Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Nieznane Opowieścitemat: [RPG] Pradawna Groza - Ancient Fear
komnata: Nieznane Opowieści
strona: 1 - 2 - 3 ... 12 - 13 - 14 ... 17 - 18 - 19

Xelacient PW
17 grudnia 2016, 22:26
Kalarepa mu powiedziała?! Jej klacz była inteligentka, ale nie, aż tak! Chyba, że miał informacje z innego źrňdła, tylko wymyślił ten bajer z koniem, by to ukryć. Jednak te rozmyślania krasnoludce przerwał Wiaczesław, oczywiście Diavolo w tym momencie się ulotnił, co postawiło rzemieślniczkę w kłopotliwej sytuacji.
-Widzisz Wiaczesław... mam dobrą wiadomość i złą, dobra jest taka, że przed chwilą spotkałam pewnego maga, ktňry był na tyle miły, że wyleczył mi ręke - rzekła wyciągając wymownie rękę w stronę brodacza - zła jest taka, że temu magowi mieliśmy dostarczyć tygiel rtęci... mieliśmy go, ale tamte krasnoludy nam go ukradły... jakoś tego maga zbajerowałam, ale razem z Bartem i Brigid będziemy musieli jakoś go odzyskać... nieważne, nie chce Ciebie obciążać naszymi problemami - dodała z ciepłym uśmiechem - jeśli jednak byłbyś tak miły to zaprowadź mnie do swojej babki, niby czuje się dobrze, ale jakoś nie ufam tej dziwnej magii, więc dobrze byłoby, by porządny uzdrowiciel na to spojrzał... aha, i jeszcze jedno, po drodze zachaczmy o jakiś stragan z marchewkami - dodała wygrzebując mieszek z jakimiś drobniakami, powinno wystarczyć na cały koszyk.

Co prawda Belbruga, była przekonana co do skuteczności magii nieznajomego, wszak jej rana była już dobrze opatrzona i nie było ryzyka złego zrośnięcia sie. Niemniej jeśli przy odbijaniy łzy trzeba byłoby zaszantażować Wiaczesława to porwanie jego babki wydawało się najprostszą możliwością.

Turtle PW
18 grudnia 2016, 18:27
Coś zaszurało. W jednej chwili Cuervo był gotów rzucić w Shadala, czy jak mu tam nożem. Lecz Drakar mówił nie zwracając uwagi na szmery.
Czy ja się boję? - zapytał się Drekar - raczej staram się unikać jakiegokolwiek ryzyka, tym bardziej, że przez ostatnie parę godzin byłem zajęty… delikatnym rytuałem wymagającego wielkiego skupienia, toteż zwyczajnie nie chciałem, by ktokolwiek mi przeszkodził… dla dobra mojego towarzysza - dodał wymownie wskazując na Shadala - co do słoika z cukierkami, to jest w tamtym kącie - dodał niedbale wymachując ręką w mroku - dosyć ciekawa rzecz muszę przyznać, ale możesz mi powiedzieć na co Ci ten skażony demoniczną magią artefakt? - spytał podejrzliwie na koniec.
A więc pewnie jest nekromantą, oszust analizował słowa czarodzieja. Teraz wszystko mu się zgadzało. Rytuał, brak ciała na ganku. Zaraz, czy on powiedział "demoniczny"?
-Mnie? Po nic- tu akurat mówił prawdę-Lecz znam pewną czarodziejkę która pewnie trochę mi za to zapłaci. Więc jeżeli Pan się nie pogniewa wezmę je i nie będe już przeszkadzał.

Nicolai PW
19 grudnia 2016, 20:34
NicolaiNicolaiWszystkie drogi prowadzą do Ambasady (Bych, Xel, Belek i Garcio)


-Kremówki? To mi o czymś przypomina… - Stary zamyślił się, ale niczego sobie nie przypomniał więc machnął ręką. - Nah, jednak nie pamiętam. Zaraz, o co się mnie pytałeś? Ach, o imię… Ekhem, jam jest Diavolo Niezwiązany, Czempion Przeznaczenia i tak dalej, ale darujmy sobie tytuły.Co do pytań o twojego pupila: nie, nie wiem z czego składa się jego dieta i co potrafi poza lataniem. On sam tego nie wie, a skoro tego nie wie, to tym bardziej nie może mi powiedzieć, tak to już jest z duchami żywiołów… Acz bezpiecznie byłoby chyba wyjść z założenia, że jeśli coś wygląda jak skrzyżowanie mopsa z bizonem, to pewnie je to samo co skrzyżowanie mopsa z bizonem… Chociaż nie, to nie ma raczej sensu… - Diavolo podrapał się po głowie próbując znaleźć odpowiedź. - Może po prostu daj mu zjeść trochę trawy? Będzie bezpieczniej niż od razu ładować mu do ust mięso. Niby się mówi, że najpierw wege, potem homo, ale u zwierząt to chyba tak nie działa… Acz ja tam nie wiem.

-Z kim rozmawiasz?
Diuck usłyszał głos Dio, który już zakupił alkohole. Najemnik miał już odpowiedzieć, że “przecież tu stoi taki stary dziadek”, ale ten jakby rozpłynął się w powietrzu. Kurt rozejrzał się wokół ale na próżno.
-Z kim rozmawiałeś? - zapytał raz jeszcze Morgan. - Przecież tu nikogo nie ma. Mam nadzieję, że nie masz schizofrenii. Mój kandydat na giermka nie powinien mieć schizofrenii… No nic, najwidoczniej brak ci alkoholu we krwi, ale to da się naprawić jak będziemy już w Ambasadzie. I nie martw się turniejem, bo zacznie się dopiero za 2 dni, więc możesz dzisiaj jeszcze pobalować. Zasłużyłeś sobie za to zwycięstwo nad Feniksem Pustki.



-Tygiel rtęci? A po co sprowadzać tygiel rtęci w Tor-Lindath, przecież mamy w Listmoor alchemików… Ach, chodzi ci o Bezdenny Tygiel Rtęci! No, w takim razie to rzeczywiście szkoda. Ale nie martw się, babka potrafi przewidywać przyszłość, więc może ci powie gdzie są te bandziory które was okradły!

Rozentuzjastowany Wiaczesław podbiegł do Barta, który już skończył rozmowę z Diavolo, i opowiedział mu pokrótce wszystko. Belbrudze zdawało się, iż widzi jak Brimstone połyka nerwowo ślinę słysząc o wyleczonym przez maga ramieniu. Kiedy już ruszyli do sklepu babki Wiaczesława, wynalazca podszedł do Złotosrebrnej.
-Jak już się uwolnimy od naszego kolegi - szepnął -to będziemy musieli poważnie porozmawiać o twoim nowym kochasiu. Powiedział mi kilka ciekawych rzeczy…



”Dzisiaj zamknięte, bo ten hultaj Regen znowu siebie struł (albo kogoś innego)”

Taką oto kartkę znalazły krasnoludy przybitą do drzwi sklepu Jeleny, “Kociołek Sylanny”. Wiaczesław westchnął ciężko.
-Regen to tutejszy Ambasador Hashimy - wytłumaczył. - Całkiem miły koleś, choć język ma cięty. Niestety babka go nie lubi, bo przekonwertował moją siostrę na wiarę w Shalassę. Wiecie, zawsze chciała zostać żeglarzem, a co to za żeglarz co się nie modli do Smoczycy Wody?
Nie mając za bardzo innego wyjścia (ponieważ jak powiedział Wiaczesław, Jelena przy każdej wizycie u Regena próbowała jak najbardziej wkurzyć Ambasadora swoim jęczeniem, aby następnym razem dwa razy się zastanowił zanim ją wezwie) ruszyli ku Ambasadzie. Ku swemu zdziwieniu, ujrzeli tam znajome twarze.



- Ojej…. mają państwo rezerwację? - Skośnooki recepcjonista skomentował zsynchronizowane przybycie Dio z giermkiem i Barta z Brigid i Złotosrebrną.
- Czy ja wyglądam na kogoś kto potrzebuje rezerwacji? - Dio spytał lekko zirytowany. - Przecież ja tutaj już piłem… przedwczoraj, masz mnie w Księdze Gości.
- Możliwe… ale Wy kontynentalni dla mnie wszystkie tak samo wyglądacie. - Dozorca wzruszył ramionami.
- Ech, to się może przedstawię… Książę Morgan Niedźwiedź. - Rycerz ukłonił się.
- Morgan? Morgan? Jest Dio Morgan, ale żadnych Niedźwiedzi. - Haruki przejrzał listę.
- Kono Dio da! - Paladyn krzyknął donośnie. - Nie chcę Ci wykładać zwyczajów, jak to nazwałeś, kontynentalnych, ale jak przejmowałem tereny niegdysiejszego Księstwa Jednorożca to musiałem zmienić nazwisko na związane z heraldycznym zwierzątkiem. W sumie to jak się zastanowić to też nie rozumiem czemu tak to działa... - Morgan zastanowił się przez dłuższą chwilę. - O czym ja miałem? Ach tak… w papierach jestem Morgan Niedźwiedź, ale wolę kiedy na mnie wołają Dio Morgan.
- Aha... - Recepcjonista odpowiedział niewzruszony. - A masz na to jakieś papiery?
- Haruki! - Ktoś zawołał z głębi korytarza. Był to Gustaff, lokaj ambasadora. Niski i elegancki blondyn ze szczerym uśmiechem i zadbanym wąsem. - Dosyć tego… Panicz Morgan zawsze jest miłe widziany w placówce. Jak jego Ambasadorska Mość to określiła, jest on jego serdecznym gościem i wiernym kompanem.
- No dobra, a co z resztą tej ekipy? - Recepcjonista nadal nie przejmował się sytuacją.
- Goście Panicza Morgana są gośćmi Regen-sama. - Gustaff odpowiedział od chwili namysłu. - Zapraszam na górę… tak się składam, że Ambasador Cię szukał Książę. Zamiaruje urządzić bankiet dla naszego przyjaciela, a konkretniej to wieczór kawalerski.
- Ostatni raz jak Regen robił coś takiego z nienacka to okazało się, że ktoś wpadł… teraz jest tak samo, co? - Spytał Dio. Lokaj odpowiedział mu wymownym milczeniem.



- Hinata? Myślałam, by córka nazywała się Regina, ale w sumie… też ładne. - Rozmowę Abaraia z Hikume na temat tego jak nazwą swoje dziecko przerwało wkroczenie drużyny Dio Morgana.
- O, witaj kapłaneczko… dawno nie piliśmy. - Rycerz przywitał się nonszalancko. Następnie spojrzał na zielarkę, Abaraia i Regena, którzy razem z nagijką znajdowali się w pokoju gościnnym. Powoli zaczął dodawać wszystko do siebie. - Zaraz… to który z Was wpa… khem… jest szczęśliwym ojcem? Ty Regen? - Dio miał już wyciągnąć rękę do gratulacji, ale przerwała mu zielarka.
- Dio, Dio… myślisz, że taka grzeczna kapłanka zakochałaby się w takim… takim… nicponiu? - Znachorka skarciła Morgana.
- Chyba nas sobie nie przedstawiono… Dio Morgan. - Paladyn skłonił się, tym razem tak jak należało zgodnie z zasadami etykiety.
- Wiem, wiem… Dio syn Neda, dziedzic Crag Hacka, Książę Niedźwiedź. - Babka uśmiechnęła się. - Widziałam Cię w dymie. Wiedziałam, że się spotkamy.
- Chyba, że tak… a co do sprawy grzecznej kapłanki i nicponia to tak się składa, że protoplasta mego rodu, Crag Hack, o którym Waść Pani wspomniała, swego syna Jona powił z westalką… i to nieslubnie. - Rycerz uśmiechnął się szczerze. - No, ale mniejsza… trzeba pogratulować ojcu. - Morgan wyciągnął rękę do Abaraia.
- Właśnie… gratulacje. - Zainteresował się Gustaff. - Co państwo piją? Piwo? Wino? Wódkę? Spirytus? A może rum? - Nie czekając na odpowiedź zaczął wskazywać drogę do sali bankietowej.
- A ten… zaprosicie tego całego Vanagara? Chciałbym spotkać jego syna, a mojego imiennika.- Wtrącił się Bart. - Słyszałem, że co cwany młodziak. - Słysząc te słowa Dio zaśmiał się nerwowo.
- Zaraz… co ja robię. - Lokaj skarcił samego siebie. - Muszę Was sobie przedstawić. To jest Regen-sama, nasz miłościwie reprezentujący Ambasador, a to jego goście… Abarai i jego wybranka Hikume. Tamta krasnoludzica to babka Jelena, najlepsza znachorka w Listmoor. A to Dio Morgan, jego giermek oraz Bart Brimstone i… Was nie znam.

NicolaiNicolaiMatheo przecenił własne siły


Początki były obiecujące. Tercet mimowolnie cofnął się widząc opętanie Dariona i może nawet uciekliby w popłochu, gdyby herszt nie zachował zimnej krwi.
- Nie trząść tyłkami, pokraki jedne. - Warknął stanowczo. - To zwykła pokazówka, walić czym popadnie i się nie patrzeć. - Draby zrobiły tak jak wódz im kazał. Rzucili się bez chwili zawahania. Nim Darion i Lepiso zdążyli zareagować, ich współdzielone leżało na ziemi i było okładane czym popadnie, a potem nastała ciemność. Przytomność się rozmyła, wspomnienia urwały.

===

Niemiły posmak krwi w ustach. Niewygodna pozycja kucana, kawał drzewska przyparty do plec i ręce związane za nim. Nie było wątpliwości, Darion został spętany, by nie przeszkadzał w akcji. W sumie to ciekawe, że go nie zabili. Może mieli wobec niego jakieś plany? A może sumienie im nie pozwalało? Nie, oni chcieli całą wieś puścić z dymem. Właśnie, dym… Darion poczuł go w nozdrzach. Gryzący, drzewny posmak z duszącym dodatkiem palonych śmieci. Bez wątpienia już zaczęli.
- No w końcu się obudziłeś. - Darion usłyszał głos w swojej głowie. - Wiedziałeś, że jak razem zemdlejemy to potem jest problem z rozdzieleniem? Nie? Ja też nie wiedziałem… ale już wiem.
- O… w końcu księżniczka się obudziła. - Odezwał się wyliniały gnoll, który został, by pilnować zakładnika. - Oni się tam świetnie bawią, a ja? A ja muszę pilnować tego głupka. - Spojrzał z wyrzutem na łunę ognistego światła migoczącego w oddali. - No nic, nikt nie kazał mi czekać o suchym pysku... - Mówiąc to zaczął popijać wino z bukłaku. Zwierzęca natura była w nim bardzo silna przez co niczym hiena nie znał umiaru i szybko się upił. - Ma… mag. Chce po-pić? Chce? - Spytał bełkotliwym tonem.

NicolaiNicolaiDrwalu, co teraz?


Dziupla była naprawdę obszerna. Było w niej tyle miejsca, że Rufete mógł się cały w niej schować i w ogóle nie czuł ścisku. Jednocześnie miał dosyć dobry widok na sytuację przez szpary w korze. Widział jak dwa ogary wleciały na polanę i krążyły w kółko szukając tropu. Intensywny zapach leśnych ziół utrudniał im te zadanie. Wkrótce doszedł do nich gnoll z pochodnią. Oświetlając sobie drogę szedł po bliżej nieokreślonym torze, ale bez większego powodzenia. Nie miał zielonego pojęcia gdzie się schował zbieg i nawet nie wiedział jak blisko się znajdował.
- Trudno… spalił bór to będzie pewność, że nikomu nie wypaple co widział. - Gnoll rzucił pochodnię na suchy chrust, który się błyskawicznie zajął się ogniem. - Chociaż w sumie to tak właściwie coś widział?

XelacientXelacientTurtle, Nijt`sefni i sypanie hajsem


- Zapłaci... - powtórzył jak echo Drekar, po czym się zaśmiał - przepraszam, zapomniałem w jakiej okolicy się znajduje i że tutaj obowiązuje specyficzny slang... brzęczących monet, zatem pozwól, że w nim przemówię - dodał wyciągając ze swoich przepastnych kieszeni garść monet i niedbale rzucając nimi do stóp Cuervo, przez ciemność oszust nie mógł wycenić ich wartości, ale ich brzęk był słyszany w całym pomieszczeniu.

- Nie przykładam większej wagi do dóbr materialnych, ani tym bardziej do kosztowności. Sam słój mnie nie obchodzi, ale pragnę informacji! Mogę Ci zapłacić, ale chce w zamian wiedzy. Skąd wiedziałeś o tym słoju? I kim jest ta czarodziejka o której wspomniałeś? I przede wszystkim... - zawiesił głos - kim jesteś? Bo jednak lubię wiedzieć z kim rozmawiam - dodał z krzywym uśmiechem.

Felag PW
20 grudnia 2016, 18:46
Nekromanta z trudem dogonił wyznawcę Elratha, dopiero gdy ten zatrzymał się pod murem miejskim. Tamten zrobił mu wyrzuty na temat jego sumienia i zatracenia ludzkiego elementu. I być może... była to prawda. Czy przez tyle lat życia w Hereshu nie zatracił swoich emocji? Czy pajęczy jad nie wyżarł części jego sumienia? Może i odkupił swoją zbrodnię ratując Falais przed feniksem, ale musi jeszcze przywrócić swoje ludzkie poczucie wartości. Albo zostać kolejnym pionkiem Ashy... jak Arantir.
Czyżby kult go niszczył? Czy naprawdę tego chciałaby Asha? Arantir... Czy to tylko szaleniec, czy może jednak naprawdę przemówiła do niego Smoczyca Ładu? Może czas wrócić na łono Ylatha?
- ...skąd masz swojego ghula? - zapytał rycerz powoli żując suszone liście.
- Jeszcze raz cię przepraszam, drogi Sianosieju. - odpowiedział mu Garkh. - Chyba faktycznie nie jestem już człowiekiem... za długo czasu spędziłem w Heresh. Nie będę pewnie potrafił się na nowo przystosować do stałego towarzystwa zwykłych ludzi. Rozumiem, że nie będę tu mile widziany... jak wszędzie. - nekromanta ewidentnie posmutniał. - Załatwię tu swoje sprawy i wyjadę na jakieś pustkowie... Rozumiem, że nie będziesz chciał mnie już widzieć, więc jeśli chcesz to się rozstaniemy jak znajdziemy naszych uczniów. A co do ghula... nie ma za sobą żadnej tajemnej historii. Kupiłem go jakieś 10 lat temu w Nar-Harad. Początkowo jako forma zabezpieczenia finansowego. - W Heresh ghule są tym, czym wśród ludzi złoto. Mają raczej stałą cenę (ich przypływ na rynek jest raczej ciągle taki sam, ze względu na ograniczenie produkcji przez ogólno-nekromanckie konwencje) i w przeciągu lat nie zużywają się. A ze względu na niedużą ilość, stanowią dość dobry środek wymiany. - Chciałem go sprzedać w razie gdyby zabrakło mi pieniędzy, ale jakoś zawsze je miałem, a już się do niego przywiązałem. Ale nie wydaje mi się, aby był jakiś wyjątkowy.- nekromanta odetchnął. - To co, znajdźmy jakiegoś znachora a potem poszukamy naszych uczniów. Dobrze?

Irhak PW
20 grudnia 2016, 23:26
Meredith nie był do końca zadowolony z obrotu spraw, ale w końcu dostał taki strój jaki potrzebował dla nowego wcielenia. Ładny ubiór w kolorystyce szaropurpurowej z elementami bardziej metalicznej czerni. A wszystko tak dopasowane do zaklinania, że mógł praktycznie od zaraz zacząć zaklinać. Nie zrobił jednak tego i później miał tego pożałować.

Później, a konkretniej podczas spotkania z ogrami. Wiedział o nich stosunkowo niewiele. Ale to wystarczyło, by orzec, że musi wykazać się sprytem. Nie był pewien jak by zareagowali jakby wyczuli krew demona. Chociaż umysł czterolatka u ogra mógł tu mu pomóc przetrwać. Jeżeli rozegra to umiejętnie.

- Wybaczcie, ale niestety z jedzeniem u nas krucho - odpowiedział powoli. - Sami również nie jesteśmy zbyt dobrzy. Żylaści, słabo odżywieni. Spójrzcie chociażby na niego - wskazał na Gubiego. - Ubranie po prostu na nim wisi, jest chudy i blady. Po prostu sama skóra i kości. Nie najecie się kimś takim.

Urwał na chwilę jakby się zastanawiał co powiedzieć dalej, a ogry w tym czasie mogły przetrawić to co usłyszeli. Ich ofiary nie miały jedzenia i same nie były zbyt pożywne.

- Bam i Bum, tak? - spytał się ogrów. - Wiecie co? Mam pomysł jak możemy rozwiązać tę sytuację. Jestem zaklinaczem. To znaczy jestem w stanie zrobić waszą broń bardziej mocną, łatwiej odcinającą mięso od kości - ponownie pozwolił przetrawić im jego słowa. - Jeżeli nas puścicie wolno, obiecuję ulepszyć wam broń. Wyglądacie mi też na bardzo rozumne istoty - Meredith starał się mówić prosto i zrozumiale dla ogrów, jednakże od czasów Shantiri rzadko przebywał w towarzystwie dzieci czy chłopów toteż miał pewne problemy z doborem prostych słów. - Chociaż wasze ciała tworzą aurę powagi i siły to jednakże mam wrażenie, że w waszym sposobie bycia brakuje czegoś istotnego. Czegoś co dopełniłoby obrazu was jako potężnych, inteligentnych, poważnych ogrów, z którymi nie wolno zadzierać. Na odległych ziemiach mieszkają niemal tak potężne istoty jak wy. Aby wam dorównać w sile używają przekleństw. Pewnych słów, które działają na inne istoty i powodują, że łatwiej jest ich przekonać do wykonania określonej czynności, np. oddania jedzenia. Zwłaszcza jeżeli jesteś zły, bo ten ktoś twierdzi, że nie ma jedzenia. Znam kilka z tych zwrotów i jestem w stanie was ich nauczyć. O ile chcecie je poznać. W zamian proszę tylko o jedno, nie zjecie nas i pozwolicie odejść w swoją stronę - nie znał stosunku tych ogrów do czarodziejów, więc wolał nie wspominać o tym, że tropią jednego.

Na wszelki wypadek jednak szykował się do rzucenia dwóch zaklęć - przyspieszenia na siebie i spowolnienia na ogry. Ponadto też upewnił się, że w miarę szybko wyciągnie sztylet. Ten gest ukrył pod innym, pod ukłonem pełnym czci w kierunku ogrów. Jednakże starał się też nie spuszczać ich z oczu. Choć były głupsze i silniejsze od orków to wcale nie gwarantowało, że są wolniejsze. Silniejszy nie zawsze oznacza wolniejszy.

Matheo PW
21 grudnia 2016, 00:03
Odczyty nie mieściły się w znanej dotychczas skali bólu. Nie uchował się żaden nietknięty fragment ciała. Skala dyskomfortu też musiała zostać poszerzona. Czym były perturbacje żołądkowe nabyte po kosztowaniu smażonych tarantul, wobec wybitnie niegodnej pozycji, drzewa wbijającego się w plecy i grubego sznura krępującego ręce.
- Jest źle. - Mruknął Darion.
- Jest i nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego jak bardzo. Nie mogę z ciebie wyjść. - Odpowiedział głos w jego głowie.
- Wyjdź natychmiast! - Zakrzyknął nekromanta.
- Nawet gdybym chciał, to nie mogę a w dodatku nie chcę. Ciekawych rzeczy można się dowiedzieć.
- Nawet nie waż się grzebać w moich wspomnieniach! - Powiało groteką. No bo jak można zastraszyć ducha?
- Czego się wstydzisz? Na przykład tego, że ojciec cię bił? - Darion westchnął okazując dezaprobatę.
- Może lepiej zastanów się jak wydostać siebie ze mnie i mnie z opałów? - Zagadnął adept magii ciemności.
- Jeśli chodzi o pierwszy problem to nie mam pojęcia, a jeśli chodzi o drugi to też nie.
- Wskrzeszę Cie, a potem uduszę. - Skwitował Darion popadając w coraz większą frustrację. - Żadnych propozycji? - Dopytywał.
- Może gołąb do przyjaciela? - Odparł duch.
- Bardzo śmieszne. Musiałbym mieć gołębia.
- I przyjaciół.. - Widząc rosnącą irytację Dariona dusza spuściła nieco z tonu i przeszła do konkretów. - Mam pomysł. - Oznajmił.

- Całe szczęście, że nie nosisz butów. Powinieneś dosięgnąć stopą do ogniska. złap między palce tlący się kawałek drewna i ciśnij go na zaopatrzenie. Uważaj żeby się nie oparzyć, chodź zapewne nie obejdzie się bez tego. Gdy wzniecisz pożar ten półgłówek rozwiąże cię żebyś pomógł mu w gaszeniu.
- A jeśli ucieknie i mnie zostawi? Wtedy spłonę.
- Co ci zależy i tak cię usieką?
- Mam lepszy pomysł. Spróbuję go przekabacić. Nie grzeszy inteligencją.

Gnoll zaczął coś mamrotać pod nosem. W ręku trzymał opróżnioną do połowy flaszkę. Uderzający w nozdrza zapach dymu i łuna majacząca na nieboskłonie świadczyły o jednym. Już zaczęli.
- Czemu pilnuje mnie tchórzliwy nieudacznik. - Darion rozpoczął dość ostro.
- Ja nie jestem tchórzem! - Wrzasnął Gnoll.
- To dlaczego cię nie zabrali? Prawdziwi wojownicy są w mieście. Grabią i rabują, obłowią się dziś, a ty będziesz tu sterczał. Nie wolałbyś do nich dołączyć? - Kontynuował nekromanta. Zardzewiałe tryby zgrzytały ociężale, a z uszu niemal kipiała para. Gnoll próbował myśleć.
- Nieeee... - Wydukał. - I tak dostane soją dolę. Mam tu trunek i strawę, a w dodatku nie muszę narażać życia. Wolę tu zostać.
- Zawsze ci powtarzam, że socjalizm nas wykończy. - Skomentował duch. - Zostaje ci opcja z pożarem. Poczekaj aż wino go zmorzy i do dzieła.

Belegor PW
21 grudnia 2016, 20:29
~Regina?! Jeszcze się nie urodziło, a tak chciałaś je skrzywdzić? Gdyby miała oczy wiedziałaby jakim padalcem jest ten CAAAŁY Regen. Syn traszki i ropuchy bez honoru.~
Nagle do pokoju weszli kolejni goście. Jakiś dziwny mężczyzna, krasnolud i reszta zgrai ludzko-krasnoludzko-gryzoniowatej(?). Prowadzący okazał się znać Hikume, Regen usłyszał od zielarki, że to Dio. Przypomniał słowa Regena z wczorajszej nocy i skojarzył ze sobą to z gębą tak zwanego paladyna. Spojrzał z niesmakiem gdy człowiek zasugerował ojcostwo Regena. Gdy Dio poprawił się, Abarai przywitał się z nim:
- Witam Dio-san. Teraz wiem, skąd wzięło się przysłowie: "Uciekaj, jakby sam Crag Hack Cię gonił".
Następnie przywitał się z resztą:
- Witam Cię Bart-san, oraz pozostałych. Też przybyliście na turniej?

Nicolai PW
21 grudnia 2016, 20:47
NicolaiNicolaiIrhacz i Talar Ravettczyński


Ołra… powogo? - Bam spytał zmieszany o aurę powagi. Nie miał zielonego pojęcia co właśnie Meredith mu powiedział. Jednak nie zdążył otrzymać odpowiedzi od Buma, bo Merran kontynuował swoje przemówienie.
- Słewo… dziołoć… innych istoty? - Bum powtórzył łamanym wspólnym za zaklinaczem. Jego mózg wielkości orzeszka potrzebował czasu na przetworzenie takiej ilości słów. - Bam… ón godoć ło magjo. - Po chwili jego umysł wyrzucił wyniki analizy semantycznej. Oczywiście nie do końca były one zbieżne z tym co Meredith chciał przekazać, ale czego było można się spodziewać po ograch.
- Magjo? - Powtórzył Bam. Merran zauważył, że praktycznie za każdym razem powtarzają za rozmówcą. Tak jakby ich mózgi chciały sobie kupić trochę czasu na przeanalizowanie słów i sytuacji. - Óna być… przydotno… my ón wziąć do Szkel...
- Szelk... - Ogry zaczęły się kłócić o to jak się wymawia imię tajemniczego jegomościa i im dłużej ciosali kołki w tej sprawie, tym bardziej Merran był pewny, że wszystkie warianty są równie przekręcone.
- Dóbra… ón i ón, yźdź. - Po dobrych pięciu minutach, Bum przerwał kłótnie i kazał dwójce podróżników iść za nimi. Zaprowadzili ich do obskurnej, wilgotnej i ciemnej jaskinii, na końcu której znajdowało się źródło światła. Był to… świecznik ustawiony na… najprawdziwszym stole, przy którym znajdowały się… krzesła. Ów widok bardzo zaskoczył Merrana, nie tego spodziewał się po norze ogrów.

Acz musiało istnieć na to jakieś logiczne wyjaśnienie, może był nic ludzki mężczyzna, który zdał się szkolić innego z mieszkających tu ogrów.
- No odmień “być”. - Powiedział tonem rozdrażnionej przedszkolanki.
- Nje... - Odparł mu zawstydzony ogr.
- Bo nie umiesz... - Siwemu mężczyźnie aż żyłka na czole zaczęła pulsować ze złości.
- Umjeć... - Ogr powiedział z oczami wlepionymi w ziemię.
- To odmień... - Tajemniczy jegomość wyciągnął ze swojej rozpiętej sukmany chustkę, którą wytarł zaparowane okulary.
- Jo… jo... - Zaczął ogr.
- Ja jestem... - Człowiek podpowiedział poprawiając sobie wąsa.
- Nje potpowiadoć... - Ogr udał złość. - Jo jezdę…
- Nie “jo jezdę” tylko “ja jestem”, “jestem”. “M” na końcu jak “marcepan”. - Człowiek machnął ręką i wstał od stołu. - Tyle Was uczę i to wszystko jak krew w piach...
- Kryf… od razo... - Ogr wymamrotał pod nosem, a mężczyzna nie miał już siły mu odpowiedzieć. Spojrzał tylko oczyma pełnymi rezygnacji i podszedł do Merrana.

- Bam, Bum… znowuście biednego kupca porwali? - Spytał karzącym tonem.
- Nje… ón sam chcić nauczoć… magjo. - Jeden z dwójki odpowiedział rozochocony.
- Nauczyć magii? Was? Przecież Wy nie umiecie opanować sztuki posługiwania się sztućcami, więc na rzucanie Feuerballami nie ma najmniejszych szans. - Zaciągnął z wilczego, zdradzając swoje pochodzenie. Wyciągnął swą wybrakowaną rękę, by przywitać się z Merranem. - Szekel Wuffberg, obwoźny stolarz z Denstadt.
- Dynszto... - Bam powtórzył za meblarzem.
- Taa… w każdym razie zgaduję, że trafiłeś w te miejsce tak jak ja. Ogry Cię napady, Ty próbowałeś je przekabacić i wylądowałeś w ich norze. Zgadłem? Zgadłem... - Szekel nawet nie czekał na odpowiedź. - Wiozłem szafę dla samego Lorda Pękniny i na ostatniej prostej dopadły mnie te bałwany i pytają czy chcę dać jedzenie czy być jedzeniem. No tak się akurat składało, że droga była krótka to nie brałem specjalnie prowiantu, więc zastosowałem fortel. Powiedziałem im, że zbuduje im stół, bo ludzie uważają, że są pany, bo jedzą przy stołach, więc jak ogry będą jeść przy stole to też będą pany… poszło aż za dobrze. Wzięli mnie do swojej pieczary, kazali zbudować stół, a potem krzesła, łóżka, szafy i końca nie widać… nie wiem skąd te tłuki, co odmieniać przez przypadki nie potrafią, wiedzą co to łóżko. Teraz wiesz co im robię? Drzwi, drzwi do pieprzonej jaskini... - Szekel złapał się za głowę. Mówiąc to na głos, uświadomił sobie jak bardzo nisko upadł. - Ale im się nie dałem… postawiłem warunki. Myślałem, że wyląduję w garze, który przejęli od jakiegoś kotlarza, ale nie… posłuchali, posłuchali, przemyśleli i zgodzili się. - W oczach Wuffberga pojawił się triumfalny błysk. - Jakie to warunki? Takie, że ja będę dla nich robił, ale zaczną się uczyć. No, bo wiesz… jak pochodzą od elfów to gdzieś musi być w nich ich mądrość. Głęboko, bo głęboko, ale gdzieś musi być. - Szekel przypomniał ważny fakt. Pierwotnie Czarodzieje nie eksperymentowali nie z ludzkim, a elfim truchłem. Być może to właśnie sprawiło, że ogry są jakie są. Wszak długousi są bardzo wrażliwi na harmonię i naturalny porządek, więc siłą rzeczy źle znosili demoniczną krew, nawet po śmierci. Drugim powodem mogło być wzięcie posoki zbyt silnego okazu. Z zachowanych zapisków wynikało, że wtłoczono juchę silnych demonów zniszczenia, to mogło się źle skończyć. Możliwe też, że oba te czynniki wpłynęły na to, że ogry były nieudanym eksperymentem. - I wiesz co? Ja postanowiłem ją wydobyć. Pokazać światu, że nawet ogra da się czegoś nauczyć i zasłynąć dzięki temu. Szekel Wuffberg. Niegdyś prosty stolarz, a teraz wielki uczony, pierwszy, któremu udało się przeprowadzić ogra przez podstawówkę. I wiesz co? I wszystko to jak krew w piach!
- Dybro… ón pokarza te magjo... - Bum wtrącił się w monolog meblarza. Wyglądał na bardzo zdeterminowanego.

NicolaiNicolaiU Matheo wszystko idzie zgodnie z planem… poza planem


- Zięki sza buty. - Gnoll spojrzał na swój nowy nabytek. Wprawdzie jego rasa nie zwykła nosić obuwia, ale skoro mógł je sobie za darmo ściągnąć z jeńca to czemu miałby nie skorzystać z okazji? Aż wypił za nowe buty, wypił i zwymiotował. Jego organizm przekroczył masę krytyczną stężenia alkoholu we krwi. - Ugh… pla-ma. Trza szyścić... - Poszedł do zaopatrzenia po jakąś szmatkę. Potem patrzał to na ścierkę, to na jeńca. - Szemu ja szyścić? Jeń-ca mam… on szyści. - Rozwiązał Dariona i dał mu szmatkę. Wprawdzie człowiek nie wiedział po co miał wycierać plamę zrobioną na gołej ziemi, ale nie widział sensu w kłótni z pijakiem.
- W sumie nie tak miało wyglądać, zaopatrzenie się nie pali, ale efekt taki jaki być powinien... - Mag usłyszał głos w głowie, który zdawał się wykrakać, bo gnoll właśnie przewrócił się o kamień i wpadł w ognisko, a następnie wrzeszcząc z przerażenia wpadł w zaopatrzenie. - Poprawka… zaopatrzenie jednak się pali.
- Człek… ratuj, człek! - Pijany gnoll leżący w płomieniach żałośnie prosił go o pomoc.
- To co? Pomagamy mu? - Spytał duch.

NicolaiNicolaiFelek i sidequest znikąd


Garkh i Sianosiej zasięgnęli języka u przechodniów, którzy jednogłośnie stwierdzili, że jak ktoś chce do znachorki to tylko babka Jelena. Poszli więc do jej przybydku, ale ten na nieszczęście był zamknięty. Jednak na drzwiach znajdowała się kartka, która wszystko wyjaśniała, zielarka została zawezwana do nagłego przypadku w ambasadzie Hashimy.
- Trudno… idziemy tam. - Stwierdził Sianosiej, a następnie wyciągnął miecz dwuręczny, który wręczył mu sam Dio Morgan i wycelował w stojącego za nich mężczyznę. - Śledzisz nas od dłuższego czasu… czego chcesz?
- Twojego towarzysza... - Odpowiedział tajemniczo. - Prefekt Farkas przyglądał mu się i zauważył, że nie jest trędowatym tylko liszem. Oczywiście to wystarczyłoby żeby go powiesić za żebro na placu rynkowym, ale Jego Szlachetność ma inny pomysł… a raczej propozycję.
- Mamy w nosie jego propozycję! - Sianosiej przybliżył ostrze do jego szyi, ale ten pozostał niewzruszony.
- Ale ona nie dotyczy Ciebie… tylko Twojego lisza. - Wskazał palcem na Morphona. - Poza tym… grozić wysłannikowi Prefekta w samym sercu zarządzanego przez niego miasta? Wiesz co to instynkt samozachowawczy?
- Może i mam... - Sianosiej opamiętał się i schował miecz.
- Nie martw się, włos mu z głowy nie spadnie. - Wysłannik powiedział z nieszczerym uśmiechem. - Musisz mi wierzyć, nic innego Ci pozostaje. - Czy tego chcieli czy nie, Garkh z Sianosiejem zostali rozdzieleni. Ten pierwszy został zabrany do Pałacu Namiestnikowskiego, a ten drugi udał się do Ambasady.

===

Farkas już czekał na nich już przy bocznym wejściu do gmachu. Był bardzo nietypowo ubrany jak na siebie, bo był cały na biało.
- No w końcu... - Przywitał ich uśmieszkiem. - Gdybym wiedział, że zabójcą Feniksa jest nekromanta to nie wysyłałbym po tego kuglarza z Ranaar.
- To mam rozumieć, że nasze starania mają zostać przerzucone na poszukiwania tego zamachowca? - Wysłannik spytał służbowym tonem.
- Sardyn, Sardyn, Sardyn... - Farkas pokiwał familiarnie głową. - Przecież już go nie znajdziecie, on był inkubem. Pewnie już zmienił postać. Jak chcesz tak bardzo go odszukać to prześwietl przestępczy półświatek, pogadaj z nimi… po swojemu.
- Na Ylatha, tak zrobię! - Powołanie się na Smoka Powietrza zdradziło pochodzenie Sardyna. Garkh rzucił kątem oka na niego. Sentencje wytatuowane głagolicą na ramieniu potwierdzałyby tą tezę.
- Dobrze, to ja przejmuję naszego… gościa od tego miejsca. - Stwierdził Farkas.
- Wasza Szlachetność jest pewna? Się nie boi? - Ylathianin spytał zaskoczony.
- Tak, umiem sam o siebie zadbać. - Rzucił chłodno.

===

Prefekt zaprowadził nekromantę do rzadko odwiedzanych podziemi pałacu. Zdradzały one przeszłość tego obiektu, który według pogłosek został zbudowanych na ruinach dawnego chramu poświęconego Smokowi Powietrza. Niestety z braku dowodów nie pozostawało to tylko w sferze domysłów, jednak Morphon teraz na własne oczy mógł zobaczyć, że było inaczej. Katakumby istotnie były kiedyś dawną świątynią, do której teraz dostać się mogą tylko Ci, którzy wiedzą jak iść przez labirynt korytarzy piwnicy.

Nekromanta już dawno stracił rachubę ile razy skręcili w prawo, a ile w lewo i gdzie znajdowały się tajne przejścia. W końcu jednak dotarli do celu swojej podróży. Było to niewielkie pomieszczenie, które najpewniej było czymś w rodzaju relikwiarza. Jego ściany były wyłożone ciemnymi kafelkami, na których znajdowały się swargi, tamgi i tugry, które po tylu latach wciąż emitowały energię magiczną. W rogach znajdowały się cztery kryształy oczyszczenia poświęcone Shalassie. Niszczyły one wszystkie patogeny i drobnoustroje, które mogłyby się tu wedrzeć. Całość rozswietlał tzw. Odłamek Światła ustawiony naprzeciw wejścia, który dodatkowo wypierał negatywną magię.

Garkhowi było aż duszno. Tyle źródeł potężnej magii w jednym miejscu. Po co to wszystko? Zwłoki znajdujące się na środku pokoju zdawały się zdradzać tajemnicę. Były zimne i martwe od dłuższego czasu, nekromanta wyczuwał to, ale mimo to wyglądały jakby umrzyk zszedł z tego świata dosłownie przed chwilą. Morphon nie miał zielonego pojęcia do kogo należało te przykryte całunem ciało, ale umięśnienie i szramy wskazywały, że był wojownikiem.
- Wiesz co masz zrobić… - Prefekt wycedził kiedy Garkh już się napatrzał. - Tylko uważaj, bo ten przypadek jest bardzo… nietypowy. Zresztą sam zrozumiesz podczas rytuału. O brak Many nie masz się co martwić, te pomieszczenie jest jedną wielką studnią.

Felag PW
22 grudnia 2016, 00:19
Garkh-Morphon stał wraz z Sianosiejem pod warsztatem znachorki Jeleny, która aktualnie udała się do nagijskiej ambasady. Czekała ich kolejna podróż, do której nekromanta chciał już ruszać. Wtem rycerz zlokalizował ciągnącego za nimi człowieka Farkasa. Wyznawca Ashy nie był tym specjalnie zdziwiony - wyczuwał jego obecność już od dłuższego czasu. Przekazał mu wiadomość, że Książe-Prefekt oczekuje go w Pałacu Namiestnikowskim i że zaraz się do niego razem udają. Sianosiej chciał protestować, ale nekromanta go powstrzymał:
- Daj spokój, poradzę sobie. Ty idź do znachorki, niech cię przebada, a ja zobaczę czego chce ode mnie Farkas. - następnie ściszył głos, aby nie usłyszał go posłaniec. - Gdybym nie wrócił... zaopiekuj się Narikiem. Ghula możesz sprzedać, Kkhik sobie poradzi, ale obiecaj mi że zaopiekujesz się moim uczniem. Dobrze?
===
Weszli z Patrycjuszem do niewielkiego pomieszczenia. Garkh poczuł uderzającą w niego ogromną falę many. W pokoju znajdowały się potężne artefakty wypełnione mocą magiczną - cztery kryształy oczyszczenia oraz Odłamek Światła zawierający moc od samego Elratha. Pole magiczne było tu wręcz namacalne. Przypuszczalnie wiele mniejszych stworzeń, a nawet dla ludzi było ono niebezpieczne. Morphon miał już z magią doświadczenie więc mógł się skutecznie bronić przed tą magią, ale dla nieobeznanych z czarami mogło być w najgorszym wypadku nawet śmiertelne. Garri słyszał już o takich sytuacjach.
Na podwyższeniu na środku pokoju znajdowały się ludzkie zwłoki. Patrząc na układ pokoju, tradycyjnego wręcz dla hereshańskich sal wskrzeszeń, można było się doszukać ręki wyznawcy Pajęczego Kultu przy budowie. Ktoś to zbudował ewidentnie z zamysłem wskrzeszenia, zapewne tych, zwłok. Budowa ciała wskazywała, że należało do jakiegoś wojownika. Zapewne bohatera, po co inaczej ktoś by je tu trzymał?
Kto to był? Garkh przeszukał swoje wspomnienia. Jedyne co mu przyszło na myśl to Wielki Druias, bardzo znany władca Listmoor, bohater Piątego Zaćmienia. Nekromanta słyszał o nim tylko legendy, jako że opuścił miasto jeszcze przed jego urodzeniem. Tylko po co mieli by go tak długo tu trzymać? Sprawa wyglądała na podejrzaną i tajemniczą.
- Tylko uważaj, bo ten przypadek jest bardzo… nietypowy. Zresztą sam zrozumiesz podczas rytuału. O brak Many nie masz się co martwić, te pomieszczenie jest jedną wielką studnią.
W jakim sensie nietypowy? Zresztą... na taki by wyglądał. Jeśli miał zostać wskrzeszony jako świadoma istota, to jak mieliby tu przetrzymać jego duszę? Chyba że chcą tylko chodzącego ciała. Wypytać Farkasa? Trzeba by być bardzo delikatnym. Jedno niewłaściwe słowo i może się to skończyć gniewem Prefekta.
Nekromanta podwinął rękawy. Dla próby uwolnił odrobinę many. Magiczne iskry strzeliły mu z ręki, co świadczyło o silnym skoncentrowaniu mocy magicznych.
Powinien być ostrożny, być może zapytać kto to jest... Miał podejrzenia. Ale nie miał prawie żadnego wyboru. Farkas go pilnował i w razie niewłaściwego kroku czekałby go zapewne los gorszy niż śmierć.
Sprawdził czy organy trupa są sprawne i na miejscu. (Gdyby nie były, to przestawi je i użyje część many aby doprowadzić je do użytkowego stanu)
- Przepraszam za moją śmiałość, Prefekcie Farkasie, ale jeśli można by poprosić o jakieś szczegóły z życia wskrzeszanego? Być może ułatwiłoby to w operacji...
Jeśli nie wydarzyło się nic drastycznego, kontynuował pracę.
Wyjął z kieszeni igłę. Jeśli takie były, pozszywał rozerwane nerwy oraz tętnice i żyły. Sprawdził wydolność układów krwionośnego i limfatycznego. Poszukał też ubytków w kościach - szczególnie w czasce i kręgosłupie. Gdyby takie były, musiał rozciąć skórę w miejscu ich wystąpienia i załatać dziury przygotowanym wcześniej sztuczną masą kostną (formowaną według przepisu hereshańskich mistrzów). A następnie zszyć zrobione wcześniej nacięcia. Upewnił się jeszcze raz, że układ pokarmowy jest w pełni sprawny. Nastawił kilka wybitych kości. Upewnił się jeszcze, że pacjent nie cierpi na żadne przewlekłe choroby. Podszedł do ściany i przykucnął. Sięgnął do rzuconej wcześniej torby i wyciągnął z niej kilka specyfików. Wrócił do stołu operacyjnego. Pierwszym z nich nasmarował przyszłego ożywieńca - aby uniknąć niepożądanych efektów jak odpadające połacia skóry. Kolejną nasmarował włosy, aby uniknąć siwienia i łysienia. Był to akurat efekt czysto kosmetyczny, ale nadawał nieumarłemu przyzwoity wygląd. Następnie poprawił ustawienie zębów i nasmarował je trzecią z maści. Nieumarli, wbrew pozorom, dbali (w większości) o higienę jamy ustnej. Odłożył maści z powrotem do torby. Na koniec rzucił jeszcze na ciało kilka zaklęć, przede wszystkim leczniczych, aby ubezpieczyć się przed swoimi pomyłkami [Diabelska Komunia]. Następnie, zdając sobie sprawę z bólu jaki sprawia przywrócenie do życia, rzucił na truchło zaklęcie znieczulające. [Sen] Gdy wszystko było gotowe, oparł dłonie na piersi ofiary, w okolicach serca, i skierował do nich swoją moc magiczną, głównie pobieraną z otoczenia. Od natłoku mocy magicznej, zaczęło mocno i magicznie iskrzyć. Proces powrotu do żywych się rozpoczął...

Xelacient PW
23 grudnia 2016, 03:47
- Tak, Panie Abarai - odparła Belbruga zielonołuskiej nadze gdy skończyła przyswajanie imion zgromadzonych - przybyliśmy z powodu turnieju i wydarzeń z nim związanych. Choć znaleźliśmy się tutaj, bo mój towarzysz i wnuk Pani Jeleny Pan Wiaczesław - wtrąciła wskazując na brodacza - zalecił mi... Belbrudze "Złotosrebrnej" Dziergaczce - przestawiła się prostując się przy tym - bym udała się do jego babki w sprawie swojej rany ręki. Dzięki zastosowaniu magii leczącej jest już ledwo widoczna, ale mimo wszystko chciałabym, by na nią spojrzała. Jako rzemieślnik muszę mieć obie ręce sprawne... wyrób biżuterii wymaga siły i precyzjii! - dodała na koniec.

Może jubilerstwo nie było jej specjalizacją, ale osobiste zamiłowanie i precyzja w nanoszeniu wzorňw pozwalała jej tworzyć całkiem zgrabne ozdoby. Toteż wyczuwając szanse zysku w całym tym zamieszeniu odpowiednio się zareklamowała. Pozostawało mieć nadzieję, że ktoś się pňźniej do niej zgłosi i że... ta cała stajnia przy ambasadzie zapewni dobre warunki Kalarepie.

Turtle PW
23 grudnia 2016, 10:27
Drakar rzucił w stronę oszusta garścią monet, prosząc o informacje. Cuervo nie mógł w ciemnościach rozróżnić nominału ale taka ilość monet, nawet miedziaków, znacząco poprawiłaby jego sytuacje finansową.
I to tylko za informacje...
-A więc jestem Juan, lepiej znany pod pseudonimem Cuervo, słoik zdobyłem od pewnej wiedźmy która tu miszkała zanim ją zmusiłem do opuszczenia tego miejsca- te monety to z dwa sokoły, a może trzy?-czarodziejka zwie się Saedra. Jest z Karmazynowych Magów, czy jakoś tak.-oszust powoli zaczął zbierać monety i poszedł po słoik. Lecz wciąż pozostaje jeden drobiazg...
-Czy byłby pan w stanie cofnąć czas? Bo mój kupiec jest już chyba w Listmoor...

Nicolai PW
23 grudnia 2016, 12:44
NicolaiNicolaiFelek i mokry sen Irhacza


- Wystarczy Ci wiedzieć, że jego dusza znajduje się obecnie w Sheogh... - Prefekt odparł urzędniczym tonem. Ze wszystkich informacji, które Garkh chciał usłyszeć ta była ostatnia z możliwych. Nie dosyć, że dusza znajdowała się poza ciałem, co wymuszało zastosowanie trudnego i żmudnego Rytuału Nocy to jeszcze trzeba było sprowadzić nieboszczyka z samego Sheoghu. To znacznie skomplikowało sprawę, Morphon nie był pewien czy ktokolwiek to próbował przednim. Teoretycznie powinno to być możliwe, ale jak to będzie w praktyce? Przynajmniej many nie powinno zabraknąć.

Potem nekromanta przystąpił do inspekcji zwłok. Odsłonił całun, dzięki czemu mógł przyjrzeć się swojemu pacjentowi. Był przystojnym mężczyzną o kwadratowej szczęce i kruczoczarnych włosach ściętych na jeża. Jego oblicze przecinała szrama, którą najpewniej zdobył podczas swego wojowniczego życia.

Następnie przyszła pora na sprawdzenie stanu ciała. Nie było na nich żadnych ubytków ani deformacji. Trup wyglądał jakby spał i zaraz miał się obudzić. Co ciekawe, Garkh nie mógł zdiagnozować przyczyny zgonu. Najpewniej więc został zabity czarami, tylko jaka magia odbiera życie, ale nie zostawia żadnych śladów? Farkas zapewne wiedział, ale raczej nie było szans na to, by się podzielił tym z nekromantą.

Garkh był gotowy, by przystąpić do rytuału, który zaczął się w iście karnawałowym stylu. Iskry i pobłyski przywodziły na myśl fajerwerki z Shanriyi, a potem mana, kiedy się uspokoiła, uformowała zorze polarne i tęcze. Był to widok tak piękny, że nawet nieumarłego chwytał za serce. Jednak Farkas, o dziwo, wydawał się niewzruszony.

Normalnie taki pokaz magii powinien zwrócić uwagę wszystkich czarodziejów w całym Listmoor i okolicach. Jednak pomieszczenie jest ekranowane, więc nawet najmniejszy kwant many się nie wydostanie na zewnątrz, także nie mieli się co bać o nieproszonych gości.

Teraz element najtrudniejszy, odzyskanie duszy denata. Morphon wewnętrznym okiem rozejrzał się po pomieszczeniu. Przędza przeznaczenia jeszcze nie została przerwana i prowadziła od ciała do jego świadomości. Garkhowi przypomniało się podanie o Nici Ariany, której Tyreusz użył do wydostania się z Labiryntu Minotaura. On będzie musiał w zasadzie zrobić to samo. Jego świadomość powędrowało za pierwotnym drogowskazem coraz głębiej i głębiej, aż przebiła się przez skalistą skorupę planety i wierciła się przez rozgrzany płaszcz Ashanu. Jako duch nie miał prawa odczuwać bodźce fizyczne, ale przez bezkres lawy było mu jakby gorąco i duszno. I w końcu jest, wypaczone jądro, Sheogh. Aż dusza nekromanty zatrzymała się na chwilę, bo napór sił Urgasha był zbyt potężny. W formie fizycznej nie miałby szans. Za dużo chaosu, a po drugie Sheogh jest po części innym wymiarem. Wiele many zostało zużytej, by do niej się wedrzeć, ale w końcu się mu to udało.

Piekło od środka wyglądało jeszcze straszniej niż to sobie wyobrażał. To było niczym narkotyczny koszmar. Powietrzem była ciężka, dusząca sadza. Niebo miało wściekle pomarańczowy odcień z jaśniejszymi przebłyskami, zupełnie jakby się gotowało. Miejsce, do którego dotarł było burymi zgliszczami wypranymi z koloru i przeszłości. Zupełnie jakby Morphon trafił w sam środek kataklizmu. Wyglądało na to, że dotarł do Domeny Zniszczenia. Jednak nie tutaj miał szukać denata, jego ciało było dalej.

Świadomość Garkha powędrowała dalej, mijał postrzępione wulkaniczne zbocza, bezkresne jeziora lawy i całe hordy demonów. Jego serce aż zadrżało z trwogi. Jednak abominacje nawet go nie dostrzegały. Dlaczego? Jako istoty o specyficznym spętaniu duszy i ciała powinny móc go zauważyć. Morphon poczuł na swoim odległym o tysiące kilometrów ciele dłoń Farkasa. Jakby szeptał coś, a może modlił się. Morphon nie był w stanie ocenić. Czyżby to go uratowało przed zdemaskowaniem?

W końcu nekromanta dotarł do celu swej podróży, do miejsca, którego wygląd przyprawiał go o mdłości. Całe miasto było zbudowane z żywej, przerośniętej tkanki pełnej ślepiów i kolców, które pulsowały w nieokreslonym rytmie. Wyglądało to trochę jak demoniczna wersja raka. Bez wątpienia była to Domena Rozpłodu. To miało sens, jeśli dusza denata trafiła do Sheoghu to najpewniej po to, by się odrodzić jako Inkub. Mało kto wie, że pierwsze narodziny są długim procesem, który może nawet ponad rok potrwać.

Nici prowadziły do jednej z Rodnic, Morphon przyjrzał się jej. Rzeczywiście była na niej narośl w formie zbliżonej do ludzkiej. Wyglądało na to, że demonizacja denata była w bardzo zaawansowanym stadium. Jednak Garkh nie baczył na to i pochwycił jego duszę. Droga powrotna minęła błyskawicznie. W mgnieniu oka mijali setki oka. Jądro, płaszcz, skorupa… byli z powrotem w Listmoor.

Dusza wpadła z powrotem do ciała z ogromnym impetem i zaczęła pożerać ogromne ilości many. Wyglądało na to, że ład jego ciała walczy z chaosem jego duszy. Kryształy i glify zaczęły przygasać. Wyglądało na to, że ich energia była na wyczerpaniu. Nekromanta zaczął widzieć niewyraźnie. Kształty się rozmywały, a kolory wypaczały. Przez to nie za bardzo rozumiał co widział, ale zdawało mu się, że zwłoki transmutują przed jego oczami. Zupełnie jakby fizys pacjenta próbowało odzwierciedlić jego podwójną naturę.

Zwłoki nabrały powietrza do płuc wydając charakterystyczny syk. To znak, że Rytuał się udał. Pacjent podniósł się tak, by usiąść na katafalku. Morphon mógł przyjrzeć się jaką formę* ostatecznie przyjęło jego dzieło. Były rogi i skrzydła jak to Inkuba, ale nie pojawiły się kopyta czy ogon, skóra przybrała trupi kolor popiołu, a włosy wbrew maści stały się idealnie białe. Oczy z kolei mieniły się dwublaskiem, lewe czerwonym, prawe zielonym, jakby na znak tego co się z nim działo. Do tego na jego piersi pojawił się pająk opisany na uruborze, połączenie symboli Ashy i Urgasha.

- Co… co się stało? Gdzie jestem? - Pacjent zapytał będąc wyraźnie zagubionym.
- Już dobrze bracie… jesteś z powrotem. - Farkas go objął serdecznie. To wyjaśniałoby motywacje prefekta, ale nie to kim był ów denat. Garkh stał z boku i nie wiedział co czuć. Dumę, bo dokonał czegoś jako pierwszy? Czy może niesmak, że stworzył taką abominację? Niby to dobrze, że wyrwał tę duszę z objęć Urgasha, ale czy napewno? Tyle pytań i żadnej odpowiedzi.

Prefekt zauważył mętlik w głowie nekromanty, bo podszedł do niego.
- Serdecznie Ci dziękuję, ale to co widziałeś… jest mi nie na rękę. - Mówiąc to wsadził dłoń w kieszeń i wyciagnął ażurowy talizman przypominający orkijski łapacz snów, a następnie przyłożył do twarzy Garkha. Nekromanta zauważył, że w niektórych oczkach siatki migoczą jakieś ruchome obrazy. - Łapacz wspomnień... - Wyjaśnił Farkas. - Bardzo popularne wśród badaczy Pustki czasów Shantiri. Chowali tutaj swoje wspomnienia na czas eksperymentów, by Nicość im ich nie zabrała. Szkoda, że technika ich wytwarzania został, nomen omen, zapomniana.

===

Garkh stał na dziedzińcu przed ambasadą. Nie mógł powiedzieć jak tutaj trafił i co się działo z nim wcześniej. Ostatnim wspomnieniem było to jak z Sianosiejem czytali kartkę na drzwiach znachorki, a potem? A potem to karta wyrwana z życiorysu.

- Halo, Panie… halo. - Machanie goblinią ręką wyrwało go z marazmu. - O, w końcu jakiś kontakt, bo macham i macham i nic.
- Może jest zakochany? - Powiedział słoniolud. Zaraz… słoniolud!? I co to za gigantyczny mops, którego trzyma w rękach i głaszcze? A nie, to tylko Appa. Nie ma co nadużywać Pustki, bo potem robią się dziury w mózgu, jak po tanich winach. - Wujek Dio mówi, że jak człowiek zakochany to tak jest.
- Może być… zresztą zaraz to wszystko z nim omówimy. - Odezwał się czarodziej ubrany na niebiesko. - Pan suchotnik też na imprezę u Regena? A tak poza tym ładny sygnet... - Mag wskazał na pierścień ze smoczej stali przy prawej ręce nekromanty. Garkh spojrzał na niego. Nie kojarzył, by kiedykolwiek wcześniej miał coś takiego. I ten dziwny symbol na nim... o co chodziło? Skąd się on wziął?

*Nie jest to idealne odwzorowanie.

NicolaiNicolaiImprezę czas zacząć (Belek, Xelek, Garek i Byszek)


- Jak Crag Hack się gonił? Dobre! - Dio krzyknął i aż klepnął nagę z zadowolenia. - Acz akurat tak się składa, że wtedy to praszczur był tym goniony... - Dodał po chwili śmiertelnie poważnym tonem.
- Na Turniej? A czart nas tam wie... - Krasnolud zaczął tajemniczo. - Znaczy się wieziemy ważną przesyłkę, nie wiemy dla kogo i po co, tak jest ważna, ale plotki na temat jej zawartości pozwalają nam w pewnym zakresie konfabulować, że...
- Najpewniej wieziemy, a raczej wieźliśmy, długo by opowiadać, tę Łzę Ashy, która była główną nagrodą. - Brigid przyśpieszyła opowiadanie swego kompana.

===

Zaklinaczka chciała rzucić okiem na rękę Belbrugi, ale ledwo co ją dotknęła, a już coś ją przeraziło. Odsunęła się na kilka kroków i ciężko dyszała. Kiedy ochłonęła wzięła Złotosrebrną na bok. Czyżby coś wyczuła? Tylko co? Myśli kłębiły się u krasnoludki.
- Dziecko… czym żeś to wyleczyła!? - Czyli chodziło o tego tajemniczego jegomościa. Co za ulga, bo dziergaczka już się bała, że to z nią coś nie tak. - Normalnie jakby Urgash Ci ranę oblizał, a potem stado sukub na nim tańcowało. Co tu się wyprawia!?

===

- Dobra, nie ma co czekać… idziemy imprezować. - Książę zadecydował, a następnie drużyna została zaprowadzona przez lokaja do sali bankietowowej. Kiedy weszli do środka rycerz zamarł.
- Dio, w całym Listmoor Cię szukałam. - Rudowłosa dzierlatka radośnie zaszczebiotała do rycerza.
- E… ugh… Lady Salso, pozwól, że przedstawię Ci mojego giermka, Diuck Kurt. - Niedźwiedź zastawił się swoim uczniem. Szlachcianka wyciągnęła rękę, by młodzieniec mógł ją w nią pocałować.

- Wy się tam sobie przedstawiajcie, a my sobie pozwolimy zacząć biesiadę. - Bartowi aż oczy się zaświeciły na widok butelki Komsomołki, którą momentalnie otworzył i zaczął wszystkim rozlewać nie pytając o to czy chcą czy nie. - No to co? Za spotkanie?

Matheo PW
23 grudnia 2016, 20:49
Darion nie do końca pojmował co się wydarzyło. Alkochol, żygowiny, wolność, pożar. Wszystko w przeciągu zaledwie kilku chwil. Zajęty płomieniami Gnom wrzeszczał rozpaczliwie, błagając o pomoc.
- Normalnie powiedziałbym Ci żebyś się nie wahał i wskakiwał w płomienie. Ale teraz, gdy jesteśmy połączeni zalecam roztropność. - Oznajmił duch.
- Jakoś mi cię nie żal. - Odparł Darion i ruszył na pomoc.
Darion powalił go na ziemię, chwycił jakąś szmatę i zaczął gasić nieszczęśnika. Następnie zamierzał ruszyć w stronę miasta miał rachunki do wyrównania z hersztem bandy.


Felag PW
26 grudnia 2016, 20:05
Garkh-Morphon czytał właśnie kartkę na drzwiach domu znachorki Jeleny.
”Dzisiaj zamknięte, bo ten hultaj Regen znowu siebie struł (albo kogoś innego)”
- No nic. - odezwał się do Sianosieja. - W takim razie chodźmy tam...
puk!

Nekromanta nagle znalazł się pod nagijską ambasadą. Nie było nigdzie Sianosieja, był za to jakiś goblin, machający mu ręką przed oczami.
- O, w końcu jakiś kontakt, bo macham i macham i nic. - powiedziało małe stworzenie.
- Może jest zakochany? - rzekł stojący za nim słoniolud... SŁONIOLUD?! Kto wyczarował takie monstrum? Co to jest? Nekromanta przyjrzał mu się. Trzymał na rękach jakiegoś innego dziwnego stwora, jakby byka... a nie, to tylko Appa. Tylko... skąd on go wziął? - Wujek Dio mówi, że jak człowiek zakochany to tak jest.

- Może być… zresztą zaraz to wszystko z nim omówimy. - Garkh zauważył trzecią postać. Był nim czarodziej, ubrany cały na niebiesko. Wyglądał na przywódcę tej grupy. - Pan suchotnik też na imprezę u Regena? A tak poza tym ładny sygnet...
Nekromanta chciał na początku podziękować, ale uderzyła go pewna myśl - skąd on ma ten sygnet? Jest na nim wygrawerowane jakby oko. Czyżby symbol jakiejś... mrocznej?... siły, która go obserwuje?
Co się do cholery dzieje? Skąd się tu wziąłem? Garkh spojrzał na niebo - słońce było o wiele bardziej zaawansowane niż przed chwilą. A więc musiało upłynąć trochę czasu? Kiedy? Może też został zainfekowany Pustką po walce z feniksem? To skąd się wziął ten parszywy sygnet? W tym czasie, nieważne jak stracił tą pamięć, zdarzyło się coś... mrocznego, tajemniczego i niepokojącego. Muszę odkryć co się stało. Ale teraz pójdę do znachorki i poproszę żeby mnie też wyleczyła z wpły... No właśnie. Gdzie jest Sianosiej?

- Najmocniej Panów przepraszam... - rzekł swoim najbardziej służalczym tonem. - Nie widzieliście może rycerza Elratha w trochę podstarzałym wieku? Chyba go zgubiłem... A może Panowie jeszcze widzieli jak się tu znalazłem? - Nekromanta zastanowił się chwilę. - Wujek Dio?! Dio Morgan? On też jest w ambasadzie? - Kultysta Ashy szybko opanował się. - Przepraszam, mogli by Panowie mnie do niego zaprowadzić? - nekromanta przypomniał sobie jeszcze o jednej ważnej rzeczy. - Jestem Garri Morphon, czarodziej z Siedmiu Miast. Przyjechałem do Listmoor w celu... wolałbym zachować go dla siebie.

Bychu PW
27 grudnia 2016, 12:59
- Jak to z kim, przecież on tu... Czekaj, co kurna? No jak moja jajka kocham, stał tutaj i mówił, że to coś, to jakiś duch żywiołów, czy coś takiego! - powiedział mocno zdezorientowany. Nie miał pojęcia o co chodzi.
- Mówił, że jest jakimś Diovalo Niezwiązanym, czy coś takiego! No mówię jak było. I może ten, skoro jedziemy do ambasady, to ja bym się przebrał, co? Bo tak jak żul nieco wyglądam, a szkoda wstydu robić...


A więc tak wygląda ambasada, w sumie spoko, damrowe żarcie!

Lady Salsa. W sumie ładna była. Diuck spojrzał na nią, gdy został przed nią wypchnięty i użyty jako ludzka tarcza. Wolał zostać tak użyty teraz, a nie podczas walki. Gdy ta wyciągnęła rękę pocałował dłoń.
- Diuck Kurt, jak mnie już Książe przedstawił, jego giermek. Diuck praktycznie powtórzył po Dio, ale chyba tak robią giermkowie? A nawet jeśli nie tak, to nie miał po co teraz się wysilać. Ukłonił się, w końcu lejdi, to chyba jakaś szycha.

Nicolai PW
27 grudnia 2016, 20:13
NicolaiNicolaiMatheo i gaduła


- Dziękuję Ci… wybawco! - Gnoll wtulił się w Dariona. - Od początku byłem przeciwny związywaniu Ciebie. Mówiłem im, że wyglądasz na równego gościa, ale gdzie tam… nie posłuchali, ale ja mówiłem… tak, tak. Jestem Banzai, a Ty? Mogę iść z Tobą? Mogę! Nie chcę już tutaj być z tą bandą. Oni są źli i niedobrzy. Miałem iść z nimi i się dobrze bawić, ale nie! Kazali mi siedzieć tutaj i niańczyć jeńca. Na co mi tacy kompani? Teraz Ty będziesz moim kompanem? Co? Co?

===

Darion z trudem, ale dotarł w pobliże Falais. Wszystko przez gryzący dym i parzącą wręcz gorącz. Pożar trwał w najlepsze. Niestety nigdzie nie mógł znaleźć ani herszta, ani jego bandy.
- Zgaduję, że podpalili i odeszli na bezpieczną odległość… by nikt nie powiązał ich z podpaleniem. - Duch przemówił w głowie czarownika. - Wygląda na to, że musimy decydować… zabieramy się za gaszenie pożaru czy szukamy nasze nemezis? Albo to albo to...

NicolaiNicolaiFelek i czterech głupków


Czarodziej złapał nekromantę za nadgarstek i pociągnął jego rękę tak, by móc się bliżej przyjrzeć sygnetowi.
- Ten symbol, Kevin! Skąd ja znam ten symbol? - Zapytał wymachując kościstą dłonią.
- A skąd mnie wiedzieć? Ukończyłem zarządzanie, a nie rzeczoznawstwo. - Odpowiedział mu elegancko ubrany goblin.
- Jak wrócimy do domu to przypomnij mi bym wysłał Cię na fakultet, a Ty... - Spojrzał poważnym wzrokiem na Garkha. - A Ty to musisz zacząć jeść więcej mięsa, bo zobacz jakie chude szkiety masz, o! - Pomachał Morphonowi jego własną ręką. - I te liszaje… w Przeprawie Eridana mówili mi, że w Listmoor nie dbają o higienę, ale myślałem, że to taki tam stereotyp, ale na Ashę… oni mieli rację.
- Ale Vanagar... - Słoniolud przerwał magowi. - On mówi, że jest ze Srebrnych Miast.
- I pyta o jakiegoś Sianosieja… i Księcia Niedźwiedzia. - Dodał Kevin.
- Sianosiej? Książę Niedźwiedź? - Mag został wybity ze słowotoku. - Tego drugiego znam i kojarzę, pewnie baluje bez nas, ale ten pierwszy? Sianosiej? Jaki Sianosiej?
- Chyba chodzi o kogoś kto sieje… siano? - Słoniolud zabrał głos. - Vanagar… jak można siać siano? I po co robić to w środku miasta?
- W zasadzie… to nie wiem. - Vanagar zrobił minę jakby został zbity z tropu. - Zaraz… to pewnie ksywka. To ten taki z dużym mieczem? Tak? No to on wszedł parę chwil do środka. Dobra, idziemy...
- Ale Vanagar… ja się nie zmieszczę. - Odezwał się słoniolud.
- Trudno… musisz zostać tutaj. Nie wiem, naucz pieska aportować, o! - Czarodziej zarządził, a następnie weszli do ambasady. Sianosiej stał cały ten czas przy recepcji i wykłócał się z pracownikiem.
- Ile razy mam powtarzać? Muszę się widzieć ze znachorką! - Uderzył pięścią w stół.
- Kiedy ja mówię, że to poważna ambasada i nie wpuszczamy nikogo ot tak... - Odpowiedział mu Hashimijczyk.
- Spokojnie… on z nami. - Odezwał się Kevin. Może i Hakuri nie miał pamięci do kontynentalnych, ale goblina w garniturze musiał zapamiętać.
- O… dotarłeś. - Sianosiej odezwał się do Garkha. - Czego Farkas od Ciebie chciał?
- Farkas? Kevin… skąd kojarzę tę imię? - Vanagar spytał się swojego asystenta.
- Imię pochodzące z Księstwa Kruka, stanowi kalkę wilczego miana Wolfgang co oznacza “wilk”... - Goblin odparł jednym tchem.
- Nie, nie… nie o to chodzi. Ja znam kogoś kto tak się zwie… chyba. - Czarodziej przerwał mu w połowie zdania.
- Pewnie chodzi Ci o Prefekta Listmoor. - Goblin złapał się za głowę, że jego szef takie rzeczy zapomina.
- O właśnie... - Na twarzy czarodzieja pojawiła się radość z faktu, że sobie przypomniał, a zaraz potem znowu wydawał się być zatroskany. - Ale jakby ktoś jeszcze się tak zwał.
- Nie wątpię… swego czasu to było popularne imię. - Dodał Kevin.

Drwal PW
27 grudnia 2016, 20:51
Nie jest dobrze - pomyślał Rufete. Gnolle to nie świniaki, które dają się tak łatwo osłabiać. Z jak się wydawało komfortowej sytuacji Czarnoksiężnik znowu był pod ścianą. Ogień z pozoru dawał dużo światła. W praktyce szczypał oczy i zatruwał układ oddechowy tlenkami węgla i siarki. Rufete rzucił mroczną wizję - teraz widział wszystko jakby miał jakieś magiczne okulary. Wrogom również przeszkadzał ogień, to musiał być niemal akt terrorystyczny. Nie mogli go dopaść, oni także walczyli o swój byt.
- Eh trzeba było uczyć się magii wody, a nie tylko myć się od czasu do czasu w misce na buraki, czy też za krzaka podglądać młode dziewki piorące swoje ubrania w stawie.
Faktycznie szkoda, ale Rufete nie poddawał się. Otworzył szeroko oczy, spojrzał na spaloną ziemie z nienawiścią
- nie będziesz płomieniu barbarzyńcy niszczyć tego świata, nie pozwolę żadnemu drzewu tu więcej ucierpieć, nie pozwolę!
Mowa ta była bujna, doniosła, ale tak naprawdę niewiele było w tym pewności siebie i chęci dotrzymania słowa. Rufete wziął pod pachę Pimponga, zamknął oczy niczym dziwka przy penetracji i wymówił zaklęcie: TOWN PORTAL. Jak tchórz w przypalonych gaciach i obszczany przez swojego towarzysza, pojawił się u bram swojego rodzinnego miasta. Wszystko na oczach rodziny...

Irhak PW
27 grudnia 2016, 22:14
Już miał wygłosić temu Talarowi, Szakalowi, Moffatowi czy jak mu tam, całą tyradę na temat ogrów, zbrukania krwi elfów, zaburzenia porządku ich natury i innych tego typu rzeczach, ale "gospodarze" przypomnieli sobie o Meredicie, magii i tego, że jest zaklinaczem.

Demon zanim stał się demonem żył w Imperium Shantiri. Niektórzy podejrzewaliby po usłyszeniu tej informacji, że on i Lamia są podobnego wieku. Prawda jest inna, Lamia jest starsza od Mereditha. O wiele starsza. Lamia w końcu żyła kiedy Shantiri było u szczytu swojej potęgi, a Meredith narodził się u schyłku jego potęgi. Może i kiedyś się minęli na korytarzach Sheoghu i może Meredith słyszał historię o Lamii i Azkaalu to jednak nigdy nie zamienił z nią słowa. Wśród innych sukkubów krążyła jednak pewna plotka. Zarówno Lamia jak i Meredith zajmowali się specjalnym rzemieślnictwem. Lamia była kimś bardziej w rodzaju kowala-zaklinacza, a Meredith... Meredith był po prostu zaklinaczem. Zaklinaczem, którego odwiedzały kilkakrotnie demony, próbując przeciągnąć go na swoją stronę. Tylko przez jedną rzecz - znał i potrafił wykonać kilka przedmiotów, o których wiedza już wymierała w zastraszającej prędkości.

Meredith, gdyby miał wystarczająco mocy, wystarczająco czasu, wystarczające skupienie i odpowiednie składniki mógłby wykonać nawet łapacz wspomnieć czy przebudzić okoliczne gargulce i tytany Shantiri. Mógłby, ale po pierwsze nie miał składników, po drugie nie było w najbliższej okolicy pozostałości po Imperium, a po trzecie nie słyszał, by ogry był aż tak cierpliwe. Mógłby, ale w obliczu ogrów nie potrafił wymyślić nic specjalnego.

- Magię chcecie zobaczyć? - spytał Buma. - Myślicie, że zaklinanie to jak cios maczugą? Raz i po wszystkim? Zaklinanie to cały proces. Mogę od razu pokazać jedynie proste sztuczki. - Meredith żałował, że nie miał przy sobie odpowiedniego kawałka drewna. Mógłby pokazać sztuczkę ze znikającym drewienkiem. Gdyby tylko udałoby mu się wykonać ją na ogrze. - Na przykład lewitującą monetę.

Meredith wyciągnął swoją specjalną monetę bez dotykania niej i zaczął nią obracać. Przeczuwał jednak, że odpowiedź nie usatysfakcjonuje tego przerośniętego półgłówka. Dlatego trzymał w pogotowiu swój zaklęty sztylet i trzy inne zaklęcia - przyspieszenie dla siebie, spowolnienie dla ogra (które mogło nie zadziałać ze względu na sposób w jaki związano natury demona i elfa) oraz rozbicie na ogrzą broń. Swoją drogą był nawet ciekaw co by się stało gdyby rzucił rozbicie na żywą istotę.

Ostatecznie potrzebował chwili czasu. Czasu na obmyślenie jak zrobić sobie parę rękawiczek z ogrzej skóry i breloczki z wątroby. I jak wycisnąć ofierze białko z oczu ("Najlepiej smakuje na tostach!"). I przede wszystkim - jak zabić ogry, samemu przy tym nie ginąc i pozyskać wystarczającą ilość mięsa na drogę.

Nitj'sefni PW
28 grudnia 2016, 14:51
Shadala z zamyślenia wyrwał brzdęk uderzających o podłogę monet. Rozmowa o jakimś słoiku nie interesowała go wcale, więc nie przysłuchiwał się jej dokładnie, ale teraz w końcu zaczęło się dziać coś ciekawego. Pieniądze wyraźnie rozwiązały oszustowi język. Powiedział coś o wiedźmie i o czarodziejce z Karmazynowych Magów.
- ... mój kupiec jest już chyba w Listmoor... - to zdanie Shadal usłyszał wyraźnie.
Czyli ten nożownik bywa w Listmoor i zna kilku okolicznych magów. Jego wiedza mogłaby być przydatna.
- Przepraszam, że się wtrącam - Shadal zwrócił się do oszusta. W cieniu zakrywającym łóżko musiał być prawie niewidoczny. - Czy nie słyszałeś może o elfim czarodzieju, który mieszkał gdzieś w okolicy?

Garett PW
28 grudnia 2016, 19:59
Za. Dużo. Gości.
Nie po to Haruki siedział w recepcji aby pozwalać pałętać się po Ambasadzie każdemu jak leci! Regen chyba będzie musiał zmniejszyć mu wypłatę... Co prawda to Morgan ich tu przyprowadził, a jemu się nie odmawia, no ale na Shalassę, przecież gości się nie przyjmuje w sypialni! To znaczy przyjmuje się, ale raczej nie o takiej porze jak jest teraz i nie bez wcześniejszego opicia...
I jakby tego było mało, to Jelena na niego ciągle narzekała, a Abarai zdawał się zagotować jak Hikume wyskoczyła z pomysłem aby Regen był ojcem chrzestnym ich dziecka.
-Ej, uspokójcie się nieco! - Regen zastukał kosturem o podłogę. - Przecież nie będziemy robić wieczoru kawalerskiego rankiem! Trzeba rozesłać zaproszenia i wszystko przygotować... No i jeszcze trzeba zrobić wieczór panieński dla Hikume. Jelena zapewne z chęcią się tym zajmie... - Dyplomata ledwo się powstrzymał przed złośliwym chichotem. Szansa na to, że Jelena się nie zgodzi w obecności Dio były raczej małe. - Rozumiem jednak, że część z was jest zmęczona trudami podróży, więc możecie zjeść "uroczyste śniadanie", dobra? - Nie czekając na odpowiedź, Ambasador zastukał kosturem przywołując Bubu i wysłał go do kuchni.

...

W sali bankietowej do wódki dobrał się pierwszy, a jakże, krasnolud. Bart zaczął polewać wszystkich suto, nawet nie bacząc, iż nie wszyscy jeszcze przybyli. W dodatku jakimś cudem dostała się tu ta dzierlatka, o której wczorajszej nocy opowiadał Morgan. Rzeczywiście była ładna, ale niestety natrętna. Zupełnie nie w stylu Regena. Chichocząc więc pod nosem z nieudolnej linii obrony Dio, Ambasador poczekał aż Bart dojdzie do niego by mu polać i dał mu znak, by na chwilę się zatrzymał.
-Zdajesz sobie sprawę, że Farkas was zabije jeśli nie dostarczycie mu Łzy? A mieszkańcy Listmoor będą go nawet do tego namawiać. Takie upokorzenia na oczach samej Cesarzowej Freydy byłoby dla nich czymś, co mogłoby spotkać tylko Przeprawę Erridana. A mieszkańcy Listmoor nienawidzą się z wzajemnością z mieszkańcami Przeprawy Erridana. Dlatego też radziłbym zająć się tą sprawą zanim Prefekt w ogóle się dowie o waszym przybyciu do miasta. Nie martwcie się, wykreślę wasze imiona z księgi gości oraz każę jednemu z Shinobi służących w Ambasadzie aby wam pomógł. Niestety nie mogę ręczyć za to, że któryś z gości się nie wypapla...
strona: 1 - 2 - 3 ... 12 - 13 - 14 ... 17 - 18 - 19
temat: [RPG] Pradawna Groza - Ancient Fear

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel