Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Nieznane Opowieścitemat: [RPG] Tańcząc Z Korzeniami Cierni
komnata: Nieznane Opowieści
strona: 1 - 2

Mitabrin PW
1 stycznia 2012, 03:52


Głębokie nic… co prawda nikt nie potrafi sobie w pełni wyobrazić różnicy między płytką nicością a głęboką, ale każdy kto by to miejsce zobaczył wiedziałby, że to jest właśnie głębokie nic. W czasie gdy tak w tej pełnej pustki otchłani, obraz i nastrój wciąż zmieniał się ze słodkiego w chropowaty a sam czas wydawał się stać tak szybko, że nie mogły minąć nawet sekundy, w tej całej nicości pojawiła się ławka. Każdy z nas wie jak ławka wygląda, więc ona właśnie tak wyglądała. Na tej ławce siedziała wychudzona postać, był to dziesięcioletni chłopiec, którego najbardziej charakterystyczną cechą w danym momencie było to, że posiadał twarz. Chłopiec siedział tak bezczynnie, jakby był swoją figurą z wosku aż w pełnię otchłani wypełniła kolejna postać. Był to dostojnie wyglądający, starszy człowiek, którego zapach zdradzał tyle, że nie pachniał zupełnie niczym. Starszy mężczyzna podszedł do chłopca i stał przy nim jaskrawo czekając aż chłopiec zwróci na niego uwagę, co nie trwało zbyt długo, gdyż chłopiec ospale skierował oczy na mężczyznę.
-Witaj mały…- Rzekł starszy człowiek głosem tak pełnym kolorów i tak znajomym, że można by go porównać tylko z głosem jakiegoś profesjonalnego lektora telewizyjnego.
Dlatego, że malec nie odpowiedział, starzec przysiadł koło niego na ławce i po chwili rozmyślania, kiedy na resztkach jego twarzy można było odczytać słowa „wymyśl coś stary pierniku” kontynuował:
- Wyglądasz mi na ciekawego świata chłopca, który potrafiłby swoją nadzwyczajną wyobraźnią docenić dobrą historię… – Powiedział starzec – Lubisz ciekawe historie, prawda?! – Dodał drżącym głosem, tak jakby stwierdził, że to co na początku powiedział, było zbyt formalne jak na rozmowę z chłopcem… Starzec był zresztą coraz bardziej spięty… po czole zaczęły mu spływać kijanki, które chyba miały symbolizować krople potu.
-Dawno nikt mi nie opowiedział żadnej ciekawej historii… - W końcu odezwał się chłopiec.
-To dobrze… a zatem… posłuchaj tej opowieści… - Powiedział mężczyzna… W jego głosie czuć było zadowolenie…
Starzec zaczął opowiadać swoim zwracającym piękną uwagę głosem a głębokość pustki przed ławeczką zaczęła wypełniać nicość aż po pas.

Nicość zaczęła wydawać głośne dźwięki przypominające granie dziewiątej symfonii Beethovena na ukos i otchłań zmieniła się w wizualizację opowieści starszego mężczyzny...

Było to obskurne, ostro-kwaśne pomieszczenie. Wyglądało troszkę jak piwnica socjalnego bloku mieszkalnego stworzonego specjalnie dla szczurów, który szturmem został zdobyty przez bandę pijanych bezdomnych i przemieniony w ich bastion. Było to po prostu więzienie zrobione w pewnej ruderze w Leprosusie... Za kratami, które wyglądały jakby zostały zrobione z używanych wykałaczek siedziało kilku ludzi... Po środku pokoju siedział Urgen Dorjee i powtarzał jedno słowo... Jego ubranie tańczyło przy tym jak rafa koralowa zatopiona w ropie naftowej. Niedaleko mnicha siedział sobie przy zdobionym na styl secesyjny stoliku i pił herbatę z filiżanki Arthur Spencer... Co prawda w pokoju nie było żadnych mebli, ale Arthur jakoś to robił. Do kraty przytulał się Arsène Youri Marceau, wyglądałoby to jakby ze skupieniem sapera penetrował wszystkie niedoskonałości w obdartych kratach i delektował się każdą niedoskonałością w nich. Bill "Święty" King stał przy ścianie celi... Z jednej strony był zgorzkniało wkurzony całą sytuacją... z drugiej próbował rozszyfrować co oznaczały słowa Klaatu barada nikto, które były wygrawerowanej na ścianie obrzyganej szarą farbą. Wreszcie też Serafin Arkanois leżał na podłodze w pozycji embrionu, który został poddany aborcji ładunkiem C4, lecz później został sklejony przez jakiegoś ekscentrycznego wypychacza zwierząt... Celę pilnował około trzydziestoletni strażnik ubrany w biały płaszcz.

Spokojny nieład w pokoju zakłóciło dopiero otwarcie drzwi. Ślimaczo wjechał mdły wózek, na którym siedziała karłowata postać przypominająca Ctuhlu skrzyżowanego z lwem. Wózek był pchany przez kobietę, która co prawda nosiła dwie opaski na oczy, ale nie przeszkadzało to jej, gdyż oko miała na czole.

Wózek zatrzymał się nagle centralnie przed kratą i postać zaczęła się przyglądać więźniom. Po chwili wypełnionej niepokojem ciszy pełnej karzeł na wózku odwrócił się do strażnika i zaczął mówić swoim szorstko niewyraźnym głosem.
- A wyłęsz szuo puoniy rzyruobyly? - Spytał z niechęcią strażnika
Strażnik odchrząknął i zaczął monolog -W czasie ostatniego porannego obrzędu uczczenia pamięci wielkich rewolucjonistów w Bibliotece Ludzkości doszło do całkiem dużej szamotaniny. W czasie gdy odbywały się rytuały wygłaszane w symbolicznym języku ten tutaj łysy przeszkodził naszym wiernym i zaczął wrzeszczeć o profanacji tybetańskich obrzędów. Ten tutaj bez twarzy dołączył się po chwili i jako pierwszy uderzył jednego z naszych, co rozpoczęło prawdziwą bójkę. Ten z mackami co prawda nikogo nie pobił, ale świadkowie mówią, że jego intencje były o wiele gorsze. Nikt nie wie jak dostał się na miejsce ten tutaj leżący, ale jak widać doznał większych obrażeń i wszystko wskazuje na to, że też uczestniczył w bójce... Aha... tamten Brytyjczyk w cylindrze nie dołączył do bitwy... Za to bardzo przeszkadzał w obrzędach głupimi pytaniami i zachowaniem... Łącznie pięcioro wyznawców zostało zabitych i cudem udało nam się uciec przed interwencją somnambuli, którzy zabili dwoje naszych członków, którym nie udało się uciec... Tych tutaj schwytaliśmy głównie dlatego, że mięliśmy trzydziestokrotną przewagę liczebną - Kiedy strażnik skończył mówić uwaga wszystkich więźniów była już skupiona na osobie na wózku. Nawet Serafinowi udało się oprzytomnieć i skromnie chwiejąc się patrzył na cudotwora.

- Szy fy wyjecze Sz Khym wysztszie szhadaryhli?! - Krzyknął karzeł swoim szarym, chropowatym głosem.
- Jueszyteszymy gyldyjuon szywulyoenyykuf refouhyluszyji! Nayszylyneyszouhmn relyghyujou why szauyhym Ueproshyuszyhyje! - Krzyczał karzeł i jego spaczony głos wydawał się coraz mniej zrozumiały.
-Phyrophunuye thakhie ryozyfiouhyzanje... Na hymiyhję myahm Kyhalygharyi <Kaligari - dop. MG>Jyhyesztem szauoszyczyjelehm tehj relyghi... Fy ryamakh szaduorzczuszynyjenha fykhonaczyje dylah mnyhje jednou ruobotyhem... Zahynerujeczhye dylah mnyhje why jedhenh sehn... Dższyhjękhi pewnehmu thrykhowi bęczszyetszie moghly wehyszcz dyho szyhnu nahrasz... Będżyehczye muszyęhyly dyopyrhowaczycz tehn szehn do szyczęszyhlifego szakounczyehna... Mayhczie na to jakyhyesz pythania?! - spytał Kaligari po czym zaczął sapać, gdyż widać było, że mówienie sprawia mu specyficznie nieprzyjemny ból.

AmiDaDeer PW
1 stycznia 2012, 19:18
Delikatnie rozmącony ze świadomości, lecz mimo wszelakich trudności związanych z niepewnością w zrozumieniu mowy wykorzystywanej przez półobecnego w typowym dla ulic Londynu świecie zmalałego w swojej posturze jegomościa opanowany w miarę swych uprzejmych i dżentelmeńskich zamiarów Arthur odstawił swoją wybitnie ładną filiżankę z nienagannym wręcz uśmiechem i spojrzał właśnie swymi a nie cudzymi oczyma na swoich zacnych i niezwykle przyzwoicie wyglądających jak na tak wyjątkową grupę cyrkowców współtowarzyszy. Kiwając głową na znak połączenia myśli w rytm echa panującego w jego głowie po skomplikowanej w translacji przemowie niesamowitego wręcz monologisty siedzącego na sympatycznym wózku trzymanym przez bardzo miłą pokojówkę zaczął pojmować, czego należy się teraz spodziewać po jego braciach-lokatorach.

Najbliższy jegomość stojący zapewne jakieś pięć stóp od ozdobionego na styl secesyjny stolika wydawał się być najbardziej egzotycznym egzemplarzem tego zestawu rozmaitości, który właśnie odpoczywał przed następną podróżą w nieznane progi w celu zabawienia swej publiczności. Istotnie, najbardziej pewnym jest, iż jest to sam we własnej osobie błazen bądź sztukmistrz, kuglarz istny, sułtana jakiegoś potężnego azjatyckiego państwa, i ów sułtan w swej wspaniałości i wyjątkowej wręcz wspaniałomyślności wypuścił tego oto zabawiakę lub też zabrał go ze sobą w te strony, by zwiedzać stolicę naszego wspaniałego Imperium! Dlatego też to jego właśnie w domniemaniu głębokim baroneta należało zapytywać o cudaczne języki, jakich używają tutejsi, ci wszyscy tubylcy, co nie zdążyli jeszcze poznać wspaniałego brytyjskiego języka.

- Excuse me, My Dear Friend, sir, if it is not a good time for a talk, ale moje, tj. Sir Arthura Mortimera Earla Vernona Reginalda Spencera Baroneta uszy nie zrozumiały tego dziwnego dialektu, tego nader wyjątkowego akcentu, z jakiego korzystał ów śmiały, niezwykły człowiek, co wygłosił przed chwilą tęże, jak mniemam, niezwykle wręcz piękną mowę. Zapewne twoje ucho zrozumiało to nader wprawnie, jakoby Ty właśnie jesteś tym, co porozumiewa się z tymi ludami w sposób bardzo podobny, a jednocześnie musisz dialekt brytyjski znać od podszewki, I say. Czy zatem mógłbyś mi wytłumaczyć, o czym ten zacny jegomość wygłosił swój zaiste niebiański monolog? - zwrócił się więc Arthur do niejakiego Urgena, mnicha buddyjskiego, co właśnie obok niego siedział na podłodze...

Irhak PW
1 stycznia 2012, 23:15
- Mamy doprowadzić jakiś przeklęty sen do radości, tak? - spytał Serafin. - Weź się odwal! Wiesz jakie to trudne w pojedynkę? I jak ciężko będzie gdy będę miał jeszcze ich na głowie?! - wskazał z obrzydzeniem pozostałych. - Wybij to sobie z głowy! Nie ma mowy! A zresztą... DAJCIE MI OSOBNĄ CELĘ, ABYM MÓGŁ ĆWICZYĆ W SPOKOJU, DO CHOLERY! - zaczął pod koniec wrzeszczeć.

Trith PW
3 stycznia 2012, 18:19
Mackowaty wcale się nie przejmował sytuacją, której hałas zaczął być szorstki w smaku i pachniał jak fonetyczne okręgi. Arsène tak długo już jest na "głodzie" (i nie chodzi tu o pożywienie), iż jego obłęd zaczyna przybierać jeszcze milsze w wymyślaniu obiekcje wobec tej jakże zachłannej rzeczywistości. Marceau co prawda zrozumiał wyrywki tego bełkotu, gotujące coś w kolorze ratowania czyichś snów, jednak obchodziło go to jak to, w co aktualnie wpychał swoje macki... A właśnie znalazł w ścianie jakąś niedużą dziurę, którą pieścił czulej niż którąkolwiek ze swoich ofiar... Ale nie obchodziło go to teraz zbytnio. Pochłonięty do reszty obiektofilią nawet nie zwrócił uwagi na może nieco uszkodzonego, lecz dalej dosyć atrakcyjnego mężczyznę, który jeszcze przed chwilą leżał jak bigos na talerzu. W sumie ten mężczyzna był jedną z sennych ofiar Arsena (to chyba ten, przez którego stracił usta), lecz Marceau nawet w lepszym stanie (tak jego fizycznym, jak i własnym umysłowym) raczej by sobie nie przypomniał.

Oczywiście młodzieniec o ośmiu literach (t-e-n-t-a-c-l-e, pasuje :P) nie zwrócił uwagi na to, że Serafin wstał i zaczął się wydzierać... Jednak tak po dwóch minutach przypomniał sobie o jednej rzeczy...
"Zaraz... Gdzie są, kur*a, moje skrzypce?!" wybuchło mu we łbie z takim impetem, że gdyby ktoś mógł obserwować to widowisko, szukałby swoich resztek w jelitach chłopca o ośmiornicy zamiast nóg. Sam Youri odwrócił się gwałtownie, przy czym wręcz epicko upadł, plącząc się o własne macki. Wił się chaotycznie po ziemi, patrząc panicznie po wszystkich zebranych, wciągając i wydmuchując powietrze nosem, dosyć gwałtownie i jakby spazmatycznie, wydając przy tym jakieś szczątkowe dźwięki (tak jakby był dobrze zakneblowany).
Jego skrzypce nigdy mu się jeszcze nie zgubiły w tym dziwnym świecie, a teraz ich tu nie widział... A to była jedyna rzecz, jaką tu miał i na jakiej mu tak naprawdę zależało... Kiedy wracało mu choć szczątkowo myślenie...

Wiwern PW
4 stycznia 2012, 22:39
Kurwa?

Nie, lepiej nawet nie myśleć o wulgaryzmach. Możliwe, że poza snami też można zostać obdarowanym jakąś deformacją, a nawet jeśli nie - nie warto przyzwyczajać się i tak. Jeszcze parę soczystych słów wymsknie się z ust i... do kolejnej kary może być całkiem blisko. Jeśli daruje sobie raz, to daruje sobie i drugi, a potem powiem sobie, że raz można używać argumentu siły, dojdzie do rękoczynów oraz...

Nosz kurwa, a ta bójka to co było? Jakby nie było dość problemów! Na szczęście wszystko jest na swoim miejscu, niczego nie ubyło i nic zbędnego nie wyrosło. Przynajmniej nic jeszcze takiego nie zauważyłem. A zresztą... Przy nich i tak wyglądam niesamowicie.

No właśnie, te kurwy! Zbędny balast, świeżaki, cioty, chuje... Zaraz... Znowu... Powinieneś więcej czytać, bo brakuje Ci słów. Pomyśl, King, jesteś jedyną rozsądną osobą w tym gronie i nie możesz pozwolić sobie na tak infantylną formę wyrażania uczuć! Kurwy, pedały, komuchy, polaczki.... Każdy tak potrafi. Wiem, że na wojnie to i tak były uprzejme zwroty, ale teraz są inne warunki. Wojny nie ma.

Tylko gdzie są należne mi dziwki? I dlaczego zacząłem gadać do siebie?

Nie będę o tym myślał. Puszcze w niepamięć to co zrobiłem niedawno i zacznę od nowa. Po raz któryś, tak! Jestem zdolny do wewnętrznej przemiany. Stawka jest zbyt wysoka.


- Panie, mamy ingerować w jakiś sen. Słuch mam dobry, jestem niemal pewny. - wtrącił się bezczelnie Bill w rozmowę tych dwóch typków i zasugerował. - Proponuje się zgodzić. Mam lekkie wrażenie, ze nie mamy innego wyjścia z tej sytuacji i wyjście z ów miejsca też jest odrobinkę utrudnione.

Zaczął niepewnie, choć szybko wrócił do swojego ulubionego, aroganckiego tonu. Obyło się na szczęście bez wyzwisk, obelg, czepialstwa i aluzji do wyglądu osobników, co więcej - nawet to dziwie gadające coś nie oberwało. Nawet lekkim kuksańcem. Sukces?

Możliwe, kurwa...

Xelacient PW
6 stycznia 2012, 13:58
Uwięzienie... mnich może nie miał klaustrofobii, bo nie miał najmniejszych oporów przed siedzeniem w małych i ciasnych karczmach, ale wizja trwałego "uziemienia" w połączeniu z zasłyszanymi podczas swojego życia losami tych, którzy trafili do kazamatów okupantów tworzyła wizje, które delikatnie mówiąc niepokoiły włóczykijską duszę mnicha, ale na szczęście mantra Omkar przynosiła spokój.
Ale w końcu nadszedł czas działania.

Urgen głośno westchnął, a było to westchnięcie tak głośne jak podmuch morskiego wiatru.
Urgen łypnął ciężko na Brytyjczyka, a było to spojrzenie tak ciężkie jak osuwająca się lawina śnieżna.
Urgen na słowa leżącego mocno palnął się w czoło, a było to palnięcie mocne jak grzmot podczas górskiej burzy.
Urgen podziękował nieznajomemu przyjaznym uśmiechem a był to uśmiech tak przyjazny jak poranny promień słońca.

Urgen wstał i podrapał się po ogonie.

-Dokładnie to samo chciałem powiedzieć... żołnierzu -odparł Dorjee przypatrując się mundurowi Billa - i jestem gotów... - w tym momencie Azjata przerwał ponieważ ich współtowarzysz niedoli z mackami upadł na podłogę niespokojnie się wijąc.

-Eee... wszytko w porządku? - dodał chwilowo ignorując dwójkę rozmówców i niepewnie podchodząc do Youriego.

Trith PW
6 stycznia 2012, 16:04
" "W porządku", do nędzy ch*ja?! Popier**liło cię, czy co?! Zaj**ali mi skrzypce, głupia kur*o! " Usłyszałby mnich, gdyby młodzieniec miał usta. Jednak Marceau takowych nie posiadał, więc Urgena ominęła wiązanka wulgaryzmów i musiał interpretować inne sygnały...

Arsène przestał się rzucać po podłodze i usiadł na niej, zwijając się w kłębek (przy użyciu macek dało to ciekawy efekt) cicho łkał. Kiedy był mały, często tak robił, gdy czegoś chciał. W tej sytuacji jednak nie mógł zakomunikować, o co mu chodzi...

AmiDaDeer PW
6 stycznia 2012, 16:41
Zaiste, Arthur uśmiechnął się bardzo wyjątkowo szczerze. Jak on to bardzo uwielbiał żołnierzy w mundurach, którzy to w imię Imperium walczyli za Swoją Ukochaną Ojczyznę, Swoją Ukochaną Królową i Swoją Ukochaną Herbatę! Z pięknością w zębach i oczach oraz ze zrozumiałym dla siebie szacunkiem do wojska wszelakiego czy też innych służących w sposób konkretny Narodowi Brytyjskiemu Na Wyspie I Jeszcze Dalej W Innych Zakątkach Tego Wspaniałego Powiadam Wam Świata zwrócił się do tego wspaniałego jegomościa, który postanowił w cudowny sposób wyręczyć jakże sympatycznego obcokrajowca:

- Sen? Oh, jak to dobrze, że ten sympatyczny pan chce nam zaoferować swoje mieszkanie, byśmy mogli tam przenocować! Zaiste, tutejsze warunki mogłyby być zawsze lepsze. Generally speaking, wybornym jest to, że mamy tutaj stolik i herbatę - inaczej przecież być by nie mogło, I say - lecz jednak dla takiej wspaniałej grupy jak ta potrzebne są wyjątkowe baldachimy, złote orientalne łoża i nektar i ambrozja przy każdej nocnej szafce.

Nasz Baronet spojrzał następnie na skulonego w kłębek chłopca, który wyglądał na bardzo szczerego w swej nieradości. Zaśmiał się więc jak najuprzejmiej i z pełnym zapałem rzekł do wszystkich zgromadzonych:

- Zgaduję prędko, że wasz towarzysz, chcąc zabawić nas kalamburami, udaje właśnie smutnego kotka, co mu niezwykle wręcz wychodzi! Jestem pod wrażeniem jego umiejętności, zaprawdę... Skoro jednak zgadłem jego zamiary, to wypadałoby mnie, ażebym teraz ja przejął rolę w tej grze. Życzę wam szczęścia, My Dear Friends!

To mówiąc, Spencer przysunął ręce do siebie, wytrzeszczył oczy i szyję w stronę ściany i spróbował unieść do siebie lewą nogę, udając przy tym wspaniałą czaplę.

Wiwern PW
6 stycznia 2012, 21:23
Gdyby przysunąłby ręce wolniej, spojrzał bardziej ponętnie, ruszył się z bardziej zmysłowo, to pewnie udawałby całkiem ekskluzywną kureweczkę, która tylko na mnie czeka. Problem tkwi w tym, że to na pewno nie jest to o czym myślę.

- Sądzę, że upośledzona niemowa, nadpobudliwy krzykacz oraz zwykły idiota nie są najlepszymi kompanami, a nawet nie są żadnymi, to i ulegam - sam nie wiem zresztą dla czego - wrażeniu, że ktoś musi przejąc stery i postawić sprawę jasno. - powiedział szeptem do mnicha. - Niemowa nic nie zrobi, krzykacza mogę zawsze pierdolnąć, dziwka... znaczy ten tajemniczy facet chyba Ciebie lubi, możesz z nim się trochę pomęczyć. Po prostu zadeklaruj się jasno temu typkowi, że będziemy współpracować. Wole przekazać tę role tobie, bo sam nie jestem specjalnie kulturalny. Stoi?

Irhak PW
6 stycznia 2012, 21:30
- Hej Ty! - rzucił do gostka obok mnicha. - Tak, ty! Jeżeli mam z wami tu siedzieć to przynajmniej nie zalecaj się do niego! A ty! - spojrzał na mackowatego. - Nie jesteś jakimś popieprzonym dzieciuchem chyba, co? Weź nie mazgaj się? Mam ci zagrać na czymś? Może na wiolonczeli, a może na zębach albo skrzypcach? - Marceu jakby się poruszył na dźwięk słowa "skrzypce". - Wybacz, ale takowych nie posiadam, a nawet jeśli miałbym to nie umiem na nich grać! I weź nie rycz. Koszmary ci lepiej wychodzą!

Xelacient PW
7 stycznia 2012, 02:59
-Stoi -odparł szeptem Urgen - a jeśli chodzi o tego tego Brytyjczyka, cóż... nie żebym lubił jego rodzaj, ale szanuje żołnierzy jego narodu za siłę, a inżynierów za wiedzę, ale on sam wygląda na jednego z tych dziwaków, którzy uważają się "za lepszych" za sam fakt urodzenia i posiadania setek dziwacznych rytuałów... zawsze chciałem takiego dorwać, porządnie obić i zostawić nagiego w jakieś kałuży, żeby poznał co oznaczają jego "maniery" wobec prawdziwego życia, chociaż jemu to już raczej nie pomoże - dodał znacząco spoglądając na Spencera w jego pozie - ale dość pogawędek, ja zajmę się naszą "umową", a ty spróbuj zorganizować naszą... drużynę.

Po czym mnich powoli nadszedł do kraty oddzielającej go od karła i przemówił wolno i wyraźnie licząc, że rozmówca odwdzięczy mu się tym samym:
-Zatem panie Kaligari, jak widać fakt uwięzienia przez jedną noc [jak źle to niech mnie MG poprawi-dopisek] bardzo źle wpłynął na moich 3 towarzyszy, z czego wnioskuję, że bardzo chętnie przystaliby na pańską propozycję... gdyby byliby w stanie ją na chłodno przemyśleć -ciągnął obdarzając swego rozmówcę swoim usłużnym uśmiechem, który wyglądał bardzo fałszywie - ja zaś z... nim - dodał wskazując na Billa - chętnie podejmiemy się tego... zadania - tu Dorjee nie kłamał, zgodziłby się nawet przeprowadzić desant na Wyspy Brytyjskie wpław, byle wydostać się z tej klitki - oczywiście liczymy na jak najwięcej informacji oraz... odpowiednie wsparcie, abyśmy mogli doprowadzić ów sen do szczęśliwego końca.

Trith PW
7 stycznia 2012, 04:24
Zaiste, ku chwale eufemizmów pominiemy teraz to, co o Arkanoisie pomyślał Arsène. Jednakże dał on po sobie poznać stan swój, wyjrzawszy z nienawiścią nienawistną ku obliczu Serafina.

Marceau nie miał zamiaru pozwalać komukolwiek zwracanie się do niego w tak bezczelny sposób i z taką bezczelną attytudą. Zatem słowo czynem się stało i młodzieniec macki ciała swego w natychmiastowym trybie wręcz wyciągnął w "dyskutanta" kierunku, by macką jedną pochwycić razem i obwiązać natrętne nogi natręta, dwoma mackami dwie Serafina ręce trzymać mocno oddzielnie i bezpiecznie od niego. Jedną natomiast jeszcze mackę owinął młodzieniec wokół mężczyzny gardła, acz końcówkę samą wcisnąwszy w nozdrze boleści nosa zamiar miał wywoływać. Macką samą szyi swej ofiary nie dusił, jako by móc wspaniale przeprosiny i błagania o litość usłuchać z niewyparzonej gęby.

Normalnie pomyślałby o zaspokojeniu się takim przystojniakiem (mimo nie najlepszego stanu i widocznych deformacji), jednak teraz był zbyt na niego wkur*iony.

Ciekawostką jest, iż Youri dalej nie rozpoznawał Serafina.

Mitabrin PW
1 lutego 2012, 23:22
Zdeformowany karzeł na wózku całą tą groteskową szopkę oglądał z fanatycznie stoickim spokojem. Nawet kiedy zwracał się do niego mnich, ten tylko nieznacznie poruszył jednym okiem w jego kierunku. Co ciekawe, strażnik był tak zdezorientowany całą sytuacją, że stał cały gorzko osłupiały, a kobieta była tak zaskoczona, że aż zdjęła opaskę z lewego oka... spod opaski wypełzła na jej policzek pokryta oczami macka, która dała jej możliwość spojrzenia na całą sytuację z kilku perspektyw naraz. Widać było, że sługusy karła nie miały krwistego pojęcia, po co trzyma on w niewoli tą całą bandę pomyleńców.

Kaligari kwaśno splunął na podłogę czarną cieczą, która to zaraz po zetknięciu z posadzką, uciekła z pokoju niczym bezgłowy karaluch.
- Nyech byhyęczye, szhe byhyęczye phyan lhydherem thyej ghyrupy - zaczął Kaligari, po czym zasapał dwa razy z niechęcią i znów począł mówić - Hyedhnak zhyanhym whyszytkho whytumhyaczyhę wphyrowadżę sphyokchuj na thej shyali. -
Po tym zdaniu karzeł wysunął w stronę strażnika dwa palce swej lewej kończyny, która kiedyś była ręką w stronę strażnika i ospałym ruchem wydał mu pewien rozkaz. Strażnik szybkim ruchem wyjął ze swojego płaszcza urządzenie przypominające skrzyżowanie garłacza z rewolwerem "saa" i wystrzelił w kierunku Serafina. To był bardzo zabawny widok. Wszyscy w pokoju mięli wrażenie, jakby nagle czas strasznie zwolnił i widać było jak kula wbija się w lewą skroń Serafina i powoduje przepiękną reakcję łańcuchową, która po kolei rozrywa jego oko, przechodzi przez nos, który jednocześnie się zapada wgłąb czaszki i wystrzeliwuje w stronę sufitu i w końcu przechodzi z troszkę mniejszym impetem przez drugie oko, które z kolei zaczyna spadać na podłogę. Kawałek nosa, który wchodził w głąb czaszki dokonywał pięknej destrukcji mózgu, który w tanecznym wręcz rytmie rozrywał się i odczepiał poszczególne kawałki czaszki Serafina, które z równą szybkością rozpryskiwały się po pokoju... Był to widok, którego nie sposób było zapomnieć...

NIE! - Wrzasnął opowiadający historię starzec a duszny pokój znów stał się wypłowiałą nicością. Starzec spojrzał się na zaskoczonego chłopca i nawet imbecyl byłby w stanie stwierdzić, że denerwuje się on jak mało kto...
- Znaczy się... to nie było tak, że on brzydko umarł, chłopczyku - Po chwili ciszy, która w zimnej pustce pełnej nicości wydawała się dziwnie ostentacyjna.
- Widzisz... Widać było, że jego głowa jest roz... że się on się rusza, ale też wszyscy jakoś podświadomie wiedzieli, że on żyje, ma się dobrze i nic mu nie będzie - Starszy człowiek po kilku słowach znowu powrócił do dawnego tonu.

W każdym razie Serafin znajdował się w superpozycji prawie jak kot Schroedingera i był w specyficzny sposób zarówno żywy jak i martwy.

O KURWA! - Wrzasnął King (jak na ironię brzmiało to strasznie żywo) i z zaskoczenia aż się przewrócił... Po przewróceniu się jego oczy spoglądały na prawe oko Serafina, które zarówno było na swoim miejscu, jak i leżało na podłodze skierowane w stronę Billa.
Reakcja Arsène'a była nagła. Przestraszony puścił on truchło-nietruchło, popełzał strasznie szybko pod ścianę celi i całą swą bladą siłą trzymał się jej. Wyglądało na to, że w jakiś dziwny sposób zastopowało to oba rodzaje borykającego go głodu i pierwszy raz od już dłuższego czasu pomyślał trzeźwo.
Reakcja Arthura była co prawda najmniej gwałtowna i z zaskoczenia usiadł on na czysto monochromatycznej sofie, która za nim stała... Kiedy Arthur patrzył się na krew w pokoju zaczęła ona wyglądać troszkę jak herbata.
Urgen pomimo swego wyuczonego spokoju podskoczył i o mało co nie uderzył swoją głową krat celi... Poczuł jednak jak kawałek nosa Serafina odbija się od sufitu i uderza go w ogon.
Serafin zaś osłupiał, jakby całe jego ciało przez chwilę usztywniło się w rigor mortis i po krótkiej chwili jego głowa już w pełni była na swoim miejscu.

Z początku wszyscy więźniowie patrzyli na Serafina, jednak po pewnym czasie równo zwrócili się w stronę, z której wystrzelony został pocisk. Strażnika z pistoletem jakimś bladopłowym cudem w pokoju już nie było, więc ocza i narządy, które kiedyś nimi były skierowane na dziwadło na wózku.

- Nhyo... Szhykoro jyusz jheszt szphyokhuj, thy mhyoghę pszyejyszcz, dhyo szhyeczy... Bhyędhę myuszyhał żyhuoszhycz whyększhe pszhemuwhyenye... Bheathrysz [Beatrice - dop. MG]... - po wymienieniu tego imienia Kaligari zwrócił się do kobiety, która wpychała swą mackę z powrotem pod opaskę. - Whyeszh hyak dhyughye pszhyemuwhyenhya mnhye mhęczhą... phyomuszh mhi.. -
Po tych słowach kobieta schowała już swoją mackę i złapała Kaligariego za rękę. Przez jej ciało przeszedł widzialny dreszcz, który przyczernił jej skórę i zaczęła ona mówić niepospolitym, bolącym i głośnym głosem, który przypominał trochę wykrzykiwanie księżycowej księżniczki z pewnej starej baśni:

- Doprowadziliście do tragedii w naszej świętej religii! - Zaczęła kobieta - Przez was pięcioro naszych członków zostało zabitych przez pomioty tego straszliwego miasta! Sprowadziliście na nas tragedię podobną do tej, którą sprowadzili na siebie nasi prastarzy męczennicy, którzy zostali wyrżnięci jak zwierzęta przez ścierwo nazywane oficjalnie somnambulikami! Przez was nasi biedni wierni chowają się w naszych świątyniach w obawie, że jak wyjdą na ulicę, to zostaną zabici z zimną krwią... A przecież my wszyscy jesteśmy tylko maluczkimi istotami, które pragną powrócić do naszego normalnego świata i kontynuować życie wśród swoich rodzin i ojczystych terenów... Jednak JA wiem, że wy też jesteście zagubionymi ludźmi, którzy nie mogą odnaleźć się w tym miejscu i zamiast zabić was, jak to by uczyniły te przeklęte demony postawię wam ultimatum... Pomóżcie nam, to zostawimy was w spokoju... JA, Kaligari przez lata zajmowałem się snami, gdyż wierzyłem, że to właśnie dzięki nim można stąd uciec i w końcu znalazłem sposób, który nas stąd uwolni! Jedyne, do czego was potrzebuje, to ingerencja w jeden sen... Dzięki moim długoletnim badaniom i ingerencjom w sny uzyskałem zdolności prawdziwie magiczne! Będziecie musieli doprowadzić, do szczęśliwego zakończenia zaledwie jeden sen... czyż nie będzie to pestka dla takich doświadczonych leprosusowiczów, jak wy? Oczywiście możecie odmówić... ale wtedy śmierć, którą na was ześlę będzie prawdziwa... i bardzo bolesna... - Kobieta skończyła mówić, puściła rękę cudotwora i zaczęła powoli przebudzać się z transu.

Wszyscy więźniowie się bezsprzecznie zgodzili, Arthur dodał nawet, że nie wypada odmówić tak pięknie posługującemu się zdolnościami mównicznymi starcowi... Tylko Serafin tak naprawdę był jeszcze półprzytomny i reszta drużyny potwierdziła jego uczestnictwo za niego.

Po tym całym zajściu więźniowie zostali zakuci w pokryte sodową rdzą kajdany (Arsène został jeszcze związany), wyprowadzono ich z budynku (przy okazji okazało się, że duszny pokój znajdował się na trzecim piętrze pod ziemią i droga na zewnątrz wiodła przez spichlerz, klasztor i świątynie) i już na zewnątrz wyruszono w kierunku obrzeży miasta. Podróż nie była zbyt długa i męcząca,a że kajdany były raczej małe, to rdza nie drażniła zbytnio więźniów. W końcu drużyna byłych więźniów stała przed otwartą przestrzenią, jaką są obrzeża. Był to całkiem zabawny widok... Źródła jak mrówki biegały wokół wielkich kamiennych płyt tworzących upośledzony produkt labiryntopodobny. Co rusz można było spotkać jakiś poszukiwaczy przygód a z daleka słychać było wrzaski osób, które zostawały obrzucone jakimiś paskudnymi deformacjiami. Kaligari, który całą drogę był pchany na wózku przez kobietę odezwał się swoim zgrzybiałym głosem:

-Szhya chywyhlę szhyaczhnye szhę whyaszhya mhyszhya... Therażyh juszhych nhya powyaszyhnyhe... czhy maczhie jakhyjeszh phythanyha? - Spytał się jeszcze skutych bohaterów.

Irhak PW
2 lutego 2012, 01:27
- Tylko dwa - odparł w lepszym już stanie Serafin. - Po pierwsze, czy naprawdę myślałeś, że zardzewiałe kajdany mogą mnie utrzymać? - Na potwierdzenie tych słów napiął się i spowodował dość znaczne wypaczenie kajdan, jednak nie udało mu się w pełni ich rozłamać. - A po drugie, co nas czeka w tym śnie? Skoro i tak nie ucieknę przez tych debili i bęcwałów to przynajmniej mam prawo wiedzieć co i jak!

Trith PW
2 lutego 2012, 02:02
Mackowaty natomiast wiercił swoją całą czasoprzestrzenią osobistą bardziej, niż gdyby nie był związany aż po ostatnie słowa.

To wszystko irytowało go jak poranne lekcje języków obcych, które w takim stanie najchętniej by wyrwał z gadatliwych fasad wszelkich pedagogów. Jednak jedyne co go teraz bardziej irytowało od belfrowych ozorów było wszystko inne, a na przykład to, iż z niewiadomych przyczyn był unieruchomiony bardziej niż pozostali. Nie miał pojęcia dlaczego go nie unieruchomili, przecież był spokojny. To, że według Arsèna większość tutaj zebranych zasługiwała na zostanie rozerwanymi na strzępy od środka to zupełnie inna sprawa. Poza tym jeśli jemu związali macki, to pozostałym powinni związać nogi. Jakby tego było mało, to oni najwidoczniej byli bezczelni i zawyżoną samoocenę zaiste posiadali, myśląc iż ktoś poziomu Youriego będzie chociażby z litości pakował swoje kończyny w kogoś pokroju tej paskudnej jak worek wulgaryzmów procesji do absurdu.

No może z wyjątkiem Serafina, którego w końcu rozpoznał, kiedy podczas zamieszania w więzieniu/lochu/Wielkiej Katedrze Matki Boskiej Elektrycznej głowa Arkanoisa eksplodowała i złożyła się ponownie tuż przed młodzieńcem bez ust.
Z początku Arsène był wściekły, że irytujący przystojniak... Przystojniak, ale mimo wszystko irytujący, nie zdechł na stałe. Jednak po jakimś czasie uznał, że tak chyba będzie dla wszystkich lepiej. Chłopak z mackami zamiast nóg przynajmniej będzie miał okazję sam mu jeszcze wymierzać sprawiedliwość. Kiedy tylko zechce.

Mimo ogólnej konfuzji, która więcej miała wspólnego z pomieszaniem niż łączeniem, Marceau dalej bulwersował się o jedną rzecz...
- Gdzie są, kur*a, MOJE SKRZYPCE?! - rozbrzmiewało w jego głowie radośnie i beztrosko, niczym rozliczne dysonanse i zgrzyty, które poświęcił swego czasu na poznanie swojej jedynej bratniej duszy, którą bezlitośnie wykorzystywał za każdym razem, kiedy zapragnął muzykowania.

Pomińmy fragment o tym, iż całość młodzieńca, jak i każda inna jego część z osobna i w kombinacjach, była raczej przeciwna idei pracowania przy eksperymentach nieróżowo wyglądającego starca, co Youri wyrażał mimicznie całą swoją zawiścią, iż nikt nie miał wątpliwości, iż on nic nie mówi, szczególnie o kobietach.

Jednak w tej kwestii wyrażał raczej tylko poirytowanie połączone z cichą nadzieją, że będzie miał okazję wparować z impetem w sen jakiegoś uroczego młodego człowieka.

Tak czy inaczej myśl o tym, iż nie ma on przy sobie skrzypiec, najbardziej zawracała mu głowę i wręcz wywoływała u niego drgawki pośmiertne, mimo niewyraźnego stanu absolutu w tego typu czasoprzestrzeni.

Xelacient PW
8 lutego 2012, 16:02
Urgen spojrzał się z lekkim przerażeniem na Serafina - wciąż mu mało? -przemknęło mu przez głowę.

-Niech wasza czcigodność wybaczy - rozpoczął siląc się na usłużny ton - ale mój towarzysz wciąż nie może się otrząsnąć po tym co się stało... jednak zadał słuszne pytanie, czy wasza wielebność dysponuje jakąś wiedzą, która przygotuje nas do konfrontacji z naszym... zadaniem? Jeśli nie, to nie pozostaje nam nic innego jak zastosowanie tej "sztuczki" -skończył, próbując przykryć strach w głosie nieśmiałym uśmiechem.

Wiwern PW
12 lutego 2012, 13:58
Krzykacz wszystko spierdoli. To jest już pewne.

- A i jeszcze małe pytaneczko ode mnie. - wtrącił się Bill. - Nie odmówiliśmy wam, chcemy współpracy, jest bardzo przyjemnie i ogólnie wszystko powinno pójść sprawnie. Załóżmy jednak, że wśród nas znajdzie się niechciany element, nazwijmy go "jebanym debilem" i misja się nie uda. Czy wszyscy wtedy skończymy źle?

Święty spojrzał Urgena, potem na Kaligariego i skierował swój wzrok Serafina, tak jakby chciał upewnić o kogo mu dokładnie chodzi.

Irhak PW
12 lutego 2012, 14:01
- Hej! Jebanym debilem to możesz być ty! - Serafin doskonale wiedział o kogo chodzi Billowi. - Przynajmniej wpadłem na to, żeby się spytać o szczegóły snu!

Wiwern PW
12 lutego 2012, 14:10
- Nikt Ciebie nie prosił o komentarz i nikt też tobie nie przerywał jak ty mówiłeś.

Oby tego nie ciągnął bo zrobię jeszcze coś głupiego. Dlaczego musiał się trafić jakiś prostak, gdy chciałem się zmienić?

AmiDaDeer PW
12 lutego 2012, 14:11
Baronet w swej całej doskonałości doskonale zdawał sobie sprawę z takiej sytuacji, iżby pewna osoba w tej całej naszej gromadce robiła coś wyjątkowo źle. Exactly, właśnie tutaj zgadzał się w całości swych myśli z Panem Sympatycznym Żołnierzem. Taaak... Właściwie to już coś się nie udało. I to przez tą jedną jedyną w tak prawie nieskazitelnej wręcz trupie personę wszystko idzie na marne! Och, co za udręka! Arthur na pewno nie wytrzyma tego całego splotu wydarzeń ani momentu dłużej.

- Absolutnie muszę się zgodzić z naszym Szanownym Kolegą, My Dear Friends - rozpoczął swą mowę. - Jest wśród nas ktoś, kto stanowczo nie pasuje do nas wszystkich. Ja co prawda rozumiem, wszyscy jesteśmy indywidualni i wyjątkowi, ale powinniśmy stanowić w tej naszej indywidualności jedyną całość! Ale nawet w najzmienitszejszym zegareczku szwajcarskiej roboty może się znaleźć jeden uszkodzony trybik... i tym trybikiem jesteś TY! - tutaj Spencer wrzasnął prosto na Serafina. Było to najwyraźniej niezbyt do niego podobne, skoro on zwykle jest człowiekiem opanowanym i powstrzymuje swe nerwy przed wybuchami agresji.

Anglik przypatrywał się Serafinowi uważnie przez kilka sekund, po czym kontynuował:
- Otóż właśnie tak, moi drodzy! Ten jeden osobnik nie pozostawia cienia wątpliwości, że wyjątkowo nieumiejętnie się przystosowuje do otoczenia! Nie potrafi nawet z nami współpracować, a co dopiero wykonywać misje! To jest nieprzypuszczalnie niedopuszczalne, My Dear Friends - takich należy jak najszybciej likwidować!

- A więc przyznaj się... - spojrzał Serafinowi prosto w oczy.

- ...dlaczego się już nie bawisz i nie udajesz trupa?!


Nastąpiła niezręczna cisza...
strona: 1 - 2
temat: [RPG] Tańcząc Z Korzeniami Cierni

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel