Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Wymiar Między Wymiaramitemat: Optymalna edukacja - dla Polski i nie tylko
komnata: Wymiar Między Wymiarami
strona: 1 - 2 - 3 ... 5 - 6 - 7

Tarnoob PW
6 lipca 2015, 09:50
Nemomon:
Znowu odskoczę od głównego tematu, ale uważam, iż nie jest to wina maryśki, tylko systemu szkolnictwa. To nie jest tak, iż 95% młodzieży regularnie (lub nie) pali maryśkę. Wy­daje mi się, iż jednak ten odsetek palącej młodzieży jest jednak dosyć mały, a mimo to po­ziom wykształcenia naszego młodego społeczeństwa jest do­syć słaby. To jest wina sy­s­te­mu, który na maturze wymaga jakiegoś idiotycznego celowania w klucze, zamiast wspierać jego wła­s­ne myślenie. Niestety, własne myślenie jest tępione przez system, a wspie­ra­ne jest zga­dza­nie się z jakimiś odgórnymi wytycznymi. Skoro dziecku nie pozwala się samemu my­ś­leć, tylko na­kazuje się myśleć tak, jak sobie myślała osoba, która te testy układała, to taki właśnie ma­my skutek.
1. To bardzo częsty zarzut – zwłaszcza ze strony uczniów. W sumie Abstrachuje.tv albo inny kabaret sieciowy mógł­by zrobić filmik „czego nie mówią uczniowie” i byłoby tam „po co tyle wła­snego zdania, ja chcę klucza!” :-P Mam wrażenie, że przynajmniej część nauczycieli ma po­dejście bardziej konserwatywne, naciskające na dys­cy­p­li­nę – przykładowo moja polonistka z li­ceum, którą uwielbiam (m.in. za filozofię), skarżyła się na nowe formy jak bu­rza móz­gów i ciepło przyjęła niedawne odejście od prezentacji maturalnych – na rzecz losowanych pytań.

Przede wszystkim chcę zwrócić uwagę, że jest dużo lepiej niż kiedyś, np. w czasach „Sy­zy­fo­wych prac” Że­rom­s­kie­go czy nawet dziecięcej bajki „Mikołajek” (Francja lat 50.). Przede wszys­t­kim w szkołach nie ma już chorego za­pa­miętywania tekstów – tylko w podstawówkach i gim­nazjach zdarzają się recytacje, na szczęście w pozytywnej, konkursowej formie. Jest też chyba większa różnorodność opinii niż w międzywojennej Polsce, gdzie Gombrowicz nabijał się z tego, jak to Słowacki wielkim poetą był. Zresztą sam Gombrowicz – z całą swoją o­b­ra­zo­bur­czoś­cią, na­jaz­dem na wieszczów czy Sienkiewicza i martyrologię – sam wszedł do programu szkoły.

Nie wiem, jak nauczanie j. polskiego i innych języków narodowych – bo problem „klucza” głów­nie tego dotyczy – ewoluowało przez XX wiek. Nie znam rozwiązań innych krajów (oprócz Ang­lii) ani ich plusów i minusów.

Nemomon:
Ale tu nawet nie chodzi o samą maturę. Przykładów jest o wiele więcej. Na przy­k­ład zmiana systemu szkol­nic­twa na gimnazja. Kiedy szkoły były ośmioklasowe, to uczeń kon­ty­nu­ował naukę w normalnym tempie.
2. Kiedy szkoły były ośmioklasowe, to kilkuletnie dzieci były bite i okradane przez zwy­ro­d­nial­ców z 7. i 8. klas. Je­s­tem bardzo przeciwny długim podstawówkom – chyba nawet bar­dziej niż JOW-om Kukiza. Do gimnazjów mam już mieszane uczucia, bo uważam stawianie ich przy pod­sta­wówkach za pogłębianie problemu. Za to te przy li­ce­ach – do jakiego chodziłem ja – u­wa­żam za wzór.

Nemomon:
Nauczyciel z kolei wiedział, które dziecko jest zdolne i od którego można wymagać więcej, a które dziecko jest słabsze i któremu trzeba pomóc bardziej, a przynajmniej wymagać mniej. Teraz mamy gimnazja, w któ­rych nauczyciele w pierwszym roku powtarzają to, co było na­uczone w podstawówce, a potem uczą czegoś nowego. Ponadto nie znają uczniów i traktują ich wszystkich jedną miarą.
3. No i chyba o to chodzi, żeby ludzie byli traktowani uczciwie, według tych samych zasad. Dlatego powinni być oceniani na podstawie egzaminów, a nie świadectw, gdzie oceny są według widzimisię czy nawet podatne na po­średnią korupcję (bo oprócz kwiatków można obiecać na ko­niec zegarek). Egzaminy też mają wady – ale ułatwiają uczciwe porównywanie ludzi i dalszą re­­krutację.

Nemomon:
Nie wspominając, iż za czasów ośmiu klas byliśmy w jednej szkole razem z tymi ma­luszkami. Dorastaliśmy z dziećmi i również patrzyliśmy jak inne dzieci dorastają razem z na­mi. Jak byliśmy jeszcze małymi dziećmi, to biegaliśmy podczas przerw po holu i staraliśmy się nie być złapani przez dyżurnych (a jak nas złapali, to staraliśmy się uciec spod ściany, kiedy na nas nie patrzyli), a jak byliśmy starsi, to sami stawaliśmy się dy­żur­ny­mi i pil­no­wa­liśmy, by dzieciaki nie biegały.
4. Popadasz w samą nostalgię – którą rozumiem, ale która nie może być argumentem. Sam śledzę stronę na Face­booku pewex.pl, ale czasami ona bredzi w niebezpieczny sposób. Raz chyba nawet sugerowała, że kary cielesne nie były takie złe i ADHD za „starych, dobrych czasów” „nie is­t­niało”. Jeszcze głupszy i groźniejszy przykład z dzi­siaj – w mitycznym „kiedysiu” rzekomo picie z jednego gwinta w kilka osób nie szkodziło, tak jak niemyte owoce. Mam nadzieję, że od tych bredni nie zwiększy się liczba zachorowań, a ktoś zorientowany w medycynie i e­pi­de­mo­logii szybko zainterweniuje. Idealizowanie przeszłości to populizm.

Pisałem już o tym, jakie złe skutki ma trzymanie razem dzieci małych i nastolatków – zwła­sz­cza w tak kry­mi­no­gen­nych i patologennych miejscach jak szkoły, więzienia czy koszary.

Nemomon:
Mimo, iż mieliśmy wtedy po 14 lat, to wciąż mieliśmy respekt dla naszych na­u­czy­cieli, którzy jakby nie było nas wychowywali (a nasze przedszkolanki też widywaliśmy na prze­r­wach) i de facto czuliśmy się wciąż dzieć­mi. Teraz gimnazjaliści czują się wielkimi pa­nami i super dorosłymi i w rzyci mają wszystko i wszys­t­kich. A przede wszystkim szacunek do starszych.
5. Niekoniecznie. Nie powiesz mi, że w podstawówkach nie ma napięć między nauczycielami a ucz­niami. Ow­szem, są i to chyba jasne – w dłuższych szkołach stają się nie do wytrzymania. Możliwość zmiany dwa razy w to­ku edukacji to większa elastyczność. Oczywiście, czasami stra­ci się kilka lat z ulubionym nauczycielem z po­p­rze­d­niej szkoły, ale to mniejsze zło niż cią­g­nię­cie latami waśni. To dotyczy tak samo relacji z nauczycielem jak i mię­dzy uczniami.

Co do szacunku – właśnie gimnazja, zwłaszcza te przy liceach i technikach, mogły dodać 13–15 latkom pokory. By­li „wielkimi panami”, którzy napadali i rabowali kilkulatków zupełnie bez­karnie (i dalej tak robią w gimnazjach przy podstawówkach – skandaliczną przeszkodą bywa to, że to często formalnie uczniowie innej szkoły, mimo że w jed­nym budynku i nie da się ich tak łatwo ukarać).

Teraz są najmłodsi – u chłopców w tym wieku pojawia się brawura, która zostaje przy­sto­po­wa­na. Prawdą jest, że bywa wy­ła­do­wa­na na nauczycielach albo rówieśnikach – ale w długich pod­s­ta­wów­kach musiała być też wy­ła­do­wa­na i na nauczycielach, i rówieśnikach, i co najgorsze – na młodszych kolegach. U dziewcząt i bardziej wrażliwych chłopców (jak ja) bywa odwrotnie – wiek 13–15 to czas frustracji, wkurzenia głupotą najbliższego otoczenia (cza­sa­mi nauczyciele i rodzice, a przede wszystkim: rówieśnicy; czasem też ogół społeczeństwa). Tutaj młodsi, kil­kuletni koledzy nie przeszkadzają ani nie są ofiarami, ale też nie pomogą. Przeciwnie – o­par­ciem stają się znajomi i zna­jo­me starsze.

Główna wada gimnazjów (przy liceach, jakie uważam za najlepsze) jest to, na co zwrócił mi kie­dyś uwagę Tabris przy jaskiniowym Ognisku: nastoletnie ciąże. Dziewczęta w wieku 14–16 mo­gą już zachodzić, a kolegów w wieku 17–19, którzy chętnie wypróbują swój świeżo uru­cho­mio­ny testosteron, jest pełno. Podobny problem może być z narkotykami i sektami – ludzie w gimn­azjum, zwłaszcza dziewczęta, potrzebują bardzo oparcia i akceptacji, a pro­ponujący je star­si koledzy (z LO czy technikum) to już ludzie dość samodzielnie myślący, mogący mieć kon­takt ze światem różnych „zorganizowanych” patoli (jak właśnie narkotyki i sekty).

6. Mój początkowy entuzjazm do gimnazjów ostudził też Hubertus, który zwrócił uwagę na coś ważnego – dwu­kro­t­na zmiana szkoły zwiększa zróżnicowanie uczniów. Kiepscy uczniowie idą do kiepskich gimnazjów, a po nich od­dzie­le­nie lepszych od gorszych się pogłębia. Dla naj­słabszych absolwentów słabych gimnazjów jest już tylko czar­na dziura – opuszczone, pa­to­lo­giczne zawodówki, które Polska bardzo zaniedbała. To wrota do patoli, bezrobocia i prze­s­tęp­czości, od niedawna też emigracji na roboty do innych krajów. Podobnie jest w drugą stro­nę, czego sam doświadczyłem – dzieci ambitne, zdolne, przyzdobione laurami idą do gimnazjów, które są tworzone przy naj­lep­szych kilkunastu (lub kilkudziesięciu) liceach w Polsce. Już bę­dąc w gimnazjum uczą się od starszych kolegów i i­dą na olimpiady gimnazjalne, a nawet pró­bują licealnych – bo mają dostęp do odpowiednich nauczycieli, znajomych i materiałów. Mając 6 lat na rozwijanie swoich pasji, lądują na najlepszych uczelniach Polski, Europy i świata – co przy 4–letnim LO było (i byłoby też teraz) trudniejsze. Trudno powiedzieć, czy takie zróż­nicowanie jest złe czy do­b­re. To typowy dylemat gracza RPG: czy lepszy jest miecz za­da­ją­cy 30–70 pkt. obrażeń (w przypadku Might and Ma­gic: włócznie, które mają wielki rozrzut 1d9), czy może siekający równo, 45–55 pkt. (w MM łuki, mające chyba 5d2). Podobna ankieta by­ła na fanstronie MediaMarkt na Facebooku. Tam popularne były komentarze, że to wszys­t­ko za­leży od szans na critical hit. No właśnie, jakie szanse na 'critica’ są w edukacji? :-P

Gimnazja wprowadziła w 2000 r. koalicja AWS-UW (1997–2001) z premierem Jerzym Buzkiem. Nie mam jak pa­mię­tać tych czasów, ale ich zmiany są najbardziej widoczne – 16 województw, re­for­ma szkoły, służby zdrowia czy wreszcie podpisanie konkordatu (który zniósł m.in. plagę dwóch osobnych ślubów, cywilnego i kościelnego; fun fact: ze strony Polski umowę z Watykanem pod­pi­sywali Buzek i Kwaśniewski, a żaden nie jest katolikiem). Post­ko­mu­na przez lata rządów (93–97, 2001–2005) nie zrobiła tyle, co w 4 lata AWS-UW ze swoim „dziełem nowego ty­siąc­le­cia”, nawiązując do hasła i fundacji im. Jana Pawła II. W sumie najbardziej widoczną zmianą od tego czasu było zniesienie poboru przez PO (i niestety obrabowanie OFE po paru latach).

Pomijam tutaj dwuletnie rządy PiS–u, bo to był krótki okres, w patologicznych warunkach z na­ciskiem na „pat” (POPiS nie wyszedł); minister edukacji Giertych z LPR to inna bajka.

AmiDaDeer PW
6 lipca 2015, 12:35
Krótko: dzięki gimnazjom poziom nauczania się podniósł. Trudno mi powiedzieć jaki wpływ miało gimnazjum na wychowanie, ale wątpię bym mniej respektował nauczycieli z gimnazjum niż tych z podstawówki czy liceum. Niemniej - nie mnie to oceniać.

Tarnoob PW
6 lipca 2015, 14:26
Wielkie dzięki. :-) Nareszcie rzetelne danie – badanie OECD – a nie nostalgiczne, nienaukowe buczenie, jak to „za komuny było lepiej”.

Pozostają jeszcze inne pytania – jak poziom wiedzy w różnych dziedzinach się zmieniał przez XX wiek. Z fizyki, z chemii i z biologii można wzrósł gwałtownie – przez rewolucyjne odkrycia w tych badaniach – więc nawet trudno to porównywać, chyba że to, jak bardzo uczniowie opanowywali ówczesną naukę względem opanowywania o­bec­nej. Poziom matmy też wzrósł – ciekawe, w jakim tempie i kiedy najbardziej, i czy nie było lokalnych spadków. Za to najbardziej poturbowane zostały greka, łacina i kultura antyczna. Z przedmiotów czołowych w ogóle wypadły z gry. Katecheza – przed I komunią i bierzmowaniem – wygląda praktycznie identycznie od setek lat, oprócz tego że w ostatnich kilkudziesięciu zaczęła się też skupiać na odpieraniu najróżniejszych zarzutów (na temat bioetyki, etyki seksualnej, organizacji Kościoła, itd.).

Zastanawiają mnie jeszcze badania opinii publicznej na ten temat – ilu ludzi w czasach AWS-UW było za gim­naz­ja­mi i jak to ewoluowało. Podobnie, dobrze wiedzieć jak różniły się opinie młodzieży, rodziców i nauczycieli.

Qui PW
7 lipca 2015, 02:15
Z tego, co pamiętam, po reformie nauczyciele licealni narzekali, że teraz mają tylko 3 lata zamiast 4 żeby nauczyć co trzeba (tzn. w domyśle uczeń po gimnazjum nie miał o tyle więcej wiedzy od ucznia po 8 klasach podstawówki aby zrekompensować rok krócej w liceum), a akademiccy narzekali, że nowe roczniki wiedzą mniej niż poprzednie (czyli mniej ich w liceum nauczyli). Czy takie opinie są nadal aktualne to nie wiem. Badania przytoczone przez Hobbita tu nie pomogą, gdyż traktują o uczniach przed liceum. Osobiście nie mam dość informacji aby stwierdzić, czy reforma jako całość była pozytywna czy negatywna, natomiast jako ostatni rocznik przed reformą byłem zdecydowanie zadowolony z tego, że mnie nie objęła.

Natiomiast co do obecnej edukacji jako całości mam spore zastrzeżenia. Wg mnie nie spełnia ona swoich zadań. W XX wieku może była wystarczająca, ale teraz...?

Czego więc oczekuję od edukacji?
1. Nauczenia pewnych ogólnych podstaw różnych dziedzin (co do tego, co to powinno być dokładnie, z pewnością by było tyle opinii co dyskutantów, albo i więcej :P) - ale generalnie chodzi o to, żeby człowiek po szkole nie był tępy jak buzdygan i wiedział co się wokół niego dzieje.
2. Nauczenia umiejętności potrzebnych do wykonywania jakiegoś zawodu w celach zarobkowych.
3. Nauczenia ogólnie rozumianego "radzenia sobie" i rozwiązywania problemów.

I tak, punkt 1 generalnie jest spełniony, uważam że w wielu miejscach do przesady. Punkt 2 dotyczy raczej szkolnictwa zawodowego lub wyższego, i zapewne zależy od szkoły. Jak chodzi o mój zawód (programista) - cóż, niestety, porażka. Punkt 3 - klęska na całej linii.

Obecne szkolnictwo (na podstawie głównie własnych doświadczeń, aczkolwiek z tego co wiem, nic się diametralnie nie zmieniło - jeśli tak, poprawcie mnie) opiera się na zasadzie 3Z - zakuć, zdać, zapomnieć :P. Czyli uczymy się materiału, udowadniamy, że materiał umiemy, po czym go zapominamy, bo już nie jest potrzebny. A potem tylko pamiętamy, że coś gdzieś dzwoniło. To jest to, o czym wspomiałem jako punkt 1, tylko że zbytnio rozbudowane, kosztem punktu 3. Przykład z mojej edukacji: na geografii w liceum (!) musiałem się nauczyć na pamięć prawych i lewych dopływów Wisły, i to w kolejności. Co jest raczej absurdalne, bo po co komu pamiętać takie rzeczy. I oczywiście, już ich nie pamiętam :P. Natomiast zamiast takiej pierdoły można by uczyć posługiwania się mapą, i to niekoniecznie w sytuacji, gdy wisi w klasie.

Osobiście bym proponował nowe 3Z - znaleźć, zrozumieć, zastosować. Mamy obecnie wujka Google i ciocię Wikipedię, zapamiętywanie informacji nie jest szczególnie istotne, gdyż informacje mamy na kliknięcie myszką, tudzież dźnięcie palcem telefonu. Tylko co z tymi informacjami zrobić? Jak zidentyfikować to, co jest nam potrzebne, i wyłowić to z gąszczu innych danych? Sądzę, że przynajmniej większość osób odwiedzających Grotę sobie z tym radzi, ale niestety, całkiem sporo osób wcale nie. I by im się to o wiele bardziej przydało niż zapamiętanie budowy pantofelka do najbliższego sprawdzianu :P.

Ponadto część niekoniecznie potrzebnych informacji by można zastąpić bardziej życiowymi, np. jak się wypełnia nieszczęsne PITy, jakie są uprawnienia różnych służb mundurowych, co zrobić w przypadku różnych zdarzeń losowych... Może nawet dorzucić kurs prawa jazdy. I oczywiście dużo więcej o komputerach, bo są one obecne dosłownie wszędzie. A z tego, co zauważyłem, wielu traktuje komputer jak jakieś dzikie zwierzę. Nie każdy musi być pasjonatem, ale uważam, że w dzisiejszych czasach nie radzenie sobie z komputerami to prawie jak analfabetyzm. Trudno mi określić, jakie konkretnie umiejętności uważam za konieczne... Znowu raczej chodzi o ogólne "radzenie sobie".

Na koniec, matura. Czyli "egzamin dojrzałości". To chyba jest jakiś żart. Czy to, że umiałem rozwiązać kilka zadań z matematyki, napisać w miarę sensowną rozprawkę, i pomachać certyfikatem językowym, świadczy w jakikolwiek sposób o mojej dojrzałości? W wersji obecnej zamiast rozprawki mamy trafianie w klucz, nie wiem, czy to lepiej, czy gorzej, ale o dojrzałości też raczej nie świadczy. W ogóle nie wiem, czy można dojrzałość ocenić za pomocą jakiegoś egzaminu... Nie mam więc żadnej konkretnej propozycji modyfikacji. Może by należało się tego pozbyć? Bo wg mnie obecnie nie ma jakiegoś większego sensu. Może jedynie jako trening przed pierwszą sesją :P.

PS. Tarnoob, daj spokój z łaciną i greką - angielski, angielski i jeszcze raz angielski :P. Szkoła ma przygotowywać do funkcjonowania w obecnym świecie, nie w przeszłości :P.

Tarnoob PW
7 lipca 2015, 12:23
Qui – wcale nie powiedziałem, że ta eliminacja greki i łaciny to coś złego. Przeciwnie, to już nawet wytrawnych hu­manistów przestało interesować. Nasz ziomal Field się nie liczy. :-P Wywalenie tego zrobiło dużo miejsca (kilka go­dzin tygodniowo przez kilka lat) na inne przedmioty.

Masz rację, że teraz wyszukiwanie informacji jest dużo ważniejsze niż pamiętanie. W ogóle przez całą historię ludz­kości zapamiętywanie traci stopniowo na znaczeniu. Kiedy w Mezo­po­ta­mii (i w paru innych miejscach świata niezależnie) wymyślono pismo, to ludzie już nie mu­sie­li pamiętać mnóstwa przepisów prawnych ani rytuałów i pie­ś­ni ku czci urojonych bożków. Po­s­ła­niec nie musiał też pamiętać całej wiadomości (handlowej, wojennej, ro­dzin­nej) – a jak nie umiał czytać, to nie było ryzyka, że się wygada. :-P

Potem jak w Grecji wynaleziono pergamin (na rzecz papirusa), to też pamiętania pewnie było mniej, a kiedy w śre­d­niowieczu (tym demonizowanym i absurdalnie obwinianym o ciemnotę, z któ­rą walczyło) wszedł papier, to znowu było łatwiej. Wreszcie jak w XVI w. wszedł druk, to ponoć mnisi płakali, że teraz jak wszystko będzie napisane, to nikt niczego nie zapamięta. :-P

Teraz przechodzimy podobną rewolucję – chyba nawet częściej przywołujemy coś ze źródeł niż z własnej pamięci. Niech już od końca podstawówki dzieci wiedzą, że do jasnej schizofretki je­dy­nym źródłem nie jest Wikipedia. Jest encyklopedia PWN, ze słowników jest ling.pl, pons.eu, Cambridge Dictionary Online, Online Etymology Dictionary (z tych korzystam), z historii nie wiem, z prawa jest Monitor Polski i strona Sejmu, z polskiego jest strona Rady Ję­zyka Pol­skie­go, z matmy Wolram Alpha, z fizyki HyperPhysics, i tak dalej, i tak dalej. Niech się też uczy o­ce­ny źródeł – bo masa ludzi bredzi o tym, jak to GMO albo szczepienia szkodzą, „bo tak Onet pisał”, i zamyka uszy na słowa całej rady profesorów. Niech ludzie zaczną się do­ma­gać źródeł i zaczną je podawać.

Komputer jest faktycznie bardzo ważny i niech się przede wszystkim naucza zdolności re­dak­cyj­nych. Jest Word, Ex­cel i PowerPoint – to bardzo dobrze. W liceach bywa też HTML i CSS – super. W ambitnych szkołach bywa pro­gramowanie w Logo i Pascalu – tylko część ludzi z tego skorzysta, ale choćby w trosce o tę część (której na po­zio­mie szkoły się nie zna) dobrze prze­maglować przez to dużo ludzi, żeby idący na studia techniczne mieli ja­kieś pod­sta­wy. Dla ludzi na rozszerzonej matmie mógłby być też w sumie LaTeX (ale nawet nauczyciele piszą spraw­dziany w Wordzie – hmcóż). Nie zaszkodziłoby też nauczania podstaw MediaWiki (śro­do­wi­s­ka, w którym się pisze Wiki). Przede wszystkim niech się naucza poprawności językowej – pol­ski przez to magluje, ale w kon­tekście kom­pu­te­ro­wym to wygląda trochę inaczej. Mnóstwo lu­dzi, nawet z piątkami i szóstkami z polskiego,nie wie że spację się stawia tylko po prze­cin­ku albo po kropce. To mi się wydaje szczególnie dziwne, skoro ludzie od lat czytają dru­ko­wany tekst, gdzie interpunkcja jest normalna, a potem nie potrafią jej skopiować. :‑P

Warmonger PW
7 lipca 2015, 12:27
Qui dobrze gada. Obecny system edukacji powstał w wieku XIX, w którym pracownicy zasuwali w fabrykach, często na jednym stanowisku przez całe życie - zatem nie musieli myśleć kreatywnie, tylko odtwarzać. Natomiast pracownicy umysłowi musieli zapamiętać dużą ilość informacji, bo szczegółowa wiedza nie była łatwo dostępna (co najwyżej w bibliotece).

Oczywiście nijak nie przystaje to do rzeczywistości. Dziś nie ma już stanowisk, na których można przepracować całe życie, świat się zmienia i sposób pracy też musi się zmienić. O wiele ważniejsze od szczegółowych informacji jest umiejętność odnajdywania, analizy i syntezy informacji. Także krytycznej oceny.

U osób kończących liceum / zaczynających studia obserwuję ponadto narastający brak zrozumienia świata. Nie mogą albo nie chcą znaleźć pracy, bo nie rozumieją, skąd się bierze praca i pieniądze. Jakieś podstawy ekonomii w programie nauczania byłyby mile widziane. Popyt, podaż, rynek pracy, wydajność pracy itp. - być może niektórzy przestaliby się dziwić, dlaczego nie ma pracy po kulturoznawstwie albo dlaczego dyplom Wyższej Szkoły Magii i Czarodziejstwa nie daje bonusu do znajdowanego golda.

Brak zrozumienia dotyczy także polityki. Młodzi ludzie nie rozumieją sensu istnienia polityków i polityki. Jak ktoś ładnie napisał, dla nich polityka to tylko "walka o to, kto będzie się obżerał na koszt państwa". Nie potrafią lub nie chcą oceniać polityków na podstawie merytorycznych kryteriów. Nie potrafią ich rozliczyć. Dla nich istnieje tylko alternatywa w postaci "propagandy PO" i "propagandy PiS". Takie idea, jak prawda czy kompromis, w ogóle nie występują w debacie publicznej.

Uważam, że pewnym rozwiązaniem jest wprowadzenie lekcji filozofii. Zamiast nieszczęsnej lekcji religii, razem z etyką lub w ramach polskiego (elementy filozofii występują w programie rozszerzonym). Filozofia jako próba poszukiwania prawdy. Nauka myślenia krytycznego, analiza sposobu myślenia.
Żeby tylko nie skończyło się na kolejnej testomanii i wyliczance "Tales wierzył, że wszystko pochodzi a wody, a Anaksymander, ze wszystko pochodzi z powietrza". Istotne jest to, jak oni doszli do swych wniosków i co zyskali w stosunku do poprzedników.

Tarnoob PW
7 lipca 2015, 16:01
To prawda, filozofia może mieć ciekawe skutki. Jeśli się nie mylę, jest obowiązkowa we Fran­cji, a w Anglii po­w­szech­ny jest przedmiot ‘critical thinking’ dotyczący właśnie samodzielnej oceny informacji i wyrabiania opinii. Nie wiem, jak to jest w Niemczech.

Jest tylko pewien problem w tym, że polskie uczelnie skupiają się na filozofii w inny sposób. Polskie Towarzystwo Filozoficzne, od lat organizujące olimpiadę i postulujące wprowadzenie fi­lo­zofii w szkołach, proponowałoby co in­ne­go. Kursy filozofii to przeważnie przekrój przez kla­syków – z najważniejszych to Platon, Arystoteles, Tomasz z A­k­wi­nu, Kartezjusz, Hume, Kant, a potem to już jest różnie. Jeżeli ten przedmiot miałby służyć poprawie debaty pu­b­licz­nej, to musiałby być właśnie skupiony na etyce i polityce.

Można by wspomnieć o koncepcji prawa naturalnego Arystotelesa i o tym, że Kościół z tego czer­pie na potęgę. Da­lej – Locke i idea tolerancji. Potem jest Kant i jego wersja „złotej za­sa­dy”, koncepcja umowy społecznej Rou­s­seau, wreszcie utylitaryzm Milla i Benthama, pra­gma­tyzm Jamesa, i tak dalej, i tak dalej – tak więc byłoby to wy­ło­że­nie różnych wizji pań­s­twa i prawa, ale jednak historyczne, skupione na informacjach.

Jest też inna droga – bardziej tematyczna, ale to nisza. W Polsce kojarzę chyba tylko jeden podręcznik zrobiony w ten sposób: „Pochwała ciekawości” Wojtysiaka no i popularne książeczki takie jak „Wycieczki filozoficzne” Ste­phena Law.

Wreszcie można by stworzyć przedmiot „etyka i filozofia” (EiF), gdzie byłyby profesjonalnie poruszone tematy, wo­kół których są ciągłe histeryczne flejmy w mediach:
– kwestia istnienia Boga czy wolnej woli
– ogólnie metodologia nauk (dlaczego nauka się NIE myliła, mimo że stare teorie są za­stę­po­wa­ne przez nowe i to AŻ teorie, a nie „tylko teorie”)
– konkretne sprawy sporne: ocena średniowiecza, reformacji, oświecenia i rewolucji fran­cus­kiej, a w Polsce – sar­matyzmu i później walk narodo…

Jakoś nie chce mi się pisać dalej. :-P I tak pewnie mało kto to czyta, to co się będę nie­py­ta­ny produkował. Jak ktoś pilnie chce więcej, to dać mi znać.

Bacus PW
8 lipca 2015, 21:51
Autor tematu:
opuszczone, patologiczne zawodówki, które Polska bardzo zaniedbała. To wrota do patoli, bezrobocia i przestępczości, od niedawna też emigracji na roboty do innych krajów.
Ej wiesz, że to brednie? Akurat do zawodówki wcale nie idą Ci najgorsi, a często Ci z pasji i dzięki, że mówisz, że po zawodówce jest bezrobocie, muszę o tym powiedzieć znajomym po zawodówce... którzy zarabiają bardzo fajne pieniądze.
I ciekawostka! W technikum mechanicznym w Gdyni próg punktowy był niższy niż do zawodówki w tej samej szkole! Do liceum wcale nie idą osoby mądrzejsze niż do zawodówki. Do liceum idą osoby, które przeważnie nie wiedzą co robić i przez 3 lata szkoły średniej szukają sobie studiów, Ci z zawodówki tego problemu nie mają bo idą do szkoły w której uczą się zawodu i po tej szkole są gotowi do pracy!
Ale śmiechłem bardzo... Byłem w zawodówce - zostanę przestępcą lub bezrobotnym... Byłem w liceum - robię frytki w McDonaldzie.
Tarnie realia są trochę inne :P

Hubertus PW
8 lipca 2015, 22:37
Obecny system edukacyjny jest reliktem sprzed 150 lat, bo jest nastawiony na produkcję masy posłusznych robotników do systemów państwowych ewentualnie prywatnych. To się sprawdzało w okresie drugiej połowy XIX wieku aż do końca XX.Teraz w okresie indywidualizmu i ery informacji potrzeba bardziej zdolności innowacyjnych, szybkiego przekształcania i używania wiedzy, a nie samego jej posiadania i działania pod dyktando.
Obecnie edukacja powinna skupiać się na pobudzaniu indywidualizmu i umiejętności kooperacji. Ważne jest nauczenie człowieka pisania i czytania (w dwóch językach, a nawet w trzech by się przydało)oraz liczenia (to są umiejtnosci bazowe), ale przede wszysktim umiejętności radzenia sobie w grupie, rodzinie, oraz umiejętnosci wspólnej pracy i współpracy, bronienia swojego zdania (szeroko rozumiana inteligencja emocjonalna i tkzw umiejętności miękkie).

Badania pewnego angielskiego pedagoga działającego w Indiach (nie pamiętam nazwiska) pokazały że starczy by nuczyciel podał temat do pracy i dał dzieciom możliwość samodzielnej eksploracji, co jakiś czas tylko podsumowując ich pracę i nakierowując na dalsze tory oraz oddpowiadajac na ich pytania z którymi same sobie nie poradziły. Zdecydowania nauczanie poprzez pracę w grupie z nauczycielem jako moderatorem wskazujacym kierunek daje najlepsze wyniki zarówno pod kątem wzrostu wiedzy i jej rozumienia oraz zastosowania jak i pod kątem rozwijania umiejętności miękkich.

Najcenniejszym co można zdobyć w szkole jest właśnie umiejetnosć współpracy w grupie i uczenia się nawet trudnych rzeczy. Styl uczenia się, ale też podwaliny osobowości i cech charakteru takich jak wytrwałosć, dążnośćdo celu oraz umiejętnosćdyskontowania wzmocień to są cechy które potem procentują w zmeiniającym się szybko świecie i własnie na tym powinna się skupiać nowoczesna i skuteczna edukacja.

PS

Jeszcze co do zawodówek, ponieważ sam w takowej pracuję i znam sporo jej absolwentów mogę potwierdzić to co mówi Bacus, obecnie wiele zawodówek przeżywa renesans i jeśli uczeń przyłozył się w czasie nauki to potem ma całkiem niezłą pracę, na pewno lepszą niż po skończonych byle jakich studiach. Dobry fachowiec jest na rynku wart więcej niż byle jaki absolwent marketingu czy politologii lub o zgrozo europeistyki.
Ale też faktem jest że do zawodówek trafia często młodzież zagrożona wypadnięciem poza margines społeczeństwa, tyl że taka szkołą jest dla nich szansą by wejść w dorosłość z możliwością godnej pracy za którą utrzymają rodzinę.

Nicolai PW
8 lipca 2015, 22:45
Ten temat zapoczątkowała sprawa kluczy, więc kilka słów o nich. W moim mniemaniu pretensje można mieć tylko wobec realizacji, bo sam koncept nie jest taki zły. Jego główną zaletą jest zrozumienie, że większość maturzystów jest przeciętna. To dla nich jest dedykowany klucz, bo bądźmy szczerzy... Większość licealistów nie byłaby w stanie przedstawić dla danego tekstu interpretację zbytnio odbiegającej od tej najbardziej oczywistej. Zwłaszcza, że większość omawianych fragmentów nie zostawia zbyt dużo miejsca na to. Oczywiście jest pewien odsetek abiturientów, dla których ten system może być krzywdzący. Jednak są oni w mniejszości i skoro nie istnieje żaden kompromisowy sposób oceniania, muszą jakoś żyć z tym kluczem. Zresztą jeśli są zdolni to poradzą sobie z rozprawką dla przeciętniaków i poza tym mają rozszerzenie, w którym mogą się wykazać.

Bo co możemy zaproponować w zamian? Wolną amerykankę? Z resztkami tego systemu spotkałem się w podstawówce i gimnazjum. Nie nazwałbym tego lepszym wyjściem. Nie jest za grosz sprawiedliwy i miarodajny. Wszystko zależałoby od tego kto sprawdzałby pracę. Jeden lubi rozprawki krótkie i na temat, drugi rozwleczone, a trzeci uleje za to, że maturzysta nazwał jego ulubioną postać, Zbyszka z Bogdańca, pedofilem. I dlatego zrezygnowano z tego, bo to trochę niefajnie jak można dostać 30 albo 70 procent w zależności na kogo się trafi.

Oczywiście sam klucz nie jest idealny. Zarzuciłbym mu dwie rzeczy: punktowanie za truizmy i przekraczanie cienkiej granicy pomiędzy odczytywaniem informacji, a interpretacją. Pierwsza sprawa irytuje mnie dlatego, że ktoś kto pisze do rzeczy, traci punkty, bo nie napisał, że Tadeusz Soplica był pięknym młodzieńcem. Druga sprawa chyba jest chyba oczywista. Wszyscy pewnie nie raz i nie dwa, złapali się na tym, że dane zadanie jest z kosmosu i nie pyta o to co można wyczytać w tekście, a o to jak przygotowujący arkusz zinterpretował dany fragment.

Według mnie te dwa problemy wynikają z prozaicznej wręcz przyczyny. Matury są układane na szczeblu centralnym przez ludzi, którzy są odrealnieni. Uczniów nie widzieli na oczy od lat. Nie znają ich możliwości i podejścia, przez to tworzą pytania w takiej, a nie innej formie. Nie konsultują swoich arkuszy, a ewentualne opinie widzą tylko na papierze. Z takim podejściem wręcz proszą się o idiotyzm na maturze.

Tarnoob:
Kiedy szkoły były ośmioklasowe, to kilkuletnie dzieci były bite i okradane przez zwyrodnialców z 7. i 8. klas.

Śmiem się nie zgodzić. W mojej mieścicie reformę oświaty rozwiązano w ten sposób, że w budynku, w którym kiedyś była były klasy 1. - 8. teraz jest podstawówka oraz gimnazjum i nie jest to specjalnie odosobniony przypadek. Jakie wrażenia? Ano takie, że jakoś nie zauważyłem znęcania się na 7-latkach przez 16-letnich wyrostków. Także nie demonizowałbym starego podejścia. Poza tym dzieci i młodzież w podstawówkach można odizolować w bardzo prosty sposób. Wystarczy, że będą mieć zajęcia na różnych piętrach. Wówczas ryzyko konfliktów znacząco spada.

Tarnoob:
No i chyba o to chodzi, żeby ludzie byli traktowani uczciwie, według tych samych zasad. Dlatego powinni być oceniani na podstawie egzaminów, a nie świadectw, gdzie oceny są według widzimisię czy nawet podatne na pośrednią korupcję (...)

Zgadzam się. Wszak sensem systemu oceniania winna być sprawiedliwa ewaluacja zdolności dziecka, która dałaby pojęcie na temat swoich postępów, tego w czym jest dobry, a w czym zły. Dzięki temu uczeń zyskuje wiedzę z czym może wiązać swoją przyszłość, a nad czym musiałby ewentualnie popracować. Jeśli wprowadzimy system, w którym piątka piątce nie równa to to wszystko się rozmywa. No i byłoby to strasznie niesprawiedliwe. Jeden uczeń plusowałby za ciężką pracę, drugi dostawałby takie same stopnie, bo nie jest zdolny, ale nie wolno go demotywować.

Tarnoob:
Sam śledzę stronę na Facebooku pewex.pl, ale czasami ona bredzi w niebezpieczny sposób. Raz chyba nawet sugerowała, że kary cielesne nie były takie złe i ADHD za "starych, dobrych czasów" "nie istniało". Jeszcze głupszy i groźniejszy przykład z dzisiaj - w mitycznym "kiedysiu" rzekomo picie z jednego gwinta w kilka osób nie szkodziło, tak jak niemyte owoce.

Osobiście nie jestem zwolennikiem kar cielesnych, aczkolwiek w stwierdzeniu dotyczącym ADHD jest głębszy sens. Za starych, dobrych czasów nadpobudliwość nie tyle nie istniała, co była inaczej diagnozowana. Drzewiej jak jakieś dziecko było niegrzeczne to uznawało się je za chuligana i starano się je naprostować. Teraz stwierdza się mniej lub bardziej urojoną jednostkę chorobową i na takiego delikwenta chucha się i dmucha, byleby nie stała się mu krzywda. Stwarza to pewne poczucie bezkarności, w moim gimnazjum był jeden młodociany recydywista ze stwierdzonym ADHD, który nauczycielce powiedział w twarz, że g... może mu zrobić, bo on ma żółte papiery (sic!).

Patrząc z boku można dość do wniosku, że psychologia to najbardziej błądząca dziedzina nauki. Kiedyś uważano, że lobotomia jest formą leczenia. Potem przyszedł Freud, który wszystko tłumaczył chucią i prymitywnymi żądzami. To, że nie zgadzam się z jego teoriami, pewnie wyjaśniłby tym, że odczuwam pożądanie wobec członków swojej rodziny. Psychoanaliza też miała swoje minusy. Wywlekanie wszystkiego na wierzch mogło mieć opłakane skutki, zwłaszcza w przypadku traum. Przez to właśnie Marylin Monroe nabawiła się depresji. No i teraz mamy hurtowe diagnozowanie zaburzeń. Nie chce Ci się uczyć? Nie jesteś leniwy, tylko biedny i pokrzywdzony. Jest to negatywna praktyka ze względu na to, że odwracając kota ogonem wzbudzają w uczniach poczucie bycia poszkodowanym i demotywuje do pracy nad sobą. A jeśli dodać do tego profity zapewniane przez system oświaty to nic dziwnego, że nic dobrego z tego nie wynika.

Co do picia z jednego gwinta i jedzenia niemytych owoców to zdradzę, że zdarza mi się tak robić i jakoś żyję. Zabawna sprawa, że całe życie człowiek zrywa śliwki/jabłka/cokolwiek z drzewa i od razu je zjada tylko po to, by dowiedzieć się, że powinien już dawno zarazić się tuzinem chorób. Równie łatwo można złapać jakieś dziadostwo podając komuś rękę, ale jakoś nie skanduje się, że przywitania są niehigieniczne i jak już trzeba to trzeba je robić w rękawiczkach. Nie popadajmy w histerię.

Tarnoob:
Pisałem już o tym, jakie złe skutki ma trzymanie razem dzieci małych i nastolatków - zwłaszcza w tak kryminogennych i patologennych miejscach jak szkoły, więzienia czy koszary.

To napisz teraz o negatywnych skutkach izolowania młodzieży w trudnym wieku i wrzucania ich w nowe, nieznane środowisko. Szczególną uwagę poświęć aspektom kryminogennym. No sorry, jak uczeń wchodzi w wiek, w którym dostaje się głupich myśli to nie odcina się od opiekunów, którzy go znają i potrafią do niego dotrzeć.

Tarnoob:
Co do szacunku - właśnie gimnazja, zwłaszcza te przy liceach i technikach, mogły dodać 13-15 latkom pokory. (...) Główna wada gimnazjów (przy liceach, jakie uważam za najlepsze) (...) Podobnie jest w drugą stronę, czego sam doświadczyłem - dzieci ambitne, zdolne, przyzdobione laurami idą do gimnazjów, które są tworzone przy najlepszych kilkunastu (lub kilkudziesięciu) liceach w Polsce.

Ale masz świadomość, że przeciętnemu gimnazjum daleko do gimnazjów przy liceach? Te drugie są raczej ewenementem niż regułą, a Ty traktujesz je jakby były standardem.

Tarnoob:
Mój początkowy entuzjazm do gimnazjów ostudził też Hubertus, który zwrócił uwagę na coś ważnego - dwukrotna zmiana szkoły zwiększa zróżnicowanie uczniów. Kiepscy uczniowie idą do kiepskich gimnazjów, a po nich oddzielenie lepszych od gorszych się pogłębia.

Nie wiem czy wariant "koedukacyjny" jest lepszym wyjściem? Jeśli chcemy w jednej szkole mieć zdolnych i słabych to siłą rzeczy będzie się równać do tych gorszych.

Tarnoob:
Dla najsłabszych absolwentów słabych gimnazjów jest już tylko czarna dziura - opuszczone, patologiczne zawodówki, które Polska bardzo zaniedbała. To wrota do patoli, bezrobocia i przestępczości, od niedawna też emigracji na roboty do innych krajów.

Może tak, może nie... Tylko musisz mieć świadomość, że jak zdobędziesz wykształcenie zawodowe to masz spore szanse na lepiej płatną pracę niż magister filozofii. Na rynku brakuje wykwalifikowanych robotników, więc dla takowych zawsze się znajdzie zajęcie. A absolwenci śmieciowych studiów? Cóż... Nie rozumiem jak można zmarnować pięć lat życia na uczenie się czegoś co gołym okiem widać, że nie jest przyszłościowe, a potem mieć pretensje, że nie ma się pracy.

Hobbit:
Krótko: dzięki gimnazjom poziom nauczania się podniósł.

Tarnoob:
Wielkie dzięki. :-) Nareszcie rzetelne danie - badanie OECD - a nie nostalgiczne, nienaukowe buczenie, jak to "za komuny było lepiej".

No nie mów Tarnoob, że pierwsze słyszysz o testach PISA. Przecież w nich brylujemy od lat. Aczkolwiek nie jestem przekonany co do ich miarodajności. W Polsce z rozwiązywania testów wręcz uczyniono odrębną dziedzinę nauki, więc nie ma co się dziwić, że wypadamy w nich nieproporcjonalnie dobrze.

Innym, mniej wyrywkowym źródłem wiedzy o poziomie naszych uczniów jest matura. Z jej wyników można wyciągnąć całkowicie odwrotne wnioski. Pytania są na takim poziomie, że rozgarnięty gimnazjalista powinien zdobyć te 30%, ale mimo to co trzeci abiturient oblewa. Strach pomyśleć jaki byłby wynik gdyby nie było ściągawek, a arkusz nie miałby formy testowej.

Oczywiście można mówić, że badania były przeprowadzane na różnych etapach edukacji i nie można ich bezpośrednio porównywać. Prawda, ale jeśli przyjąć obydwa źródła bezkrytycznie to wynika, że w ciągu trzech lat polscy uczniowie z wybitnie uzdolnionych zmieniają się w skończonych gamoni, a to jest mało prawdopodobne.

Qui:
Z tego, co pamiętam, po reformie nauczyciele licealni narzekali, że teraz mają tylko 3 lata zamiast 4 żeby nauczyć co trzeba (tzn. w domyśle uczeń po gimnazjum nie miał o tyle więcej wiedzy od ucznia po 8 klasach podstawówki aby zrekompensować rok krócej w liceum), a akademiccy narzekali, że nowe roczniki wiedzą mniej niż poprzednie (czyli mniej ich w liceum nauczyli).

To, że mają powody do narzekania jest akurat logiczne. Po odjęciu jednego roku ze szkoły średniej dla części materiału już nie było miejsca. Różniczki, całki... Ich brak najbardziej ranił moich wykładowców. No i logicznym jest, że z duetu podstawówka + gimnazjum mniej wyniesie się niż z ośmioletniej szkoły. Tok edukacji został przerwany i mimo tego, że istnieje coś takiego jak program, który trzeba zrealizować to i tak będą jakieś różnice pomiędzy placówkami. Jedne lepiej przygotują z polskiego, drugie z matmy, trzecie wypuszczą samych geniuszy, czwarte wręcz przeciwne. I te rozbieżności trzeba wyrównać. Nie można ruszać z nowym materiałem kiedy połowa klasy nie zna podstaw niezbędnych do ogarnięcia go. No i tak to jest, że w gimnazjach dużo minie nim się zniweluje różnice. I jest to w pewnym sensie czas stracony.

Qui:
2. Nauczenia umiejętności potrzebnych do wykonywania jakiegoś zawodu w celach zarobkowych.

A wiesz, że istnieje coś takiego jak technikum czy zawodówka? Bo nie do końca rozumiem sensu pójścia do placówki zwącej się liceum OGÓLNOKSZTAŁCĄCYM i narzekanie, że nie uzyskało się wiedzy zawodowej. Nauczycielka z mojej licbazy zwykła mawiać "jak chciałeś się uczyć pożytecznych rzeczy to mogłeś iść do zawodówki" i miała poniekąd rację. Swego czasu licea traktowano jako półmetek w drodze na studia, które miały bardziej naukowy i elitarny charakter. Teraz ludzie mają takie podejście, że matura czy nawet magister należy im się jak dowód osobisty czy paszport. Tego, że efekty takiego myślenia mogą być opłakane w skutkach, niestety dowiadują się po czasie.

Qui:
3. Nauczenia ogólnie rozumianego "radzenia sobie" i rozwiązywania problemów. (...) Punkt 3 - klęska na całej linii.

Tutaj się zgodzę. Winiłbym za to testomanię. Szkoły nie rozlicza się z przekazania wiedzy i umiejętności, a za statystyki zdawalności egzaminów. Toteż cała para idzie w gwizdek. Zamiast nauczać, tłucze się testy do porzygu, by załapać schemat.

Qui:
Punkt 2 dotyczy raczej szkolnictwa zawodowego lub wyższego, i zapewne zależy od szkoły. Jak chodzi o mój zawód (programista) - cóż, niestety, porażka.

Mógłbyś rozwinąć?

Tarnoob:
Qui - wcale nie powiedziałem, że ta eliminacja greki i łaciny to coś złego. Przeciwnie, to już nawet wytrawnych humanistów przestało interesować.

Aż zabłysnę aforyzmem: "Łacina i greka zabija człowieka" xD

Tarnoob:
Masz rację, że teraz wyszukiwanie informacji jest dużo ważniejsze niż pamiętanie. W ogóle przez całą historię ludzkości zapamiętywanie traci stopniowo na znaczeniu.

Nie wiem czy zauważyłeś, ale powoli idzie się w tym kierunku. Na maturze są ściągawki, na Olimpiadę możesz przynieść wszystkie możliwe pomoce naukowe, poza Azjatą. Aczkolwiek najbardziej postępowe chyba są uczelnie wyższe. Nie kończą się egzaminem państwowym, z którego można je rozliczać, więc nauczanie może być bardziej pragmatyczne, a zdawanie na bardziej liberalnych zasadach. U mnie przynajmniej, wiele przedmiotów można zdać praktycznymi projektami, a na egzaminy można przynosić pomoce naukowe, no i można być zwolnionym z pisania.

Tarnoob:
Niech już od końca podstawówki dzieci wiedzą, że do jasnej schizofretki jedynym źródłem nie jest Wikipedia. Jest encyklopedia PWN, ze słowników jest ling.pl, pons.eu, Cambridge Dictionary Online, Online Etymology Dictionary (z tych korzystam), z historii nie wiem, z prawa jest Monitor Polski i strona Sejmu, z polskiego jest strona Rady Języka Polskiego, z matmy Wolram Alpha, z fizyki HyperPhysics, i tak dalej, i tak dalej.

Zapomniałeś wymienić Alamara xD A co do Wiki to nie wiem jak w Twoim przypadku, ale u mnie była ostro tępiona przez nauczycieli. Zwłaszcza w liceum.

Warmonger:
Oczywiście nijak nie przystaje to do rzeczywistości. Dziś nie ma już stanowisk, na których można przepracować całe życie, świat się zmienia i sposób pracy też musi się zmienić. O wiele ważniejsze od szczegółowych informacji jest umiejętność odnajdywania, analizy i syntezy informacji. Także krytycznej oceny.

Masz rację, ale w naszym przypadku bardziej niż system pokutuje postkomunistyczna mentalność. Ludziom cały czas się wydaje, że dotrwają na jednym stanowisku do emerytury. Dlatego tak niechętnie patrzą na dokształty czy przebranżownienie, co w USA jest czymś normalnym.

Warmonger:
U osób kończących liceum / zaczynających studia obserwuję ponadto narastający brak zrozumienia świata. Nie mogą albo nie chcą znaleźć pracy, bo nie rozumieją, skąd się bierze praca i pieniądze. (...) Brak zrozumienia dotyczy także polityki. Młodzi ludzie nie rozumieją sensu istnienia polityków i polityki.

Powiedziałbym, że szkoła uczy lewactwa, ale jeszcze Hobbsiu, by to przeczytał i zacząłby się flejm xD

Warmonger:
Jakieś podstawy ekonomii w programie nauczania byłyby mile widziane. Popyt, podaż, rynek pracy, wydajność pracy itp. - być może niektórzy przestaliby się dziwić, dlaczego nie ma pracy po kulturoznawstwie albo dlaczego dyplom Wyższej Szkoły Magii i Czarodziejstwa nie daje bonusu do znajdowanego golda.

Niech mnie kule biją... przecież to jest. W gimbie na WoSie, a w licbazie na PP uczyliśmy się czym jest popyt, podaż, spółka komandytowa, trzy filary emerytury, ba... nawet PITy wypełnialiśmy. Przecież to jest w programie.

Warmonger:
Uważam, że pewnym rozwiązaniem jest wprowadzenie lekcji filozofii. (...) Filozofia jako próba poszukiwania prawdy. Nauka myślenia krytycznego, analiza sposobu myślenia. Żeby tylko nie skończyło się na kolejnej testomanii i wyliczance "Tales wierzył, że wszystko pochodzi a wody, a Anaksymander, ze wszystko pochodzi z powietrza". (...)

Filozofia-śmofia. Przedmiot o takiej nazwie wręcz prosi się o sprowadzenie do kucia czym jest entelechia, eudajmonizm czy kalokagatia. Lepszym rozwiązaniem byłaby logika. Zero ględzenia dawnych Greków, czysta dedukcja i rozumowanie.

Tarnoob:
Można by wspomnieć o koncepcji prawa naturalnego Arystotelesa i o tym, że Kościół z tego czerpie na potęgę.

Hasło na dziś: tomizm.

Qui PW
9 lipca 2015, 01:39
Nicolai:
A wiesz, że istnieje coś takiego jak technikum czy zawodówka? Bo nie do końca rozumiem sensu pójścia do placówki zwącej się liceum OGÓLNOKSZTAŁCĄCYM i narzekanie, że nie uzyskało się wiedzy zawodowej. Nauczycielka z mojej licbazy zwykła mawiać "jak chciałeś się uczyć pożytecznych rzeczy to mogłeś iść do zawodówki" i miała poniekąd rację. Swego czasu licea traktowano jako półmetek w drodze na studia, które miały bardziej naukowy i elitarny charakter. Teraz ludzie mają takie podejście, że matura czy nawet magister należy im się jak dowód osobisty czy paszport. Tego, że efekty takiego myślenia mogą być opłakane w skutkach, niestety dowiadują się po czasie.

A wiesz, że istnieje coś takiego, jak przeczytanie posta do końca? :P Później wyraźnie zaznaczyłem, że tego wymagam od szkół wyższych i zawodowych. Po ukończeniu ścieżki edukacji człowiek powinien być w stanie wykonywać jakiś zawód, i tyle. Zakładamy, że tej ścieżki nie skończy w liceum, bo to by było głupie :P.

Natomiast przy założeniu, że w liceum się nie uczy niczego pożytecznego, licea by trzeba zlikwidować, no bo po co one w takim razie? Sądzę jednak, że jest dość sporo zagadnień, które będą przydatne w bardzo wielu zawodach. Np. to, o czym wspomiał Hubertus, czyli tzw. skille miękkie. Weźmy język polski - przegląd literatury z różnych epok, fajnie, ale co z tego że ktoś zna naszych wielkich poetów, jeśli potem nie jest w stanie użyć właśnie języka polskiego aby się poprawnie skomunikować? Z mojego doświadczenia zawodowego wynika, że opisanie w zrozumiały sposób problemu w emailu często samo w sobie jest problemem. I to nawet dla tzw. kadry menedżerskiej. I nie były to odosobnione przypadki.

Nicolai:
Qui:
Punkt 2 dotyczy raczej szkolnictwa zawodowego lub wyższego, i zapewne zależy od szkoły. Jak chodzi o mój zawód (programista) - cóż, niestety, porażka.

Mógłbyś rozwinąć?

A co tu rozwijać? Po prostu, gdybym się ograniczył do wiedzy i umiejętności wyniesionych z systemu edukacji (czyli podstawówka->liceum->studia informatyczne), to bym po studiach miał problem. Nie miałbym do zaoferowania nic, za co ktoś by mi zapłacił. Natomiast m.in. grzebanie przy JB, a potem AC, okazało się przydatne - nauczyłem się jak coś zrobić, i byłem w stanie pokazać, że umiem coś zrobić. Oczywiście była to totalna partyzantka, ale cóż, od czegoś trzeba zacząć.

Natomiast studia... Raczej wymagające, natomiast najtrudniejsze do zaliczenia były najmniej potrzebne przedmioty. A te, które by się mogły do czegoś przydać, były zbywane.

Tarnoob PW
9 lipca 2015, 22:16
Bacus:
Ej wiesz, że to brednie? Akurat do zawodówki wcale nie idą Ci najgorsi, a często Ci z pasji i dzięki, że mó­wisz, że po zawodówce jest bezrobocie, muszę o tym powiedzieć znajomym po zawodówce… którzy za­ra­bia­ją bardzo fajne pieniądze.

I ciekawostka! W technikum mechanicznym w Gdyni próg punktowy był niższy niż do zawodówki w tej sa­mej szkole! Do liceum wcale nie idą osoby mądrzejsze niż do zawodówki. Do liceum idą osoby, które prze­waż­nie nie wiedzą co robić i przez 3 lata szkoły średniej szukają sobie studiów, Ci z zawodówki tego pro­b­le­mu nie mają bo idą do szkoły w której uczą się zawodu i po tej szkole są gotowi do pracy!

Ale śmiechłem bardzo… Byłem w zawodówce – zostanę przestępcą lub bezrobotnym… Byłem w liceum – robię frytki w McDonaldzie.

Tarnie realia są trochę inne :P
1. Już prostuję. Oczywiście nic nie mam do zawodówek wszystkich ani nawet większości, tylko mówię, że gim­naz­ja zwiększyły zróżnicowanie. Licea nie są super – i po nich jest bezrobocie lub McDonald’s bardzo często, tak jak po wielu pseudostudiach. Podobnie zawodówki, jak nazwa wskazuje, bywają profesjonalne. Bardziej mówię o tym, że jednak ci najlepsi z najlepszych (cokolwiek by to miało znaczyć) idą do najlepszych szkół, a te są częs­to li­ce­a­mi (akademickimi), za to ci najmniej rokujący jednak lądują często w zawodówkach; nie takich pro­f­es­jo­nal­nych, jak właśnie mechaniki czy elektroniki, tylko cóż, „skromniejszych”. Obecnie przepaść między najlepszymi szkołami a najgorszymi się pogłębiła, na co zwrócił mi uwagę Hubi. Mam nadzieję, że wytłumaczył to w tym wątku wystarczająco jasno.
Hubertus:
(…) przede wszysktim umiejętności radzenia sobie w grupie, rodzinie, oraz umiejętnosci wspólnej pracy i współ­pra­cy, bronienia swojego zdania (szeroko rozumiana inteligencja emocjonalna i tkzw umiejętności miękkie).
2. Oj, Hubertusie, dotykasz jednego z naszych ulubionych tematów. :-) Mógłbym godzinami i stronami rozpisywać się o tym, jak ułomnych komunikacyjnie ludzi wypuszczają liczne szkoły czy uczelnie. Pisałem też na Facebooku o tym i póki co to mój jedyny post, jaki wyróżniłem – może bym nawet wywiesił jakoś.

W przysiędze małżeńskiej (i na przedmiotach jak WDŻWR) powinno być „i obiecuję pamiętać, że nie wiem co myś­lisz, dopóki mi nie powiesz”. To się wydaje oczywiste myślącemu człowiekowi, ale to zostało dobitnie pod­kreś­lo­ne przez ludzi jak Kartezjusz, Turing, Searle czy behawioryści. Plagą tego świata (od zawsze) są his­te­rycz­ne brednie jak „chcesz mi ciśnienie podnieść”, „uważasz się za nie wiadomo kogo”, „zaraz wszystko chcesz roz­wa­lić”, itd. Mo­że przez rozwój sztucznej inteligencji ludzie zaczną zwracać większą uwagę na to, że znają tylko cudze za­cho­wa­nia i fakty, a nie myśli – zwłaszcza urojone.

– (ciąg dalszy nastąpi w osobnym wątku lub prywatnej rozmowie).
Hubertus:
Badania pewnego angielskiego pedagoga działającego w Indiach (nie pamiętam nazwiska) pokazały że star­czy by nuczyciel podał temat do pracy i dał dzieciom możliwość samodzielnej eksploracji, co jakiś czas tylko podsumowując ich pracę i nakierowując na dalsze tory oraz oddpowiadajac na ich pytania z którymi same so­bie nie poradziły. Zdecydowania nauczanie poprzez pracę w grupie z nauczycielem jako moderatorem wska­zu­ja­cym kierunek daje najlepsze wyniki zarówno pod kątem wzrostu wiedzy i jej rozumienia oraz za­s­to­so­wa­nia jak i pod kątem rozwijania umiejętności miękkich.
3. Widać ostatnio w edukacji wzrost „pracy w grupie”, która często polega na rozproszeniu odpowiedzialności (jak w sytuacjach publicznej agresji). Często to się wiąże z odpowiedzialnością zbiorową, jak w najprymitywniejszych społecznościach i totalitaryzmach – tzn. dostaje się gorsze oceny przez to, że ktoś sobie coś olał. Praca w grupie często kończy się zwalaniem na jednego („pisz, bo wpier…”). Oczywiście, to są tylko skrajności – ale na ich wy­pa­dek trzeba być przygotowanym. Jeśli ktoś woli pracować samodzielnie, to powinien mieć taką możliwość.
Nicolai:
Według mnie te dwa problemy wynikają z prozaicznej wręcz przyczyny. Matury są układane na szczeblu cen­tral­nym przez ludzi, którzy są odrealnieni. Uczniów nie widzieli na oczy od lat. Nie znają ich możliwości i po­dej­ś­cia, przez to tworzą pytania w takiej, a nie innej formie. Nie konsultują swoich arkuszy, a ewentualne o­pi­nie widzą tylko na papierze. Z takim podejściem wręcz proszą się o idiotyzm na maturze.
4. Generalnie zgadzam się z Twoją bardzo rozsądną obroną demonizowanych kluczy, tylko do tej ostatniej in­for­ma­c­ji (o autorach) mam pytanie – jak to sprawdzić? W sumie to dość ważne, a póki co spotykałem się tylko z poje­dyn­czy­mi informacjami (np. wzmianki o tym, jak jakiś wieloletni nauczyciel pracuje dla CKE itp.) Jeżeli chodzi o pod­s­tawy programowe, to są one układane m.in. przez profesorów (jak z fizyki Mostowski, organizator O­lim­pia­dy), co może się wydawać odrealnione. Mimo to licea i matury nie są tylko po to, żeby nauczycielom było miło, tyl­ko żeby uczelnie otrzymywały dobrych pierwszoroczniaków – i uczelnie wiedzą najlepiej, co im jest potrzebne.
Nicolai:
Śmiem się nie zgodzić. W mojej mieścicie reformę oświaty rozwiązano w ten sposób, że w budynku, w któ­rym kiedyś była były klasy 1.–8., teraz jest podstawówka oraz gimnazjum i nie jest to specjalnie odosobniony przypadek. Jakie wrażenia? Ano takie, że jakoś nie zauważyłem znęcania się na 7-latkach przez 16-letnich wyrostków. Także nie demonizowałbym starego podejścia. Poza tym dzieci i młodzież w podstawówkach moż­na odizolować w bardzo prosty sposób. Wystarczy, że będą mieć zajęcia na różnych piętrach. Wówczas ryzyko konfliktów znacząco spada.
5. Andrzej Duda, Korwin-Mikke czy Nigel Farage jakoś nie widzą efektów zmian klimatu, więc problem nie istnieje. Podobnie wielu turystów w Egipcie (leżącym w Afryce) głodu nie widziało, więc problem może nie istnieć. Czyjś pradziadek nie jadł warzyw, a żył 90 lat – i tak dalej, i tak dalej. Przepraszam za skrajne porównania, ale wiesz, o co mi chodzi – jeden świadek to żaden świadek, a pojedynczy przykład, mimo że autentyczny, nie może być ar­gu­men­tem. Potrzeba jest reprezentatywna próba (niekoniecznie większość, choć to akurat luksus). Sam jej nie mam dlatego chętnie spytam najbliższego eksperta – np. Hubertusa czy Desmonda – o dane nt. przemocy w szko­łach. Prawdą jest, że oddzielenie pięter czy sekcji budynku (jak w mojej rodzinnej wsi) bywa pomocne, ale wciąż są punkty zapalne – sklepiki (gdzie jak miałem bodaj 10 lat, jakiś debil rozmarował mi 7 daysa na twarzy, a szkoła nic nie mogła ani nie chciała z tym zrobić), podwórka i ich okolice (gdzie młodzi podpatrują używki), szatnie, przy­s­tanki, itd.
Nicolai:
Ale masz świadomość, że przeciętnemu gimnazjum daleko do gimnazjów przy liceach? Te drugie są raczej ewenementem niż regułą, a Ty traktujesz je jakby były standardem.
6. Mam taką świadomość i dlatego do gimnazjów w obecnej formie mam mieszane uczucia – o czym pisałem. Gim­naz­ja przy szkołach ponadgimnazjalnych to moim zdaniem wzór, do którego trzeba dążyć. To nawet lepsze niż prze­d­łużanie LO/tech./zaw. – bo po pewnym czasie można zmienić zdanie i mam sporo znajomych, którzy tak zrobili.
Nicolai:
Nie wiem czy wariant „koedukacyjny” jest lepszym wyjściem? Jeśli chcemy w jednej szkole mieć zdolnych i sła­bych to siłą rzeczy będzie się równać do tych gorszych.
7. Też się zgadzam z tym, że równanie w dół to zbrodnia przeciwko ludzkości (podobnie jak pomówienia, jazgot i pa­rę innych punktów, na które jestem szczególnie wyczulony, co wiedzą Ci znający mnie lepiej). Nie trzeba lep­szych i gorszych trzymać razem. Tu chodzi raczej o to, żeby dobrymi a słabymi szkołami był większy przepływ ludzi, a najgorsze szkoły (a takie zawsze będą) i szara większość nie odstawały drastycznie od górnej ligi. E­du­ka­c­ja ma zapewniać równość szans – ale przy częstszym segregowaniu tak naprawdę pogłębia różnice. Skrajny przy­kład to Anglia – gdzie wciąż o karierze decyduje w sporej mierze urodzenie – a pewnym nostalgicznym „wzo­rem” jest stereotypowe dawne USA (które jest oczywiście nostaligczną idealizacją), gdzie niedaleka droga od pu­cy­bu­ta do milionera.
Nicolai:
To, że mają powody do narzekania jest akurat logiczne. Po odjęciu jednego roku ze szkoły średniej dla części materiału już nie było miejsca. Różniczki, całki… Ich brak najbardziej ranił moich wykładowców. No i lo­gicz­nym jest, że z duetu podstawówka + gimnazjum mniej wyniesie się niż z ośmioletniej szkoły. Tok edukacji zo­s­tał przerwany i mimo tego, że istnieje coś takiego jak program, który trzeba zrealizować to i tak będą ja­kieś różnice pomiędzy placówkami. Jedne lepiej przygotują z polskiego, drugie z matmy, trzecie wypuszczą samych geniuszy, czwarte wręcz przeciwne. I te rozbieżności trzeba wyrównać. Nie można ruszać z nowym materiałem kiedy połowa klasy nie zna podstaw niezbędnych do ogarnięcia go. No i tak to jest, że w gim­naz­jach dużo minie nim się zniweluje różnice. I jest to w pewnym sensie czas stracony.
8. Zwracasz uwagę na ciekawy problem. Ostatnio jedną z nielicznych zmian Platformy, która mnie interesuje, jest właśnie rozciągnięcie cyklu edukacji aż do I klasy liceum. Wtedy z wiedzy ogólnej się więcej mieści w programie, a na spe­cja­li­za­c­ję są tylko 2 lata, które jednak można wykorzystać maksymalnie (tak jak robi wspomniana Anglia).

Oczywiście, że szkoły się różnią, ale właśnie podzielenie etapów zmniejsza czas stracony na wyrównywanie po­zio­mu. Przecież licea czy gimnazja właśnie mają łączyć ludzi, którzy są na podobnym poziomie. W długich pod­s­ta­w­ów­kach kotłuje się ludzi długo i równa w dół – a tego też nie chcesz.
Nicolai:
Nie wiem czy zauważyłeś, ale powoli idzie się w tym kierunku. Na maturze są ściągawki, na Olimpiadę mo­żesz przynieść wszystkie możliwe pomoce naukowe, poza Azjatą. Aczkolwiek najbardziej postępowe chyba są uczelnie wyższe. Nie kończą się egzaminem państwowym, z którego można je rozliczać, więc nauczanie może być bardziej pragmatyczne, a zdawanie na bardziej liberalnych zasadach. U mnie przynajmniej, wiele przedmiotów można zdać praktycznymi projektami, a na egzaminy można przynosić pomoce naukowe, no i można być zwolnionym z pisania.
9. To prawda, to akurat dobry trend – oby go utrzymać. Ortografia wypadłaby o niebo lepiej, gdyby ludziom dawać na egzaminach i sprawdzianach słowniki i listy reguł, ale za to surowo karać tych, którym się nie che sprawdzać albo robią to źle. Obecnie jest powszechna olewka, strzelanie w wątpliwych sytuacjach, a potem usprawiedliwianie się dysami (które są realne, ale jednak przy dostępności słowników i reguł szansy stają się równe). Spotkałem się z ciekawą opinią (zdającego historię roszerzoną) że bardziej humanistyczne przedmioty są właśnie po­sz­ko­do­wa­ne. Na matmie dostaje się całą książeczkę wzorów, które trzeba zastosować, a na historii nie można mieć nawet listy dat (jak koronacje, kalendaria, itd.).
Qui:
Z mojego doświadczenia zawodowego wynika, że opisanie w zrozumiały sposób problemu w emailu często samo w sobie jest problemem. I to nawet dla tzw. kadry menedżerskiej. I nie były to odosobnione przypadki.
10. Lekarstwem na to jest o dziwo nie polski, ale matma i logika (czy wspomniana filozofia – ale tylko w wersji a­na­li­t­ycz­nej. Gdyby Nicolai nie potępiał filozofii w czambuł, to by wiedział, że w XX w. się ostro podzieliła na „glę­dzą­cych” i „dedukujących” – przy czym polska szkoła lwowsko-warszawska przodowała; i oczywiście jestem za takim właśnie konkretem). Wydziały matematyki reklamują się często tym, że ich absolwenci się jaśniej wy­sła­wia­ją, a wiel­ki Polak Hugo Steinhaus powiedział nawet: matematyk zrobi to lepiej. Mógłbym długo rozprawiać o tym, jak zwłaszcza na przełomie XIX i XX w., w czasach rozkwitu logiki i sprowadzania filozofii na normalne tory, ma­te­ma­ty­cy poznali genialne definicje wielu pojęć – nawet dość intuicyjnych i „oczywistych”, które jednak trudno kon­kre­t­nie wyrazić, jak wypukłość i wklęsłość, ciągłość, drzewo (w sensie diagramu), itd.

Generalnie dyskusja toczy się miło, ale wciąż nie odpowiedzieliśmy sobie na fundamentalne pytania:
1. Jak gimnazja wpłynęły na polskie szkolnictwo? Chodzi tu i o sprawy naukowe, i o wychowawcze.
2. Czy ostatnia zmiana wprowadzona przez PO (rozciągnięcie gimnazjum de facto na 4 lata, a potem 2 lata spe­c­ja­li­za­c­ji) dobrze rokuje?

Hubertus PW
10 lipca 2015, 00:03
@Nicolai

Psychologia od czasów Freuda i lobotomii trochę się zmieniła, warto o tym pamiętać :P "Wywlekanie traum", jeśli zrobione jest umiejętnie, pomaga je przezwyciężyć.
Co do diagnozowania zaburzeń i traktowania papierka jako glejtu na nic nie robienie, to powiem tak, to zależy od szoły i poradni oraz specjalistów wokół dziecka, jesli jest na to przyzwolenie w środowisku to tylko świadczy o braku profesjonalizmu.
Dobrze prowadzone ADHD kończy się najpóźniej na początku gimnazjum, jesli trwa dłużej to przechodzi w zachowania antyspołeczne.

@Tarnoob

Uczenie się grupowe, zwłaszcza w podstawówce i przedszkolu, to zgodnie z wynikami wielu badań najlepszy sposób nauki, to nie podlega dyskusji. Oczywiście nauka taka musi byc moderowana i kontrolowana, nie chodzi o typową pracę w grupach jak na lekcji w gimnazjum, gdzie kujon klasowy robi za całą grupę a reszta gada.

1. Jak gimnazja wpłynęły na polskie szkolnictwo? Chodzi tu i o sprawy naukowe, i o wychowawcze.


Przytaczenie badań PISA to nie jest absolutnie żaden argument. Uczniowie są przygotowani do zdania jako tako, bardzo prostych egzaminów (tych po gimazjum i matury, bo egzaminy zawodowe to inna bajka), to jest żadne osiągnięcie. Zwłaszcza ze by zdać egzamin gimazjalny starczy się na nim pojawić, nie trzeba nawet nic napisać, a na maturze by mieć 30% nawet z matematyki starczy postrzelać w teście i zrobić zadanie z funkcją, które jest zawsze.
Uczniowie źle czytają ze zrozumieniem, a właściwie po prostu nie czytają. I nawet nie chodzi o nudne lektury, ale w ogóle mało co ich z literatury interesuje. Tyle że to samo dotyczy niestety dorosłych, a młodzież bierze przykład. To przekłąda się na braki w słownictwie, nieumiejetność przekazania swoich myśli, nieumiejętność napisania pisma, zamówienia, wyjaśnienia sprawy.
Uczniowie słabo liczą, podstawowe błędy w rachunkach które powinny być wyeliminowane w podstawówce i gimnazjum mają się w najlepsze.
Ogólna wiedza o świecie mizerna, a będzie jeszcze gorzej, bo do niedawna w programie było założenie powtarzania i rozszerzania materiału na kolejnych etapach edukacyjnych, a teraz ma być ciągłość. to spowoduje tylko kumulację braków u osób po słabych szkołach i dalsze rozwarstwienie edukacyjne. Bo znowu te elitarne gimnazja wypuszczą uczniów z gruntowną wiedzą, a słaby uczeń nie będzie miał szans odbicia się.

PRLowi można wiele zarzucić, ale w kwestii zapewnienia masowego i obowiązkowego uczenia się we wspólnych 8 klasowych podstawówkach było idealnymi warunkami równych szans w edukacji. W takiej szkole nawet uczeń z nizin społecznych miał szansę dzięki kontaktowi z lepszym równieśnikiem piąć się w górę. Segregacja była dopiero po podstawówce, bo wtedy wybierało się dalszą drogę kształcenia zależnie od osiąganych wczesniej wyników.
To co jest obecnie jest degrengolada, która krzywdzi dzieci, bo wypuszcza się niedouczone tabuny z ambicjami na technikum czy liceum z samymi dwójami od góry do dołu i egzaminami zdanymi na 20-30%. Taka młodzież zwykle zalicza rok niepowodzenia nim trafi do ZSZ, a często w wyniku sfrustrowania lub przekroczenia wieku 18 lat przedwczesnie kończy edukację, to są bardzo niekorzystne rozwojowo i społecznie trendy, które należy zahamować.

Jeszcze kwestia wychowania. Z tym to zależy od placówki, ale na pewno jest trudniej w nowej szkole pośród nowych uczniów i nauczycieli a często ze starymi wrogami i ciągnącym się towarzyskim maglem, odnaleźć się i odnosić sukcesy. Pokazuje to choćby sprawa słynnego Dominika lat 14 i innych uczniów którzy targnęli się na swoje życie. Tu ewidentnie zawinił system zarówno społeczny jak i edukacyjny. Nie ma spójnego systemu wychowawczego, ani w szkolnictwie, ani w rodznach, ani w społeczenstwie, nie ma solidarności w zakresie opieki nad młodym pokoleniem. Rzeczywistosć wymaga wysokiej samodzielności i odporności, a nie każdy jest w nią wyposażony z natury.

2. Czy ostatnia zmiana wprowadzona przez PO (rozciągnięcie gimnazjum de facto na 4 lata, a potem 2 lata specjalizacji) dobrze rokuje?

Źle rokuje, bo powtarzanie jest naczelną zasadą nauki, bez tego nie ma możliwości by słabszy uczeń nadążył z nadrobieniem braków i miał szansę odnieść sukces.
Dodatkowo warto zwrócić uwagę że reforma wymaga bardzo wysokiej dojrzałosci już od dziecka 6 letniego, a często nawet 7mio latek moze mieć trudności adaptacyjne. Poza tym program znacząco przyspieszył i na wiele treści jest o wiele mniej czasu. To tlyko mnoży i pogłębia problemy oraz różnice społeczne.

Nie powinniśmy na siłę kopiować zachodnich systemów edukacyjnych, dlatego że tam jest inna kultura i wartość społeczna edukacji. W Niemczech system edukacji jest wyjatkowo opresyjny i szybko szufladkujacy ucznia. Nasz maił przewagę elastycznosci i większej możliwości odbicia. System w USA z kolei jest bardzo podzielony, masowy dla biednych, który kształci byle jak i prywatny elitarny dający przepustkę do kariery naukowej czy urzędniczej. Nasz ma przewagę dostępności dla każdego.
Oczywiście zmiany są konieczne, ale niech idą w stronę którą opisałem w poprzednim poście, a nie bezmyślnym kopowaniu zachodnich wzorców.

Tarnoob PW
12 lipca 2015, 16:38
Dziękuję za odzew i chyba już dość wyczerpująco obgadaliśmy doświadczenia z autopsji oraz własne odczucia – u każdego są trochę inne i to dobrze.

Pora chyba przejść do badań na ten temat, bo jednak samo PISA itp. nie starczą.

– Jak GUS itp. badają szkolnictwo?
– Czy sondażownie typu OBOP badają opinie Polaków o szkolnictwie – np. decyzję o wprowadzeniu gimnazjów?
– wreszcie, jak pojedynczy socjologowie, pedagodzy i inni uczeni (związani z uczelniami lub PAN) „na własną rękę” badają szkolnictwo i ew. wpływ gimnazjów? Hubertus wspominał kiedyś książkę o psychologii relacji w kla­sie, ale nie pamiętam za nic tytułu.
– pytanie do starszych: jak główne media w Polsce („GW”, „RP”, „Polityka”, media Rydzyka itd.) oceniały rządy AWS-UW i ich „dzieło nowego tysiąclecia”, a zwłaszcza: jak komentowały wprowadzenie gimnazjów? Czy było tak, że prawica lub „prawica” (AWS) była za, a lewica (m.in. SLD) przeciw, czy było to bardziej skomplikowane?

Nicolai PW
12 lipca 2015, 17:27
Qui:
A wiesz, że istnieje coś takiego, jak przeczytanie posta do końca? :P Później wyraźnie zaznaczyłem, że tego wymagam od szkół wyższych i zawodowych.
Doczytałem, musiałem źle zrozumieć przekaz. Wybacz ;) Niemniej tezy, które postawiłem są aktualne. Wiele ludzi ma pretensje do liceum o to, że nie uczy przydatnych rzeczy i nie zauważa, że nazwa "ogólnokształcące" powinno zobowiązywać ;)

Qui:
Natomiast przy założeniu, że w liceum się nie uczy niczego pożytecznego, licea by trzeba zlikwidować, no bo po co one w takim razie? Sądzę jednak, że jest dość sporo zagadnień, które będą przydatne w bardzo wielu zawodach. Np. to, o czym wspomiał Hubertus, czyli tzw. skille miękkie.
Same kompetencje miękkie nie uczynią Cię atrakcyjnym na rynku pracy. Do tego są potrzebne kompetencje twarde. Co z tego, że jesteś komunikatywny i radzisz sobie ze stresem jak nie masz żadnej płaszczyzny, by to wykorzystać? Bez wiedzy specjalistycznej i odpowiednich umiejętności jesteś po prostu zbędny.
Co do liceów to według mnie w obecnej formie jest jakąś abberacją. Ludziom nie jest potrzeba wiedza ogólna we wszystkich dziedzinach, oni potrzebują specjalizacji. Poza tym jedynym sensem tego szczebla edukacji jest przygotowanie do studiów, więc czemu nie zrobić tego efektywniej zamiast jechać po szerokim spektrum? Jak niby? Licea profilowane są jakimś rozwiązaniem. Inną opcją jest nauczanie fakultatywne. Coś takiego jest stosowane w jednej szkole średniej w moim rejonie i bodaj w UK. Uczniowie w pewnym stopniu sami decydują o tym jakich przedmiotów chcieliby się uczyć. To jest dużo bardziej sensowne niż obecne rozwiązanie.

Qui:
Po prostu, gdybym się ograniczył do wiedzy i umiejętności wyniesionych z systemu edukacji (czyli podstawówka->liceum->studia informatyczne), to bym po studiach miał problem. (...) natomiast najtrudniejsze do zaliczenia były najmniej potrzebne przedmioty. A te, które by się mogły do czegoś przydać, były zbywane.
Cóż, u mnie w tym zawodzie uczyć zaczęli dopiero na studiach. Aczkolwiek do wielu rzeczy mieli zbyt teoretyczne podejście. No i był ten sam problem jak u Ciebie, czyli ciśnięcie z głupot i olewanie ważnych tematów. Statystykę tłukliśmy praktycznie trzy semestry, a aplikacje internetowe omówiono w biegu na jednym semestrze na zasadzie "dzisiaj ASP.NET, za tydzień RoR". Aczkolwiek jakbym powiedział, że niczego się nie nauczyłem to bym skłamał.

Tarnoob:
Podobnie zawodówki, jak nazwa wskazuje, bywają profesjonalne. Bardziej mówię o tym, że jednak ci najlepsi z najlepszych (cokolwiek by to miało znaczyć) idą do najlepszych szkół, a te są często liceami (akademickimi) (...)
Miej litość, przestań spamować tymi liceami akademickimi. Ich jest jak na lekarstwo, w moim województwie aż jedno, nawet laureatom ciężko się do niego dostać, a Ty mówisz o nich jakby to było jakimś punktem odniesienia. Poza tym one nie są takie dobre dzięki nie wiadomo jak dobremu gronu pedagogicznemu, a dzięki drenażowi umysłów. Jeśli ściągniesz olimpijczyków z połowy województwa to siłą rzeczy będziesz mieć wyższy poziom niż lokalna zawodówka.
Co do zawodówek i techników to nie mają one kształcić omnibusów, a fachowców. Ich absolwenci mają umieć postawić mur, naprawić samochód czy założyć instalację elektryczną, a nie dywagować z Tobą na temat prozy Prousta. Poziom w mniej "prestiżowych" klasach jak sprzedawca czy gastronom często są niższe niż w liceum, ale głównym powodem jest zły PR. Ludzie, dla których zawodówka byłaby jakąś opcją często patrzą na nią jak na patologię i bandę debili. Idą więc do liceów, by zrobić sobie krzywdę.

Tarnoob:
Może przez rozwój sztucznej inteligencji ludzie zaczną zwracać większą uwagę na to, że znają tylko cudze *zachowania* i fakty, a nie myśli - zwłaszcza urojone.
Bo loty w kosmos sprawiły, że jesteśmy jako społeczeństwo bardziej świadomi prawideł działania wszechświata.

Tarnoob:
Widać ostatnio w edukacji wzrost 'pracy w grupie', która często polega na rozproszeniu odpowiedzialności (jak w sytuacjach publicznej agresji). Często to się wiąże z odpowiedzialnością zbiorową, jak w najprymitywniejszych społecznościach i totalitaryzmach - tzn. dostaje się gorsze oceny przez to, że ktoś sobie coś olał. Praca w grupie często kończy się zwalaniem na jednego ('pisz, bo wpier...'). Oczywiście, to są tylko skrajności - ale na ich wypadek trzeba być przygotowanym.
To nie skrajność, tak wygląda praktycznie każda praca w grupie. Zawsze kończy się tym, że najlepszy odwali całą brudną robotę, a reszta siedzi i się patrzy na niego. Wynika to z tego jak wyglądają prace w grupach w szkole. Kręcą się wokół jednego przedmiotu, więc ciężko znaleźć jakiekolwiek kryterium podziału pracy. Jak zadanie dotyczy fizyki to nie ma co się zastanawiać, do liczenia oddelegowuje się najlepszego z fizyki w grupie. Nawet nie mam o to pretensji, bo tak to też wygląda w pracy. Nie dzieli się obowiązków niepodzielnych. Jak się chce naprawdę nauczyć pracy w grupie to trzeba dawać zagadnienia interdyscyplinarne. Nie wiem, zadanie, w którym są potrzebne matematyka, polski, angielski i, powiedzmy, historia. Wówczas można dokonać jakiegoś podziału prac.

Tarnoob:
Generalnie zgadzam się z Twoją bardzo rozsądną obroną demonizowanych kluczy, tylko do tej ostatniej informacji (o autorach) mam pytanie - jak to sprawdzić?
To dobre pytanie... Byłoby trzeba przekazać to na niższy szczebel. Tylko jak? I jak uchronić się w takim przypadku przed przeciekami?

Tarnoob:
Przepraszam za skrajne porównania, ale wiesz o co mi chodzi - jeden świadek to żaden świadek, a pojedynczy przykład, mimo że autentyczny, nie może być argumentem. Potrzeba jest reprezentatywna próba (niekoniecznie większość, choć to akurat luksus).
Dlatego ciągle gadasz o liceach akademickich, które są odosobnionymi przypadkami? Poza tym podstawówka i gimnazjum w jednej szkole to nie jest coś wyjątkowego. Spotkasz się z tym w każdym powiecie. To już te licea akademickie są dużo, dużo rzadsze. Chcesz reprezentatywnej próby? No przecież Ci daję cały tabun podstawówek i gimnazjów w jednej szkole, które jakoś funkcjonują.

Tarnoob:
Prawdą jest, że oddzielenie pięter czy sekcji budynku (jak w mojej rodzinnej wsi) bywa pomocne, ale wciąż są punkty zapalne - sklepiki (gdzie jak miałem bodaj 10 lat, jakiś debil rozmarował mi 7 daysa na twarzy, a szkoła nic nie mogła ani nie chciała z tym zrobić), podwórka i ich okolice (gdzie młodzi podpatrują używki), szatnie, przystanki, itd.
Dlatego napisałem, że obniża szanse na agresje, a nie niweluje je. Poza tym przystanków i podwórek nie zabezpieczysz. No i co mówiłeś o ocenianiu na podstawie odosobnionego przypadku?

Tarnoob:
Gimnazja przy szkołach ponadgimnazjalnych to moim zdaniem wzór, do którego trzeba dążyć.
Gimnazja przy szkołach ponadgimnazjalnych są praktycznie zawsze stawiane przy elitarnych liceach, więc nie jest to za grosz reprezentatywne. Jakby wprowadzić te rozwiązanie powszechnie to nie byłoby tak fajnie...

Tarnoob:
Też się zgadzam z tym, że równanie w dół to zbrodnia przeciwko ludzkości (podobnie jak pomówienia, jazgot i parę innych punktów, na które jestem szczególnie wyczulony, co wiedzą Ci znający mnie lepiej). Nie trzeba lepszych i gorszych trzymać razem. Tu chodzi raczej o to, żeby dobrymi a słabymi szkołami był większy przepływ ludzi, a najgorsze szkoły (a takie zawsze będą) i szara większość nie odstawały drastycznie od górnej ligi.
Tylko jak chcesz to załatwić? Maksymalnym rozdrobnieniem edukacji? Byłoby to niepraktyczne i najzwyczajniej kosztowne. No i w sumie to zbędne, bo jaki to niby przepływ jest między beznadziejnymi gimnazjami, a elitarnymi liceami? Praktycznie zerowy, słabi uczniowie nagle nie zamieniają się w geniuszy.
Co do równania w dół to w moim gimnazjum kilka lat po tym jak je skończyłem przerzucili się na klasy koedukacyjne. To był prawdziwy dramat.

Tarnoob:
Zwracasz uwagę na ciekawy problem. Ostatnio jedną z nielicznych zmian Platformy, która mnie interesuje, jest właśnie rozciągnięcie cyklu edukacji aż do I klasy liceum. Wtedy z wiedzy ogólnej się więcej mieści w programie, a na specjalizację są tylko 2 lata, które jednak można wykorzystać maksymalnie (tak jak robi wspomniana Anglia).
A masz świadomość, że obecnie edukacja ogólna jest rozciągnięta aż do trzeciej klasy liceum?

Tarnoob:
Ortografia wypadłaby o niebo lepiej, gdyby ludziom dawać na egzaminach i sprawdzianach słowniki i listy reguł, ale za to surowo karać tych, którym się nie che sprawdzać albo robią to źle. Obecnie jest powszechna olewka, strzelanie w wątpliwych sytuacjach, a potem usprawiedliwianie się dysami (które są realne, ale jednak przy dostępności słowników i reguł szansy stają się równe).
No nie wiem czy surowe karanie jest dobrą opcją. Polska ortografia ma milion reguł i, by stosować się do nich wszystkich poprawnie trzeba być Bralczykiem albo Alamarem.

Tarnoob:
Spotkałem się z ciekawą opinią (zdającego historię roszerzoną) że bardziej humanistyczne przedmioty są właśnie poszkodowane. Na matmie dostaje się całą książeczkę wzorów, które trzeba zastosować, a na historii nie można mieć nawet listy dat (jak koronacje, kalendaria, itd.).
Zauważ, że inaczej na matmie ściągawka jest tylko narzędziem, które na nic się nie przyda jak nie masz wiedzy. Na historii lista dat byłaby wiedzą samą w sobie, którą mógłbyś przelać na arkusz. No i ciężko stworzyć brykiet, który byłby uniwersalny na historii. Lista dat? Dobra, ale co jeśli żadna się nie przyda, bo takie akurat są pytania? Wówczas dawanie ściągawki traci sens.

Tarnoob:
Gdyby Nicolai nie potępiał filozofii w czambuł, to by wiedział, że w XX w. się ostro podzieliła na 'ględzących' i 'dedukujących' (...) a wielki Polak Hugo Steinhaus powiedział nawet: matematyk zrobi to lepiej. Mógłbym długo rozprawiać o tym, jak zwłaszcza na przełomie XIX i XX w., w czasach rozkwitu logiki i sprowadzania filozofii na normalne tory, matematycy poznali genialne definicje wielu pojęć - nawet dość intuicyjnych i 'oczywistych', które jednak trudno konkretnie wyrazić, jak wypukłość i wklęsłość, ciągłość, drzewo (w sensie diagramu), itd.
Nie potępiam, po prostu nie widzę w niej wartości praktycznej. A przez taki pryzmat patrzę na przedmioty szkolne. Poza tym masz dziwną tendencję do utożsamiania filozofii z matematyką. W precyzyjnej definicji siecznej nie ma nic filozoficznego.

Tarnoob:
1. Jak gimnazja wpłynęły na polskie szkolnictwo? Chodzi tu i o sprawy naukowe, i o wychowawcze.
2. Czy ostatnia zmiana wprowadzona przez PO (rozciągnięcie gimnazjum de facto na 4 lata, a potem 2 lata specjalizacji) dobrze rokuje?
1. Już napisałem co sądzę o gimnazjach.
2. Gdzieś w tym poście pojawiło się to, że uważam te rozwiązanie, jeśli dobrze wprowadzone, za sensowne wyjście. Aczkolwiek osobiście jestem zdania, że 2/3 liceów powinno zostać w trybie natychmiastowym przekształcone w technika/zawodówki, bo rynkowi pracy nie są potrzebne takie ilości ludzi z wykształceniem ogólnym.

@Hubertus: Tak, psychologia od czasów Freuda i lobotomii zmieniła się, ale nadal nie jest dobrze. Obecnie jesteśmy na etapie uznawania, że hurtowe orzekanie zaburzeń może w jakikolwiek sposób pomóc. Dwa lata temu 15% uczniów miało stwierdzoną dysleksję, w Łodzi rok temu co drugi uczeń ma zaświadczenie. Więc jak widzisz nie jest to problem lokalny, a co najmniej krajowy. Niedługo więcej będzie dyslektyków niż normalnych. A traktowanie papierka jako glejtu na nic nie robienie jest błędem systemowym, a nie szkolnym. To wysoko postawieni oficjele w ministerstwie, a nie szeregowi nauczyciele, stwierdzili, że można wobec takowych zastosować taryfę ulgową. I właśnie to powoduje nieproporcjonalnie duża liczbę osób z orzeczoną dysleksją, bo każdy myśli sobie "załatwię sobie papierek, będę miał lżej". Chyba nie muszę przekonywać, że takie podejście systemowe jest zwyczajnie złe. Nie dość, że spowodowało owczy pęd po papierki, to jeszcze demotywuje do pracy nad sobą, bo i tak nigdy nie będzie się rozliczanym z gramatyki i ortografii. Jest to oczywiście przeświadczenie błędne, bo w dorosłym życiu nie ma rozdzielenia na dyslektyków i niedyslektyków. Pracodawca będzie miał gdzieś, że pracownik robiący byki w mailach ma jakiś tam papierek. Z tego samego powodu jestem przeciwny łatwiejszym testom sprawnościowych dla kobiet. Będą stawiać czoła takim samym wyzwaniom co mężczyźni, więc muszą być tak samo sprawne.

Edit:

Tarnie napisał w czasie kiedy ja kleciłem posta, więc nie odpowiedziałem mu wtedy, więc odniosę się w edicie ;)
- Wpisanie w Google GUS szkolnictwo nie gryzie ;) 300 stron suchych statystyk, nie wiem po co Ci one, ale łap ;)
- To co mówi OBOP (i CBOS) mnie niezbyt obchodzi, bo w ich badaniach są dane z kosmosu. Aczkolwiek łap.
- Co do uczonych to nie znam nikogo kogo mógłbym zacytować.
- Niech najlepszym komentarzem będzie beznadziejny wynik AWS w 2001.

Hubertus PW
14 lipca 2015, 18:50
Trudno wymagać by liceum ogólnokształcące dawało konkretny zawód, funkcją tej szkoły jest przygotowanie absolwenta do pójścia na studia, które mają zapewnić przygotowanie do wykonywania zawodu. Jeśli ktoś po liceum nie zamierza studiować, to tylko tracił swój czas, na szczęscie jest jeszcze deska ratunkowa w postaci szkół policealnych i szkolnicwa dla dorosłych gdzie można zawód technika uzupełnić po liceum, mają też się rozwinąć kursy zawodowe przygotowujące do zdawania specjalizacji zawodowych, takich jak obecnie zdaje się po drugiej, po trzeciej i w połowie czwartej klasy technikum.
Wkuwanie na pamięć, choćby dopływów rzek, ma tę funkcję, że uczy człowieka jak się uczyć. To nic że po roku już się tych rzek na wyrywki nie pamięta, ale to co zostało, to umiejętność zapamiętywania szeregów nazw oraz ogólne zorientowanie w świecie otaczajacym. A niestety obecnie gdy odchodzi się od wymagań znajomości mapy i nie przypomina isę tego na kolejnych etapach edukacyjnych to spora grupa uczniów nie kojarzy w ogóle nazw rzek, a nawet szuka Polski gdzieś w Afryce lub Azji.
W pedagogice już od dawna toczony jest spór czy powinno sie uczyć rzeczy tylko potrzebnych w danym momencie dziejowym czy jednak nie ulegać jedynie trendom i utrzymywać wymagania edukacyjne i ćwiczyć w ten sposób funkcje mózgowe. Ja jestem za tym drugim podejściem, bo człowiek nauczony dostosowywać się łatwiej odnajdzie się w nowych warunkach. Poza tym, kto zagwarantuje, że to, czego zaczniemy uczyć dziś, będzie nadal przydatne naszym uczniom, którzy na rynek pracy wejdą za kilka lat? Jeśli wyposażymy ich w odpowiednie umiejętnosci to w pracy albo na kursie uzupełnią braki i będą konkurencyjnymi uczestnikami rynku pracy.
Na tym też polega wykształcenie średnie ogólne, że ma się teoretyczne pojęcie o wszystkim po trochu. Jednocześnie uczniowi szkoły średniej zapewnić powinno się mozliwość ukierunkowania poprzez zajęcia z doradztwa zawodowego (nie każdy jest w stanie samemu się zdecydować co chce robić w przyszłości) fakultety czy profile klas, by mógł się przygotwać do matury rozszerzonej z wybranych przedmiotów.

Co do naukowców, starczy że sobie poszukasz Tarnoobie na wydziałach pedagogicznych i psychologicznych różnych uczelni, tam znajdziesz naukowców badających polską edukację i ich publikacje nawet.
Ja podać mogę np profesora Niemierko, profesora Mieszalskiego czy prof. Potulicką, to są eksperci jesli chodzi o dydaktykę ogólną, pedagogikę porównawczą i badania edukacyjne.

@Nicolai

To nieprawda że systemowo się uznaje prawo do nic nierobienia po diagnozie dysleksji. Faktycznie przez pewien czas tak było, ale zasady zostały zmienione i obecnie oczekuje się od dziecka i jego rodziców by pracować nad problemem, bo inaczej traci się przywileje na egzaminie. Oczywiście nie wszędzie jest to przestrzegane, bo łatwiej jest uznać diagnozę i nic nie wymagać, ale zalecenia odgórne są właśnie takie jak podałem.
Osoby z dysleksją muszą nauczyć się kompensacji i panowania nad objawami bo inaczej będą znacznie mniej cennymi pracownikami.

Tarnoob PW
16 lipca 2015, 00:30
Pojawia się temat zapamiętywania – i wyjściowe przykłady Qui, czyli pantofelek oraz rzeki.

– akurat w pantofelku nie chodzi chyba o ten gatunek konkretnie, ale o zrozumienie komórki w ogóle. Kiedy ciem­ne masy oglądające „Twilight” słyszą, że wampiry mają chyba o jeden chromosom mniej, myślą że w całym ciele (a nie w każdej komórce) mają ich 45. :-P Nierozumienie komórki prowadzi do katastrofalnych nieporozumień na te­mat żywności (panika przed GMO), chorób (próby zaleczenia wirusów antybiotykami), ewolucji (dalej szare ma­sy tego nie rozumieją – i chyba nie zrozumieją nigdy, skoro 150 lat nie starczyło) albo reprodukcji (jakieś brednie i inne „mądrości ludowe”). Oczywiście nie mam nic przeciwko, żeby ten konkretny przykład pantofelka zastąpić innymi.

– dopływów Wisły nie znam. Jeżeli chodzi o zapamiętywanie, to nie mam nic przeciwko, jeśli jest ze zro­zu­mie­niem. Zapamiętywać – np. obce słówka albo daty – też można ze zro­zu­mie­niem. Bardzo ważna jest tutaj e­ty­mo­lo­gia – pochodzenie i dosł. „prawdziwe znaczenie słów”. Rozmaite kursy szybkiej nauki i zapamiętywania radzą wy­myś­lać skojarzenia (moim zdaniem często dziwne), a przecież można po prostu zrozumieć słowo.

Taki leukocyt można bez problemu zapamiętać jako białą krwinkę, jeśli się wie, że gr. leukos to „biały” i widać to np. w ang. 'leukemia’ (białaczka). To tylko jeden z tysięcy przykładów na to, że łacińskie i greckie słówka (a nie cały język, którego się naucza częściej i często niepotrzebnie) mogą się przydawać. Nie wyobrażam sobie spraw­dze­nia nowego angielskiego słówka bez etymologii. Podobnie nie wyobrażam sobie zapamiętywania tych do­p­ły­w­ów bez jakichkolwiek konkretnych informacji, z którymi mógłbym je sobie skojarzyć.

Nicolai PW
16 lipca 2015, 23:52
@Hubertus: Kłócić się nie będę, pewnie masz rację. Sam nie jestem w temacie od paru ładnych lat. To co pisałem odnosiło się do moich czasów kiedy to dysleksja polegała na tym, że raz się szło do poradni, by mieć lżej do końca procesu edukacji. Jeśli zmienili podejście do tematu to plus dla nich. Aczkolwiek... jak oni rozliczają z tego czy się pracuje nad dysleksją i kto egzekwuje konsekwencje w przypadku olania tematu? Pytam, bo zastanawia mnie jak wygląda to w praniu.

@Tarnoob: Nie wiem po co dałeś cały wywód o dopływach i pantofelkach, ale mniejsza. Co do podziału podstawówki na dwa odrębne byty to zastanów się co zrobiło to z nauką historii. Zamiast jednym ciągiem przez pięć lat w podstawówce przerobić wszystko od A do Z to dostaliśmy trzy trzyletnie podejścia, które zawsze zaczynają się w starożytności, a kończą przy dobrych wiatrach na początku XX wieku.

Hubertus PW
29 lipca 2015, 12:03
@Nicolai
Egzekwuje się bardzo prosto, po każdej wizycie w poradni uczeń dostaje materiał do przerobienia w domu i na następne zajęcia trzeba pokazać zrobione ćwiczenia, kto tego nie robi nie dostaje dokumentu. Poza tym w opinii szkoły często proszą o adnotację ile lat dziecko miało zajęcia i jakie poczyniło postępy.
Oczywiście to wszystko zależy też od danego powiatu i zwyczajów tam panujących, ale dawanie ulg za nic jest ogólne na szczęście w odwrocie.


@Tarnoob
Tu nie chodzi o samo zapamiętywanie, a o cały proces nauki, w tym kojarzenie i łączenie faktów, nazw, i zjawisk.
Samo wkucie na pamięć to za mało, trzeba jeszcze rozumieć kontakst. Chociaż pełne zrozumienie nie zawsze dla każdego jest ważne, np w przypadku nazw geograficznych nie każdy ma potrzebę rozumieć pochodzenie nazwy każdej rzeki, którą ma zapamiętac, dlatego też cenna jest umiejętność zapamiętywania szeregów bezsensownych, które zapamiętujemy poprzez skojarzenia dowolne.

Tarnoob PW
3 września 2016, 16:30
Pointer:
Kolejne pokolenia są coraz tępsze (nie licząc oczywiście wyjątków, ale tych jest mało i jeszcze w dodatku nie wszystkie grywają w HoMM czy nawet w ogóle w gry). Jako doktorant na uczelni widzę to po kolejnych rocz­ni­kach studentów, nie mówiąc już o tym co słyszę od moich rodziców, którzy od wielu lat pracują w „pod­sta­wów­ce”. Mają porównanie dzieciaków, które uczyły się tam 10-20 lat temu i teraz. Jest coraz gorzej, a u­mie­jęt­ność logicznego myślenia powoli idzie do lamusa… To się przekłada na rynek gier. Ma być dużo akcji, krwi, mordowania, najlepiej w szybkim tempie, a jak najmniej TUROWYCH strategii, w których jeszcze trze­ba zacząć myśleć, który to zasób jest dla nas cenniejszy, mimo, że rynkowa cena jest identyczna, no i którą budowlę zbudować, żeby do końca tygodnia wyrobić się np. z jednostkami najwyższego poziomu. Heroes 7 to gra która uczy myślenia strategicznego, taktycznego, ekonomicznego i jeszcze czasem umiejętności li­cze­nia wymaga. To za dużo jak dla dzisiejszej ogłupiałej młodzieży. Jak tak dalej pójdzie to ten film stanie się rze­czy­wis­toś­cią dużo szybciej niż wymyślili to producenci…
Zaintrygowało mnie to. Narzekanie na to, że młodzież jest coraz gorsza, sięga ponoć starożytnego Egiptu, bo takie skargi ponoć znaleziono na kamieniu z Rosetty. Ludzie od starożytności wierzą w miniony złoty wiek. Karl Popper w książce „Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie” krytykował Platona za takie biadolenie o tym, jak to kiedyś rze­komo było lepiej.

Ludzkość się dość systematycznie rozwijała – np. Grecja archaiczna i hellenistyczna to dwa różne światy, a Eu­ro­pa po paruset latach ciemności gdzieś od XI w. (a nie dopiero od XVI) wróciła do systematycznego rozwoju. XVI w. wyraźnie podkreślał swoją odrębność od średniowiecza, ale na zasadzie powrotu do minionego złotego wieku. Do­pie­ro w XVII w. postęp stał się zauważalny i ludzie zaczęli wierzyć w coraz lepszą przyszłość. (Być może ja­kąś rolę odegrała wiara w magię i w to, że człowiek swoją mocą, czerpaną od Boga lub od gwiazd, potrafi prze­o­b­razić świat na lepsze, tak jak wierzył np. Giordano Bruno). Od oświecenia ta wiara w postęp stała się szczególnie na­iw­na, a w XIX i XX w. przybrała przerażające, totalitarne formy. Ten sam Popper w tej samej książce gani też Hegla i Marksa za wiarę w to, że po prostu musi być coraz lepiej.

Z jednej strony w Polsce przedwojennej była żałosna bieda i masowy analfabetyzm (kilkadziesiąt proc. populacji). Z drugiej strony narzeka się, że młodzież jest coraz gorsza. W takim razie kiedy było optymalnie? Za Bieruta, za Gomułki, za Gierka, za Jaruzela czy w latach 90.?
strona: 1 - 2 - 3 ... 5 - 6 - 7
temat: Optymalna edukacja - dla Polski i nie tylko

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel