Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Nieznane Opowieścitemat: [RPG] Mord w operze - Witajcie w Erhothogrodzie!
komnata: Nieznane Opowieści
strona: 1 - 2 - 3 ... 7 - 8 - 9

Field PW
3 kwietnia 2010, 19:10
Siedziba Królewskiego Komisariatu Spraw Wewnętrznych Stygii niewiele odbiegała od typowych budynków z okresu Rabicana - ponure, gotyckie wieżyce uzbrojone w armię gargulców sięgały nieba. W środku wrażenie było nie mniej nieprzyjemne, jednak wnętrze ocieplone było licznymi płomieniami w kominkach oraz pochodniami.

W sali konferencyjnej panował natomiast nastrój już praktycznie beztroski, gdyby nie obecność zgromadzonych w niej osób oraz świadomość tego, co ich tu sprowadziło. W kominku buzował ogień, półki regałów uginały się pod książkami i precjozami. Przy końcu długiego, prostokątnego stołu, pod oknami, siedzieli Lilya 'er Celebel, znana kurtyzana, o której mówiono, że rozkrok ma większy niż trójkątny dach Gmachu Matematyki w Ministerstwie Nauki, Procyon Maynardi, śnieżny elf znikąd, gnom-bard Marlmin Grawlesowicz i jego Szopen, który niebezpiecznie przypominał skrzyżowanie dud z rusznicą, Janina Balachka - słynna śpiewaczka operowa i uśmiechający się krwiożerczo sam do siebie Krakaton, wampir.

Naprzeciw nich siedział znany im jedynie z plotek duet Val Gaava i Haav Gyra. Val Gaav, jak zwykle spokojny i cichy, patrzył się z uprzejmym uśmiechem na klnącego pod nosem i przerzucającego akta Haav Gyra.
- Możecie... się... zapoznać. - powiedział powoli, z namysłem Val Gaav. Haav Gyr podniósł na chwilę wzrok znad papierzysk, a kiedy stwierdził, że brat nie mówi do niego, powrócił do wertowania ich.

W Lilyi dały się poznać rasowe uprzedzenia w tym momencie. Widok śnieżnego elfa stawiał ją w niekomfortowej sytuacji. Od dawna wiadomo było, że leśne elfy to niefrasobliwi idioci, nefryty z uśmiechem na twarzy dobiją targu, dotrzymają słowa, a potem wbiją nóż w plecy, ale śnieżne... toż to barbarzyńcy, chyba ledwo ucywilizowani...
Procyon natomiast patrzył z dystansem na Krakatona. Wampir. Elf pociągnął nosem. Niedobrze, i to jeszcze nie wygląda na jednego z tych artystów... Altansar? Nie... Iyanden? Też nie ten klan...
Krakaton z kolei nic nie mówił. Starał się skupić, by jak najwięcej zapamiętać. Jego umysł był... cóż, bardzo swobodny.
Tylko Marlmin oraz Janina sprawiali wrażenie wyluzowanych. No, nie do końca - Marlmin był spięty faktem, że siedzi koło jednej z największych śpiewaczek operowych. Jak się okazało - również najbrzydszych. Janina na szczęście pominęła łaskawie wzrost gnoma i taksowała wzrokiem jego instrument.

W tym momencie drzwi do sali otworzyły się i weszli do niej Adam Radcliffe i Frederick de Drus, dwaj przełożeni Resortu Bezpieczeństwa. Adam, z wyglądu spokojny, pogodny dwudziestolatek, był jednym z Magów ze Scholomance. Sprawiał jednak przede wszystkim wrażenie sympatycznego dzieciaka... sprawiałby, gdyby nie wyraźna irytacja na jego twarzy. Wyglądało na to, że chyba się znów pokłócił ze swoim współpracownikiem - nefrytem de Drusem. Elf z kolei uśmiechał się sam do siebie, wkraczając z gracją w powłóczystych czarnych szatach do sali.
W Komisariacie zastanawiano się, kto kogo pierwszy usunie i kto jest niebezpieczniejszy: biegły czarodziej, jakim był Radcliffe, czy też może psychopatyczny dewiant i miłośnik muzyki klasycznej de Drus.

Val Gaav i Haav Gyr powstali, ukłonili się, po czym zrobili miejsce pryncypałom i siedli po bokach. Radcliffe walnął w stół teczką trzymaną do tej pory pod pachą i uśmiechnął się do agentów. Zanim jednak zdążył cokolwiek powiedzieć, de Drus z wręcz lekceważącym tonem, a jednak wciąż uprzejmym, rozpoczął tyradę:
- Balachka, Celebel, Grawlesowicz, Maynardi, Saim-Hann. Brakuje jednej osoby, niedobrze, najwyżej doślemy kogoś później. Wybaczcie, ale agent Jerofiejew został przypadkiem zdiableryzowany i po tym, jak pożarły go Iyanden, dużo z niego nie zostało. Nieważne. Jesteście tutaj raczej nowi, ale sprawa jest całkiem prosta i powinniście sobie z nią poradzić. - tutaj de Drus spojrzał na Radcliffe'a tak, jakby po raz pierwszy widział go na oczy. - Tak?
- Ekhem. Chciałbym przede wszystkim wam pogratulować. Jego Łaskawość WICEksiążę de Drus co prawda rzucił was na głęboką wodę... - Radcliffe uśmiechnął się.
- ...co nie zmienia faktu, że te ceremoniały możemy sobie darować, bo nie ma czasu. Chciałem was poinformować, że dziś rano został zamordowany dyrektor Opery Narodowej, Jego Doskonałość Wicehrabia Albert Łukaszewicz Albiejew. Człowiek, oczekiwał na wcielenie do Quinzel, klanu artystów i mecenasów sztuki. Zła wiadomość - został zamordowany tak, że nawet na zombie się nie nadaje - ktoś zaszedł go od tyłu, sparaliżował, po czym dokonał lobotomii i wyciął serce. Tutaj - tu Radcliffe niechętnie klasnął w dłonie, a w powietrzu pojawiła się makabryczna iluminacja pokazująca trupa - widzicie jak to wyglądało. Waszym zadaniem jest zorientować się, kto zabił i dlaczego. Podejrzewamy, że ma to związek z tym, iż Jego Doskonałość był organizatorem i reżyserem spektaklu Orkiestry Przeklętych, realizowanego na urodziny Jaśnie Oświeconego Pierwszego Doradcy Oby Żył Wiecznie i Wspierał Jego Dostojność Rabicana z Fortecy Żalu.
W związku z tym każdy z was dostaje krótki wypis z aktu zgonu i przepustki do Opery Narodowej. Zakaz wszelkich konfliktów, nie obchodzą mnie jakiekolwiek uprzedzenia i awersje. Zostaliście dobrani w sposób optymalny: dwie osoby do rozwiązań siłowych, dwie ze środowiska i kolejna do pomocy. - de Drus mówiąc to przesunął wzrok kolejno na Procyona i Krakatona, potem na Janinę, Marlmina i Lilyę. - Wątpię, żebyście mieli kolejne pytania, procedura jest standardowa. Ale, w razie czego, czekam.

W tym momencie de Drus spojrzał na swoich nowych agentów, składając dłonie jak do modlitwy nachylił się i uśmiechnął. I ten uśmiech był przerażający.

Krakaton Saim-Hann PW
3 kwietnia 2010, 19:36
Gdy tylko tyrada się zakończyła, Berserker, nie czekając na nic, pochylił się przed siebie, oparł dłonie na kolanach i powiedział ostro:
- Czyli mam rozumieć, że chcecie bym pracował - to słowo warknął i obejrzał się na pozostałe osoby - z tą bandą obszarpańców, znalazł morderców i co wtedy? Czy plan uwzględnia także zabicie sprawcy oraz wszystkich jego popleczników? - pod koniec pytania głos mu złagodniał, lecz w oczach pojawiły się czerwone ogniki. Zgasły jednak szybko, a Krakaton oparł się o krzesło, czekając na odpowiedź.
Widać było jednak, że spieszył się do wyjścia z sali - nie przepadał za bezczynnym oczekiwaniem.

Janina Balachka PW
3 kwietnia 2010, 19:56
A czy ciastka będą? - z nadzieją w oczach niemal wrzasnęła Janina wstając przy tym. Lecz zanim ktokolwiek zdążył jej udzielić odpowiedzi rzuciła - Ciastka? Przecież ja nie cierpię ciastek! Ciastka są absurdalne, jak takie malutkie, milutkie małe szczurzątka, takie bez futerka... - Po czym na jej twarz przybrała wyraz największego skupienia - Bez futerka... Ciastka bez futerka... Ciastka z futerkiem? - mówiąc to rozejrzała się po sali po czym spytała zdziwiona - Ale czemu wy siedzicie? - po czym sama natychmiast wróciła do pozycji siedzącej i dalej obserwowała bliżej niezidentyfikowany instrument muzyczny należący do gnoma.

AmiDaDeer PW
3 kwietnia 2010, 20:01
Lilya o mało co nie parsknęła śmiechem, słysząc to, co wygaduje Krakaton. Co za głupoty... To JEJ mogło nie odpowiadać to towarzystwo - on powinien być wręcz zachwycony! Ta baba też nie lepsza... Doprawdy, tylko współczuć widowni w operze.

Zapuszkowany frajer. Śnieżny prymityw. Śmierdzący kurdupel. Monstrum. Niewygodne siedzenie. Do jasnej cholery - co ona tu w ogóle robi?! Przecież powinna teraz leżeć w wygodnym łożu, oczekując odpowiedniej zapłaty za swoją robotę!

Ach, no tak... Pieniądze. Bez pieniędzy nie ma akcesoriów. Bez akcesoriów nie ma klientów. Bez klientów nie ma pieniędzy. No, chyba że znajdzie się drugie źródło utrzymania. A to źródło zdaje się być tuż przed nosem...

- Nie skomentuję zachowania szanownych kolegów... - zaczęła, zerkając na zirytowanego wampira oraz niekontaktującą staruszkę - ...ale interesuje mnie wynagrodzenie. Ile dostaniemy na głowę - powtórzę: na głowę - za wykonanie zadania? Ach, i jeszcze jedno - w tym momencie jej głos stał się niesłychanie słodki i zachęcający. - Wszystkie środki, mam nadzieję, dozwolone?

Procyon L. Maynardi PW
3 kwietnia 2010, 20:38
Procyon rozejrzał się po swoich... hmmm... towarzyszach. Jego nowy współpracownik z działu rozwiązań siłowych był jakiś wyrywny. Przynajmniej wyglądał na kompetentnego w kwestii rozwiązań siłowych, acz już niekoniecznie w kwestii współpracy. Natomiast poruszył bardzo ważną kwestię, o którą Procyon również zamierzał spytać, aczkolwiek nieco innymi słowy. Nie lubił nieporozumień. Czasami "posprzątać" znaczy po prostu posprzątać.

Trochę przerażający był fakt, że krwiożerczy kolega wyglądał na osobę najbardziej nadającą się do czegokolwiek. Poza tym, gnom z jakimś koromysłem, starsza kobieta z którą coś było wyraźnie nie w porządku, i elfka w stroju sugerującym... Tfu, żadne sugerującym. W stroju tłukącym młotkiem po łbie aż patrzącemu dojdzie do mózgu informacja, że to jest dziwka. Cóż, przynajmniej dziwka poruszyła drugą ważną kwestię. Tę pieniężną oczywiście, w tę drugą nie wnikał.

Jedynym pytaniem, jakie elfowi się nasuwało pod adresem niekoniecznie sympatycznego pana de Drus, było "Czy jest pan idiotą?", ewentualnie w łagodniejszej wersji, "Czy jest pan pewien, że dokonał pan właściwego dobóru agentów do zagadnienia?". Jednak powstrzymał się. Rzeczony de Drus wyglądał na wiele rzeczy, ale nie na idiotę. Choć czasem pozory mylą. Mimo wszystko, chyba widzi jak ten zespół się prezentuje?

W każdym razie Procyon nie powiedział nic. Uśmiechnął się raczej krzywo i usiłował wyglądać profesjonalnie. Na tym tle to nie powinno być szczególnie trudne.

Marlmin Grawlesowicz PW
3 kwietnia 2010, 23:27
Marlmin z początku przyglądał się zachowaniu wszystkich osób gładząc się po swojej brodzie. W każdym razie gdy wampir, Janina i Lilya mówili rozmyślał on nad sprawą, w której się znalazł...

"Zatem mam zbadać sprawę zabójstwa kogoś związanego z samym Rabicanem..." po tej myśli Marlmin lekko się skrzywił "O ile zabójcą nie był jakiś rabuś chcący zdobyć troszkę złota to możliwe, że wylądowałem po kolana w gównie...".

Po tym jak Lilya skończyła mówić odezwał się:
- W tym wszystkim ciekawi mnie jedno... skoro wicehrabia był jak rozumiem osobistością dość ważną, to możliwe, że ta sprawa będzie znacznie trudniejsza niż można by przypuszczać... Czy zatem na pewno dobrym pomysłem byłoby przypisanie do niej samych nowicjuszy? -

Field PW
3 kwietnia 2010, 23:56
O ile Val Gaav i Haav Gyr wykazywali uprzejmy brak zainteresowania na twarzy, o tyle Radcliffe patrzył się na agentów, a mina mu rzedła z każdą wypowiedzią. Natomiast twarz de Drusa mieniła się jak w kalejdoskopie - kiedy słuchał wampira, uśmiechał się, kiedy głos zabrała Janina uśmiech przybrał wyraz politowania, na słowa Lilyi uśmiech stał się lekko drwiący, ale na pytanie gnoma... usta automatycznie zmieniły się w kreskę.
Ktoś tu chyba nie lubił, kiedy kwestionowało się jego kompetencje.

- To po kolei. NORMALNIE procedury wymagają przyprowadzenia sprawcy przed trybunał. Wiadomo jednak, że czasem trzeba się bronić, a wypadki chodzą po ludziach... i nie tylko nich, jasne Saim-Hann? - przez chwilę zawiesił wzrok na Janinie, jakby chciał coś powiedzieć, ale chyba uznał, że z wariatką nie ma co gadać. - Mes Celebel, kiedy podpisywała pani kontrakt, jasno było powiedziane, że prowizja wyliczana jest skrupulatnie według wzoru uwzględniającego wszystkie możliwe czynniki. Powiedzmy jednak, że spokojnie mogłaby się pani ubrać za to jak księżniczka. Natomiast wszystkie środki są dozwolone, oczywiście w ramach rozsądku, którego pani chyba nie brakuje... i w ramach pani możliwości. - de Drus się odchylił w fotelu i uśmiechnął drapieżnie do Marlmina. - Natomiast co do waszego pytania, gnomie...

W tym momencie Radcliffe przerwał i rzucił zgorzkniałym tonem:
- Po pierwsze, Jaśnie Oświecony Rabican nie przepada za artystami, a, co ważniejsze, Jego Łaskawość Frederick z kolei nie przepada za rodem Albiejewów, w związku z tym postanowił wypełnić niezbędne minimum. Oczywiście wierzymy, że uda wam się rozwiązać tę sprawę, jednak faktycznie doradzałbym ostrożność. Quinzel nie lubią, gdy zabija się ich pupilki.

Elf spojrzał ponuro na Radcliffe'a, jednak powstrzymał się od komentarza.
- No, skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, to panowie Gaav oraz Gyr odprowadzą was do powozu. - po czym wstając dał wyraźny znak, że audiencja skończona.


__________________

Opera była przede wszystkim gigantycznym gmachem, który podlegał ciągłym remontom. Rozległa kubatura z kolumnadami sprawiała wrażenie bardziej świątyni niż przybytku sztuki, niemniej jednak od lat pełniła swoje funkcje jak należało. Wokół odgrodzonego błędnymi ogniami miejsca uwijały się jeszcze kilkuosobowe oddziały policjantów. Przed monumentalnymi schodami prowadzącymi do głównego wejścia, obramowanego wielkimi kolumnami rzeźbionymi w faerie i gargulce stał wyraźnie rozwścieczony lisz, który najpierw nawrzeszczał na kilku ludzi i elfów uwijających się wokół instalacji ogniowej, a następnie jednego z nich złapał za szyję i dopiero, gdy ten lekko zsiniał, puścił.

EDIT: Opera wygląda mniej więcej tak:


Jeżeli nawet Albiejew nie był zbyt znaczącą postacią, to policja i tak nie wiedziała o tym. Wyraźnie byli zaaferowani zabójstwem w miejscu, gdzie za dwa dni miała się odbyć uroczysta premiera Orkiestry Przeklętych.

Marlmin Grawlesowicz PW
4 kwietnia 2010, 00:26
Gnom przyjrzał się operze i pomyślał, że nic dziwnego, że podlega ona ciągłym remontom i nawet gdyby wicehrabia nie został zabity, to prędzej czy później dach spadłby mu na głowę...

Po obejrzeniu opery spojrzał na swych współpracowników i doszedł do wniosku, że jak zaraz nie weźmie sprawy w swoje ręce to biedacy będą stali przed operą przez kilka dni. Powiedział zatem:
- Cóż... Wprawdzie dostaliśmy informacje o tym kiedy wicehrabia został zabity, jednak nie raczyli nam powiedzieć, w którym miejscu dokładnie i kto był wtedy w okolicy. Będziemy musieli się tego dowiedzieć zatem od tutejszych pracowników. -

Po tych słowach Marlmin spojrzał na każdego ze swojej grupy, upewnił się, że Szopen wciąż jest na plecach i kontynuował swoją wypowiedź:
- Rozdzielenie się tak, by każdy zbierał informacje na własną rękę moim zdanie nie byłoby najlepszym wyjściem... Proponuję byśmy się podzielili na dwie grupki... Co wy na to? -

Krakaton Saim-Hann PW
4 kwietnia 2010, 00:35
Gdy wreszcie powóz zatrzymał się przed gmachem opery, Krakaton nie omieszkał wywalić kopniakiem drzwi karety na oścież, by następnie przez nie wyskoczyć.
- Wypadki wypadkami, ale przydałoby by się odnaleźć sprawcę, obić go porządnie i pozbyć się w miarę krwawo jego popleczników.
Po tej tyradzie udał, że oddycha pełną piersią powietrza. Wypuścił je ze świstem, po czym odwrócił się i podiął:
- No, wysiadać ślamazary. Im szybciej poszukacie naszego celu, tym szybciej będzie czemu upuścić krew. A jeżeli się nie pospieszycie, już teraz zajmę się upuszczaniem jej wam! - ryknął i przeszedł kilka metrów, by przyjrzeć się pieklącemu liszowi.
Widział już wielu z jego gatunku, lecz zawsze zastanawiał się, jak choć kroplę krwi utoczyć z wyschniętych na wiór kości. Po chwili namysłu doszedł do wniosku, że wpierw trzeba by je namoczyć w posoce, a dopiero wtedy krajać. Nie wypróbował swego pomysłu z marszu, tylko dlatego, że nie miał przy sobie balii z krwią. Obrzucił więc szalonym wzrokiem swoich "towarzyszy", a następnie przyglądnął się towarzystwu wokół lisza. "Tak, wystarczyłoby" zawyrokował. Jednak zanim zdążył ruszyć choć mięśniem, by sięgnąć po miecz, poczuł znajome ciepło na piersi i momentalnie się uspokoił. "Może później, później" pomyślał, założył ręce i stanął w pozycji obronnej, czekając na swych niefortunnych współpracowników.

Procyon L. Maynardi PW
4 kwietnia 2010, 02:29
Po drodze do opery Procyon miał chwilę na to, żeby zastanowić się nad sytuacją. De Drus rzeczywiście nie był idiotą. Był kimś, komu nie zależało. Więc wysłał byle kogo. Elf nie wiedział, po jaką cholerę werbowali jego... nie mieli własnych istot nieadekwatnych do zadania? Na razie wszystko jedno. Przynajmniej nikt nie będzie robił tragedii z porażki, która wydaje się nieunikniona. Chyba.

Rzucił okiem na akt zgonu. Nie miał pojęcia czego miałby tam szukać. Jedyne zgony z którymi miał doświadczenie były spowodowane przez ostre narzędzie we wrażliwej części ciała, no ale skoro to dostał, to spojrzy...

f!eldf!eldI tutaj partia tekstu, którą na razie może obejrzeć tylko Łasic :P


Procyon patrzył na papiery. Na pierwszej stronie widać było standardowy akt zgonu:

Królestwo Stygii

Baronia - Erhothogród
Urząd Stanu Cywilnego w Erhothogrodzie

Nazwisko - Albiejew
Imię (imiona) - Albert s. Łukasza
Nazwisko rodowe - brak,
in spe Quinzel
Stan cywilny - żonaty z Aldoną Jewgienijewną z domu Krasnyj
Data urodzenia - 9 II 1127
Miejsce urodzenia - Krasnodar baronia Jenisjej
Ostatnie miejsce zamieszkania - Erhothogród

Data zgonu - 15 XI 1161
Miejsce - Erhothogród

Dane dotyczące rodziców osoby zmarłej
Ojciec
- Łukasz Stefanowicz Albiejew
Matka - Antonina Nikołajewna Albiejew z domu Romanow


Druga strona zawierała natomiast coś bardziej konkretnego - kartę zgonu:

f!eldf!eldPomijam dublowane informacje


Ostatnie miejsce pracy - Opera Narodowa w Erhothogrodzie
Stanowisko - Dyrektor
Od roku 1157 do roku 1161

Poprzednie miejsce pracy - Resort Gospodarki, Wydział ds. Handlu Wschodniego
Stanowisko - Referent ds. handlu z Nefrytowym Domem

Miejsce zgodnu - Opera Narodowa w Erhothogrodzie
Czas pobytu - ------
Miejsce hospitalizacji - -----
Oddział - ------
Numer ewidencyjny - ------

Miejsce pochówku - Nekropolia pw. Erhotha Wielkiego kwartał południowo-wschodni
Grabarz - ------
Data pochówku - ------
Adres - ------
Godzina - -----


Przyczyna zgonu
Oznajmiam, że przyjmowałem zmarłego (zmarłą) w dniach od 15 XI 1161 do 15 XI 1161, śmierć nastąpiła o ww. porze o godz. między 9:00 a 10:30
Przyczyną zgonu było:
pozbawienie mózgu oraz serca
Z winy sprawca nieznany

Poświadczam prawdziwość powyższego dokumentu
(Imię i nazwisko)
Armin van Giersbergen
Data 15 XI 1161


Trzecia strona już niestety nie była tak zrozumiała dla Procyona. Elf zrozumiał z epikryzy przede wszystkim, że:
- ofiara nie żyła już, kiedy pozbawiono ją mózgu i serca
- mózg został wyciągnięty techniką typowo szpitalną - lobotomia z późniejszym użyciem dłuta oraz ssawek (brak większych uszkodzeń wewnętrznych)
- serce zostało wycięte z wręcz chirurgiczną precyzją
- rany były przyprószone starym opium - tak, jakby ofiara uległa wcześniejszemu znieczuleniu albo była na haju w trakcie śmierci.



Gdy powóz się zatrzymał, gnom zaczął coś marudzić o dzieleniu się na grupy. Genialny pomysł. Najlepiej w jednej gnom z wampirem, a w drugiej oddział do zdrapywania gnoma z podłogi. Ale to może później. Elf nie odpowiedział, za to podążył za przykładem Krakatona i wyskoczył z powozu. Czas zająć się misją. Nie wierzył w jej powodzenie, ale to nie znaczy, że nie spróbuje. Chce móc zgodnie z prawdą powiedzieć, że zrobił, co mógł. To, że nie ma pojęcia jak szukać morderców, to tak naprawdę nie jego problem.

Skoro już tu jest, trzeba się czymś zająć. Na przykład zacząć od wejścia do środka. Elf nie znał miejscowych zwyczajów, ani nie wiedział, jakie uprawnienia daje mu jego obecne miejsce zatrudnienia i ten świstek, który dostał. Trzeba to sprawdzić. A tamten zirytowany lisz wygląda na kogoś najważniejszego w okolicy. Wyminął wampira i podszedł prosto do rzeczonego lisza, wydobywając po drodze to, co miało być przepustką. - Chcemy wejść - powiedział po prostu i machnął mu świstkiem przed oczodołami. Liczba mnoga była tu dość optymistyczna. Miał nadzieję, że lisz nie zechce wyładować na nim swojej irytacji. Najwyżej będzie się bronił. A poza tym po swojej stronie ma bardzo złego wampira. Chyba. Być może. Nie był pewien tej strony. Cóż, ma w okolicy dużego i bardzo złego wampira, który wygląda, jakby czekał na pretekst do zamordowania kogoś. Zawsze coś.

AmiDaDeer PW
4 kwietnia 2010, 18:17
- Dzielenie się na aż dwie grupy... Pogadamy o tym później, mój drogi - rzekła Lilya, a następnie zbliżyła usta do ucha gnoma i powiedziała nieco zniżonym, acz dalej słyszalnym dla reszty głosem:
- Za gapienie się w cycki też pobieram opłaty.

Następnie wysiadła z powozu, opierając się przy tym dłonią o czoło kurdupla, i podążyła za białowłosym barbarzyńcą, starając się zamaskować swoje obrzydzenie wobec prymitywizmu swego - jakby nie patrzeć - krewnego. Kiedy ten się zatrzymał przed liszem, stanęła za elfem, wychyliła się i z zaciekawieniem zaczęła się przyglądać umarlakowi. Faktem jest, że z wiadomych względów rzadko kiedy ma z liszami styczność. Już częściej widuje faerie.

Ciekawe, jak często myje oczodoły... Raz na jeden czy dwa miesiące?...

Janina Balachka PW
4 kwietnia 2010, 18:57
Janina w tym czasie postanowiła opuścić karetę. Lecz był jeden problem. Mianowicie pojazd nie posiadał już drzwi. A drzwi to wyjście, więc jak nie ma drzwi, to nie ma wyjścia... Głównego wyjścia. I właśnie wtedy staruszka podjęła desperacką próbę wydostania się dość ciasnym oknem, czyli wyjściem zapasowym w wypadku braku wyjścia głównego.

Kiedy dama przedostała się przez nieduży otwór, spadła na ziemię, wstała i poprawiła kapelusz, zaczęła iść w stronę budynku opery, który wydał jej się przez chwilę znajomy. Chyba to z tego powodu, że czasem tam występowała. Choć człowiek, który nie kontroluje tego, co robi nie może być pewien tego, gdzie kiedyś był. Ale gdy zdała sobie sprawę z tego, że taka możliwość mogła kiedyś zaistnieć, zatrzymała się, otworzyła swoją torebkę, wyciągnęła z niej plasterek suszonego sera, by po chwili z radością skonsumować dziwaczną przekąskę. Następnie wyciągnęła flakonik z rozpylaczem, spryskała sobie wnętrze jamy ustnej, schowała flakonik i udała się szybkim krokiem do opery. Zawsze przecież zjada choć jeden plasterek sera przed występem.

Gdy Janina dotarła na miejsce najpierw spojrzała na śnieżnego elfa, którego w myślach nazwała "białym chłopkiem", na elfkę, której nadała nazwę "czerwonych donic". Po chwili skierowała wzrok na coś, co gatunkowo nazywała "kupką kości" i odruchowo podniosła rękę w górę i głośno wrzasnęła - Dzień dobry pani! - w stronę lisza.


[Nie stwierdzam, czy ów lisz jest jest... Um... Był? Mniejsza... Kobietą czy mężczyzną. Janina wrzasnęła to po prostu "tak sobie". Oraz nie sugeruję, że starsza pani zna owego lisza. Choć może zna? Nie wiem, niech MG zadecyduje.]

Field PW
5 kwietnia 2010, 12:50
Lisz popatrzył się na Procyona tak, aż ten poczuł się zdecydowanie niekomfortowo. Puste oczodoły świdrowały go i nagle...
- KKSWS? A JEDNAK KOMISARIAT NAPRAWDĘ JUŻ NIE MA CO ROBIĆ? EKHM... INSPEKTOR RUFUS DIJKSTRA, OKRĘG ERHOTHOGRÓD BOHEMA-ALTMARKT. - czaszka przekręciła się i otaksowała wzrokiem resztę grupy. - POWINNO BYĆ WAS SZEŚCIU, GDZIE JEST BRAKUJĄCY AGENT? I CO ROBI TUTAJ TA STARA WAR... - w tym momencie coś zazgrzytało w liszu, na chwilę oczodoły się rozjarzyły i truchło urwało.

Janina zaczęła się zastanawiać, czy ta kupka kości nie dostała aby jakiejś awarii, gdy nagle...
- PROSZĘ. - lisz odwrócił się w stronę budynku i podniósł swoją kościstą rękę. W tym momencie zza połów jego szat wyskoczyła książka, otworzyła się. Lisz machnął ręką, książka sypnęła iskrami, a kilka błędnych ogni zgasło tworząc przejście. Po czym trup zaczął sunąć w stronę opery. - ZA MNĄ. WSZYSCY PRACOWNICY OBECNI W CZASIE MORDERSTWA ZOSTALI ZGROMADZENI W SALI BANKIETOWEJ, SCHODY PO LEWEJ W GÓRĘ I PIERWSZE DRZWI NA LEWO. CHCIAŁEM TEŻ POINFORMOWAĆ, ŻE ZABEZPIECZONE CIAŁO ZNAJDUJE SIĘ W GABINECIE DYREKTORA, SCHODY NA PRAWO, DRUGIE DRZWI NA LEWO. JEŻELI BĘDZIECIE MIELI JAKIEŚ PYTANIA, PO OPERZE POWINNI SIĘ KRĘCIĆ POLICJANCI, KTÓRZY MNIE ZAWOŁAJĄ, JEŚLI BĘDZIE TRZEBA. - w momencie, gdy drzwi opery otworzyły się, lisz odwrócił się do stojącej za nim ekipy i dodał - TYMCZASEM JA MUSZĘ IŚĆ I ZAJĄĆ SIĘ DALEJ ZABEZPIECZANIEM TERENU. UPRZEDZAM - WSZYSTKO JEST MONITOROWANE W TYCH DWÓCH SALACH.

Po przekroczeniu gmachu opery... cóż, niewiele się zmieniło. W gigantycznym holu paliły się kandelabry, gdzieniegdzie stali policjanci i opisywali dokładnie każdy metr kwadratowy budynku. Same ściany uginały się od wielkich obrazów i potężnych, masywnych rzeźb, pamiętających jeszcze czasy, gdy nie zostały sprowadzone z pracowni swoich twórców - chyba kilkaset lat temu - do tego gmachu. Wszystko to sprawiało bogate, choć przytłaczające wrażenie.

Janina odetchnęła, poczuła się jak u siebie. Właściwie, to chyba skądś znała ten budynek. Elfy patrzyły w lekkim osłupieniu na foyer - dla Procyona było to miejsce tożsame z burdelem, dla Lilyi - strefa zakazana, gdzie normalnie by raczej nie weszła, chyba że jako utrzymanka jakiegoś wysoko postawionego klienta. Jedynie gnom i wampir pozostawali niewzruszeni.

Krakaton Saim-Hann PW
5 kwietnia 2010, 13:09
Krakaton wszedł wraz z pozostałymi za gadającym workiem kości. Nie interesowało go co tamten mówi, choć uważniej przysłuchał się, gdy padło słowo "ciało". Właśnie na miejscu zbrodni rozpocząłby poszukiwania. Wolał je zrzucić na innych, gdyż jeżeli coś nie miało związku z cięciem, rwaniem lub szarpaniem, nie interesowało go, lecz zanim do tego dojdzie, należało dowiedzieć się kogo należy potraktować tymi przyjemnościami.

Bez słowa skierował się do gabinetu dyrektora. Zanim jednak doszedł do schodów, odwrócił się do pozostałych i łapiąc za rękojeść miecza wymownie dał im do zrozumienia, by się pospieszyli.

Zanim wszyscy ruszyli się, wyjął papierki, które dostał na komisariacie, szczególną uwagę zwracając na akt zgonu. Wolał wiedzieć z jakim typem mordercy ma do czynienia, zanim porwie za ostrze. Głównie z tego też względu wpierw chciał przypatrzeć się ciału.

Dla zasady wciągnął nozdrzami powietrze, by wychwycić choć odrobinkę zapachu krwi.

AmiDaDeer PW
5 kwietnia 2010, 13:43
Lilya widząc minę wampira westchnęła znużona i przyśpieszyła nieznacznie kroku. Po drodze oglądała uważnie każdy centymetr kwadratowy ściany, podłogi, sufitu, obrazu, genitaliów marmurowej postaci. Szukała czegokolwiek, co by się nie zgadzało. Jakiejkolwiek wskazówki. Zrobiłaby wszystko, byleby wyjść z finansowego dołka...

Nagle 'er Celebel przypomniała sobie o papierkowej robocie. Wyjęła wszystkie otrzymane dokumenty i szybko przeleciała wzrokiem, starając się zapamiętać najważniejsze informacje.

f!eldf!eldI tutaj partia tekstu, którą czyta Procyon, którą teraz widzi i Lilya :P


Lilya patrzyła na papiery. Na pierwszej stronie widać było standardowy akt zgonu:

Królestwo Stygii

Baronia - Erhothogród
Urząd Stanu Cywilnego w Erhothogrodzie

Nazwisko - Albiejew
Imię (imiona) - Albert s. Łukasza
Nazwisko rodowe - brak,
in spe Quinzel
Stan cywilny - żonaty z Aldoną Jewgienijewną z domu Krasnyj
Data urodzenia - 9 II 1127
Miejsce urodzenia - Krasnodar baronia Jenisjej
Ostatnie miejsce zamieszkania - Erhothogród

Data zgonu - 15 XI 1161
Miejsce - Erhothogród

Dane dotyczące rodziców osoby zmarłej
Ojciec
- Łukasz Stefanowicz Albiejew
Matka - Antonina Nikołajewna Albiejew z domu Romanow


Druga strona zawierała natomiast coś bardziej konkretnego - kartę zgonu:

f!eldf!eldPomijam dublowane informacje


Ostatnie miejsce pracy - Opera Narodowa w Erhothogrodzie
Stanowisko - Dyrektor
Od roku 1157 do roku 1161

Poprzednie miejsce pracy - Resort Gospodarki, Wydział ds. Handlu Wschodniego
Stanowisko - Referent ds. handlu z Nefrytowym Domem

Miejsce zgodnu - Opera Narodowa w Erhothogrodzie
Czas pobytu - ------
Miejsce hospitalizacji - -----
Oddział - ------
Numer ewidencyjny - ------

Miejsce pochówku - Nekropolia pw. Erhotha Wielkiego kwartał południowo-wschodni
Grabarz - ------
Data pochówku - ------
Adres - ------
Godzina - -----


Przyczyna zgonu
Oznajmiam, że przyjmowałem zmarłego (zmarłą) w dniach od 15 XI 1161 do 15 XI 1161, śmierć nastąpiła o ww. porze o godz. między 9:00 a 10:30
Przyczyną zgonu było:
pozbawienie mózgu oraz serca
Z winy sprawca nieznany

Poświadczam prawdziwość powyższego dokumentu
(Imię i nazwisko)
Armin van Giersbergen
Data 15 XI 1161


Trzecia strona już niestety nie była tak zrozumiała dla Lilyi. Elfka zrozumiała z epikryzy przede wszystkim, że:
- ofiara nie żyła już, kiedy pozbawiono ją mózgu i serca
- mózg został wyciągnięty techniką typowo szpitalną - lobotomia z późniejszym użyciem dłuta oraz ssawek (brak większych uszkodzeń wewnętrznych)
- serce zostało wycięte z wręcz chirurgiczną precyzją
- rany były przyprószone starym opium - tak, jakby ofiara uległa wcześniejszemu znieczuleniu albo była na haju w trakcie śmierci.


Kiedy już skończyła, schowała papiery, znowu przyśpieszyła kroku i wróciła do rozglądania się po tym jakże interesującym miejscu.

Janina Balachka PW
5 kwietnia 2010, 14:43
W tym momencie Janinie przyszedł do głowy nowy neologizm. Wybełkotała - Mielone-jeszcze-nie-mielone - po czym udała się w stronę schodów po lewej stronie. Lecz zobaczyła wampira, który najwidoczniej chciał poinformować, aby iść w inne miejsce. Wtedy starsza pani dołączyła do elfki mówiąc pod nosem - Znowu sala koncertowa zmieniła położenie? Jeśli tak, to trzeba ją przywiązać łańcuchami, bo jeszcze sobie pojedzie na wakacje... - i wbiła swój wesoły wzrok w wampira, któremu wymyśliła już nazwę "puszek". Na szczęście dla niej samej nie miała jeszcze okazji nikogo z grupy dochodzeniowej wołać po nadanych przez nią imionach.

Procyon L. Maynardi PW
5 kwietnia 2010, 16:02
Procyon nigdy wcześniej nie był w operze. Nie miał nic przeciwko, żeby tym razem też nie być w operze. Nie podobało mu się tutaj. Wszystko przesadzone i niepraktyczne. Niepotrzebne. Jeśli ktoś lubi słuchać starych wariatek to niech sobie słucha, ale ta cała otoczka... Zupełnie niepotrzebna.

Do rzeczy. Trzeba obejrzeć zwłoki i porozmawiać z ludźmi. Obojętne w jakiej kolejności. Kolega wampir najwyraźniej ma preferencje w tym zakresie. Cóż za niespodzianka. Chodźmy więc obejrzeć zwłoki. Nie był pewien, czy wleczenie tam ze sobą wariatki to dobry pomysł, ale cóż. Nie uważał jej za swój problem. Bardziej za problem tego, kto ją zatrudnił.

Bez słowa ruszył do gabinetu. Po drodze zastanowił go brak mózgu denata. Po co komu mózg? Znaczy, cudzy mózg? Bo własny się przydaje, a co się dzieje, gdy go brak, to było widać przed chwilą... wtedy się wychodzi z karety oknem. Ale to zagadka na później.

Marlmin Grawlesowicz PW
5 kwietnia 2010, 18:40
Gnom po mimo tego, że pierwszy raz był w operze czuł się tutaj zaskakująco dobrze, prawdopodobnie dlatego, że było to miejsce pełne osób podobnych do niego - utalentowanych w dziedzinie muzyki, wytarł czoło ręką, po czym zorientował się, że trzyma w niej akt zgonu. Szybko przejrzał to co było napisane na akcie, po czym schował go do kieszeni i poprawił Szopena, który niewygodnie ułożył się na plecach.

Field PW
5 kwietnia 2010, 22:10
f!eldf!eldTeraz możecie wszyscy obejrzeć post Łasica albo Hobbita.


Krakaton owszem, wyczuł woń krwi... która dobiegała od elfki. Wampir przyjrzał się ze zdziwieniem i w końcu zrozumiał. Okres. Jasna cholera, to będzie faktycznie wywoływać komplikacje, bo żelazisty smród będzie im towarzyszył, dokądkolwiek nie pójdą.

W międzyczasie dotarli do gabinetu. W środku... cóż, pokój był przestronny, z wykuszem. O dziwo, nie było bałaganu. Jednak widok ciała był dość niecodzienny - pośrodku stały naprzeciwko siebie dwa krzesła. Do jednego z nich przywiązane było ciało z makabrycznie odchyloną i rozdziawioną do tyłu głową. Trup był praktycznie wyschnięty, żadnych śladów krwi. Na nozdrzach oraz wokół pionowego rozcięcia klaski piersiowej wyzierającego spomiędzy rozchełstanej koszuli widać było ślady wspomnianego w karcie opium. Naprzeciwko drzwi, przy oknie wykuszu stało wielkie biurko ze starannie uporządkowanymi dokumentami w dwóch kupkach oraz kałamarzem i przyciskiem do papieru między nimi. Po lewej stronie widać było regał z pokaźną ilością książek, po prawej na ścianie wisiały projekty afiszy, a przed nią stał posąg przedstawiający wampirzycę w stroju walkirii.

Janina Balachka PW
5 kwietnia 2010, 22:37
Widok zwłok przestraszył Janinę, lecz śpiewaczka udawała niewzruszoną. Znowu sięgnęła do swojej torebki w celu pożywienia się serem.

Lecz gdy kobiecina włożyła obiekt do ust, zdała sobie sprawę z tego, że nie jest to ser. Były to dokumenty, w tym akt zgonu dyrektora opery. Róg był co prawda lekko obśliniony, ale na szczęście nie nadgryziony.

Starsza pani odwróciła dokumenty dołem do góry, po chwili znowu odwróciła je do normalnej pozycji i spytała - Za ile punktów jest słowo "sernik"? - po czym spojrzała na zwłoki, na papiery i znowu na zwłoki i schowała dokumenty do torebki.

Po czym Janina postanowiła wypełnić swój obowiązek, wszak jej występ się już chyba zaczął.

Zaczęła więc śpiewać. (To, co zaczyna się od 0:55 sekundy)

I jak skończyła rozejrzała się po pokoju czekając na oklaski. Niestety jedyny siedzący przedstawiciel widowni nie żył, więc mogła liczyć tylko na owacje na stojąco.
strona: 1 - 2 - 3 ... 7 - 8 - 9
temat: [RPG] Mord w operze - Witajcie w Erhothogrodzie!

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel