oddział straży miejskiej. - Możemy ruszać Pszenic. - Posłaniec rzucił do dowódcy, którym był siwiejący szatyn o posturze szafy, który czasy swej najlepszej kondycji miał już za sobą, o czym świadczył brzuch wypchnięty do przodu i lekko sflaczałe mięśnie, jednak z całą pewnością nadal był niemożebnie silny. Na sobie miał sayamski podkoszulek, na który został narzucony mundur, który wisiał na nim jak peleryna. Do tego miał na szyi wisiorek.
- Za mną… - Przywódca zadecydował ochrypłym basem i ruchem ręki dał znać, by szli za nim.

Po drodze minęli wiele majestatycznych gmachów, w tym konsulat Przeprawy Eridana, przy którym znajdowało się nietypowe zbiegowisko złożone z osobników noszących maski wstydu, najpewniej za karę, bo raczej nikt normalny nie założyłby tego czegoś z własnej woli na twarz, wraz jednorogim minotaurem o brunatnym umaszczeniu. Zdawał się być nadzorcą owego zbiegowiska. Do tego na uboczu stało coś w rodzaju ręcznej pompy. Ów widok był tak intrygujący, że Bart musiał, po prostu musiał przystanąć na chwilę i wypytać się o szczegóły.
- Panie kochany, że się tak spytam… co tu się dzieje? - Spytał ciekawskim tonem minotaura.
- Co się dzieje, co się dzieje... - Odpowiedział mu nadzorca. - U tych flejtuchów z Przeprawy szambo wybiło, ot co.
- A nie próbowaliście tamtej pompy? - Brimstone pytał dalej.
- Próbowaliśmy, ale widzisz, cwaniaki z budowlanki przykoboldziły na materiałach i nie wyłożyły dna... - Minotaur wyjaśnił.
- Rozumiem, rzadkie wsiąknęło, a zostało się samo gęste. - Bart już rozumiał w czym problem.
- Dokładnie, nawet chcieliśmy z początku to pompą ogarnąć, ale niezbyt dobrze się to skończyło… syfon się zapchał, zębatkę wyszczerbiło i lipa... - Minotaur wyglądał na wyraźnie zirytowanego tym jak się to skończyło.
- No dobra, ale czemu wszyscy mają maski wstydu… oprócz Ciebie? - Została jeszcze jedna rzecz, którą Bart chciał zrozumieć.
- Bo nie muszę im płacić... - Nadzorca odpowiedział jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. - Niby ta kara nie jest równa infamii, ale i tak nikt się za nimi nie stawia, więc wychodzi na to, że jeden pies. A, że grzebanie w ekskrementach to profesja, którą nie chcą się nawet gnolle zajmować to czatuję pod sądami i kościołami, by przechwycić “zamaskowanych”. Nawet nie wiesz jak ciężki to kawałek chleba, przedsiębiorcy potrafią się pobić o to czyja jest dana miejscówka czy kto pierwszy zauważył pariasa. - Nadzorca splunął lekką śliną zmieszaną z tabaką na ziemię. - No, ale ja jestem minotaurem, mnie nikt w kolejkę nie wejdzie… dlatego jak wczoraj mi się przyfarciło i zdobyłem kobolda to nikt nawet nie pomyślał o tym, by go przejąć, a powiem tobie… koboldy to skarb w tej branży.
- A czemu to? - Sprawa bardzo zaintrygowała wynalazcę.
- Przecież to oczywiste… krzyżówka szczura z krasnoludem, podwójnie odporna na smród. - Minotaur zarechotał, a Bart tak się zdenerwował, że jego twarz nabrała jednolicie czerwoną barwę. - Właśnie go spuściliśmy po linie na dół… z łopatą i wiadrem, niech przefedruje gęste.
Bart był bliski wybuchnięcia, Brigid w sumie też i nie ma co im się dziwić. Słowa jowialnego cwaniaka raniły zarówno krasnoludy jak i koboldy. Jednak Pszenic w porę to zauważył i zainterweniował nim doszło do bójki.
- Się głupio pytałeś to teraz masz... - Skarcił Brimstone’a. - A teraz chodź, starczy tego mitrężenia.

Dalsza droga obyła się bez przystanków, wprawdzie mijali kilka ciekawych zjawisk, ale Bart po raz pierwszy w życiu darował sobie kontemplację nad nimi. Minotaur dał mu nauczkę, że nie zawsze warto wszystko wiedzieć. Dlatego z bólem serca, ale odwracał wzrok jak tylko dostrzegał coś co go interesowało.

W końcu dotarli do tylnego wejścia Pałacu Namiestnikowskiego. Ono było przeznaczone dla służby, ale gromada o tym nie wiedziała. Weszli do środka i zostali poprowadzeni do schludnego, acz pustego salonu, w którym stało kilka krzeseł, trzy balie, siwy starzec, który swą aparycją przywoływał na myśl suszoną śliwkę i kilka praczek.
- Rozbierać się... - Zdecydował zmęczonym szeptem. - Wyszorujemy Was… wybaczcie zbiorowość, ale nie mamy czasu na zbytek prywatności.
- Gołe pokurcze? To ja wychodzę. - Sardyn powiedział do samego siebie i jak stwierdził, tak zrobił. - A Waść Ambasador? Uda się od razu do Jego Prefekturalnej Mości czy może poczeka za swoimi kompanami?

Xelacient PW
10 stycznia 2017, 13:59
- Dobra, już same się wyszorujemy - odparła Belbruga starcowi biorąc Brigid pod ręke - a niech Pana podwładne zajmą się naszym towarzyszem, be ten jego smar ciężko schodzi - prosimy tylko o potrzebne rzeczy... my weźmiemy tamtą balię - dodała wskazując na najbliższą, po czym pociągnęła za sobą koboldkę. Sama rozebrała się bez cienia zażenowania, miała tylko nadzieję, że jej towarzyszka dzięki wňdce też nie będzie się ociągać. Gdy weszły do balii, to krasnoludka pod pretekstem wyszorowania towarzyszki zbliżyła się do niej i uważając na potencjalnych słuchaczy zaczęła szeptać:

-Dobra, Brigid, trzeba ustalić wspňlną wersję tego co mamy mňwić prefektowi, masz jakieś uwagi, czy powtarzamy moją wersję?

Dziergaczka miała tylko nadzieję, że Brygid będzie bardziej rozgarnięta niż Bart.

Matheo PW
10 stycznia 2017, 17:37
- Są jakieś bonusy za dwukrotną śmierć? Co innego jakby mnie kto przepędził, ale zginę w twym obskurnym cielksu. - Duch nie dawał Darionowi chwili wytchnienia. - Może byś coś jednak zrobił? Zaraz tu będą. - Darion niestrudzenie trwał w miejscu, próbując skupić energię.
- Chłopie no rusz się! Zaraz cię dopadną! - Ponaglała mara.

Nic nie zapowiadało tego co miało się wydarzyć. Czekasz sobie spokojnie na napaść bandy orków, aż tu nagle ziemia sypie się pod nogami. Coś z niej wyłazi i zaczyna ryczeć, stukać i chrzęścić. Jakieś dwa paskudztwa zaczęły siać zamęt i popłoch wśród barbarzyńców, przechwytując trzech i zmuszając resztę do ucieczki. W dodatku, gdyby komuś było mało atrakcji, na miejscu zjawiła się grupa niecodziennych osobowości. Na szczególną uwagę zasługiwał jasnowłosy Elf, człowiek z nad wyraz widoczną blizną i postać obłożona zwojami papieru. Całe to towarzystwo zwaliło się kupą na Dariona wywracając go. Minęła chwila nim nekromanta zdołał ogarnąć rzeczywistość.
- No powiem ci, że jestem w szoku. Czemu nie robiłeś tego wcześniej? - Zapytał duch.
- To nie moja sprawka.
- Co mówiłeś? - Zapytał Elf, pomagając Darionowi wstać. Ten uświadomił sobie, że rozmawia ze swym kompanem na głos.
- Nic takiego. - Odparł nekromanta. - Byliście w mieście, przeżyliście. - Kontynuował Darion sklecając w całość klika faktów. Dostrzegł, że postać księgarza oddaliła się nieco i podjęła dialog z jakąś zjawiskową postacią.
- Na moje to lisz. - Wtrącił Lepisto. - I to całkiem silny. To chyba jego pupilki. - Dodał mając na myśli kościeje.
- Wiem kto podłożył ogień i wiem gdzie go znaleźć. - Oznajmił nekromanta. - Choć zapewne sam do nas przyjdzie.

Turtle PW
10 stycznia 2017, 17:44
Naszyjnik maga, taki ładny, tak blisko mojej ręki- myśli oszusta nie mogły się oderwać od błyskotki. To jedna z jego wad.
Musiał się skupić, orkowie mogą tu być w każdej chwili, a plan Shadala był... już sam fakt, że był to obraza inteligencji wsztstkich ludów Ashanu. Całe szczęście jestem z nimi.
Może zamiast ich zabijać - tu wskazał na grupkę orków- damy im wybór. Albo do nas dołączą, albo przywiążemy ich do drzew w ramach żywej tarczy. Szkielety niech też pomogą. Ty i Drakar- zwrócił się do czarodzieja który dopiero co wstał i otrzepywał swe ubranie z kurzu- zostańcie z tyłu i zróbcie jakąś dywersję. Wiecie jakiś dym, ogień, coś co im utrudni życie. Ja zastawię prostą, wręcz prymitywną pułapkę, mianowicie rozwieszę tę żyłkę blisko ziemi. Może uda się paru zatrzymać. Shadal, zostajesz z nimi i pilnujesz, aby nikt się nie zbliżył do rodzinki.- tu przypomniał sobie o pozostałych towarzyszach. To trochę utrudni sprawę...
A kiedy wszyscy zajmiecie się walką, ja urządze sobie spacer do Listmoor- dodał w myślach oszust.

Drwal PW
10 stycznia 2017, 19:35
Rufete niemal na moment nie miał spokoju. - Co za dzień, naprawdę. Ktoś na górze chyba chce bym odszedł z tego świata. A jestem przecież jeszcze taki młody - pomyślał Czarnoksiężnik. Nie miał jednak wiele czasu, nawet na tak wydawałoby się szybką czynność jaką jest myślenie. Ostrze starca wydawało się być w naprawdę dobrym stanie. Lśniło się niczym dopiero co naoliwiona kobieta po masażu w miejskim burdelu.

- To naprawdę nieporozumienie Szanowny Panie! Jestem Czarnoksiężnik Rufete, być może słyszałeś o moich wygranych konkursach magicznych? Nie mam żadnych złych zamiarów. Zaklęcie jakimś cudem nie zadziało jak należy i dostałem się tutaj - kontynuował bohater. - Zobacz proszę na moją odznakę, na te hafty charakterystyczne dla Czarodziejów. Nie jestem żadnym zbirem czy złodziejem.

Wypowiedź Rufete zdawała się nie kończyć. Mag chciał użyć niemal wszystkich argumentów na swoją obronę, mówił jednak dość nieporadnie i sprawiał wrażenie zagubionego. Daleko było tu do sprawnej mowy i giętkiego języka. Ciapowate słowa mogłoby mieć jednak sporo sensu - Rufete wzbudzał w ten sposób litość i może staruszek zmięknie? Ciężko powiedzieć, Mag na wszelki wypadek rzucił na siebie kamienna skórę...

Belegor PW
11 stycznia 2017, 13:38
Abaraiowi wszystko szło po jego myśli:
~Tak, wszyscy zwrócili uwagę na mnie, nawet Regen. Kupiłem dość czasu by ten cały pijany chłop wy....!~
Kiedy zobaczył, że Wiaczesław nadal siedział i pił wódkę naga się załamała. Cały jego plan szlag trafił, a potem jak się okazało niektórzy słyszeli co prywatnie i CICHO powiedział do Wiaczesława. Nawet feniks się pokazał, psując jego argument. Regenowi rzucił tylko ręką i odrzekł:
- Przyganiał wieloryb rekinowi (nagijska wersja "przyganiał kocioł garnkowi").

Duża grupa zaczęła grać muzykę i w jakąś alkoholową grę. Dodatkowo ktoś przyszedł po krasnoludy. Abarai domyślił się, że chodziło o Łzę Ashy. Musiał działać szybko. Jeśli znalazł jakąś butelkę wziął ją i położył przed Wiaczesławem mówiąc prosto:
- Chlej!
Nie czekając na reakcję bezużytecznego półgłówka wyszedł z Ambasady. Zabrał jedynie ze sobą dwa miecze. Będąc na zewnątrz zawołał Hebiego. Dawno go już nie widział. Nie czekał na niego długo, jeśli się nie zjawiał. Uznał, że pewnie śpi w jakimś kącie. Jeśli jednak się zjawił to wziął go ze sobą na Pola Turniejowe:
~Mukao powinien tam być. Na pewno już nie w burdelu, bo Diavolo się pewnie tam zaszył. Może jak ten chłop jeszcze mocniej się spije to z jego bełkotu nawet Elrath nic nie wyciągnie. Krasnoludy raczej nie wiedzą, gdzie jest ta cała świątynia Ylatha. Mukao jako tutejszy mędrzec raczej problemu nie będzie miał. Najwyżej, złapie jakiegoś turboylathiańczyka i przepyta w sposób Malassy. Nie ma co tracić czasu.~

Nicolai PW
11 stycznia 2017, 13:53
NicolaiNicolaiDrwal z deszczu w balię


- Jakimś cudem nie zadziałał? - Grubas zmarszczył brew i sięgnął po swój monokl, by przyjrzeć się odznakom czarodzieja. - Cudem to Ty przeżyłeś… z tego co widzę to jesteś geomantą, a teleportacja to magia pierwotna. Drab zaczął się śmiać tak bardzo, że jego brzuszysko drgając wzniecało fale w balii. - A, że się tak spytam… skąd Cię przywiało. Jesteśmy na samym środku Morza Cieni, więc pewnie z bardzo daleka. - Jegomość zaczął się śmiać na całego, w tym czasie Rufete mógł rozejrzeć się po pomieszczeniu. Wszystko z drewna, do tego bulaje, rzeczywiście byli na statku. No i trikorn, powieszony na krześle. Czyżby to oznaczało, że mag trafił do kąpieli z samym kapitanem? Zaraz, czy to nad kapeluszem to kalendarz? Zdobiła go ponętna elfka z wielką piersią. Ech, faceci… wszyscy są tacy sami. Tylko czemu zaznaczona data była przesunięta o kilka dni w stosunku do dnia dzisiejszego? No chyba, że dzisiaj już nie jest dzisiaj, a Rufete wyrzuciło kilka dni w przyszłość podczas teleportacji. Czarownika z zamyślenia wyrwało płytkie pociągnięcie pałaszem wzdłuż szyi.
- Nie myśl tyle, bo zostaniesz myśliwym. - Grubas przestał już się śmiać, ale humor nadal miał zaiste wyborny. - Powinienem się przedstawić… Sanna Kalus, kapitan Dzika Morskiego, a jak to z morzem bywa.. - Marynarz przysunął się do Rufete i złapał go za krocze. - … jest spory deficyt na kobiety. - Końcówkę wyszeptał mu obleśnym tonem do ucha. Czarownikowi zrobiło się niedobrze, ale nie mógł nic zrobić. Był skrajnie wyczerpany teleportacją i nawet mrugnięcie powieką sprawiało mu ból, a co dopiero ruch ręką czy rzucenie czaru.

Wyglądało na to, że trafił z deszczu w balię. Uniknął obicia przez wyliniałe gnolle, ale w zamiast zostanie wykorzystany przez obleśnego korsarza i nie było ratunku. Czuł jak spodnie wraz z bielizną są z niego zdejmowane, ale nie miał siły, by wykręcić głowy, by spojrzeć co się dzieje tam na dole. Już miało dojść do penetracji, kiedy w drzwiach stanął majtek.
- Ka… kapitanie, ja słyszałem krzy-krzyki t-to… przybyłem. - Wycedził głosem drżącym z zaskoczenia. Zaalarmowały go wytłumione śmiechy, a zastał kapitana w środku intymnej sytuacji z nie wiadomo kim. - Co.. co się… tu dzieje?
- A co się ma dziać? Używam sobie z jeńcem. - Kalus był bardzo zdenerwowany, że ktoś mu przerwał, w takim momencie. - Mag się doteleportował to czemu nie miałbym skorzystać ze sposobnosci? - Dopiero po opowiedzeniu sytuacji Sanna zrozumiał, jak głupie i nieprawdopodobne jest to co się tutaj wydarzyło. Widział jak sekunda po sekundzie majtek wytraca cały respekt jakim go darzył. Dla kapitana była to bardzo niebezpieczna sytuacja, ale dla Rufete mogło się to okazać sposobnością, by wyjść z tego ambarasu cało i bez pałasza w zadku… jakby mógł cokolwiek zrobić.

XelacientXelacientKółko dyskusyjne Felaga


- Nihilomanta… jakże nie lubię tego określenia, wrzuca mnie do jednego worka z tymi wszystkimi głupcami co zaczęli zgłębiać pustkę dla władzy i potęgi, a choćby jej minimalne zrozumienie pokazuje jak nieistotne są to rzeczy, bo czymże są wpływy i bogactwa wobec zrozumienia świata i możliwości przywracania dusz pod władzę Ashy? - odparł wymijająco Drekar - niestety nie miałem okazji zaobserwować żadnych anomalii w okolicy, albowiem byłem zajęty wyprowadzaniem moich towarzyszy z tegoż nieszczęsnego pożaru. Z całą pewnością został przez kogoś wznieciony. Byłby gotów Ci pomóc w twoich poszukiwaniach, ale muszę wspomóc swoich towarzyszy w umknięciu przed nadchodzącym zagrożeniem… - chyba nawet mnie wołają gdy doszły ich jakieś krzyki - chyba, że połączymy siły i przegonimy tych oprychów… sam fakt, że znajdują się na drodze z płonącej wsi do Listamoor i to, że dotąd ignorowali ogień powinien dawać do myślenia - dodał drapiąc się po brodzie

XelacientXelacientMatheo, Turtle, Nitj’sefni i pierwsza fala



Po zakończeniu planowania męższczyźni przystąpili do realizacjii planu. Cuervo szybko rozpiął linke między jakimiś przydrożnymi krzakami. Niestety nie było jak zagadać schwytanych wrogów, bo kościane monstra niezgrabnymi, acz silnymi ciosami je ogłuszyły. Wtedy rozległe się miarowe kroki. Widocznie choć orkowie ruszyli na odsiecz towarzyszom to węsząc jakiś podstęp poruszali się o wiele ostrożniej. Wyglądało na to, że zbiegła dwójka wróciła tylko z kilkoma orkami i gnollami. Dzięki ostrożnemu postępowaniu tylko jeden z nich potknął sie o linkę. Męższczyźni mieli o tyle szczęście, że nowi oponenci ich nie zauważyli, bo ich uwagę zaabsorbowały całkowicie kościane twory, które stały nieruchomo. Zaczęli ich ostrożnie okrążać.

- Uważajcie! To pewnie robota tego nekromanty, gdzieś on tu może być! - zakrzyknął jeden z nich.

Tymczasem Darion szybko doszedł do wniosku, że z całej bandy podpalaczy ruszyła na nich tylko część z nich, widocznie reszta została przy wozach, by je przypilnować, widocznie przeszacowali zagrożenie i spodziewali się jakiejś zasadzki. Do tego doszedł jeszcze jeden problem, łysy mięśniak co zaczął mu się wydawać jasnowłosym elfem na powrót zaczął mu przypominać brodatego łysola od brudnej roboty. Czyżby zmysły go oszukiwały w zmroku, albo może dzięki swojemu zmysłowi widział coś co nie było dane oglądać zwykłym śmiertelnikom?

NicolaiNicolaiXel, napalony Janusz, kapusta i dywanik


Ledwo co Dziergaczka zdążyła zaproponować, że sami się wyszorują, a Bart już stał taki jakim go Arkath stworzył, potem wprawdzie doszło do niego doprecyzowanie, że do tego już nie słyszał. Wypiął się wiec dumnie, prezentując swą pochodnię w pełnej okazałości. Dziergaczka mimowolnie spojrzała na jego dolną brodę, która była tak samo bujna jak ta górna, co w społeczeństwie krasnoludów było podniecające.

Niestety Brigid była bardzo niechętna publicznemu obnażaniu się, co wynikało z jej składowych. Po pierwsze była kapłanką, a te zazwyczaj mają wzmożoną wstydliwość, a po drugie była w części myszą, a te wykazują naturalną płochliwość. Dlatego jedyne co była w stanie zrobić to stać jak słup soli, wybałuszyć oczy i kręcić głową na widok naturyzmu swoich kompanów. Niestety starzec nie uszanował jej skrępowania i zaczął ją bezpardonowo rozbierać, nie bacząc na jej ciche popiskiwania, które miały wyrażać dyskomfort i sprzeciw.
- Nie mamy czasu... - Mruczał pod nosem, przynajmniej próbował się wytłumaczyć. Byle jak, ale przynajmniej coś. Po chwili Brigid stanęła przed nimi taka, jaką ją Dagar stworzył. Goła sierść, która odsłania place skóry na piersiach, brzuchu i pośladkach przypominała nieco futro małpy i z jakiegoś dziwnego powodu zdawała się podniecać Brimstone’a, przynajmniej tak Złotosrebrna odczytała z reakcji jego organizmu. A może ekscytował go sam fakt, że w końcu po tylu latach znajomości widzi Brigid nagą?
- Już, ładować się do balii i szorować, byle bez fuszerki… nie chcę widzieć ani jednej plami. - Wymamrotał staruszek. - Ja Wam wybiorę jakieś ubrania, a panie pokojówki zadbają o wasze fryzury… i paznokcie. - Mówiąc to patrzył na dłonie Brigid, przy której były pazury. Witanie się czymś takim z Prefektem było nie do przyjęcia.

Starzec w przeciwieństwie do Barta, dobrze zrozumiał stwierdzenie ”same się wyszorujemy” i ciągnął wyraźnie niezadowolonego Brimstone’a do innej balii, ale Brigid wyrwała go i wciągnęła go, ku jego wielkiej uciesze, do namydlonej wody, w której siedziała wraz z Belbrugą. Dziergaczka była bardzo pod wrażeniem, acz potem okazało się, że kapłanka wcale nie miała kosmatych myśli, tak jak Brimstone i Złotosrebrna sobie uroili.
- Zaciągnęłam tutaj tego paplę, by mu nawtykać do tego pustego łba nasze alibi. - Koboldka miała rację, jakby ustaliły wszystko we dwójkę to istniałoby spore niebezpieczeństwo, że ten trzeci spaliłby ich misternie wymyśloną wymówkę. - Słuchaj uważnie i nie ciesz się za bardzo... - Brigid pogroziła Brimstone’owi palcem, ale ten nic sobie z tego nie robił. Patrzał gdzie chciał i chichotał głupio. Kapłanka nie mogła już z tym nic zrobić, więc kontynuowała. - Co do naszego alibi to co? Powiemy, że oddamy tylko w dniu rozpoczęcia turnieju? Przecież to nasz zleceniodawca, może powiedzieć, że chce Łzę tu i teraz, co wtedy zrobimy? Musisz coś lepszego wymyślić...
- Dobra panie, to którą wyszorować najpierw? - Rozochocony Brimstone siedział ze szczotką i mydłem oraz figlarnym uśmieszkiem, który nie znikał mu z twarzy.

===

Po kąpieli do trójki dopadły pokojówki, które kazały usadowić się im wygodnie na krzesłach.
- Nie, nie, nie... - Mruknęła obsługująca Brimstone’a. - Nie mogę pozwolić na taką cenę. Siostro, fluid! - Zaczęła korygować przebarwienia jego skóry i po chwili wynalazca po raz pierwszy od setek lat był równomiernie blady. Paca z Brigid była dużo żmudniejsza, bo równomiernie rozczesywali jej futro na całym ciele i zroszyli je oliwą, by pięknie się rumieniło. Do tego zajmowali się jej pazurkami. Przy Złotosrebrnej było mniej-więcej tyle samo roboty co przy Brimstonie. Mu pletli warkoczyki w brodzie i włosach, jej sprawili fryzurę bedącą ostatnim krzykiem mody. Do tego przyozdobiono ją złotem. Na koniec został się wybór ubrań. Brimstone’owi trafiło się błękitno-złote wdzianko godne dyrektora banku, Brigid dostała koniakową suknię będąca jednocześnie skromna i wdzięczna jak ona sama, a Złotosrebrej przypadła gustowna, tunika w kolorze szmaragdu. Jeszcze nigdy nie wyglądali tak elegancko.

===

Farkas był w swoim biurze i szczerzył się do skrzyni z kapustą, nad którą stał. Normalny człowiek widząc takie coś byłby mocno skonfundowany, ale jego asystenta w ogóle to nie ruszało. Stał z grobową miną i sporządzał notatki.
- To co zrobić z pożarem Listmoor? - Spytał oficjalnym tonem.
- Jak to co? Posłać ludzi, by pomogli. - Farkas odpowiedział tak jakby zdziwiło go to pytanie, ale nawet nie odwrócił się, cały czas patrzał na kapustę.
- Na pewno? - Haskill się zdziwił. - Nie lepiej dać im się spalić do cna?
- Coś Ty? - Prefekt nie dawał za wygraną, ale odpowiedział tak jakby był nieobecny. Tak bardzo skupiał się na kapuście. - Ten dzień jest tak udany… najpierw nekromanta, potem misja Giadiego, a na koniec to... - Ruchem głowy wskazał na skrzynię.
- Właśnie… to ten nekromanta nie jest już nam potrzebny? A już posłałem po niego. - Haskill zanotował coś w kajeciku.
- Trudno… najwyżej wyprawię go do Njorgerd. - Prefekt tak to powiedział jakby myślami był gdzie indziej. - A właśnie… muszę się ponapawać sukcesem, dzisiaj nie ma mnie dla nikogo.
- A jakby, dajmy na to… Cesarzowa przybyła? - Asystent spytał poważnym tonem.
- A to jest ktoś? - Farkas odpowiedział takim tonem jakby było aż wstyd poruszać tak oczywiste kwestie. Niestety jak na złość wszedł Sardyn.
- Prefekcie, Ci od Łzy Ashy przybyli. - Sposób w jaki to ogłosił przywodziło na myśl prymusa dumnego ze zrobienia zadania z gwiazdką.
- Łzy Ashy? - Farkas delikatnie się zdziwił. - No dobra, wprowadzić ich. - Sardyn cofnął się po dostawców i wrócił z nimi. Haskill usadowił ich na wygodnych krzesłach.. Farkas usiadł przy biurku naprzeciwko nich, jego twarz na powrót zaczęła bić surową powagą. - Tak… to gdzie moja Łza? - Spytał formalnym tonem.
- No bo ten... - Brimstone chciał zacząć, ale silnym szturchnięciem Brigid mu przerwała. O dziwo krasnolud nie zareagował na to słownie, tylko spojrzał na kapłankę z wyrzutem, bo chciał powtórzyć to co ustalili, ale panie wykazują zero zaufania do niego.

NicolaiNicolaiBelek dziedzic


Abarai trafił Wiaczesława w bocznym korytarzu, leżał oparty o doniczkę z bonsai, do której wcześniej wymiotował. Wyglądał jak bełkoczący obraz nędzy i rozpaczy. Samuraj zaczął zastanawiać się po co jeszcze do tego wszystkiego kolejna flaszka, ale wcisnął mu ją i nie czekając na odpowiedź wyszedł z Ambasady.
- Uhu… fla… flaszynka. - Wymamrotał otwierając wódkę. - Tu ja… po-powiem gdzie… gdzie Łza. - Niestety Abarai już tego nie usłyszał, był już daleko. - Ha… halo?

===

W burdelu naga miał szczęście, bo za ladą nie siedziała Brekka, tylko ktoś w zastępstwie, kto nie wiedział, że Abarai jest tutaj niemile widziany po tym co ostatnio narobił. Wchodząc na schody kątem oka zauważył Diavolo, który zabawiał się w najlepsze. Wokół panienki różnych ras, a na kolanie gobliński żigolak, który wciskał swojemu klientowi winogrona do ust.
- I wtedy ja mówię… Urgash, czemu jesteś taki skrępowany? - Cała gromadka wybuchła śmiechem, ale Samuraja to nie obchodziło. Poszedł prosto do pokoju mędrca. Mukao medytował na środku pomieszczenia, a przynajmniej próbował, bo nie da się skupić kiedy zza każdej ściany dochodzą odgłosy wyuzdanych uciech.
- Siadaj mój uczniu... - Bezimienny wskazał na jedyną sofę w tym pomieszczeniu. Niestety była strasznie zdezelowana. Dlatego też kiedy tylko Abarai na nią usiadł złożyła się na pół. Niby nie na tyle, by nie dało się z niej korzystać, ale za grosz było w tym wygody. Samuraj mimowolnie poprawił tapicerkę i ręką trafił na zwiniętą kartkę wciśniętą głęboko między poduchy. Nie wiedział co go podkusiło, by ją wyciągnąć i przeczytać.

Nie znam i pewnie nie poznam, bo tak się składa, ale leżę obłożnie chory i kiepsko rokuję na wyzdrowienie. Tak więc w momencie kiedy to czytasz, ja już pewnie wącham kwiatki od spodu od dłuższego czasu. No, ale skoro to czytasz to zostaniesz wykonawcą mojej ostatniej woli. Chcę byś wiedział, że moja nienawidzę mojej żony, tj. Brekki, bo to straszna zołza. Nic tylko roztrwania pieniądze i się puszcza. Nie zdziwiłbym się jakby z domu mojej mamusi zrobiła burdel. No, ale koniec z tym… a wiesz dlaczego? Przepisuję go na Ciebie.

Na kolejnych kartkach był testament wraz z aktem własności, wszystko potwierdzone przez notariusza.
- O co chodzi? - Mukao pytał Abaraia co się stało od dłuższego czasu, ale dopiero teraz do niego dotarł.

Bacus PW
11 stycznia 2017, 18:03
- Spytacie mnie jak tutaj trafiłem? - Od czasu nieudanej transakcji i późniejszych niemiłych przygód Percivalowi odbiło. Zaczął gadać do siebie i opowiadać dziwne historie samemu sobie tak jakby miał słuchaczy i widownie, która go podziwia. - To był dzień jak każdy inny... Ale pominę to wszystko i przejdę do meritum. Paskudne świętoszkowate mendy nie zrozumiały mojego aktu dobrej woli i tego, że dokładałbym do interesu w imie większego dobra! Ale Ci pies w oko naszcza jak z debilami się układasz. - Przez maskę wstydu ciężko się oddychało, szczególnie, że nie była przystosowana dla kobolda jego pokroju. - Okuli mnie w te paskudztwa i wywalili na zbity zadek... Samego! Zabrali mi nawet Mojego asystenta i moją teczkę i zaskórniaki! Złodzieje z tych kapłanów więksi niż z akwizytorów. No to co miałem począć? Postanowiłem zacząć od zera i odbudować moje imperium... Jednak nikt nie słyszał o Percivalu i jego firmie ubezpieczeniowej Shu Shubenbaum S.A z siedzibą w Grimheim... Byłem sam, na dworzu paliło, było z 50, a może i 60 stopni ciepła! I to w cieniu... Z zachodu nacierał na mnie opancerzony kirasjer, z zachodu nadlatywał rozgniewany gryf! Byłem otoczony, uzbrojony tylko w szklaną butelkę i scyzoryk! I wiecie co zrobiłem? Wiecie? Wskoczyłem do kanałów! Tak! To była jedyna droga ucieczki... Pałętałem się nimi miesiącami, albo i latami! Nie wiem ile minęło... ale na moich policzkach pojawiły się pierwsze siwe włosy... Żywiłem się tym co znalazłem w ściekach... czasami jadłem podeszwy butów, czasami resztki kurczaka, a raz nawet zjadłem bezdomnego... chyba był bezdomny, zresztą co to ma za znaczenie? Był w kanałach to znaczy, że mój... Jednak po tych upokorzeniach i latach cierpień wyszedłem na powierchnie... przez ten czas w którym mnie nie było świat wyglądał praktycznie tak samo... Jakby minęło pare dni... Widać, że bez kobolda i jego smykałki do interesu świat staje i nie umie pójść na przód... Ludzie wytykali mnie palcami, elfy mnie opluwały, a krasnoludy śmiały się z mojej klątwy... Byłem jak trędowaty albo gorzej! Nazwali mnie Rumbel Bumbel, bo capiłem jak Rumbel Bumbel, a to taki starokrasnoludzki trunek... podobno ma większe stężenie alkoholu niż to jest możliwe, a wali szambem i smakuje jak psiocha syreny. Wtedy! Co znaczy kiedy? No jak już wyszedłem i wróciłem do społeczeństwa... I Wtedy! Wielka eksplozja zniszczyła pół kontynentu! Żartuje! Nic się takiego nie stało... Pojmał mnie jakiś minotaur i mnie zmusił do tego co robię... Ej czy to złoto!? ZŁOTO! ZNALAZŁEM ZŁOTO! JESTEM BOGATY! HAHAHAH! - Percival mało mnie zachrząknął się z radości. Sięgnął do fekaliów, aż po łokieć, aby wyjąć złotą monetę. Już chciał ją ugryźć, ale uświadomił sobie, że to co trzyma to pomalowane na złoto na kapslem od piwa. - Wolałbym umrzeć niż jeszcze dzień robić jako szambiarz... Panie Minotaur! Daj pan urlop, zabrałbym dzieciaki na wakacje! One jeszcze morza w życiu nie widziały! Miej serce

Nitj'sefni PW
11 stycznia 2017, 21:08
Banda idiotów. - pomyślał Shadal. - Mój plan był lepszy. Mogliśmy zrobić chociaż jakieś głosowanie. A teraz wszyscy zginiemy. Kiedy ta grupka nie wróci ze zwiadu, to reszta orków zacznie ich szukać, a nawet bez posiłków mają przewagę liczebną.
Chętnie powiedziałby to Panu Scyzorykowi prosto w twarz, ale chwilowo musiał być cicho. Chociaż w sumie... mógł teraz zrobić dwie rzeczy. Siedzieć cicho i uciec w razie czego, albo realizować swój plan. Jedno wyklucza drugie.
Właściwie mógłbym też uciec od razu. - Pomyślał obserwując grupę orków i gnolli krążących wokół niepotrzebnie pozostawionych na widoku kościanych wojowników. - Jednak wtedy mogę się pożegnać z lekcjami magii u Drekara i poznaniem swojej przeszłości. A to są teraz moje priorytety. Ucieczka nie wchodzi w grę, więc pozostaje jedno.
Shadal wiedział, że działając według planu Cuerva nie pożyje długo. Postanowił zadziałać według jedynego słusznego planu. Swojego planu. Nie miał prawa tego pamiętać, ale prawda jest taka, że od dziecka był indywidualistą.
Mężczyzna powoli i cicho wykonał kilka dużych kroków w tył. Tak dla rozpędu. Poruszył intensywnie krzakami wokół i wybiegł zza drzew na polanę na której stali bandyci i szkielety.
- Uważajcie!... hyy, hyy... To pułapka! - Krzyknął w stronę orków i zwierzoludzi wskazując ręką na kościotrupy i udając zadyszkę.

Felag PW
12 stycznia 2017, 17:17
A więc nihilomanta! Dlaczego? Czemu los był tak okrutny i zesłał mu tego służkę Markala, pachołka Sandro i bluźniercę?! Nikt inny nie może mu pomóc? W takim razie... czy Garkh nie powinien sam poszukać tego, co wywołało ten chaos? Jeśli to pożar, a nic innego nie przychodzi mu do głowy, to może Sylannie pomogłoby ukaranie morderców jej lasów?
Ale to by oznaczało... pakt z diabłem?
Nihilomanta...
Ostatnim czego Morphon by chciał, to współpracować z tą obrzydliwą glizdą. To przecież właśnie przez nich Arantir popadł w tą paranoję... To przez nich po Ashanie krąży tylu bezdomnych nekromantów!
A jednak...
W pewnym sensie podzielają ich los. Oni też nigdy nie mieli domu. Czy w pewnym sensie nie są naszymi braćmi? A
Nie, to przebrzydłe, parszywe robaki, żerujące na Ashy i ich kultystach i próbujący Ją i Jej dzieci zniszczyć. Oskarżali Ją o to, że ich więzi na Ashanie. Jak śmieli? Za kogo oni się uważają?

Takie rozmyślenia potrafią burzyć pogląd człowieka, czy nieumarłego. Morphon zrozumiał wreszcie, że nie wszyscy chcą w ogólności szerzyć dobro. Są ludzie, z wyglądu porządni i prawi, a okazują się takimi gnidami. Zmieniło to coś w jego światopoglądzie. Świat przestał być taki prosty, jaki się wydawał.
Ale ten Drekar... Na razie chyba musi się z nim dogadać.
- No dobrze. - Nekromancie słowa ledwo przechodziły przez gardło. Chwilowo jednak, musiał się pogodzić z upokorzeniem i współpracą z Nihilomantą. - Pomogę wam.
Kiedy Drekar odszedł, by pomóc swoim towarzyszom, Garkh spojrzał, żeby rozeznać się w sytuacji. Towarzysze księgarza bezpiecznie schowali się w krzakach i czekali by równocześnie zaatakować. Z kolei przy jego szkieletach, dalej ślepo czekających nieruchomo na rozkazy, kręciła się grupa tych bandytów. Orkowie, gnolle... i jakiś człowiek. Garkhowi wydawał się łudząco podobny, to tego zasztyletowanego przez Juana pod tamtą chatką... Ten który próbował Garkha zabić. Chyba przyszedł tu z Nihilomantą... Ale rozmawiał z tymi orkami jak ze swoimi. Był chyba z bandy Grzybiarza. Być może jakoś przeżył tamten nóż Juana i Drekar go teraz znalazł i pojmał. Tylko po co? No ale wyglądał na przyjaciela tych barbarzyńców.
Nekromanta przeciągnął się. Powinno mu zostać jeszcze sporo many, z sproszkowanego Kryształu Smoczej Krwi. Wyciągnął ręce w stronę bandytów. Poruszał bezgłośnie swoimi widmowymi wargami. Jego ręce zaczęły wibrować w pewien specyficzny sposób, wytwarzały mistyczną falę kierującą się w stronę wszystkich zbliżających się opryszków. Uważny słuchacz, dosłyszałby dźwięki tysięcy przerażonych dusz. [Oblicze Strachu]
Obojętnie od tego, czy rzucane zaklęcie zakończyło się sukcesem, czy nie, zakrzyknął do swoich szkieletów po shantirijsku:
- Słudzy! W imię Ashy, zabijcie tych bandytów - orków i gnolle, bluźnierstwa wobec Pajęczej Bogini. - Morphon zastanowił się chwilę. Ten który przyszedł z księgarzem... Wyglądało to podejrzanie, no ale nie można ryzykować. No i wydawał się zdecydowanie na przyjaciela tej bandy orków i gnolli. - A tego osiłka, możecie zamordować w pierwszej kolejności.

Bychu PW
12 stycznia 2017, 17:48
Diuck spojrzał w dół.
No pali się jak chłop co rok nie dymał... - stwierdził w myślach, po czym zaczął powoli osadzać Pimpka, bo tak nazwał swojego bizona, na ziemi. A przynajmniej tak mu się wydawało, że to chce zrobić. Powoli malutki, bez presji, ważne, żeby nam nic nie było, a te wieśniaki sobie poradzą... może. Jak się uda im pomóc, to fajnie, a jak nie, to co się stanie, jak umrą? Ano nic się nie stanie... mówił do siebie i cielaka. Otworzył flaszkę i pociągnął z niej łyk. Ku odwadze oczywiście. Czekał aż wyląduje, aby móc zacząć myśleć.

Matheo PW
12 stycznia 2017, 18:09
Sytuacja zmieniała się jak w kalejdoskopie. Szanse na dorwanie herszta bandy urosły z rangi absolutnie żadnych na jakiekolwiek. Z taką drużyną można było zdziałać wiele.
- Jeśli tego nie spieprzysz możesz dopiąć swego. - Mruknął duch. Darion nie zamierzał odpowiadać, nie chciał w wdawać się w irytujące dyskusje z jego kompanem. Musiał się skupić. Nie wiadomo było komu można zaufać i kto gra w otwarte karty. Należało przyśpieszyć pracę szarych komórek. Herszt wysłał grupę zwiadowczą, która zachowywała się nad wyraz ostrożnie. Zaczęli powoli okrążać kościane monstra. Skoro kościotrupy wywarły na nich wrażenie, warto by zwiększyć nieco ich liczbę. Darion skoncentrował się, wykonał rytuał i rzucił zaklęcie Nieumarłe Posiłki. Następnie unicestwił jednego ożywieńca by użyć Mocy Śmierci.
- Kogo zamierzasz zaatakować? - Dopytywał duch.
- Jeszcze nie wiem. Najchętniej tych barbarzyńców chyba, że ktoś przejdzie na ich stronę. - Odparł Nekromanta.

Belegor PW
12 stycznia 2017, 19:23
~Co ja tu do cholery robię?!~
Abarai nie wiedział co się stało. Miał się udać na POLA TURNIEJOWE, a wylądował w burdelu. Odniósł wrażenie, że jakaś siła robiła z nim wszystko wbrew jego woli. Zrozumiał, że Wiaczesław nawet nie ruszył się z miejsca gdy miał wyjść z Ambasady. Nie zdziwił go fakt, że Hebi nawet się nie ruszył na jego wezwanie. Jednakże dotarcie do zupełnie innego miejsca niż planował to było coś wkurzającego.
~Co te smoki ze mną robią? To już do własnej woli nie mam prawa?! Heh, raczej go tu nie znajdę, ale jak już jestem mogę się upewnić, byleby Diavolo nie urwał mi głowy~

W środku nie było paskudnej orczycy, więc bez problemu wszedł na piętro. Minął Diavola również nie zatrzymując się na chwilę. Sam nie wiedział jak, ale trafił do Mukao. Akurat naga medytowała, czy raczej próbowała. Abarai usiadł na zdezelowanym meblu, który....jeszcze bardziej się zdezelował pod nagą.
~Kso! Czyżbym przytył?! Niby jak?! Przeklęty mebel~
Naga próbowała poprawić swoją sytuację, gdy poczuła dziwny zwitek papieru. Okazało się, że to był list męża Brekki i...akt własności, ze wszystkimi dokumentami. Abarai właśnie stał się właścicielem burdelu.
~Co jest?! Mam zostać BurdelTatą?! To chyba jakiś żart Smoków. Co one chcą niby ze mną zrobić? Miałbym się osiedlić w tej zapuszczonej dziurze?! Jeszcze czego! Lepiej to porwę wpół albo sprzedam. Pieniądze bardziej się mi przydadzą. Jeszcze porozmawiam z Hikume, ale raczej też nie chciałaby zamieszkać w byłym burdelu, a co dopiero o wychowaniu dziecka. Wszyscy by się z niej śmieli. Nie, sprzedam to najwyżej.~
Nagle do Abaraia dotarło pytanie Mukao, odrzekł:
- Smoki ze mnie stroją żarty i nawet dały mi już zabudowaną działkę. Przyszedłem jednak w ważniejszej sprawie. Posłuchaj...
Abarai rozejrzał się wokół. Zamknął drzwi pokoju Mukao jeśli były otwarte i zaczął mówić:
- Chodzi o nagrodę turniejową. Ktoś zatrudnił Barta Brimstone'a i jego krasnoludy do przyniesienia tego artefaktu do Listmoor, mimo iż był znany z tego, że już stracił identyczny przedmiot. Wiesz, przez który Dagar zrobił z krasnoludów koboldy. Już został skradziony, przez wyznawców Ylatha. Wiaczesław mi to powiedział, a Bart potwierdził. To czego obaj szukamy jest właśnie w Świątyni Ylatha. Wiaczesław jest zbyt pijany by podać szczegóły jej położenia. Jednakże nie zdziwię się, że prawdziwy zleceniodawca wkrótce im również wykradnie artefakt. Wówczas cała wina spadnie na Turboylathiańczyków i krasnoludy. Głównej Nagrody nie będzie w Turnieju, zaś ten, który zlecił jej transport może JĄ zabrać wykorzystać do Smoki wiedzą jakich rzeczy. Mistrzu...teraz mam szansę spełnić swoją przysięgę. Nie wiem gdzie jest Świątynia, ale Ty wiesz jak odnaleźć TEN relikt. W końcu miałeś z nimi do czynienia na Wyspach Pao i w Kakuredze, przy spotkaniu z Oshiro i obłąkanym Kirinem. Ruszamy JĄ odnaleźć?

Abarai specjalnie unikał zwrotu "Łza Ashy" by nikt kto mógłby podsłuchać nie zajarzył o co chodzi.

Nicolai PW
12 stycznia 2017, 19:26
NicolaiNicolaiBaca i nagła zmiana ról


- Ech… biedny szef, biedny. - Kowadło wymamrotał do samego siebie wrzucając wykopaną grudę do wiadra. Już zdążył się pogodzić z tym, że teraz to on jest tym mądrzejszym w duecie. Acz to, że Percival przestał go zauważać i gadał prawie, że wyłącznie do samego siebie jeszcze go bolało. - Strata pieniążków go załamała...
- Łamała, łamała... - Powtórzyła papuga, która nie opuszczała swoich panów, nawet kiedy tych spuszczano w dół szamba, by fedrować odpadki.

- O czym Ty znowu bredzisz? Jakie dzieciaki? Przecież jesteś kawalerem... - Minotaur nachylił się nad włazem i chciał napluć koboldowi prosto w oko, ale cegła się osunęła, a nadzorca zachwiał i wpadł do środka. Zanurzył się w brunatnej masie o konsystencji gęstego budyniu aż po samą szyję i najzwyczajniej w świecie spanikował.
- Ratunku! Ratunku! Nie umiem pływać! - Wymachiwał panicznie rękoma. Percival stanął przed wyborem. Ratować zwierzoluda czy zostawić go na pastwę losu i uciekać po linie, po której spuszczone jest wiadro.
- Trunku! Trunku! - Porucznik Skrzek powtarzał przekręcone słowa topielca.

NicolaiNicolaiBych i uchodźcy


- Wybawicielu! - Wrzasnął tłum na widok lądującego giermka i nie czekając na jego komendy zaczęli wspinać się na grzbiet bizona, aż ten siadł pod ich ciężarem, a Ci wsiadali jeszcze i jeszcze, aż w końcu zabrakło miejsca dla samego jeźdźca. Kurt został bezpardonowo potraktowany z łokcia i osunął się prosto w błoto. Przynajmniej tak sobie wmawiał, bo pachniało gorzej niż pomyje.
- Panie, czemu to nie rusza? Panie... - Ten sam pogorzelec, który zrzucił Diucka z grzbietu jego rumata, teraz bezczelnie się go pytał jak ruszyć bizona z miejsca, wykonując przy tym ruchy piętami imitujące trykanie piętami. Zwierz nie był zadowolony, ryczał donośnie i trząsł się próbując zrzucić z siebie pasażerów na gapę, ale to na nic. Ci jak się przyczepili to już nie chcieli zsiąść.
- Słyszałem, że w Przeprawie Eridana dają mieszkanie i pieniądze... - Odezwał się pogorzelec wyglądając jak typowy, wiejski głupek, którym w sumie był.
- Tak? No to lecimy tam… dalej Łysek, dalej! - Odpowiedział mu ten sam, który zrzucił giermka, ale na słowach nie poprzestał. Zaczął okładać bizona otwartą dłonią po głowie próbując zmusić go do wystartowania.

- Panie rycerzu... - Mała, urocza dziewczynka ze smutnymi oczami pociągnęła Kurta za kurtkę. - Czy my wszyscy zginiemy? - Kiedy ten zwrócił na nią uwagę, ta kopnęła go w kolano, porwała mieszek i uciekła. Co to za przeklęte miejsce? Czy naprawdę warto je ratować czy może pozwolić wszystkim zginąć? Kurt musiał szybko decydować, bo przeraźliwe wrzaski z pobliskiego budynku wskazywały na to, że ktoś tam jest i długo może nie pożyć, bo obiekt jara się jak zad Arkatha.

NicolaiNicolaiBelek, ekspozycja i kontrola paszportowa


- Tak, tak... - Mukao kiwał głową. - Słyszałem historię owej nieszczęsnej Łzy. Wiele krzywd Dom Chimery nią wyrządził. Słyszałem, że potomek tego samego Dagara, który wmusił w krasnoludy koboldzią formę, wystawił swego zawodnika w turnieju. Zaiste, reperkusje jego ewentualnej wygranej mogłyby okazać się feralne. Nawet jeśli wydaje się ustatkowany… bowiem musisz wiedzieć, że nad jego rodem ciąży klątwa, klątwa szaleństwa. Taka jest cena równania do bogów w ich mocy z pominięciem ich odpowiedzialności. Z całego rodu tylko Falagar zdawał się temu przeciwstawiać, więc tak… nie możemy do tego dopuścić, by Łza wpadła w jego ręce, musimy ją wykraść. - Mukao powstał i spojrzał surowym wzrokiem na swojego ucznia. - Zastanawia mnie łatwość z jakąś Tobie przychodzi sugerowanie czynu hańbiącego honor. Jeszcze w tym tygodniu byłeś praworządnym samurajem wyznającym bushido i Shalassę, a teraz pragniesz dokonywać czynnych miłych Malassie jakby to było dla Ciebie coś naturalnego. Powiedz mi, Ty kiedykolwiek tak naprawdę czciłeś Smoczycę Wody? A może… może tragedia przesunęła Cię ku Mrokowi już dawno temu, tylko nie byłeś tego świadom? - Mukao zastanawiając się nad prawdą o Abaraiu gładził charakterystycznie swą brodę. - No nic, później to rozważymy, pora ruszyć w drogę... - Po powiedzeniu tych słów odrzucił kostur i złapał się za brzuch, jakby przeszył go nagły ból. Samuraj już to widział. Jego mistrz zmienia postać. Po chwili ukazał mu się mężczyzna o przaśnej urodzie, w średnim wieku, z krótko przystrzyżonymi włosami, krzaczastymi brwiami, lekko zniszczonej cerze i niemodnym już wąsie. Do tego błękitna kurta i skórzane spodnie. Właśnie Muako stał się pospolitym przedstawicielem tak zwanych rodzimowierców. - Dybry… Powitrze na zowsze! Nie, to jest takie niezrozumiałe... Pozwolisz, że dopóki nie dotrzeby na miejsce będę mówił w standaryzowanym dialekcie wspólnego? Dobrze, to ustalmy wspólną wersję. Zwę się, powiedzmy, że Sałat i prowadzę Cię na nabożeństwo, by przekonać Cię do czczenia Ylatha. Rodzimowierców ekscytuje jak ktoś się nawróci na ich wiarę, a jak jest z innej wiary to wchodzą wręcz w ekstazę. Wiem, bo tak było w przypadku wnuka filidki Jeleny, to jest chyba ten sam Wiaczesław, o którym mówiłeś. Jest krasnoludem, prawda? Dlatego tak będzie najłatwiej mi Cię wprowadzić do środka. Masz jakieś obiekcje? I co ważniejsze… co zrobimy jak już wejdziemy do środka? Chciałbymomówić to teraz, bo wolałbym uniknąć radosnej improwizacji pokroju pospolitego ruszenia. I Dio nie pomoże, kiedy ludzi całe morze. - Mukao momentalnie zrobił głupawą minę i wyrwał dokumenty Abaraiowi z rąk i czytając je zaczął się głupawo śmiać. - Ha! Burdyl na włośność. Abo ni, wygóń wiorę i urzuńć po swojymu. - Sałat momentalnie przerwał i spoważniał. - Wybacz, to wszystko przez tę transmutację, ona nie działa tak jak iluzja u czarodziei czy transformacja u inkubów. Bezimienni stają się tym w kogo się wcielają. To wynika z natury Mroku, a co za tym idzie… nas samych. Wyobraź to sobie jak kroczenie przez dolinę ciemną z pochodnią oświetlającą ścieżkę. Przesuwając ogień odsłaniasz różne oblicza tej samej drogi, a patrząc ogólniej nocy, w której się zawiera. Tak też jest z nami, transmutując odsłaniamy jedną z wielu skrywanych w sobie natur. Dlatego nie mamy oblicza, albo mamy ich wiele. Zależnie od interpretacji. Dobrze, chodźmy… Ty zostajesz. - Mędrzec wydał polecenie swemu lisowi i ruszył wraz ze swym podopiecznym.

Na parterze był tylko Diavolo, którego masowała obstawa, a koboldka go namiętnie całowała, acz może to był kobold, Abarai nie był w stanie stwierdzić. Jednak kiedy Mukao wyszedł ze schodów, Urgashanti, bo chyba to było najtrafniejsze określenie wobec niego, przerwał amor i wyciągnął rękę wysoko w górę w geście pożegnania.
- Do zobaczenia, Kakao! - Rzeknął, a potem wrócił do przerwanej czynności. Bez wątpienia to było kierowane do Mukao, którego imię celowo przekręcił. Tylko skąd znał prawdziwe imię owej twarzy Bezimiennego? Przecież dzisiaj była jej premiera. Chodziło tutaj o zwykłą dedukcję czy o coś więcej? Mukao sam z siebie nie poruszał tego tematu. Może nie chciał, a może sam niewiedział? To drugie wydawało się Abaraiowi krępujące, a wręcz gorszące. Jak Bezimienny może czegoś nie wiedzieć? Przecież to sens ich istnienia.

A może Abarai za dużo o tym myśli? Ciężko stwierdzić. Jedynym pewnikiem jest to, że Mukao nie poruszał tego tematu, chociaż po drodze mówił bardzo dużo. Głównie o rodzimowiercach, ich obyczajach i smoku.
- Wiejsce do którego się udajemy to tak zwany Chram Ylatha Patrona Wszystkich Ludzi. Jedna z najstarszych budowli w mieście, acz była wielokrotnie przebudowana. Acz zachowano jej oryginalny styl. Z prostej przyczyny, styl wilka, charta czy sokoli, które możesz dostrzec w mieście powstały po tak zwanej Wielkiej Smucie, bo tak Wolne Miasta nazywają schizmę. Zarówno na poziomie religijnym jak i administracyjnym, bo wszak wtedy Listmoor czy Stonehelm się oddzieliły od Cesarstwa. W każdym razie dlatego owe motywy są tutaj uważane za wielbiące Elratha, więc tak nie mogła wyglądać świątynia jego młodszego brata. - Lekcja historii jaką zaaplikował Bezimienny była zaiste wartościowa. Teraz miał przejść do czasów współczesnych. - Jeśli pamięć mnie nie myli, dzisiaj jest obchodzona Flautnica, jak sama nazwa wskazuje jest to święto ku czci flauty, czyli bezwietrznej pogody. Ma ono znaczenie symboliczne, bo pokazuje ciszę jaka nastąpiła po odwróceniu się od Ylatha, obrządki mają na celu przebłaganie za grzechy odejścia od niego. W sumie interesujące… można to wykorzystać, by Cię wprowadzić. Acz jakby się zastanowić, jak myślisz? Data może być nieprzypadkowa? Łza może być wotum ofiarnym? - To była ostatnia kwestia jaką zdążyli poruszyć przed dotarciem na miejsce. Abarai w końcu ujrzał Chram Ylatha. Był piękny i oryginalny, aż samuraj poczuł żal, że Listmoor w dużej mierze odszedł od tego stylu.

Wejścia pilnowała czwórka drabów o aparycji minotaura i gębach wyglądających zadziwiająco inteligentnie jak na rodzimowierców. W rękach mieli halabardy, a przy pasie dodatkowo po sztylecie. Normalnie wejście nie było tak dobrze obstawione, więc wyglądało na to, że Łza rzeczywiście jest w środku.
- Dybry, jo no flautnico z neofito… dlatygo żym się spóźnieł. - Mukao powiedział przygotowaną formułkę. Rzeczywiście było tak jak mówił, powieki strażników aż zadrżały na wieść o neoficie i to nadze. Chyba jeszcze nigdy wężolud nie czcił Ylatha, a przynajmniej nikt takowego nie pamiętał, a to tylko dodawało animuszu.
- Neofita? W takim momencie? - Niemałym zaskoczeniem było to, że szef drużyny powiedział czystym dialektem, bez lokalnych naleciałości. - Wybaczcie, ale muszę to skonsultować. - Po powiedzeniu tych słów skinął do swoich przybocznych, a sam wszedł do świątyni. Kiedy drzwi się za nim zamknęły jeden ze strażników podszedł do Sałata i wyszeptał mu coś na ucho. Mukao kiwał głową ze zrozumieniem i co chwilę przytakiwał. Drugi z kolei podszedł do Abaraia i wyciągnął rękę po katanę.
- Chyba nie myślałeś, że wpuścimy Cię do środka z bronią. Tą widoczną i niewidoczną, czyli ma się rozumieć będzie przeszukiwanko. - Powiedział zaskakująco sympatycznym tonem. Czyżby rodzimowiercy tak właśnie traktowali egzotycznych rodzimowierców?
- I jeszcze jedno... - Odezwał się trzeci, wyglądający na najbardziej doświadczonego. - Niby formalność, ale nie możemy sobie dzisiaj pozwolić na wpuszczenie przebierańców, nie dzisiaj. Sabotaż absolutnie nie wchodzi w rachubę. Dlatego zadam kilka banalnych pytań, które sprawdzą prawdziwość Waszych słów. No to zobaczmy czy rzeczywiście jesteś neofitą. Po pierwsze… bo ja wiem? O co, by tu zapytać? Wiem! Zacznijmy z grubej rury podchodami teologicznymi. Lubię pytania, które podważają wiarę. Otóż Ylath ceni sobie wolność, swobodę, chęć poznawania świata i podążanie za własnym sumieniem, a przecież to także cechy Urgasha, więc odpowiedz, proszę, nam czym się te dwa Smoki różnią?
- Ty jak o coś zapytasz... - Drugi ze strażników pokiwał głową.

Turtle PW
13 stycznia 2017, 22:45
Przyszła tylko garstka. Fakt, była to jednak garstka orków, lecz łatwiej będzie się z nimi uporać na raty.
- Jeżeli tak ma to wyglądać, to mi to nie przeszkadza- oszustowi sytuacja była wyjątkowo na rękę. Przy odrobinie szczęścia załatwi ich jednym nożem.

Pod warunkiem, że łysy osiłek nie pobiegnie do nich i nie zacznie się drzeć.

-Ech... chciałem tego uniknąć...- powoli zaczął ważyć ostrze w dłoni, warunki może nie najlepsze, lecz powinien trafić. Lecz jak tu zyskać opinie "tego dobrego"?
Dołączyć do złych. Jak to zrobić?
Pomóc im zniszczyć Falais.
-Giń, psie ze slumsów!- w stronę Shadala poleciało ostrze. Ciekawe czy Drekar potrąci mu to z zapłaty?

Belegor PW
14 stycznia 2017, 00:49
Abarai odpowiedział na dziwne pytanie Mukao:
- Moje motywy są jasne. Chcę spełnić swoją przysięgę. Nawet gdybym samodzielnie zdobył tą Łzę....nie zwrócę życia swoim zmarłym krewnym. Ich ciała zamieniły się w wodę, zaś dusze pewnie wróciły do Ashan jako nowe nagi, albo inne dzieci Ashy. Nie odbiorę im nowych ciał, nawet nie miałbym pewności czy mnie rozpoznają. Muszę się z tym pogodzić i spełnić ostatnią prośbę dziadka, by zwrócić honor swojej rodzinie. Muszę dostać się do Kakuregi, do rodu Oshiro. Ty jedyny znasz tą drogę. Mój Honor każe mi spełnić przysięgę złożoną Tobie w Smoczym Ołtarzu. Ja nie chcę wykraść Łzy. Chciałbym ją dać Dio lub nawet Regenowi, by mieć pewność że nie trafi w niepowołane ręce. Jednakże Ty Mistrzu, ze względu na przysięgę masz pierwszeństwo do Łzy. Co z nią uczynisz....To już zależy od Ciebie. Ja swój Honor utrzymam, pytanie czy w Tobie jest więcej z nagi, czy z bezimiennego. Poza tym....Shalassa jest Smoczycą Prawdy, Honor jest jej cechą drugorzędną.
~Muszę myśleć o mojej rodzinie, Hikume i naszym dziecku. Łza Ashy w złych rękach mogłaby zagrozić również im.~

Abarai był znowu świadkiem transformacji Bezimiennego. Wyglądał przekonywująco i nawet się zachowywał. Abarai odrzekł:
- Zgadzam się na tą wersję. Brzmi najrozsądniej, poza tym...maskarada, dywersja i szpiegostwo to raczej....Wasza specjalność Mistrzu. Bez Wiaczesława nie mógłbym się na niego powołać, a i tak palnąłby po pijaku taką głupotę, że od razu bym wylądował w ich kotle. Zdam się na Ciebie...co dalej....liczyłem, na to że Ty będziesz miał pomysł. W końcu jesteś bezimiennym, możesz zrobić nie wiem...jakieś cieniste hokus-pokus, omamy, zwidy na całą zgraję chłopa, a potem my zabierzemy Łzę Ashy. Pierwotnie miałeś tam przybyć oficjalnie jako ekspert od Łzy i wykazać, że ta, którą wykradli jest fałszywa, albo użyć magii do jej podmiany na falsyfikat.

Nagle Sałat zabrał nadze zwój z dokumentami. Abarai odebrał je rycząc:
- Hej, to jest moje! Jak zechę, to nawet kamień na kamieniu nie zostanie po tym burdelu.

Naga wysłuchała kazania Mukao. Niewiele z tego zrozumiał. W myślach skwitował:
~Czyli świruje. Słyszałem, że mroczne elfy szaleją od Szeptów Malassy, ale żeby nawet Bezimienni od tego tracili rozum? Może przejście na jej kult nie jest takim dobrym pomysłem?~

Naga zignorowała scenę z Diavolem. Ten od razu rozpoznał przebranie Mukao. Bezimienny czuł się zakłopotany, ale dla Abaraia było jasne:
~Szczęściarz. Z drugiej strony nie jest głupi. Z pewnością wiedział, że Mukao tu mieszka, a ja tylko po niego by tu przyszedł, więc wystarczy dodać dwa do dwóch i mamy rozwiązanie. Też mi zagadka~

Abarai słuchał Mukao jak wyjaśniał historię Świątyni i opowiedział o Flautnicy. Abarai wzuszył ramionami:
- Nie znam się na rytuałach i wierzeniach Ylathiańczyków. To co mówisz może mieć sens, ale Wiaczesław mówił coś o przywołaniu czegoś wielkiego, chociaż czy na pewno. Sam już nie pamiętam. Bardziej się obawiam, że spróbują przywołać jakiegoś ducha żywiołu jak Meduza, z którą walczył Crag z Falagarem.

Chram okazał się pięknym budynkiem, godnym tego nazwy i spokojnie mógłby konkurować z katedrami Elratha. Widać, co Kult Smoka Światła zrobił miastu.
Naga zdjęła z siebie katanę swego dziadka:
- To moja jedyna pamiątka po moim dziadku. Jak sam widzisz jest zapieczętowana. Nie ośmielam się jej przerwać, dopóki nie wypełnię jego ostatniej woli. Innych broni nie mam ze sobą. Po co mi ona, gdy przecież nastał czas święta, nie?
Abarai odpowiedział na pytanie w jedyny możliwy sposób - mówiąc prawdę, a raczej w to co wierzył:
- Mylisz się w jednej rzeczy. Urgash w przeciwieństwie do Ylatha nie chce poznawać świata. On nie uznaje dzieła Ashy za interesujący i bez jego zrozumienia chce zmienić na własną modłę. Ylath zaś docenia wysiłek Ashy Stworzycielki i sam przemierza ogromne przestrzenie na swych wielkich skrzydłach by poznać świat kawałek po kawałku, zrozumieć czemu z chmur pada deszcz, a czasem nie, albo czemu drzewa rosną liśćmi w górę, a korzeniami w dół. Ceni pomysłowość, a nie adaptację. W obliczu problemu Urgash i jego wyznawcy po prostu dostosowują swoje ciała lub cechy, zaś Ylath nagradza za rozwiązanie problemu za pomocą tego co mamy. Pomaga tym, co wychwalają świat wzdłuż i wszerz, odkrywają tajemnice, które sama Malassa mogłą skryć. Ciekawość i pasja wobec świata i jego piękna jest tym co wyróżnia Ylatha od Urgasha. To właśnie w nim cenię i dlatego go szanuje z całego swego serca.

Kończąc swoją wypowiedź złożył ręce i skłonił przed strażnikiem, który zadał pytanie.

Irhak PW
14 stycznia 2017, 21:33
Widok ogrów i Gubiego tak radośnie bekających przypomniał mu coś co zdążył wyprzeć ze swej pamięci eony temu. Coś co innym demonom przypomina słodkie objęcia Sheoghu, a inkuby niebezpiecznie zbliża do porzucenia ciepłego domostwa i wiecznego życia.

Meredith potrząsnął głową, próbując porzucić te myśli. Bardzo niebezpiecznie dla niego byłoby wejść w świat wspomnień. Zwłaszcza teraz.

Ocenił sytuację. Talerz nie był przymocowany i był wciąż pod ręką. Nadal mógł go zabrać. Jego rzeczy również były w pobliżu stołu i mógł zapakować niedokończony produkt ze sobą. Teraz tylko musiał wymyślić jak nie dać się złapać. Co prawda ogry były zajęte sobą, ale to zawsze mogło się zmienić w szybkim tempie. Stolarczyk również nie patrzył w jego stronę. Drzwi, a raczej coś co robiło za drzwi, z kolei nie nosiły śladów po zamku.

To mogło się udać. Jeżeli miałby wystarczająco dużo szczęścia. Mógłby mieć więcej, ale wolałby nie rzucać teraz żadnych zaklęć. Nie miałby się czym później obronić jeśliby przyszło do walki.

Plan na teraz wydawał się prosty i nieco zachłanny. Zabrać talerz, by później go ukończyć, ale tym razem dla siebie. Schować go i wynieść ze sobą. Tylko jak uprawdopodobnić przymus wyjścia? Na szczęście beknięcia ogrów były trudne do wytrzymania w dużym stężeniu. Stężeniu, które rosło. Stężeniu, które mógłby wykorzystać gdyby tylko znał magię ognia.

- Muszę... - burknął i udał, że zbiera mu się na wymioty. Wziął talerz jakby do niego miałby zebrać wymiociny i zaczął wychodzić po cichu i z rozwagą z domu ogrów. Nie zapomniał oczywiście o reszcie swoich rzeczy.

Nicolai PW
15 stycznia 2017, 00:45
NicolaiNicolaiBelek w loży masońskiej


Smoki znowu zabawiły się Abaraiem, a raczej poprowadziły go za rączkę, bo te określenie było bardziej akuratne. Najpierw zaprowadziły go do pokoju, który Mukao wynajmuje, a nie na pola turniejowe, gdzie nie było co go szukać na dwa dni przed zawodami, a teraz wiedział rzeczy, które ani Wiaczesław, ani nikt inny nie zdradził. Zresztą z rodzimowierczym krasnoludem też była dziwna historia, samuraj wyraźnie nie rozumiał pijackich zwyczajów. Jeśli ktoś coś obieca to wcale nie znaczy, że rozumie co obiecał, albo, że będzie rozumiał tudzież pamiętał za pięć kieliszków.

~ Oczywiście, mógłbym sięgnąć po “cieniste hokus-pokus, omamy i inne zwidy”, ale obawiam się, że na nabożeństwie będzie zbyt dużo żerców, bym mógł wszystkich załatwić tanimi sztuczkami. Potrzebujemy planu. ~ Rozległ się głos w głowie nagi, ale on nie był jego. ~ Tak, potrafię posługiwać się telepatią. Od tej pory będziemy tak się porozumiewać. Jak na coś wpadniesz to pomyśl o tym, ja odbiorę wiadomość.

- Powiadasz, że Ylath w przeciwieństwie do Urgasha szanuje dzieło Ashy? - Strażnik podrapał się swej gęstej brodzie. - To jest dokładnie taka odpowiedź jaką chciałem usłyszeć. Dobra, to czekamy na to co kapitan nam powie.
~ Tamten stróż zdradził mi czemu stosują takie środki bezpieczeństwa. Zaiste, w środku jest Łza, ale tutaj chodzi o to co chcą z nią zrobić… chcą zawezwać samą Ashę, by spełniła ich życzenie przywrócenia Wielkiej Ylathii. ~ Abarai usłyszał w myślach. ~ Nawet nie wiem czy to możliwe, a nawet jeśli to czy to takie proste. Acz samo sprowadzenie Smoka ze Świata Duchów jest do zrealizowania. Nihilomanci raz to zrobili, bo próbowali zabić Elrahta i z tego co wiem podczas Zaćmienia Zehir z Wulfstanem mieli audiencję u Arkatha, więc... ~ Przesył wiadomości przerwało nagłe wejście kapitana straży.
- Ten, gadałem z arcyżercą Kurskiem i stwierdził, że możemy wpuścić neofitę. Tylko ma się przykładnie zachowywać, bo to bardzo ważny moment. - Otworzył im drzwi i mogli wejść do środka.

Cerkiew w środku wyglądała tak samo intrygująco jak na zewnątrz. Ściany były przyozdobione ferią barw majestatycznych mozaik, a naprzeciw wejścia znajdował się tak zwany ikonostas. Jego majestatu mogłyby pozazdrościć nawet ołtarze stylu sokolego. Normalnie pośrodku znajdowały się ławy ustawione w nawach, ale ze względu na rytuał przesunięto je pod ściany. Dzięki temu zrobiło się więcej miejsca dla tłumów, które przybyły na wiekopomną chwilę. Pośrodku znajdował się katafalk, na którym położono Łzę Ashy, a wokół cokołu utworzono krąg o promieniu dwóch metrów z kryształów zwanych Odłamkami Powietrza. Przy nim stał mężczyzna o twarzy bulldoga, ogromnym pióropuszu wetkniętym na głowę i ubraniach wyglądających na kapłańskie.
~ To z pewnością ten cały Arcyżerca Kursk. ~ Abarai usłyszał pytanie.
- Kto mogąc wybrać, wybrał zamiast domu gniazdo na skałach orła: niech umie spać, gdy źrenice czerwone od gromu i słychać jęk szatanów w sosen szumie! - Duchowny rozpoczął inkantację, a tłumy chóralnie powtarzały za nim. - Wznoszę sie! Lecę! Tam, na szczyt opoki - już nad plemieniem człowieczem, między proroki. - Dodał po chwili, a ludzie znowu mu wtórowali. Po tych słowach Arcyżerca podszedł do Łzy i położył na niej swą dłoń i mówił coś pod nosem, chyba modlitwę.
~ Jeśli masz jakiś pomysł na interwencję to byłaby już pora żeby wprowadzić go w życie. ~ Mukao telepatycznie odezwał się do ucznia.

XelacientXelacientNitj'sefni, Matheo i Turtle kontra taktyczne zgranie


Co prawda orkowi i gnolle stali raczej na trakcie niż na polanie, ale Shadal zdołał znaleźć jakieś przydrożne krzaki w których mógł się skryć, a później z nich nagle wypaść tuż koło oprychów przymierzających się do się do szturmu na kościane monstra. Wypadł na tyle wiarygodnie, by ci zawahali się na kolejną chwilę. Traf chciał, że w tym momencie gdy ich myśli były rozbiegane zostali porażeni strachem. Shadal dosłyszał jakby zawodzenie dusz, który sprawił, że wrogowie rozbiegli się we wszystkie strony wrzeszcząc w panice. Niestety wyglądało na to, że kościane monstra zaczęły sunąć w jego stronę.

Wtedy też z nieba zaczęły spadać płonące kości... które zaczęły się łączyć w wątłe, ale nad wyraz szybkie płonące szkielety. To Darion wykonał swój nekromantyczny rytuał, niestety w okoliczne ziemi nie było już żadnych kości, które mógłby zmusić do posłuszeństwa... ale za to poczuł że w nieogległym płonącym miejscu jest ich całkiem sporo... i cały czas ich przybywa. Niesione mocą zaklęcia oraz gorącym prądem powietrza niczym wiatr przebyły dzielące ich dystans i spadły na ziemię. Dusze pogorzelców przyszły wraz z nimi łącząc się w ogniste upiory, świeżo doświadczone cierpienie czyniło je mocnymi... oraz nieobliczalnymi. Darion czuł jak zaczynają mu sie wyrywać spod kontroli. Wtedy Lepiso uratował sytuację.

- Ej chłopaki! Te gnolle i orki was spaliły żywcem! Teraz możecie się na nich zemścić!

Ogniste upiory nie potrzebowały dalszych zachęt, chciały zemścić się na żywych za swoją śmierć, a jeśli Ci żywi rzeczywiście byli ich oprawcami to tym lepiej. Rozbiegły się za spanikowanymi oprychami tylko pogłębiając ich przerażenie.

Wtedy Darion wybrał najbliższego upiora i poświęcił go, by uformować kulę energii, ze względu na specyfikę nieumarłego wyszła mu całkiem pokaźna kula ognia. Zgodnie z planem posłał ją w stronę jakiegoś osiłka co widocznie chciał ostrzec tych "barbarzyńców", ale kościane monstrum weszło mu w linię strzału. W eksplozji jego kościane fragmenty zostały rozrzucone na wszystkie strony, zaś ognisty podmuch podpalił drugie monstrum, które szło obok.

- To nie był dobry pomysł - stwierdził sucho Lepiso. Istotnie, pogorzelcom w pobliżu nie spodobało się przerobienie ich kamrata na kulę ognia, przez co trzy płonące szkielety ruszyły na Dariona. Były garbate i wiotkie, jakby należały do jakichś starców, ogień błyskawicznie je trawił, ale zarazem sprawiały, że były wyjątkowo niebezpieczne.

W międzyczasie Cuervo zdążył podejść, wycelować i rzucić nożem w "psa ze slumsów", rzut mu nawet wyszedł, ale eksplozja ognistej kuli zaburzyła trajektorię rzutu. I odrzuciła jego cel do tyłu. W sumie mógł się przymierzyć do następnego rzutu, ale tuż obok niego przebiegł przerażony ork. Pomarańczowoskóry nawet nie zwrócił na niego uwagi, ale goniący go szkielet uznał za stojącego w miejscu Cuervo za lepszy cel. Oszust zdążył sie tylko zasłonić ramieniem, od którego ognisty upiór się odbił. Był lekki i słaby, ale ogień jaki go trawił mógł podpalić ubranie oszusta.

Shadal był w niewiele lepszej pozycji niż jego "towarzysze", nagłe eksplozja znikąd zniszczyła jedno kościane monstrum, ale jego samego odrzuciła na przydrożna trawę. Do tego drugie monstrum, choć uszkodzone i podpalone to wciąż sunęło w jego stronę.

XelacientXelacientFelag i strategiczne zagranie


- Nekromanta z Ciebie świetny, ale taktyki to ty nie masz za grosz - stwierdził Drekar obserwując pole bitwy - każesz swoim sługom człapać po jakiegoś oprycha zamiast kazać im zabić tych co stoją najbliżej... no ale nic... ważne, że zaklęcie strachu wyszło Ci nad wyraz dobrze... do tego mój pomocnik ich rozproszył, a wiadomo, że zdezorientowane umysły są wyjątkowo podatne na manipulacje - dodał składając ręce - i w sumie powinienem się obrazić za rozkaz zamordowania mojego pomocnika, ale wygląda na to, że jest już to nieaktualne - stwierdził widząc jak w ognistej eksplozji jedno kościane monstrum ulega zniszczeniu, a drugie podpaleniu - za to widzę możliwość zrobienia przesłuchania - dodał widząc jak przerażony gnoll pędzi w ich stronę. Gdy się przybliżył księgarz jak gdyby nigdy nic zrobił parę kroków, po czym podłożył nogę zwierzoludowi, przez co ten wyciągnął się jak długi. Chciał wstać, ale Drekar przycisnął mu nogę do ziemii.

- Błagam, puść mnie, coś mnie gonii! - wysapał
- Ochronię Cię przed tym, ale chce wiedzieć jedno! - czy twoja banda podpaliła tą wioskę
- Nie... to znaczy tak, tak, była za to dobra zapłata! - futrzak odruchowo zaprzeczył, ale zaraz zmienił zdanie gdy Drekar docisnął mu głowę do gruntu.

- Wygląda na to, że nasze podejrzenia są słuszne - stwierdził księgarz na powrót zwracając się do ducha lisza - ta banda podpaliła tą wioskę... toteż jestem gotów na radykalne rozwiązanie... co prawda nie wypada korzystać z demonicznych artefaktów i czynić destrukcję niczym jakaś banda demonów, ale myślę, że wobec tych okoliczności Asha nam to wybaczy.
- Nie rozumiem co gadasz, puścisz mnie? - zapytał się gnoll, ale zaraz umilkł gdy Drekar ponownie docisnął jego głowę do ziemii.
- Wygląda na to, że reszta bandy słysząc ten cały harmider zaczęła sie przygotowała się do obrony - dodał księgarz ignorują gnolla i wskazując ręką na wozy w oddali. Gargh-Morphon nawet bez nadnatrualnych zmysłów, by je dojrzał, albowiem reszta oprychów nie dość, że ułożyła wozy w krąg to jeszcze zapaliła mnóstwo pochodni oświetlając teren wokół nich - bierzemy się od razu za nich, czy chcesz się zapytać o coś jeszcze tego gnolla? - zapytał na koniec.

NicolaiNicolaiIrhak w drzwiach


W wspomnienia Merrana obudzone ciepłą scenką rodzajową, wkradły się obrazy jakby z urzędu. Sterty dokumentów, stosy papierów i stogi formularzy. Czuł się dziwnie, jakby nieswojo, a może na odwrót? Poczuł się po raz pierwszy sobą? Czyżby jego ziółka były mocniejsze niż mu się wydawało?

Merran podszedł do drzwi i ku jego zdziwieniu zamek jednak był i to przekluczony. Był przesadnie skomplikowany, komiczny wręcz. Jakieś zatrzaski, zapadki i przekładki. Niemal ocierał się o maszynę Goldsteina.
- Łegr… tyro… pan… bu mybyl… ynny łegr… zozdrość… chcidź zobroć… mybyl… oly ni zobroć… midź zomyk. - Wytłumaczył pośpiesznie Bam.
- Cholipka… sobie wybrałeś okazję na wyjście. - Szekel pomimo mdłości wstał z łóżka, zabrał ze sobą pęk kluczy i podszedł do inkuba. - Ugh… wiesz, są tu inne “plemiona” ogrów i niekoniecznie ech… się lubią nazwajem. Ci tutaj najbardziej to chyba nie lubią Amazonek, same ogrzyce. - Meblarz mówił powstrzymując z trudem odruch wymiotny.
- Omzionkę… złyźć kubido. - Stwierdził Bem. Cieśla tylko pokiwał głową i otworzył drzwi.
- To Bum pójdzie z Tobą byś nie uciekł przypadkiem... - Meblarz wymamrotwał. - Zaraz, po co Ci talerz?
strona: 1 - 2 - 3 ... 15 - 16 - 17 - 18 - 19
temat: [RPG] Pradawna Groza - Ancient Fear

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel