Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Nieznane Opowieścitemat: [RPG] Pradawna Groza - Ancient Fear
komnata: Nieznane Opowieści
strona: 1 - 2 - 3 ... 14 - 15 - 16 - 17 - 18 - 19

Nicolai PW
3 stycznia 2017, 13:12
NicolaiNicolaiBychu, Garett i alko-dama


Regen był zbyt charyzmatyczny, by Salsa mogła odmówić. Co więcej Lady pomimo swojego wysokiego stanu i młodego wieku, nie chciała być gorsza od swoich towarzyszy i piła wódkę razem z nimi. Zauważył to lokaj, który uznał, że musi interweniować, bo jak to tak? Dama pijąca wódkę jak jakiś krasnolud? Do tego jeszcze usiadła z osobami, przejawiały większy potencjał alkoholowy niż ona. Escano wiedział, że Ambasador nie będzie zadowolony, ale postanowił interweniować. Nie mógł pozwolić na upicie damy.

- Przepraszam, że się wtrącam. - Zaczął grzecznym, acz stanowczym tonem. - Sugerowałbym wino, wódka nie przystoi damie.
- A Lordowi to już przystoi? - Spytała lekko poirytowana. - Nie raz i nie dwa widziałam jak ojciec chlał jak szewc z innymi szlachcicami i co? W jego przypadku to dobrze, bo jest mężczyzną?
- To nie tak... - Escano próbował bronić swój punkt, ale Salsa weszła mu w słowo.
- To jak? - Spytała i wychyliła pierwszy kieliszek wódki w życiu. - Ej… to jest dobre! Dużo lepsze niż te nudne wino. Nalejcie mi jeszcze. - Jedyne co lokaj mógł zrobić to wybałuszyć oczy. Kiedy w końcu doszedł do siebie to wymamrotał drobną prośbę.
- To niech chociaż Lady zapojkę albo zagryzkę zastosuje... - Powiedział niepewnym głosem.
- Bardzo dobrze… przynieś nam ogórki. - Powiedziała i wypiła wódkę. Diuck widział w życiu już tyle opróżnianych kieliszków, że już wiedział, że Salsa ma potencjał na dobrego zawodnika. Escano z kolei był zrezygnowany, ale zrealizował prośbę, wszak damom się nie odmawia.

GarettGarettFelag i dym


- Co, jak to zostaliście trafieni emisją mocy Pustki i jeszcze żyjecie?! Jestem jeszcze w stanie zrozumieć, że Lisz nie został zdezintegrowany, chociaż to dziwne, iż wciąż wszystko pamięta, ale żeby rycerz? - Jelena dotknęła ramienia Sianosieja i mimowolnie wzdrygnęła się. - Rozumiem, były ghul…

-Nie jestem ghul… - zaczął Sianosiej, ale Filidka uciszyła go, wciskając mu do rąk niezapominajkę.

-W tym kwiecie mieszka Rusałka, która będzie dbała o to, aby Pustka nie przywróciła cię do… poprzedniego stanu. I lepiej jak najszybciej wypij przygotowany przeze mnie wywar. Co do ciebie, Panie Liszu, to będę musiała cię zbadać… - Jelena nie dokończyłą, gdyż nagle padła na kolana i zaczęła kaszleć krwią. - Sylanno, któż cię tak zranił?! - wykrzyknęła wyciągając ręce ku niebu. - Co się dzieje z tym miastem? Najpierw Feniks Pustki, potem krasnoludka z wypaczonym przez Chaos ramieniem, ghul paladyn i lisz z najprawdopodobniej zerwanymi więziami z Ashą, a teraz to…! Ty - wycelowała palcem w Garkha - Musisz mi pomóc. Gdzieś w okolicy Falais coś się stało… Nie jestem pewna co, ale to niemalże wypaczyło Sylannę. Mam nadzieję, że jesteś nekromantą nie tylko z nazwy i potrafisz przeprowadzić rytuał w którym opuścisz swoje ciało, bo zamierzam otworzyć dymem portal, przez który wyślę cię do lasu w okolicy Falais. Tylko lepiej się przygotuj oraz skorzystaj ze swoich znajomości w Świecie Duchów, jeśli jakieś masz, bo nawet ja nie jestem pewna co może tam na nas czekać…

XelacientXelacientNijt'sefni,Turtle, kontra gorąca atmosfera


Cuervo zaczął relacjonować, czy właściwie opowiadać. Wizja zarobku musiała mu rozwinąć język, bo historia o niedawnych wydarzeniach szła mu nadzwyczaj gładko i barwnie. Nawet podkreślanie swojej własnej roli wychodziło mu nadzwyczaj zgrabnie i wiarygodnie. Widać było jak zafascynowany Drekar, aż pochyla się na siedzisku w stronę oszusta, jakby nie chciał uronić ani słowa. Shadal, może nie był zbyt przychylnie nastawiony do rozmówcy, ale mimo wszystko dał sie wciągnąć historii na tyle, że nie zauważył, że nagle na zewnątrz zrobiło się dziwnie jasno. Podobnie jak reszta. Dopiero krzyki spanikowanych ludzi i trzask ognia wyrwał ich ze swoistego letargu.

- Wygląda na to, że jeden pożar na dzień to za mało i postarano się w tej okolicy o kolejny, przez co nie będzie mi sie dane nacieszyć tą historią do końca - westchnął z wyraźnym żalem księgarz - no ale nic - dodał dopijąc swoją herabatę - musimy się zbierać Shadal - dodał pomagając wstać oprychowi, ten wciąż czuł się ociężały, ale przynajmniej mógł stanąć o własnych siłach, a nawet trzymać młot.

- A Tobie Panie Cuervo dziękuje za informacje - dodał zwracając sie w stronę oszusta po czym odpiął od pasa mieszek i rzucił go w stronę nożownika, ten złapał go bez problemu, przyjemnie zaciążył mu w ręce.

- Nie wiem ile w Twoich słowach prawdy - dodał Drekar spoglądając na sufit - ale za taka gawęda jest warta tych pieniądzy... nawet jeśli to były moje ostatnie monety, no ale nic... nowe zdobędę bez problemu... teraz mnie interesuje ten cały Swan, to cała praczka mieszka dwie przecznice stąd, prawda? - zapytał retorycznie - może go tam znajdę - dodał do siebie, po czym ponownie spojrzał na Cuervo.

- Teraz możesz wziąć ten swój swój i ruszyć na poszukiwanie tego swojego kupca... albo pomóc mi odszukać Swana i wytropić tą wiedźmę... wierz mi, potrafię być hojny i dać Ci o wiele więcej niż trochę monet... wszystko i tak jest tą czy inną formą materii, niemniej wybór należy do Ciebie... Ale niestety ty za bardzo wyboru nie masz Shadal! - zakrzyknął wesoło w stronę oprycha - na pocieszenie powiem Ci, że jest szansa na to, że zobaczysz jak proroctwo o Mrocznym Mesjaszu stało się ciałem! A teraz lepiej się zbierajmy, bo ogień przeniósł się na dach naszego przybytku - dodał ponownie zadzierając głowę.

Felag PW
3 stycznia 2017, 17:58
Babka Jelena dotknęła ręką Sianosieja.
- Rozumiem, były ghul… - orzekła.
Garkh-Morphon wzdrygnął się. Sianosiej... ghulem?! Była to rasa najmniej w zasadzie szanowana przez nekromantów, traktowana wręcz jak rzeczy, niewolnicy. Nie darzył ich nigdy żadnym szacunkiem (oprócz Va'rusa, ale do niego był już przywiązany). A teraz się okazuje że ten weteran, człowiek wyglądający na tak światłego i mądrego jest... I jeszcze te jego docinki o nieumarłej naturze. Morphon nagle stracił cały szacunek do rycerza. Coraz bardziej się zastanawiał nad opuszczeniem go.
Z zamyślenia wyrwała go znachorka, padając na kolana i, krztusząc się krwią, przemówiła do niego:
- Ty - wycelowała palcem w Garkha - Musisz mi pomóc. Gdzieś w okolicy Falais coś się stało… Nie jestem pewna co, ale to niemalże wypaczyło Sylannę. Mam nadzieję, że jesteś nekromantą nie tylko z nazwy i potrafisz przeprowadzić rytuał w którym opuścisz swoje ciało, bo zamierzam otworzyć dymem portal, przez który wyślę cię do lasu w okolicy Falais. Tylko lepiej się przygotuj oraz skorzystaj ze swoich znajomości w Świecie Duchów, jeśli jakieś masz, bo nawet ja nie jestem pewna co może tam na nas czekać…
- Nie ma problemu.
- odpowiedział jej nekromanta. Czemu by nie pomóc tej miłej, starszej kobiecie? Zastanowił się, jak przeprowadzić rytuał. - Dobrze, ja się teraz przygotuję, a Panią poproszę sprecyzować, o co dokładnie chodzi. I... jeśli ma Pani jakieś magiczne przedmioty, bardzo by to pomogło, bowiem proces opuszczenia ciała jest bardzo manochłonny.

Po wysłuchaniu, co miała do powiedzenia babka (i ew. zebraniu many z jej magicznych przedmiotów), sięgnął do swojej torby podróżnej. Początkowo zdziwił się - brakowało kilku jego preparatów. Musiał gdzieś je zużyć tylko gdzie? Czyżby...
Będę musiał powiedzieć o tym Morganowi, może mu się przyda w rozwiazywaniu tej sprawy. Ale teraz muszę się skupić na czymś innym.
Wyjął z niej, nieodzowny w takich przypadkach, drobny kawałek wapienia. Słyszał już, że w Tor-Hallr pracują nad zastąpieniem jej węglem, jednak nigdy za bardzo nie wierzył w powodzenie tego. Jak twarda skała opałowa mogłaby zastąpić stosowaną od wieków kredę?
Wyrysował wokół siebie okrąg, w który wpisał wielkiego Pająka - symbol nekromantów. Następnie wziął pierwszą miskę, którą znalazł i nalał do niej wody. Wyjął z torby olej z miodli hereshańskiej i dolał go do miski. Wlał tam jeszcze kilka kropel szczurzej krwi i dorzucił parę liści rdestu. Na koniec wszystko szybko zagotował i z gotowym preparatem stanął na środku wyrysowanego pająka.
- Dobrze, teraz wypiję ten preparat i mój duch opuści moje kruche ciało. - zwrócił się do Jeleny. - Proszę przygotować ten portal.

Kammer PW
3 stycznia 2017, 20:32
Fineus się zadumał. Coś mu w ministrantce nie pasowało. A raczej pasowało, ale… jakoś tak dziwnie. Jakby już ją kiedyś gdzieś widział. Albo też jej podobiznę. Te jasne włosy, niebiańskie wejrzenie… Resztę ciężko było dostrzec przez ciemności katedry. No i te nieznośne drapanie w gardle od kadzidełek srogo przeszkadzało.
Ale coś… było do rzeczy. Pochylił głowę nisko w swojej ławeczce niby w modlitwie, a tak w rzeczywistości przeszukując pamięć. Coś mu świtało, że jakby widział ją na ilustracjach w księdze podczas pobytu w Al-Safir. Co było relatywnie dziwne, bo, patrząc na ministrantkę, jej w tych czasach jeszcze nie wypuszczono zza Zasłony. Fineusowi aż się łezka w oku zakręciła na wspomnienia jego już-pewnie-nieboszczki-matki, że dzieci są duchami pochodzącymi zza Zasłony, które potem są zsyłane przez Ashę i znajdowane w kapuście. Albo na szczytach drzew w Irollanie. Ewentualnie wyłażą z jeziorek lawy u krasnali i to już z półłokciową brodą! Ale nie… nie o tym powinien myśleć.

Gdzie ją widział? Gdzie ją widział? Pochylił się do przodu, że aż oparł się czołem o chłodny blat ławy, tak to powinno mu pomóc. Ręce oparł na kolanach i zaczął powoli, monotonnie oddychać. Tu, w ławach, kadzidło było mniej intensywne. Powietrze było niemal czyste! Zanurzył się we wspomnieniach niczym w rzeźwiącej, miękkiej mgle. Poczuł jak strumień różnych, wspomnień zaczyna przepływać przez jego umysł. Sięgnął po karty i zaczął je obracać w dłoniach. Było za ciemno, by cokolwiek mógł zobaczyć z kart, bo i sam sobą zasłaniał rozdygotane światło kandelabrów, ale sam dotyk kart działał na niego kojąco, relaksująco.

Tak, zaczął sobie przypominać, pierwsze obrazy, faktycznie tyczyły się księgi. Nawet zobaczył przed oczyma duszy swojej pierwsze niewyraźne zarysy twarzy. Czy to na pewno była ona? Jednak wyglądała nieco inaczej… Zagłębił się we wspomnienia dalej, Dalej wzwyż i dalej w głąb, gdy nagle wspomnienie uderzyło go z siłą młota, aż odetchnął głębiej. Teraz sobie przypomniał ilustrację z dziwnej, na wpół wyblakłej, przeżartej przez mole i z wysypującymi się stronicami. Nosiła ona nazwę 6 wspaniałych i opowiadała o przygodach tytułowej szóstki potężnych istot z całego Thallanu. Całość miała formę tomu luźno powiązanych ze sobą opowiadań, bardzo luźno. W ogólności to księga wyglądała, jakby była nieudolnie posklejana w całość, jakby było coś… więcej. Najciekawsze jednak było to, że, przy patrzeniu pod odpowiednim kątem, szóstka na okładce jakby bladła, a zamiast niej wykwitała ledwie widoczna, jarząca się lekkim fioletem siódemka…

Tytułowa szóstka była zbiorem reprezentantów czterech ze Starszych Ras. W ich składzie była dwójka ludzi, mroczny elf, elfka, naga i anielica. Tak, anielica. Fineus pamiętał pięknie rozkwitające kwiaty jaśminu na ilustracji przedstawiającej ją… zawsze niemalże czuł zapach tychże kwiatów. Owszem, coś było na rzeczy. Z odległości ministrantka widziana z profilu mocno przypominała… Anel? Enel? Helen? Anael! Tylko… gdzie ona podziała swoje skrzydła? Czyżby… czyżby… ukryła je iluzją?! No i… przecież cała szóstka mogła dokonywać czegoś w rodzaju… wywyższenia, po czym stawała się jeszcze… potężniejsza. W takim razie, czemu nie mogliby dokonywać pewnego rodzaju degeneracji, by się ukryć między ludźmi? To było coś porywającego! Fineus zapałał nagle przemożną chęcią poznania tejże damy! To z pewnością byłoby ekscytujące spotkanie, ha!

---

Fineus wracał do zakrystii, by się jakoś przebrać i doprowadzić swoje szaty do porządku. Chyba będzie musiał je oddać do zakonnej pralni. Wielki Mistrz chyba pozwoli mu się ubrać w coś zakonnego. W sumie to do daj pory nie protestował zbytnio. Ach, no tak, jeszcze przydałoby się zatroszczyć o resztę bandy. Thyg pewnie nadal dogorywa w lazarecie… acz możliwe, że po cudownych uzdrowieniu przez Fineusa już jest u niego wszystko w porządku. Lye chyba już doszła do siebie… wypadałoby ją nieco umyć z trudów podróży, zapewnić jakąś strawę, ubrania, ciepłe łóżko… No i jeszcze jest ten nieszczęsny Liam… że też musiało go wziąć na inkuby i teraz musi pokutować walcząc o Łzę… Ech, co to się porobiło.

Nagle za Wróżbitą wyrósł Kowalsk. Fineus się nieco przeląkł, że może przegiął i pora było mu zebrać nieco… batów. Ale… przecież anielice potrafią leczyć, a ponoć nawet i wskrzeszać, nic by mu się ostatecznie nie stało. Tylko ona musiałaby wiedzieć, a to byłoby nieco problematyczne…
Lecz zbir najwyraźniej nie chciał mu spuścić manta, wręcz przeciwnie, padł przed nim na kolana i zaczął błagać o pokutę. To było…. Było… kontrastujące z sytuacją, gdy spotkali się po raz pierwszy. Ale może dałoby się z tej sytuacji wyciągnąć coś pozytywnego? Pokuta… pokuta… trzeba byłoby naprawdę zadać mu jakąś pokutę, nim ten człowiek się rozmyśli, nim kazanie Wróżbity przebrzmi i tłum się wydrze spod jego niemalże magicznej mocy.

- Pokuta? Ja mam ci zadać pokutę? – Mroczna Fala uniósł brwi – To tak nie działa, Kowalsku. – Pochylił się, ujął włóczęgę pod ramiona i z pewnym takim wysiłkiem podniósł go do pozycji pionowej… w przybliżeniu poziomej, bo eksrycerz nadal był zgarbiony – Męczennik uczy nas – zaczął łagodnym tonem, jakby tłumaczył dziecku – że nawet jednostka, nawet jeden człowiek może zdziałać cud – niczym anielica, dokończył w myślach – Mówi się, że nasz zakon – prawie chciał powiedzieć „wasz”, ale w porę się ugryzł w język – jest banitami, złoczyńcami, bandytami. Pokażmy, że to nie jest prawda. Wiesz, co było przyczyną tak wielkiego zniszczenia królestwa podczas ostatniej wojny z demonami? Rozwarstwienie społeczne. Chłopów pozostawiono samych sobie, bez ochrony i przez to ich pola zostały zniszczone, spichlerze popalone i przez to teraz wszyscy wspólnie cierpimy głód. – Dźgnął banitę w brzuch, acz lekko. – Ale pokuta… pokuta, powiadasz… Dobrze, dostaiesz pokutę dwuetapową. Po pierwsze, znajdź mi kogoś obeznanego w tym, gdzie co jest w tym budynku, bo nieco pewnie pobłądzę. Nie wiem… Ministrantki jeszcze się może gdzieś tu kręcą? Czy może jest tamta zakrystianka jeszcze? To raz. Dwa jest takie, byś poszedł na miasto i w jakiś sposób wsparł miasto. Może pomóż coś przy szykowaniu areny? Święty Marian był wszak rycerzem, z pewnością przychylnie spojrzałby na tych, którzy celebrują jego fach. Ale to jutro, bo już się powoli robi późno! I pamiętaj, żadna praca nie hańbi, za to każda szlifuje – poklepał Kowalska po ramieniu. – Ruszaj więc… bracie.

Matheo PW
4 stycznia 2017, 01:53
Tabory barbarzyńskiej hordy wzbijały tumany kurzu. Mimo wszystko można było oszacować przypuszczalną liczbę przeciwników.
- Nie dam im rady. - Podsumował Darion.
- Geniuszu jak na to wpadłeś? - Głos w jego głowie nieustannie z niego szydził. Darion postanowił nie reagować, by nie dawać mu satysfakcji.
- Robimy tak. - Zagadnął Nekromanta skupiając na sobie uwagę. - Zastosujemy dywersję. Wprowadzimy kontrolowany zamęt w szeregach wroga, by zyskać przewagę psychologiczną. Następnie odseparujemy herszta od jego popleczników i zakończymy jego godną pożałowania egzystencję.
- Eeehhyyyy…. - Podsumował gnoll.
- Czemu się nad nim znęcasz? Zrozumiał jedynie przyimki. - Wtrącił duch. Darion spojrzał na gnolla, który usilnie starał się połapać w jego zamysłach.
- Musisz wywabić herszta bandy. - Objaśniał mag. - Powiesz mu, że mnie pojmałeś i..
- Nieee… ja nie więzić dobry mag. Ja być przyjaciołem. - Wtrącił gnoll.
- Tak. Ale musisz skłamać, żeby wywabić herszta.
- Tak! Zabić herszta! Idziemy? - Zawołał błyskotliwy kompan.
- Nie… Jest ich za dużo. Musimy odciągnąć go od straży. - Mag nie zamierzał ustępować. - Musimy go oszukać.
- Tak. Chodźmy go szukać! - Odpowiedział Barbarzyńca.
- Zabij mnie jeśli mam nadal tego słuchać. - Nawoływał głos w głowie Dariona.
- Posłuchaj… - Ciągnął nekromanta. - Umiesz bawić się w chowanego? - Gnoll przytaknął. - Schowam się na wzgórzu, a ty powiesz hersztowi gdzie może mnie znaleźć. Rozumiesz?
- Ja rozumieć. Ja lubić ta gra. - Odparł oprych.

- Majstersztyk. - Podsumował duch. - Oby tylko nasz kompan nie zapomniał kogo ma wesprzeć w czasie jatki.
- Oto bym się nie martwił. Lepiej skup się na tym byśmy się w końcu rozłączyli.
- Jesteś pewien, że to zadziała?
- Mam nadzieję. Bez ciebie plan może nie wypalić. Gotowy? - Zapytał Darion i wprowadził się w letarg.

Nicolai PW
4 stycznia 2017, 10:14
NicolaiNicolaiProboszcz Kammer i nietrafiona pokuta


Słowa o banitach, złoczyńcach i bandytach tak rozsierdził Marycha, że aż strzelił diakonowi w pysk z otwartej ręki.
- Błogłosławiony Zakon Gorliwych Rycerzy Świętego Elratha Zbawiciela w Dniach Ostatnich nie jest bandą rozbójników, a nasze działania pomagają ludowi. Wszak walczymy o słuszny porządek, miły Smokowi Światłości. Kiedy do Cesarstwa powrócą rządy prawa, sprawiedliwości i wiary to Blask Jego Przychylności ponownie zajaśnieje nad nami. Także my nie walczymy dla frajdy czy łupów, a po to, by poprawić los chłopów, ciesli, kramarzy i wszystkich braci w wierze. To jest pokuta, którą Wielki Mistrz nałożył na całe Cesarstwo, by zadośćuczynić za grzechy polityki pobłażliwości i koniunkturalizmu Freydy. I nawet jeśli sprawia nam to przyjemność to dlatego, że walczymy w słusznej sprawie, a jak bierzemy łupy to po to, by opłacić nimi nasz święty cel. - Wymachiwał palcem wskazującym przed twarzą Fineusa. - I zapamiętaj sobie, pomagam miastu i celebruję fach Mariana Męczennika. Jestem miejscowym kowalem, klepię zbroję i hartuję mieczę dla zawodników... - Marian udał się w kierunku wyjścia z zachrystii. - Chcesz jakiegoś pomocnika? Dobrze… przyprowadzę Ci jakiegoś, ale nie wiem po co obeznanie w Katedrze? Przecież to nie będzie Twoja placówka. Ty dostaniesz, z tego co wiem, Parafię Borysa Błogosławionego na Podgrodziu.

===

Kościółek, bo kościół to zbyt duże słowo, który został przeznaczony Mrocznej Fali nie był szczególnie okazały, żeby nie rzec, brzydki. Ot kanciata struktura z drewna, bez ornamentów czy jakichkolwiek dekoracji. Ogólnie to sama świątynia, jak i parafia są bardzo młode, powstały na potrzeby robotników licznie przybywających ostatnimi do miasta i osiadających pod murami. Przeważającą ich część stanowili gnolle, ale zdarzały się praktycznie wszystkie rasy.

W tak zwanym międzyczasie Wróżbita doczytał kim jest ten cały Borys Błogosławiony, który patronuje jego parafii. Był to drugi Książę z Dynastii Gryfa, syn Isztwana zwanego Upartym. Tak jak ojciec nie dotykał w ogóle miecza darowanego przez Sarę i służył mu jako trofeum zdobiące kominek. Jednak pewnego dnia miał mu się w nim objawić sam Elrath i przekonać go do ustąpienia z nierozsądnego postanowienia swego poprzednika. To wtedy Ostrze Mądrości zaczęto nazywać Ostrzem Objawienia, a dzisiaj to te drugie określenie praktycznie całkowicie wyparło pierwotne miano.

===

Mroczna Fala przygotowywał się do swojego ingresu kiedy przyszedł do niego Marych, ale nie po to, by dać mu w dziób. To już mu przeszło kilka dni temu. Przyprowadził asystentkę, którą tak bardzo chciał Fineus.
- Mam dla Ciebie kościelną... - Powiedział oficjalnym tonem. Jednak mu nie przeszło do końca. - Parafia młoda, więc będziecie na niej tylko we dwójkę, więc bez żadnych figli-migli mi tu… wystarczy nam ten baran… Keks-Keks. - Wróżbita czuł rozochocenie. Kościelna, sam na sam z nim? Wymarzony układ. Ciekawe którą z ministrantek mu przysłali? Mroczna Fala zaczął rozpływać się w marzeniach i wtedy weszła ona.
- Bry… - Powiedziała żabim głosem. - Jestem kościelną.

NicolaiNicolaiMatheo zrozumie czemu kiepskie plany są kiepskie


- Darion... - Odezwał się duch. - A tak sobie rozważałem na temat Twojego planu i zauważyłem w nim słaby punkt… zakładasz, że herszt po Ciebie przyjdzie osobiście i to samemu, a przecież jak ma trochę oleju w głowie to albo przyjdzie z obstawą, albo pośle po Ciebie ekipę, albo każe Banzaiowi Cię przyprowadzić, albo… - Duch zamyślił się. - No… chyba dłużej nie muszę wymieniać, rozumiesz o co mi chodzi? To nie jest plan, to jest jakieś 12% planu i to opierająca się o pobożne życzenie. - Zjawa była irytująca, ale miała istotnie rację, co potwierdziła piątka orków, która pojawiła się na horyzoncie. Żaden z nich nie był hersztem. - Niby lubię mieć rację, ale w tym przypadku tak średnio u mnie z zadowoleniem... - Duch podsumował sytuację.

GarettGarettFelek, Felek pokaż rogi


Jelena pokręciła głową z dezaprobaty.

-Ech, wy nekromanci i te wasze wciskanie pająków do każdego rytuały… Mówię wam, kiedyś to się skończy tak, że wypaczycie Ashę tak, jak to się kiedyś przydarzyło Elrathowi… - Babka sięgnęła do torebki i wyciągnęła z niej woreczek z jakimś niebieskim pyłem, który podała Garkhowi. - Masz, to sproszkowany Kryształ Smoczej Krwi, jak go wciągniesz, to zyskasz siłę dżina. Jest bardzo uzależniający, ale ponieważ jesteś nieumarły, to nie poczujesz żadnych skutków ubocznych, najwyżej po powrocie do ciała będzie ci się nieco trudno z powrotem przyzwyczaić do tego zasuszonego worka kości.

Lisz zrobił tak jak kazała Filidka i poczuł nagły przypływ sił. Jego duch aż się miotał aby wydostać się ze słabego ciała. W tym czasie Babka Jelena ułożyła pachnące gałęzie w stos, który powiększyła druidycznym zaklęciem “Nagrodą Sylanny”, a następnie podpaliła z nabożną czcią.
-Każdy Smok ma swojego bliźniaka, który odpowiada za przeciwstawny mu aspekt - zaczęła - tego właśnie wymaga równowaga. Jednakże, jeśli owe aspekty się zmieszają, to powstaje para-żywioł, który ma potężne właściwości, lecz jest niestały. Z Ładu i Chaosu powstaje energia magiczna, której używamy do splatania zaklęć, lecz zużywa się przy tym. Ze Światła i Ciemności powstaje cień, z którego to czerpią iluzjoniści, lecz wystarczy, że równowaga w tej odwiecznej grze światła i ciemności zostanie zachwiana, a iluzja pryska. Z Ognia i Wody powstaje para wodna, pozornie bezużyteczna, lecz Bart Brimstone udowodnił jej potęgę. I wreszcie łącząc żywioły Ziemi i Powietrza powstaje pył, ziarna piasku pochodzące od Sylanny, niesione siłą Ylatha. Dym także jest związany z Ziemią i Powietrzem, gdyż powstaje z darów ziemi, darów Sylanny. Składając w ofierze te gałęzie, tworzę dym, który jest symbolem paktu zawartego z Ylathem. To on pozwala mi cię teraz przenieść do Falais. Ruszaj nekromanto i ukarz tego, który ośmielił się podnieść rękę na Smoczycę Ziemi!



Dusza Garkha wystrzeliła z ciała i przeszła przez dymny portal, by znaleźć się w… nie do końca właściwym miejscu. Filidka mówiła mu, że wyśle go do lasu nieopodal Falais, a nie do samego Falais! W dodatku obóz dla wysiedleńców płonął… znowu. Tym razem jednak nie była to roba Feniksa, a jakiejś bandy najemników. Część z nich właśnie szarżowała na jakiegoś maga, od którego Garkh czuł nienaturalny chłód. Czyżby to on miał być tym, który zranił Sylannę?

NicolaiNicolaiIrhaczu, sępie miłości


wypalono

===

- Cjanło ubranje? - Spytał ogr. - Aly Bim nji chcić zmijoć cjanło...
- Bom tysz... - Dodał kolejny. - Bom beć łoger… pu ca nje beć łogrem? Beć łogrem nojlepsze rzyc njo śwjod.
- Włośnja... - Trzeci zabrał głos. - Nja cu zmijoć cjanło? Nja chyde, brzedkie… e… e… czem un jyzd? - Wskazał na Merrana.
- Eflem, Bemie, Elfem. - Szekel pokiwał głową przerażony głupotą swoich podopiecznych, w ogóle nie zrozumieli koncepcji nekromancji.
- Ylfębymjoylfem... - Powtórzył Bem. - Beć Ylfębymjoylfem… żodyn synsu.
- Nje chcić… nico… mojt. - Podsumował Bam. - Ni… yźć, nico… mojt.

- No nic… - Zaczął Szekel. - Wygląda na to, że musimy zostać przy tym całym zaklinaniu, trudno. To co? Mag wygląda na zmęczonego, może podam obiadu, co? Dzisiaj mamy gulasz z borsuka w sosie szczawiowo-mirabelkowym. - Meblarz podszedł do kotła, zajrzał do niego i posmakował mieszanki. - O cholibka, przydałyby się jakieś przyprawy, bo wyszło gorzkie gorzkie jak pocałunek teściowej. Mówiłem Ci Bom żeby nie dodawać żołędzi! - To był moment, na który czekał Merredith. Miał okazję, by podtruć jadło. Tylko był jeden problem, Gubi zjadł już wszystkie trujące jagody, co ogłosił wyjątkowo śmierdzącymi gazami.
- Bong… hehe. - Bum zarechotał. Jednak Merranowi w ogóle nie było do śmiechu, bo bluszcz też poszedł. Ta głupia pokraka go w całości wpałaszowała. Z czego on ma żołądek? Z blachy falistej? Przemyślenia zaklinacza zostały uświetnione sowitym beknięciem Gubiego.
Bęg… hehe.- Tym razem Bam zachichotał.

Turtle PW
4 stycznia 2017, 19:05
Cuervo powiedział, co wiedział. Magowi najwyraźniej podobały się jego słowa. I dobrze, więcej zapłaci. Zanim dokończył swą opowieść okolica znów płoneła. Znów. Najwyraźniej Falais nie było rajem wycieczkowym.
Drakar nie sprawiał wrażenia zaniepokojonego sytuacją, bo jakby nigdy nic wręczył oszustowi mieszek ze złotem.
- Nie wiem ile w Twoich słowach prawdy - dodał Drekar spoglądając na sufit - ale za taka gawęda jest warta tych pieniądzy... nawet jeśli to były moje ostatnie monety, no ale nic... nowe zdobędę bez problemu... teraz mnie interesuje ten cały Swan, to cała praczka mieszka dwie przecznice stąd, prawda? - zapytał retorycznie - może go tam znajdę - dodał do siebie, po czym ponownie spojrzał na Cuervo.

- Teraz możesz wziąć ten swój słój i ruszyć na poszukiwanie tego swojego kupca... albo pomóc mi odszukać Swana i wytropić tą wiedźmę... wierz mi, potrafię być hojny i dać Ci o wiele więcej niż trochę monet... - na słowa maga Cuervo się uśmiechnął. Wizja zarobku działa cuda.
-Ależ oczywiście, że pójdę z wami-podniósł cukierki z ziemi i zaczął iść w stronę wyjścia-Czuję się zobowiązany pomóc w zabiciu wiedźmy. A przy okazji odwiedzę przyjaciela. Więc w drogę!-zaczął wesoło pogwizdywać. Może za zarobione pieniądze kupi sobie jakiś łuk?

Nitj'sefni PW
4 stycznia 2017, 21:01
Pieniądze podobno szczęścia nie dają, w przeciwieństwie do niektórych artefaktów. Czterolistnej koniczyny, albo lwiej korony na przykład. Jednak pieniądze mają wiele innych właściwości. Potrafią chociażby zmienić wiejskiego przygłupa w barda.
Opowieść zrobiła się nagle barwna i interesująca. Shadal tak się wciągnął, że początkowo nie spostrzegł dziwnej łuny dobiegającej z zewnątrz. Jednak hałasy ludzi (czy co to tam zamieszkuje Falais) na zewnątrz ostrzegły go o pożarze.
- ...musimy się zbierać Shadal - powiedział Drekar, podając mężczyźnie rękę. Shadal wciąż czuł się, jakby mięśnie wypełniała mu woda, ale zdecydowanie było lepiej niż po przebudzeniu. Miał już wyjść, kiedy przypomniał sobie o młocie. Zacisnął dłoń w masywnej, kowalskiej rękawicy na trzonku młota. Okazał się wcale nie taki ciężki. Z każdym krokiem Shadal czuł się nieco lepiej. Wyraźnie wracały mu siły.
Następne słowa Drekara wydały się mężczyźnie bardzo interesujące. Słyszał przepowiednię o Mrocznym Mesjaszu i zawsze ciekawiła go w jaki sposób się ona spełni, ale nie sądził, że stanie się to za jego życia. Jednak czy to wciąż było jego życie?
No proszę, kolejne zaskoczenie. Nożownik chce iść z nimi. Ciekawe, czy ten sam, który niedawno zadźgał młodego gnolla w okolicach Falais za kradzież orkijskiego miodu i rzucanie kamieniami w stragan z orientalnym żarciem...

Felag PW
4 stycznia 2017, 21:33
Garkh-Morphon zignorował kąśliwe uwagi Jeleny o pająkach i odebrał od niej sproszkowany Kryształ Smoczej Krwi. Prawie nigdy dotąd go nie widział na oczy, może tylko wśród zapasów Nar-Ankar. Wziął go do ręki, powąchał. Ten surowiec pachnął potęgą. Ludzie rzadko go używali, ze względu na swoje uzależniające właściwości, ale nekromanci to co innego. Tylko że w Heresh był on rzadki i tylko wysocy wampirzy lordowie go używali. Zapewniał dość sporą ilość many i wzmacniał siłę zaklęć. Z jego pomocą na pewno mu starczy sił na podróż.
- Dziękuję. - powiedział krótko do znachorki.
Wciągnął proszek, jak mu kazała. Poczuł pulsującą w swoim ciele moc magiczną. Czuł jak go wypełnia i po raz kolejny w ciągu ostatniego tygodnia poczuł ten szczególny rodzaj ekstazy, towarzyszącej silnemu polu many. Przyjemne uczucie wypełniało wszystkie jego członki. Jednak z czasem to uczucie powoli się przeradzało i było bardziej intensywne. W końcu przeszło w ból - tak się kończy nadmiar mocy. Jego dusza próbowała się wyrwać z wątłego ciała. Drżącymi rękami szybko chwycił miskę z przygotowanym wcześniej wywarem i wypił. Czuł jak unosi się nad ziemią i opuszcza swoje ciało. Poczuł ulgę, nieograniczany przez ciało mógł znieść przepełniającą go moc. Wzleciał przez portal uformowany z dymu Babki.

Znalazł się w Falais. W płonącym Falais. Kto mógł je podpalić? Czyżby te wszystkie starania by pokonać feniksa poszły na marne?
Jeśli dorwę tego kto to zrobił... Nie zazdroszczę mu.
Przed nim znalazło się pięciu orków, nacierających na pewnego mężczyznę... Czuło się w nim coś dziwnego. Nie wydawał się normalny. Czyżby to on miał coś wspólnego z krzywdą Sylannie? A być może... Czy Sylanna cierpiała z powodu spalenia Falais? Jeśli tak, to oni mieli coś wspólnego. I ten czarodziej, pewnie też miał z tym jakiś związek. Chyba będzie trzeba wyciągnąć od niego te informacje, czy to normalnie, czy siłą. Ale te zbiry raczej nic nie powiedzą. Poza tym są zbyt głupie, szanujący się nekromanta nie będzie rozmawiał z jakimiś zwykłymi orkami.
W takim razie, trzeba by ich jakoś zneutralizować. Nekromanta przeciągnął się w swojej duchowej formie. Nadal czuł potężną moc magiczną, pobraną z proszku z Kryształu Smoczej Krwi. Może najwyższy czas ją wykorzystać?
Przyłożył ręce do ziemi. Czuł w niej... dawne śmierci, trupy na przestrzeni wieków, a co najważniejsze - ich szkielety. Zakrzyknął do nich po shantirijsku i poprzez ziemię wysłał do nich porcję mocy magicznej [Nieumarłe Posiłki ]. Jeśli mu się udało, spojrzał na orków. Aby zwiększyć szanse swoich sług (a te nie należały nigdy do najwytrzymalszych) oostanowił jeszcze trochę im pomóc. Wyciągnął ręce w ich [orków] stronę i skierował do nich moc magiczną z zamiarem jej wyrzucenia w stronę 5 bandytów. Wpierw jednak, za pomocą prostej inkantacji zaklął w niej [mocy magicznej] czar Dezorientacji.
Obojętnie od wyniku drugiego zaklęcia zakrzyknął do przyzwanych sług:
- Poddani kościeje!* Idźcie i w imię Ashy zarżnijcie tych orków!- zastanowił się. Mimo wszystko, orkowie, pomimo że wypaczenie natury i obraza dla Ashy, powstali z jej dzieci. Czy zasługiwali aby umrzeć tylko dla tego, że zostali zauważeni przez nekromantę? Garkh musi się dowiedzieć przynajmniej co zrobili, czy to oni są odpowiedzialni za pożar i uczciwie wydać na nich osąd. Poza tym, może się jeszcze do czegoś przydadzą? - Chciałem powiedzieć: ogłuszcie ich! - skorygował rozkaz wydany wcześniej szkieletom.


* - Podane zostaje tłumaczenie z shantirijskiego

Bychu PW
4 stycznia 2017, 23:07
- Nie no, Lady to ma widzę dobry spust... znaczy, głębokie gardło... znaczy, no, głowę do zabawiania się... no rozumiecie, rozrywkowa kobieta z Panienki jest, ale to się ceni i szanuje!
Lokaj wspomniał o zagryzce, którą po chwili przyniósł.
- Ale ten, nie karczmarz, lokaj, o lokaj! Wie co mówi, bo lepiej przegryzać i nie przesadzać, ja z własnego doświadczenia mówię, mniej lat niż Ty - mimowolnie przeszedł na Ty, miał tak po wódce - miałem jak zaczynałem... No ale, w sumie, to mogę na Ty przejść, czy nie wypada? Wódkę razem piliśmy, więc niby można, ale ja to Waszych zwyczajów nie znam... a z Panem szanownym Regenem? Bo wolałbym wiedzieć, coby wstydu kiedyś nie narobić, rozumie Pan?
Mówił. Załączył mu się w tej chwili tryb gaduły, po wódeczce nabrał śmiałości nieco i braku ogłady, ale jednak, tak nie do końca braku ogłady... jakby można to było określić? Swojskiej towarzyskości?
- Ale niech Panienka uważa z wódeczką, bo wielkich wojowników powalała, znam takich, co i po kilka dni się nie mogli pozbierać po piciu jej! To tak ku przestrodze, ale ponoć, jak się tańczy, to lepiej wchodzi i w ogóle dłużej człowiek żywy... - powiedział całą kwestię, w międzyczasie rzucając samemu sobie swoje tempo picia.

Xelacient PW
5 stycznia 2017, 21:10
- Panie Grafie - krasnoludka ujęta manierami czarodzieja trzymała się formuł grzecznościowych - Bart nic mi nie wspominał o tym, że bierze udział w turnieju, ale tak szczerze mňwiąc mało mnie to obchodzi, bo przybyłam tutaj pracować i wątpię czy bedę miała choćby szansę ujrzeć część tych zawodňw... a przynajmniej mało mnie obchodził do momentu w ktňrym dowiedziałam się, że nasz ładunek okazał się być głňwną nagrodą na nim... teraz zamiast szukać sobie normalnej roboty będe ganiać za tą łzą... dobra, walić to, pňźniej się tym pomartwię - dodała popijając wňdkę, po czym się skrzywiła - ale wracając do tych pytań... jaka ze mnie rasistka? - oburzyła się - ja tylko zwrňciłam uwagę, że kobiety w Srebrnych Miastach zamiast wydawać na świat potomstwo to wolą robić karierę! Uważam, że dobrze robią, ale doskonale pamiętam, że za czasňw Iwana to w armii służyli studenci ma dywanach, a teraz? Sami zgarbieni starcy! No ale już tam, może każde miasto wystawia inną armię i stąd mogę mieć mylne wrażenie - zawahała się... chyba za bardzo pochwaliła się swoją pamięcią, toteż sprňbowała szybko urwać wątek.

- Co do tej cebuli, to niestety nie mam pojęcia gdzie ją można dostać, jak będę szukała pracy przy wykańczaniu fasad kamienic to się wtedy rozejrzę za godnym zaufania straganem... chociaż niech Pan Graf od razu spyta się jakiegoś pracownika ambasady, tak będzie szybciej - dodała wskazując bodajże na bibliotekarkę - a ja w tym czasie pňjdę pocieszać moją towarzyszkę, bo ona coś mňwiła, że chce brać udział w turnieju, ale jak Bart ma brać udział to niech lepiej wycofa się zawczasu, taki stary, taki gruby, a i tak powala jednym ciosem! - dodała na odchodne wycofując się w kierunku Brygid, jednak tak naprawdę chciała z nią co prędzej pogadać o kwestii odzyskania łzy.

Belegor PW
6 stycznia 2017, 00:50
Z czyjegoś punktu widzenia mógł to być błąd, ale dla Abaraia to była podwójna wygrana. Uśmiechając się lekko upijał ze swego kieliszka, więc Bart częściej wylewał wódkę w siebie. Dla nagi to była podwójna wygrana:
~Krasnoludy....zapomniał już nawet o co chciał się spytać. A zatem... już transportował Łzę Ashy. To wyjaśnia czemu go do tego zatrudnili. Ale z drugiej strony...kto byłby na tyle głupi, żeby powierzyć Łzę Ashy komuś kto już ją w tak durny sposób stracił?~

Wątpliwości narosły po słowach Wiaczesława. Abarai napił się z nim i powiedział:
- To nie Droga Krwi. Krasnoludy są dziećmi ognia, niestałe i łatwo gasnące, zaś łza pochodzi od wody, w końcu to skrystalizowana łza samej Ashy. Woda i ogień kończy się tylko parą.
~Zatem tam jest Łza Ashy...zaraz, feniks? To by wyjaśniało tą magię z wczorajszej nocy, która obudziła Diavola. Feniks, Bart, Łza, kradzież....właśnie! Ktoś specjalnie zatrudnił Barta po to by zdobyć Łzę Ashy przed turniejem. Sam turniej był tylko wymówką na jej wyciągnięcie. To oznacza, że albo w ich świątyni jest fałszywa łza, albo ktoś chce ukraść ją stamtąd. Cała wina i tak spadnie na krasnoludy i turboYlathian, gdyż jak można okraść z czegoś co było kradzione. Diavolo już gadał z krasnalami, jeśli to on uleczył tamtą kobietę. Co jeśli Łza będzie jego celem? Nie muszę powiedzieć i odzyskać ją razem z Mukao. Dla bezpieczeństwa moich bliskich i na przyrzeczenie.~

Abarai zagadnął Wiaczesława, tak by tylko on słyszał:
- Jesteś gorliwym wyznawcą Ylatha? Miałem zaszczyt poznać jednego z Twoich współrodaków podczas zapisów na turniej. Na pewno będziem z nim walczyć jak równy z równym. Słuchaj...przyjacielu. Naprawdę uważasz, że macie prawdziwą Łzę Ashy? Sam powiedziałeś...feniks został przywołany. Potężny duch Ashy, który normalnie mógłby zostać przywołany jedynie za pomocą amuletu Shantirii, albo za...pomocą Łzy Ashy. Zwykły mag nie mógłby ot tak przywołać coś tak potężnego. To nie byle dżin. Chcę wierzyć, że macie prawdziwą Łzę, ale kto normalny zleciłby transport Łzy komuś, kto już raz ją stracił? Skoro ty znasz jego historię, to na pewno i ten, który to zlecił. Co jeśli macie tylko kamień napełniony ogromną mocą magiczną, a prawdziwa Łza właśnie wjeżdża do ratusza, albo do kogoś bardziej zaufanego? Ja na waszym miejscu miałbym wątpliwości. Znam na szczęście kogoś, kto na Łzach Ash zna się jak nikt. Ba, on sam ją zdobył i użył jej by zatrzymać Wielkie Zaćmienie Demonów na Wyspach Pao i na całym świecie potem? Mukao, takie jest jego imię. Naga znana jako Mędrzec ze Wzgórza. Jest on obecnie na Polach Turniejowych. Jeśli zechcesz, razem przejdziemy do niego i poproszę o obejrzenie Waszej Łzy. Przyrzekam na swój Honor. Lepiej ruszajmy bez krasnoludów, oni przyciągają uwagę. Potencjalny złodziej może jeszcze nie wiedzieć, że to Wy ją im odebraliście.

Jeśli Wiaczesław się zgodzi, Abarai odrzekł:
- Świetnie, zatem ja zajmę ich uwagę, a Ty znikniesz pierwszy. Ja potem wyjdę. Spotkamy się na zewnątrz przed Ambasadą.

Naga nagle zaczęła się śmiać bardzo głośno, gibiąc się górną cześcią ciała jakby była pijana. Zawołał:
- Gdzie muzyka? Gdzie grajcy? Escanor! To miała być impreza, a nie stypa. Co z Ciebie za lokaj?!

Naga doszła do Barta i złapała za ramię po czym głośno powiedział:
- To co zaśpiewamy? Znam nawet jedną taką przyśpiewkę poznaną podczas podróży do Listmoor. Jest łatwa, a pozuje jak ulał!

Abarai odchrząknął i zaczął przyśpiewkę:
- Zaprosiła Mnie na to spotkanie
I przyszedłem do jej domu po dziesiątej
Ale nic złego jej się nie stało

Czy się zgodziłem?
- Sam tego nie pamiętam
To nienormalne i nachalne z mojej strony,
ale było nam jak w raju

I gdy poczuła nowy smak-
To byłem Ja!

I niecodziennie taki sam
Dobre zaklęcie w moich dłoniach mam

Nie kusiłem mą rezydencją,
nie kłamałem,
nie chwaliłem się swą inteligencją,
Bo to grozi dekadencją
(Zaczął wskazywać na Regena)

Wystarczyło małe
"Dzień dobry Panu"
I zrobiłem jej za te słowa
Sacrum i profanum

I gdy poczuła nowy smak-
To byłem Ja!
I niecodziennie taki sam
Dobre zaklęcie w moich dłoniach mam

Poznałem ją z miłością naturalną
Niedotykalną i nieprzewidywalną,
Poznałem ją z miłością symtryczno-liryczną,
I niekoniecznie czystą

(Zabrał Barta do Dzierżgaczki i goblina, po czym śpiewając refren wziął swoją kartę i podrał ją w małe kawałeczki przed goblinem i magiem, następnie złapał się za głowę)

Co ja zrobiłem,
o Elrathańskie Nieba!
Zalałem głowy Wasze
strapieniem niczym Mallassy grzybkami,
Tylko tego było trzeba,

(Następnie złapał grupę i skierował ich na Diucka, Salsę i Regena, kpiąc)

Miłosne teksty
Zabawne gesty
Zdecydowanie wolę
jak tracę kontrolę
Tego nie uczyli w szkole

I gdy poczuła nowy smak-
To byłem Ja!
I niecodziennie taki sam
Dobre zaklęcie w moich dłoniach mam

Poznałem ją z miłością naturalną
Niedotykalną i nieprzewidywalną,
Poznałem ją z miłością symtryczno-liryczną,
I niekoniecznie czystą.


-Hej!

Abarai rozejrzał się wokół, czy zrobił na tyle hałasu i rabanu, że odwrócił uwagę wszystkich od Wiaczesława, jeśli jednak mu się nie udało postanowił zagrać ostrzej....pogadać o Regenie.

-Ale zabawa, nie? Co z Wami? Urgash, wam zabrał języki. Wiecie...te ostatnie wydarzenia nie mogłyby się odbyć, gdyby nie nasz CUDOWNY gospodarz Regen. Tyle już o nim słyszałem. Zwłaszcza od Dio i Escanora. Dlatego z szacunku do nich chcę wznieść toast za gospodarza. Chodź bracie w Shalassie, zasługujesz na to.

Abarai podniósł wysoko swój kielich i odrzekł:
Dla Regena miłość to nie jest rzecz handlowa, ale uwielbia nią targować. Zawsze oddaje coś za usługi, yhym..za usługi.
"Nie jest źle sobie pofolgować" - całkiem swobodnie sobie żyjesz.
Bo dla Ciebie lżej kiedy pokochasz mniej, bowiem myślisz że to nie czasy na Jedyną w życiu Miłość!
Dla Ciebie to Tylko Gra! Gra!
Namiętność Cię prowokuje!
Masz ileś nocy i trzy razy tyle dni!
Więc wciąż Grasz! Grasz!
Ten hazard całkiem Cię pochłonął!
Ogień Honoru gasisz, bo tak się słabo tli!

Dla Ciebie to Tylko Gra! Gra!
Namiętność Cię prowokuje!
Masz ileś nocy i trzy razy tyle dni!
Więc wciąż Grasz! Grasz!
Ten hazard całkiem Cię pochłonął!
Ogień Honoru gasisz, bo tak się słabo tli!

Gdy nowa kobieta zjawia się w bordelu to w Ambasadzie jest przebój sezonu.
To najmodniejsza tego roku kochanka.
Myślisz, że każdy Ci już zazdrości
rezydencji, pieniędzy i honorów.
Więc swoją siecią pajęczą wokół niej krążysz
Krąż, krąż, krąż...
jak Wąż!

A gdyby w razie czego,
dziewica albo czystaa
to upijasz lub zmuszasz
Ulokujesz mądrzej pieniądze i uczucia,
A Ty jej coś dasz, oj dasz oj dasz...raczej Dio.
A kiedy Ci się odmieni,
wyrzucasz ją i inną bierzesz, bo dla Ciebie to nie są czasy
Jedyną w życiu Miłość!
Dla Ciebie to Tylko Gra! Gra!
Namiętność Cię prowokuje!
Masz ileś nocy i trzy razy tyle dni!
Więc wciąż Grasz! Grasz!
Ten hazard całkiem Cię pochłonął!
Ogień Honoru gasisz, bo tak się słabo tli!


Abarai po toaście wypił całą zawartość kielicha. Odetchnął mocno, po czym odparł:
- Na Shalassę...jaki potok słów ze mnie wypłynął, muszę odetchnąć świeżym powietrzem. Zaraz wracam panowie.

Abarai udał się na zewnątrz, udając dość pijanego. Miał nadzieję, że Wiaczesław zdołał już się wynieść i zaczeka na Niego w umówionym miejscu.



Garett PW
6 stycznia 2017, 14:47
Słysząc "piosenkę" Abaraia, Regen pochłonął cały kieliszek wódki za jednym zamachem i zaczął się jednocześnie śmiać i syczeć.
-Hysysysysysysss... Chłopcze - Ambasador wstał i mocno uderzył kosturem o podłogę, zwracając siebie uwagę. - Próbujesz mnie zranić tą żałosną rymowanką, przypisując mi różnorakie wady, a nie zauważysz, iż tym samym tak naprawdę ukazujesz wszystkich własne wady. Odmawiasz mi honoru, lecz pytam się ciebie, biorąc za świadków wszystkich tu zebranych: któż jest bardziej godny pogardy, jeśli nie ten, kto obraża gospodarza, który go przyjął ze wszelkimi honorami?! Cóż, wierzę, iż za te smutne słowa odpowiada alkohol krążący teraz w twoich żyłach. Nie pij już dziś więcej chłopcze, bo jeszcze ściągniesz hańbę na siebie i swą narzeczoną.

Matheo PW
6 stycznia 2017, 16:16
Nic nie poszło tak jak miało pójść. Gnoll zniknął, herszta nie było, duch nadal siedział w głowie nieszczęsnego nekromanty, a sylwetka pięciu barbarzyńców na horyzoncie zwiastowała rychły koniec żywota. Nic tylko poszukać suchej gałęzi. Choć na niewiele by się to zdało, bo zubożały mag ciemności nie miał nawet kawałka pożądanej liny.
- Pozostała ci jedynie modlitwa. Nie dało się tego bardziej schrzanić. - Mruknął duch.
- Bogowie mi nie pomogą. Polegałem na głupocie tej bandy, a nie doceniłem własnej...

Nicolai PW
6 stycznia 2017, 16:16
NicolaiNicolaiBelek, przedawkowane serum prawdy i Feniks w składzie porcelany; Xel i Garcio oraz kontrola z urzędu


- Współ… rodaków? - Wiaczesław uniósł brew. - A to… rodacy nie są “współ”... z urzędu? - Krasnolud podrapał się po brodzie. Logika określenia “współrodacy” tak bardzo zafrasowała jego zalany wódką umysł, że całkowicie się zatracił w jej kontemplowaniu i w ogóle nie słuchał co Abarai miał więcej do powiedzenia. - No, bo… “mój ro… rodak” to znaczy tą… wspólnotę narodowości, więc “współ”... no tak średnio, średnio… bo to w domyśle jest. Tylko, że… że co? A, już wiem. My nie jeden naród… my nawet nie ten… jedna rasa. My tylko jedna wiara. Więc chyba oni moi współwierzący… albo bracia we wierze. No, ale współrodacy? Nie... - Pokurcz przepłukał gardło wódką. - Przepraszam… mówiłeś coś? A… tak, tak… pójdę z Tobą na kakao, tylko daj mi dokończyć wódkę... - Abarai usłyszał zgodę, podźwignął się na równy ogon i zaczął realizować plan, nawet nie zauważył, że Wiaczesław powiedział to na odczepnego, bo chciał w spokoju wychylić kieliszek, który jak się okazało przepełnił czarę. Rodzimowierca uderzył twarzą w blat i zaczął donośnie chrapać.

- Wiesz droga Belbrugo… to były czasy wojny i to takiej feste, bo najpierw zaatakowały nas demony, a potem nekromanci. Trzeba było zaciągnąć wszystkich jak leci, nawet starych brodaczy. Zresztą jesteś krasnoludem, powinnaś więc sama najlepiej wiedzieć, że nie powinno się oceniać wojaka po brodzie. - Graf przekroczył granice przestrzeni osobistej i zaczął się gapić na żuchwę Dziergaczki z bardzo bliska. - Właśnie… u Was samice też mają brody? Nie widzę ściętych mieszków włosowych, więc jakbyś się nie goliła… co za szkoda. Arkath źle do tego podszedł. O, jak się denerwujesz to powieka Ci się tak fajnie wygina w łuk. Mógłbym pobrać próbkę krwi? - Czarodziej już szukał strzykawki, ale jednak w ostatnim momencie coś odwróciło jego uwagę. - Zaraz… mi się wydawało, że ktoś twierdził jakoby Feniksa ot tak nie dało się sprowadzić? - Vanagar podrapał się po swojej idealnie przystrzyżonej brodzie.
- Nie wydaje się... - Powiedział Kevin. - To powiedział ta naga, która właśnie zaczęła uświetniać imprezę swoją kakofonią. - Wskazał na Abaraia.
- Phi... - Graf pstryktnął palcami i w sali pojawił się najprawdziwszy Feniks, na oko większy i silniejszy od tego, z którym Diuck z Garkhiem i spółką walczył. Jednak w przeciwieństwie do tamtego był łagodny jak baranek i posłuszny jak szczeniaczek. - Wujek Baraq mnie tego nauczył… świeć Panie nad jego duszą. Ej Panie śpiewaku… o przepraszam. - Graf przerwał na chwilę kiedy zauważył, że właśnie gospodarz go ochrzania. Vanagar może był dziwny, ale zachowywał się jak należy, pozwolił więc najpierw wypowiedzieć się Regenowi. Swój wywód kontynuował dopiero jak ten skończył. - Mówiłeś chyba coś o tym, że nie da się ot tak sprowadzić Feniksa… że tak powiem, guzik się znasz na magii.
- I na śpiewaniu też. - Stwierdził Brimstone. - Ej orkierstro, i raz, i dwa… A może się wyklepie, mój szwagier warsztat ma, a może się wyklepie, na robicie się zna!. - Bart zaczął piosenkę o stukniętym powozie.
- Na gwałtowne… wiatry Ylatha… Brimstone znowu śpiewa. Idę szczać. - Skoczna piosenka obudziła rodzimowierczego krasnoluda, który wyszedł na korytarz, zlokalizował losowy wazon z bonsai, wyciągnął przyrodzenie i zaczął oddawać mocz miarowym ciurkiem przygwizdując przy tym w rytm muzyki.
- Zaraz… jaki Brimstone? Ten Brimstone? - Vanagar zerwał się na równe nogi i podbiegł do krasnoluda. - Witam, jestem Vanagar al-Karthal i tak dalej… prywatnie wielki fan. U nas na Agyn do dzisiaj wspomina się Twoje dzieła... - Mówiąc to trząsł dłonią wynalazcy.
- A miło mi… zaraz, to Ty jesteś tym Grafem, który nazwał po mnie swojego syna? - Bart szybko skojarzył fakty.
- Ano, ten samiusienki. - Vanagar uśmiechął się. - To co? Wspólny kieliszeczek?
- Wódki i paciorka nie odmawiam... - Krasnolud zaśmiał się parszywie.
- Vanagar, na Ylatha… Feniks na bankiecie? - Odezwał się Dio, który właśnie wrócił. - Może byś najpierw przegnał te bydle, a potem to i ja się z Wami chętnie napiję… ten dzień był wyczerpujący.
- No dobra... udowodniłem swój punkt, możesz już wracać - Vanagar wzruszył ramionami, a następnie pstryknął palcami i Feniks wrócił do Świata Duchów. Potem cała trójka usiadła z Belbrugą i zaczęli łoić wódkę w przyśpieszonym tempie, a wkrótce dosiadł się do nich także Ambasador, który chętnie wypiłby w tak zacnym gronie.

Jednak sielanka skończyła się przedwcześnie, bo do sali wkroczył chudy i bardzo wysoki mężczyzna o rudej czuprynie, który swoim wyglądem zewnętrznym przywodził na myśl wycior do komina.
- Oho, Sardyn… będzie się działo. - Escano szepnął Regenowi na ucho. Rzeczywiście tak miało być, wysłannik Prefekta rozwinął tajemniczy rulon.
- Do uszu Jego Prefekturalnej Mości doszło, że dostawa z Łzą Ashy dotarła już do miasta. Dlatego też chciałbym w jego imieniu serdecznie zaprosić następujące osoby: Belbruga, Brigid i Bart Brimstone. Prefekt Farkas także chcę widzieć się z Ambasadorem Regenem, chce podziękować za ugoszczenie jego wysłanników i wyjaśnić, jak wierzy, nieporozumienie przez które nie zostali oni wysłani bezpośrednio do Zarządcy Miasta.
- No nic... sprawy urzędowe Was wzywają. - Morgan poklepał Regena po ramieniu. - Chodź Vanagar, napijemy się z moim giermkiem.
- Masz giermka? U… grubo. - Czarodziej zabrał ze sobą wódkę i udał się do wskazanego stolika. A Belbruga? Ona jedynie mogła spocić się z niepokoju i wypatrywać Wiaczesława, który jak na złość zniknął. Nie było go już przy drzewku na które sikał, ani na salę. Tylko pytanie czy świadomie uciekł czy zgubił się gdzieś po pijaku. Abarai z kolei zupełnie inaczej zapatrywał się na tę sytuację, to mogła być szansa dla niego.

NicolaiNicolaiBychu gra w alko-chińczyka


Nagle zaczęło się w strasznie dużo dziać w sali balowej. Jakaś naga śpiewała kiepskie kawałki, potem Ambasador ją opieprzył i zmieniono nutę na znacznie lepszy kawałek. W tak zwanym międzyczasie w sali pojawił się Feniks, a potem zniknął i na jego miejsce stawił się Dio Morgan i jakiś urzędnik, który coś chciał od połowy sali. Diuckowi nie chciało się analizować sytuacji, wiedział jedynie, że siedzi teraz z damulką która lubi popić i ze swoim mistrzem, który właśnie dosiadł się ze swoim przyjacielem-czarodziejem. Co za przetasowanie i to w kilka chwil.
- Witam, jestem Karmazynowym Grafem, ale proszę nazywać mnie Vanagar. - Mag ukłonił się, pocałował Salsę w rękę, a z Diuckiem przywitał się bardziej konwencjonalnie.
- Patrz… jakie przetasowanie w tak krótkim czasie. - Salsa upiła wódki.
- Ano, takie tam. - Vanagar uśmiechnął się. - Tyle gości wyautowanych, więc pewnie zaraz impreza siądzie… a z doświadczenia wiem, że najlepszym sposobem żeby przeciwdziałać temu jest...
- Tylko nie alko-sayamczyk... - Morgana nawiedziły wspomnienia z rozgrywek z Czarodziejem.
- … alko-sayamczyk. - Vanagar dokończył nie bacząc na marudzenie swojego kompana.
- Brzmi ciekawie, a jak się w to gra? - Salsa spytała rozochocona. Jej ojciec był alkoholikiem pierwszej wody, ale tej zabawy nie poznała.
- Oho... - Vanagar ucieszył się na zainteresowanie. - Grałaś w jakąkolwiek planszówkę? No to gra się tak samo, chodzisz po po polu, ale zamiast jakiś nudnych zadań są na nich ciekawe wyzwania alkoholowe, jak na przykład wypij tyle kolejek ile masz lat, albo piją wszyscy oprócz Ciebie… legendy głoszą, że da się przejść.
- Mi raz się udało... - Escano powiedział do siebie.
- Oho, widzę eksperta. Dosiadaj się. - Stwierdził Vanagar z blaskiem w oczach.
- Swoją drogą i tak chciałem, bo podsłyszałem, że Baraq Tulpa, Matko Ziemio czuwaj nad Jego duszą, to Twój wujek. - Zaczął lokaj.
- Nie teraz... - Vanagar był zbyt zajęty rozkładaniem planszy, przy rozdawaniu pionków spojrzał na Diucka. - A Ty? Grasz czy wymiękasz?

Bychu PW
7 stycznia 2017, 22:03
- A Ty? Grasz czy wymiękasz?
Diuck spojrzał na niego. Wziął głęboki oddech. Pamiętał swoje poprzednie gry. Żadnej nie skończył, a grał z zawodnikami, którzy naprawdę mieli głowę. Nie wierzył, że ktoś to przeszedł. A nawet jeśli, to musiał mieć więcej szczęścia niż alkoholu. Wiedział już, że ten wieczór nie może się dobrze skończyć. Ale czy zgon nie jest dobrym wieczorem? Szybka migawka wspomnień związanych z tym, jak gry się kończyły. Wiedział, że jutrzejszy poranek będzie trudny. Nie mógł odmówić, był w końcu giermkiem Dio! Większego dyshonoru niż odmówienie wyzwania nie mógł zrobić.
- Panie, Panie Lokaj. Jeśli ktoś wymięka, to na mnie nie patrz. Ja prędzej obiadu nie zjem, jak wódeczki odmówię. Usiadł koło Salsy.
- Grajmy. Powiedział, po czym spojrzał poważnie na lokaja.

Irhak PW
7 stycznia 2017, 23:20
Sytuacja może nie poszła po jego myśli, ale kto wie, być może właśnie otwarły się nowe możliwości przed nim?

Ten, którego Szekel nazwał Bemem wyraźnie nie chciał być kimś innym. Porzućmy już nawet faktyczną nekromancję, której konceptu nie załapali. Czego nawet można było się spodziewać. Wyglądało na to, że nawet nie chciał być nikim innym niż ogrem. Być może nawet tym samym ogrem. Warto byłoby się podpytać. I może wprowadzić coś między nim a którymś innym ogrem.

Jeszcze pozostała zupka. Zupka, której brakuje doprawienia. Może i potrzebował jedzenia, by nie polecieć do Sheoghu ekspresem, to jednak mógł nieco dłużej wytrzymać bez niego. Jeden dzień dłużej w najlepszym wypadku, ale to wystarczy. Wystarczy, by przeżyć do następnego posiłku. Ten mógłby pominąć. Chociażby pod pretekstem, że przez jakąś klątwę czy coś nie może jeść zaraz po dużym zużyciu energii magicznej. Nawet jeśli to działałoby na odwrót.

- Co prawda sam nie mogę jeść zaraz po takim wysiłku magicznym, bo zaraz zwrócę wszystko, ale gdzieś powinienem mieć jakieś ziółka - rzekł do Szekla, szperając w swoich rzeczach w poszukiwaniu woreczka z ziołami wymiotnymi. Przy odrobinie szczęścia sprawi im takie wymioty, że zwrócą nie tylko zawartość żołądków, ale też i same żołądki. Jeśli wierzyć starym plotkom to w przypadku ogrów mających dwa żołądki będzie to zaiste piękny widok.

- Przy okazji - rzucił do ogra. - Bem. Czy dobrze zrozumiałem, że nie nie chciałbyś po śmierci dostać więcej czasu jako żywy? Nawet w ciele innego ogra? Nawet jeśli ten byłby młodszy, silniejszy, mądrzejszy? Jak na przykład tamten? - Meredith wskazał na ogra, który wydawał mu się w niemal każdym względzie gorszy od Bema. Niemal w każdym, bo tylko w jednym go przewyższał. We własnej dumie. Jeżeli Bem by się zgodził to tamten mógłby przyjąć to za atak. Że niby chce zabrać jego życie. Jeżeli odmówi to tamten mógłby uznać, że Bem uważa go za coś gorszego.

W każdym bądź razie demon znalazł swoje zioła i wsypał ponad połowę woreczka do zupki. Po czym udał, że próbuje i dosypał jeszcze trochę. Zostawił sobie w sakwie jedynie minimalną ilość, aby wywołać u siebie mdłości, które w szybki sposób przerobiłby w wymioty. Potem znowu udał, że próbuje i zakończył wszystko udawaniem mdłości i niedokańczalnych wymiotów.

- Myślałem, że mogę więcej - rzekł niby do siebie. - Widocznie jeszcze nie mogę jeść.

Teraz pozostało czekać na reakcje. Zarówno Bema i tego drugiego, którzy mogliby się pobić. A także na to jak ten wywarek zadziała na pozostałych. Bo to, że jakoś zadziała nie wątpił. Jeżeli będzie miał szczęście i rzeczywiście ogry będą rzygać, to rzuci na siebie przyspieszenie, a na nich spowolnienie, i spróbuje poderżnąć im wszystkim gardła. Może i to były ogry o twardszej od orków skórze, ale to nie były jakieś pieprzone skalne trolle, których skóra była litą skałą.

Meredith jednak po czasie skapnął się, że mógł popełnić błąd. A nawet dwa. Pierwszy, trutka mogła być niewystarczająca lub powiązaliby wymioty bezpośrednio z nim i zaatakowali. Drugi, znacznie gorszy w rozwoju, Bem i ten drugi ogr mogli wszcząć burdę i przewrócić kociołek, wylewając przy tym całą jego zawartość.

Xelacient PW
8 stycznia 2017, 16:47
Dyskusja szła jak szła, Belbruga cały czas miała wrażenie, że ten cały Karmazynowy Graf nie rozumie co się do niego mówi, ale w końcu był dziwakiem, poza tym wóda wygładzała zgrzyty, dzięki czemu gładko dotrwała do momentu w którym czarodziej postanowił przenieść sie gdzie indziej. Za to pojawiło sie nowy problem, czy wręcz zagrożenie w postacii posłańca. Krasnouldka z nerwów zacisnęła dłonie na stole. Jeśli wyjdzie na jaw, że stracili łzę to maja przerąbane. Pomyślała o ucieczce, ale... nie chciała zostawiać Barta i Brigid samych. Jedyne co mogła zrobić to udawać, że wszystko jest w porządku... i przejąć inicjatywę zanim Bart znowu palnie głupstwo. Wódka co prawda sprawiła, że lekko się chwiała, ale za to dodała jej odwagi.

- Słuchaj Panie... eee, posłańcze! - zaczęła zbliżając sie w jego stronę z oskarżycielsko wyciągniętym palcem - to nie było żadne nieporozumienie, tylko Pan ambasador udzielił nam gościny i ochrony, po tym jak jakiś oszust przy samiutkim wjeździe do miasta chciał nas wciągnąć w pułapkę i wraz ze swoją bandą obrabować z przesyłki! Nie wiem jak, ale nagle nasza tajna przesyłka okazała się nie być taka tajna i nagle wszyscy o niej wiedzą! - dodała unosząc wzburzona ręce - ja podziękuje za zaproszenie... nie mam ochoty ryzykować kolejną zasadzka w jakimś ciemnym zaułku! Ręczyłam za przesyłkę własną głową, a jakoś nie mam ochoty jej tracić, toteż będę sie trzymać instrukcji jakie dał nam pośrednik! - wtrąciła zaciskając pięści - Runiczna skrzynia miała być dostarczona w dniu rozpoczęcia turnieju i tak właśnie się stanie! Teraz jest schowana w bezpiecznym miejscu i nie zamierzamy jej ruszać, póki nie będziemy mieli pewności, że po drodze nie napadnie na nas żadna banda! Poza tym jeśli naprawdę reprezentujesz Prefekta to powinieneś wiedzieć, że racji powagi jego urzędu nie możemy do niego iść w brudnych łachach prosto z traktu! - dodała patrząc na niego podejrzliwie - no ale załóżmy, że rzeczywiście jesteś przedstawicielem prefekta. W takim razie mu przekaż, że runiczna skrzynia z zawartością jest bezpieczna, a my dostarczymy ją na czas, tylko niech zajmie się tym gangiem co chce ją przejąć!

Belbruga miała nadzieję, że odprawi w ten sposób posła, co da jej czas na zebranie drużyny (przed ewentualnym opuszczeniem miasta) i opracowanie jakiegoś lepszego planu działania. Gdyby ten zacząłby pokazywać glejty, podpisy czy inne znaki, to utnie rozmowę tym, że "wedle umowy osoba odbierająca ładunek miała pokazać w ogóle co innego".

Nicolai PW
8 stycznia 2017, 16:48
XelacientXelacientTurtle i Nitj’sefni spacerują w blasku pożogi, po czym wpadają na imprezę do Matheo i Felaga


Nożownik i młotownik ruszyli w towarzystwie księgarza przez płonące slumsy, tym razem ogień miał o wiele bardziej dewastujące efekty. Zaskoczeni we śnie mieszkańcy o wiele gorzej radzili sobie z gaszeniem płomieni, do tego wyglądało na to, że pożar wybuchł w kilku miejscach, co sugerowało jakieś celowe podpalenie. Młyn opuścili rychło w czas, albowiem jego dach na dobre zajął się ogniem. Brnąc przez błotnistą drogę i spanikowanych ludzi znaleźli się daleko od ognia, ale gryzący dym dawał się we znaki nawet Drekarowi. Dostał w końcu takiego ataku kaszlu, że aż przystanął, po czym wyciągnął za pazuchy… papierowy parasol
- Według legendy gejsza Avanti potrafiła utrzymać nienaganną urodę w każdych warunkach pogodowych… przybliżcie się… chce abyście dobrze słyszeli tą historię - zwrócił się do swoich towarzyszy o dziwo nagle dym przestał im dokuczać jakby jakaś niewidzialna bariera przed nim chroniła - otóż więc w pewien upalny dzień odbywał się bal u nieprzychylnej jej Lady Nagasuka - ciągnął sennie gdy ruszyli w dalszą drogę, Cuervo i Shadal popadli w dziwny marazm, niby słuchali opowieści, niby byli świadkami płonących budynków i przerażonych istot, ale jakoś słowa i obraz umykały im z pamięci. Dopiero przed domem praczki księgarz nagłym ruchem zamknął parasol co wybudziło ich z marazmu. Cuervo ujrzał znajomą praczkę, która trzymała swoje przerażone dzieci za ręce i czekała przed domem, podczas gdy Swan próbował z domu uratować co się da. Dopiero po chwili zauważył przybyłą trójkę, widok oszusta wprawił go w zdumienie.
- Cuervo? Co tu robisz? Przecież opuściłeś nas…
- Ale widząc pożar ruszył wam na ratunek i po drodze poprosił mnie i mojego pomocnika o pomoc w wydostaniu was z stąd… ruszajmy! nie ma czasu! - gładko skłamał Drekar, w obecnym położeniu oprych z praczką nie mieli czasu na wątpliwości, toteż ruszyli za nimi.

Po chwili Drekar znowu rozłożył parasolkę i zaczął swoje gusła, dzięki czemu chronieni przed dymem dotarli do wylotu z “Puszczy”. Paradoksalnie tutaj szalał największy ogień, droga była zablokowana przez płonącą barykadę.

- Niewątpliwie ktoś podpalił tą okolicę - zaczął nagle rzeczowym tonem Drekar - podłożyli ogień w paru punktach, a potem postawili blokady i je również podpalili, by utrudnić ewakuację mieszkańcom… trzeba będzie je jakoś ominąć - zaczął się zastanawiać na głos - teleportacja nie…. anomalia też nie… zaraz zaraz… są trzy warunki pożaru… paliwo, zapłon i powietrze… paliwo jest i ciężko go ruszyć, zapłon nastąpił… powietrze… ta... to da się zrobić - dodał do siebie, po czym rzucił parasol w płomienie, ten błyskawicznie obrócił się popiół, ale płomienie zaczęły zamierać.

- Weźcie głeboki oddech i dobrze trzymajcie powietrze w płucach! Tylko uważajcie, bo wszystko wciąż jest gorące - dodał wskakując na płonącą niedawno barierę. Reszta ruszyła za nim. Wszyscy przeszli bezpiecznie, choć podczas przechodzenia dziwnie się czuli, powietrze wydawał się być nieruchome, jakby zastygło w czasie. Gdy wszyscy się wydostali Drekar ciężko westchnął, a płomienie buchnęły z nową siłą ponownie odcinając drogę ucieczki.

Nikt już nie pamiętał co konkretnie nihilomanta rzucił w płomienie.

***

Księgarz w milczeniu poprowadził wszystkich traktem w stronę Listmoor, droga była pusta. Niebo było ciemne i zachmurzone, ale łuna pożaru zapewniała dobrą widoczność. Widocznie jeśli ktoś się uratował z Puszczy to na pewno nie uszedł w stronę miasta. Krzyki powoli zaczynały cichnać, a nawet płaczące dzieci zasnęły w końcu w objęciach praczki i Swana, którzy trzymali się z tyłu. Drekar wyglądał na zmęczonego, ale narzucał szybkie tempo marszu.

- Lepiej oddalić się od tej wsi - zaczął po pewnym czasie - przyda nam się znaleźć bezpieczne miejsce na obozowisko zanim znowu na coś wpadniemy… o w mordę! - zdążył tylko zakrzyknąć zanim potknął się o człowieka stojącego na drodze i przewracając się na niego. Jednak to był najmniejszy problem, bo z mroku wyłoniły się właśnie szarżujący w ich kierunku orkowie, którzy… nagle przystanęli jakby zapomnieli co mieli zrobić. Jednak nie byli problemem, problemem było to, że ziemia wokół nich zaczęła drżeć, a po chwili zaczęły z niej wyłazić stare i połamane kości, które po chwili połączyły się tworząc dwa kościane monstra. Na ich szczęście twory te ruszyły na pomarańczowoskórych i zaczęły ich niezgrabnie tłuc.

-To pułapka - wrzasnął nagle jeden z nich, co przebudziło pozostałych. Zaczęli uciekać, ale tylko krzykacz i najbardziej cherlawy z nich umknął z łap kościanych stworów, które chwyciły pozostałą trójkę z nienaturalną mocą w swoje łapy, ale nie czyniły im dalszej krzywdy. Wtedy też zastygły nieruchomo jakby czekały na dalsze rozkazy… tylko niewiadomo od kogo. Obwieszony książkami skryba wstał, otrzepał się, pozbierał pare zwojów, które mu wypadły po czym zwrócił się do wysokiego mężczyzny, którego wpadł.

- Przepraszam bardzo za ten wypadek, ale na przyszłość polecam nie zapadać w letarg na środku drogi i nie rozmawiać wtedy ze swoim duchem… no ale nic… wygląda na to, że tamta dwójka pobiegła po posiłki... Cuervo, Shadal, pomożecie wstać panu? Przy okazji przygotujcie jakiś plan obrony… ja idę porozmawiać z kimś kto może nas wspomóc - dodał na odchodne po czym odszedł gdzieś na bok i zaczął gadać do siebie.

Wspomnieni mężczyźni spojrzeli się na szarowłosego nieznajomego. Miał jasną koszulę i ciemne spodnie, oraz postrzępioną pelerynę. Tyle dało się dostrzec w mroku rozświetlanym przez łunę pożaru. Cuervo oczywiście zwrócił uwagę na naszyjnik z jasno szmaragodwych kamieni, Shadal a to wyczuł wyrażną aurę magiczną otaczającą człowieka… i że istotnie jakiś duch mu towarzyszył.

Z kolei Darion ujrzał dwóch ludzi o szemranej fizjonomii, jeden miał delikatne rysy, zeszpecone tylko jedną blizną. Drugi, ten łysy wydawał się być tępym mięśniakiem od machania młotem.

***

Garkh-Morphonowi plan się udał, z grubsza. Zaklęcie rzucone na orków dało dość czasu na “zebranie się w kupę” jego sługom, same posiłki nieoczekiwanie przybrały postać dwóch krzepkich kościany stworów… wyglądało na to, że więzy zaklęcia chwyciły jakieś dwa duchy snujące się po okolicy, a tym samym moc zaklęcia skupiła się na nich. Tak powstałe ożywieńce bez trudu chwyciły trzech rosłych orków, choć dwa zdołały uciec. w międzyczasie na trakcie zjawiła się grupa ludzi, ale zdawała się nie mieć wrogich zamiarów. Jeden z nich wydał się dziwnie znajomy, ów jegomość jak gdyby nigdy nic po chwili podszedł do duchowej formy lisza i go zagadał.

- Cóż za spotkanie! Zakładam, że walka z feniksem nie poszła zbyt dobrze, skoro podróżujesz bez ciała? Możesz mi jednak wyjaśnić czemu kazałeś swoim sługom pochwycić tych orków?

Garkh-Morphon przyjrzał się człowiekowi. No tak, widział go niedawno, nawet jeśli ten moment wydawał mu się dziwnie odległy. To był ten księgarz, który dał mu kamień runiczny podczas walki z feniksem.


NicolaiNicolaiBychu (prawie) zostaje mistrzem alko-sayamczyka, a Dio nasłuchał się za dużo Magika


Obranie odpowiedniego miejsca potrafi być kluczem do wygrania alko-sayamczyka. Jednak jest to gra w dużej mierze losowa, więc nie sposób przewidzieć, zajęcie którego krzesła między kim, a kim będzie najbardziej korzystne, o tym zawodnicy dowiadują się niestety już po fakcie. Jednak Vanagar nie chciał się pogodzić z tym prostym faktem i dokonał wiele transpozycji i przetasowań, aż Morgan miał tego dosyć i zarządził, że w tym momencie i przy takim ustawieniu zaczynają. Ostatecznie stanęło na tym, że zaczyna Gustaff i kolejka idzie zgodnie z ruchem wskazówek zegara, czyli po nim kolejno będzie ruch Vanagara, Kurta, Salsy i Morgana.

Lokaj rzucił i trafił na pole nakazujące wypicie mu i osobie po prawej, więc wykorzystał okazję do brudza z Vanagarem. Następnie ruszał Karmazynowy Graf. On dostał zadanie wypicie z pionkiem najbliżej go, więc znowu poszła kolejka z Gustaffem. Potem przyszła pora na Diucka, który trafił na kwadrat nakazujący pić osobie naprzeciwko, więc kieliszek musiał wychylić Dio. Salsa trafiła na te same pole co Vanagar, więc musiała z nim wypić. Morgan z kolei dostał proste polecenia, musiał wypić samemu. Zaczęła się druga tura, Gustaff trafił na pole, która kazało mu wybrać pijącego. Jako, że był prostym lokajem i głupio było mu wskazywać na kogoś innego, zwłaszcza, że był niższego stanu, wskazał samego siebie. Vanagar trafił na ten sam kwadrat i z czystej złośliwości wybrał Gustaffa, który ledwo co opróżnił kieliszek. Kurtowi wypadło zadanie wypicie kieliszka przez osobę po lewej i przeniesienie się na pole trzydzieste. Lady miała pecha i dostała wybór albo cofa się na start, albo pije pięć kolejek. Oczywiście wybrała to drugie… i odpadła. Potem był Morgan, który miał wybrać dwie osoby, które mają pić. Wskazał Vanagara i… Vanagara. Spowodowało to niemałą sprzeczkę o to czy tak można. Koniec końców zadecydowano, że te dwie kolejki Dio sam wypije, w ramach kary za złośliwość. Gustaff trafił na pole każące wypić dwie kolejki i cofnąć się o dwa kwadraty. To go przymroczyło tak bardzo, że zapomniał o etykiecie i zapomniał o tym, że powinien zająć się spitą Salsą. Vanagar trafił na pole każące pić wszystkim ubranym na niebiesko. Jako, że sam jeden miał wdzianko w tej barwie i na dodatek bardzo lubił ten kolor, wychylił sześć kieliszków na raz ku czci szlachetnego lazuru. Oczywiście momentalnie zaczął żałować swej decyzji, ale był z siebie dumny niczym paw. Diuck znowu miał farta i trafił na pole każące wypić wszystkim oprócz niego. I po tym na placu boju został się tylko Kurt i jego mistrz, jednak giermek był zdecydowanie bliżej mety, wystarczył jeden dobry rzut. Jego mistrzowi było to wyraźnie nie w sos. Chuchnął, dmuchnął w kostkę i rzucił. Niestety Smoki dzisiaj nie stały po jego stronie, bo wypadło mu wypicie kieliszka i opuszczenie kolejki. Wszystko wskazywało na to, że Diuck wygra, po raz pierwszy w swoim życiu… i to nie pijąc ani razu. Wziął zamach, rzucił i jest! Idealnie tyle oczek ile było trzeba.

Powoli przesuwał swój pionek w geście triumfu i wtedy Morgan powstał. Co znowu? Będzie się pieniaczyć o wygraną? Minę miał poważną, więc niewykluczone. Wtem zrobił coś nieoczekiwanego, podbiegł do otwartego okna… i wyskoczył Kurt był zdezorientowany. Rozumiał, że wygrana to ważna sprawa, ale bez przesady, to tylko gra. Poza tym głupia sprawa pochować mistrza w pierwszym tygodniu giermkowania. No nic, było minęło… szkoda, że tak szybko, ale nic nie poradzisz. Lecz co to? Diuck widzi w oknie twarz Dio, czyżby to jego duch, a może omamy alkoholowe? Tylko, że Kurt nic nie wypił. Wojak zmrużył oczy i dostrzegł, że Morgan dosiada pegaza. A więc to tak, wymyślił sobie efekciarskie wyjście. Tylko po co?
- Nie ma czasu na dokończenie tej gierki... - Jasne, jakby to on wygrywał to znalazłby chwilkę. - Musimy lecieć z powrotem do Falais. Wyczułem, że coś złego się tam dzieje.
- W… w sumie t-też czuję… my-myślałem, że to od wódki. Le-le-lecę z Wami! - Vanagar wstał, ale zaraz potem usiadł, bo nie miał sił utrzymać się w pionie.
- Wykluczone… Ty będziesz pijany jeszcze jutro. Dalej Diuck, dosiadaj swojego bizona. - Morgan spojrzał na plac, na którym olbrzymi słoniolud uczy przerośniętego mopsa aportować. - Wybacz Bart, ale musimy przejąć pieska.
- No dobra, wujku Dio… ale jak wrócicie to dacie mi go nauczyć “zdechł pies”? - Słoniolud spytał dziecięcym tonem.
- Się wie... - Stwierdził Morgan.

NicolaiNicolaiIrhak i zawody w bekaniu


- Wincyj czos? - Bem podrapał się po głowie. - Wew cieło… ynny łegr? Aly… żodyn rosznico… nadól łegr. - Pytanie zdawało się być zbyt filozoficzne na ciasny móżdżek Bema albo za długie, bo skupił się tylko na pierwszej jego części, czyli ciele innego ogra. Nie za bardzo widział w tym sens, bo co to za różnica czy jest się jednym czy drugim ogrem? Przecież nadal się jest ogrem.
- Aly… ón godoć… ynny łegr… barzej szylny… i barzej pikny… jok jo... - Bom, na którego Merran wskazał, skupił się z kolei na końcówce pytania. Pewnie dlatego, że dotyczyła jego samego i co więcej chwaliła go.
- Nó… Bom bedź ynny łegr. - Bem nadal nie rozumiał. - Szylny? Pikny? Przeca… Bom strocyć połewa dłyń jok wyrno dziobnąć.
- Rocja... - Bem zarechotał.

Nie tak miało to wyglądać. Mieli się pokłócić i pobić, a nie zgodnie zauważyć, że ten lepszy stracił kilka palców w boju z wiwerną, przez co nie jest aż tak jednoznacznie lepszy. Może z jedzeniem pójdzie lepiej? Ogry pałaszowały miska za miską, wyraźnie im smakowało co okazywali gładzeniem się po brzuchu. Wtem rozległ się przeraźliwy grzmot, jakby strop się zawalił. Merran rozejrzał się po grocie i nic takiego się nie stało, dopiero jak usłyszał gromki śmiech gromady to zrozumiał co się stało. Jeden z nich beknął. Potem drugi i trzeci mu zawtórował, a po chwili ogry zamienili się w chór operujący na beknięciach i chrząknięciach.
- Ej, ej... - Odezwał się Gubi. - A który z Was najdłużej beka? - Pytanie zaintrygowało zielone wielkoludy. Każdy twierdził, że on, ale przecież mógł być tylko jeden mistrz bekania. Zaczęli więc na zmianę bekać, coraz dłużej i dłużej. Dziwnie na nich zadziałały zioła, ale wyglądali na tak zajętych, że nawet nie zauważyliby jakby Merran się zwinął.
- Bawcie się dalej beze mnie… ja się źle czuję. - Szekel odszedł od stołu i udał się do swojego kąta. Chociaż na niego ziółka zadziałały normalnie.
- Y tom bengi… bong! - Bem podniósł prawą nogę i puścił takie wiatry, że Merran myslał, ze zemdleje od smrodu. - Ój… bong zez klyns. - Gromada ogrów wraz Gubim zaczęła wręcz tarzać się ze śmiechu, acz Bam wyraźnie nie był zadowolony, że to on jest powodem tej uciechy. Meredith wówczas spojrzał na tę gromadkę z innej perspektywy. Może byli ograniczoną i dysfunkcyjną, ale rodziną, która była szczęśliwa we własnym towarzystwie.

NicolaiNicolaiXel used "wymówka", it wasn't very effective


- Fajnie... - Sardyn podsumował wywód Dziergaczki jednym, enigmatycznym słowem. Wyraźnie nie chciało mu się wdawać w dyskusję, poza tym nie za to mu płacili. - Tylko widzisz, mnie tu przysłali nie jako negocjatora, a jako posłańca. Ja jestem od przekazywania racji, nie wysłuchiwania ich. Także jeśli masz jakieś uwagi to przekażesz je Jego Prefektualnej Mości osobiście. - Rudzielec zaczął zmierzać powolnym korkiem w kierunku drzwi. Zatrzymał się przy nich i odwrócił do gromadki, która nie ruszyła za nim. - Dalej, Prefekt nie ma całego dnia... a jak naprawdę boicie się gorszyć Zarządcę swoim wyglądem to spokojnie, nadworny hajduk z cyrulikiem doprowadzą Was do ładu.
- No z Brigid to może potrwać... - Brimstone zaśmiał się rubasznie z wizji golenia koboldki, ale zarobił od niej łokciem w brzuch i przestał się śmiać.
- I dla niej się coś znajdzie, iskarz zdaje się ma jakiś szampon dla chartów. - W koboldce się zagotowało, ale przemilczała ten niewybredny pomysł. - O zasadzki też się nie martwcie, bo przybyłem z obstawą. To co? Możemy ruszać czy macie jeszcze jakieś uwagi?
- W sumie to ja mam... - Brigid w końcu się odezwała. - Skąd tak właściwie mamy wiedzieć, że jesteś rzeczywiście posłem Prefekta?
- No tak... zapomniałem o najważniejszym. - Wyciągnął glejt przyozdobiony charakterystyczną pieczęcią Prefekta Listmoor. Dokument przejął Bart, który zaczął się uważnie mu przyglądać.
- Pewnie Was zasmucę... - Spojrzał na kompanki. - ... ale jak najbardziej autentyk. Wiem co mówię, swego czasu trochę papierów nafałszowałem, więc rozpoznałbym podróbkę nawet po ciemku. - Wyczuł pytające spojrzenia i wyprzedził dyskusję. - No co? Przecież byłem ścigany listem gończym, musiałem sobie wyrobić nową tożsamość, a jak tamtą zdekonspirowali to kolejną i tak przez sto lat. Także ten... na czym jak na czym, ale na falsyfikatach się znam.
- Fascynujące... - Sardyn odpowiedział kolejnym jednowyrazowcem, który miał uciąć pogaduchy. - To idziemy.

Felag PW
8 stycznia 2017, 21:30
Zaklęcię Garkh-Morphonowi wyszło - mniej więcej. Spodziewał się że uda mu się wezwać więcej szkieletów, ale ostatecznie udało mu się wskrzesić dwóch bardzo silnych wojowników, a dezorientacja bardzo dobrze zadziałała na orków. Szkielety schwytały trzech z nich i nagle stanęły jak wryte. Wyglądali, jakby czekali na kolejne rozkazy.
- Ogłuszcie ich. - żachnął się po shantirijsku Garkh. - Walnijcie mocno, żeby stracili przytomność. Tylko postarajcie się ich nie zabić.
Oprócz czarodzieja, jakby znikąd pojawiła się grupka ludzi. Była wśród nich jakaś matka z mężem... Nekromanta przypomniał sobie, że byli to Swam i ta jego praczka. Jak mógł o nich zapomnieć? Musiał być to wpływ feniksa.
Oprócz nich stał tam Juan, a raczej ten który kazał się tak nazywać. Tylko co on tu robił? Nie miał być przypadkiem z Narikiem i Bliskiem?
Wśród przybyłych był także jeden z zbójcerzy, który padł pod nożem "Juana". Padł... martwy, a jednak chodził i miał się dobrze. Co więcej, nie wyglądało to na robotę nekromanty, bo oni wskrzeszali na swój specyficzny sposób. A najgorsze było to, że odwracając od niego wzrok, szczegóły go dotyczące zaczynały się w pamięci zamazywać...
Ostatnim z przybyszy był zwykłej postury człowiek, wyglądający jak księgarz. I był chyba jedynym, który go dostrzegł. Podszedł do Morphona jak gdyby nigdy nic i zapytał:
- [...] Tych orków?
Morhon uważnie przyjrzał się rozmówcy. Wydawało mu się, że faktycznie się gdzieś spotkali. To on chyba dał mu kamień runiczny, podczas walki z feniksem. Garkh zastanowił się chwilę i odpowiedział:
- Walka z feniksem wyszła znakomicie. Jestem jak najbardziej (nie)żywy, tylko chwilowo opuściłem swoje ciało. Wiesz, jestem nekromantą, to dla mnie żaden problem... - zastanowił się chwilę. - Czemu kazałem pochwycić orków? Chciałem się dowiedzieć, kto jest odpowiedzialny za pożar. Ten kto to zrobił, zasługuje na straszliwe męczarnie! Tak czy inaczej nadal jestem jednak chyba winny Ci przysługę. Jakbyś czegoś ode mnie potrzebował, to jestem gotów Ci pomóć, ale najpierw... - zawachał się. Czy ten nieznajomy jest godny powierzenia mu takich tajemnic. Mimo wszystko nekromanta posiadał pewną nie zawsze przydatną wrodzoną cechę - bywał często zbyt ufny w wewnętrzne dobro, tkwiące w środku każdego człowieka. - Nie czujesz zatracenia równowagi pomiędzy smokami? Ktoś skrzywdził Sylannę... Pomóż mi odnaleźć kto to był i dlaczego to zrobił. A, tak w ogóle jestem Garkh-Morphon, uczeń nekromantów z Nar-Ankar. - Kultysta Ashy wyciągnął rękę. - A Ty? Mam nadzieję że nie jesteś żadnym nihilomantą? - Garkh zaśmiał się. Taki porządny człowiek... Przecież nie mógł być jednym z pachołków Sandra czy Markala.

Bychu PW
9 stycznia 2017, 17:26
Zespół zmienił kawałek. Diuck usiadł do stołu. Miał złe przeczucia. Ale nie przypuszczał, że będzie tak źle. Lały się kolejne kieliszki. Pierwsi zawodnicy odpadli. Wybuchały pierwsze sprzeczki o zasady. Diuck zaczął się powoli załamywać. Myślał, że walka nago z feniksem była złem i karą. Ale nie. To był kara. Tylko za co? I od kogo? Nie był złym człowiekiem, a już na pewno nie na tyle, żeby karać go brakiem picia na imprezie! Gra zbliżała się ku końcowi. Niby wygrywał. Ale to była gra, gdzie nie było przegranych ani wygranych. Tutaj byli tylko grający. Wtedy Dio wyskoczył przez okno.
- Co do... Nie zdążył dokończyć, gdy ujrzał rycerza! Ten zaczął go wołać! - No jak wódkę kocham, nie jestem aż tak pijany... Ale Dio był prawdziwy. Jak legendy o nim. Diuck podszedł do okna.
- Pimpek, Maks, Wacek, Rysiek, Belzebub! Bizon! Zaczął krzyczeć na ciele, tak, aby to podleciało. Spojrzał na stół obok. Zobaczył półmisek sałaty i innych rzeczy, którymi karmi się zwierzęta. Zaczął nim machać, aby ten podleciał. Zgarnął też flaszeczkę. Bo dlaczego nie?
strona: 1 - 2 - 3 ... 14 - 15 - 16 - 17 - 18 - 19
temat: [RPG] Pradawna Groza - Ancient Fear

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel