Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Nieznane Opowieścitemat: [RPG]Fate/Grota
komnata: Nieznane Opowieści
strona: 1 - 2

Bacus PW
5 października 2017, 17:00
Czas na Zabawę!

Ogólny:
Jerozolima 6.10.2017
Ojciec Blumenbaum modlił się już kilka długich godzin. Nigdy wcześniej modlitwa nie dłużyła mu się tak jak tego wieczora. Wszystko przez to wyczekiwanie. To wszystko miało zaczynać się dzisiaj. Chociaż zaczynać nie było odpowiednim słowem. To wszystko zaczęło się już jakiś czas temu, ale ten dzień był oficjalnym rozpoczęciem. Rozpoczęciem wojny… Wojny o Świętego Graala. Podobno ta wojna miała być inna niż te o których czytał klecha przez ostatnie tygodnie. To, że kościół udostępnił mu tajne dokumenty na temat tego zdarzenia było wyjątkowym wyróżnieniem. Nie wiedział już co myśleć. Relikwia o którą walczyli czarodzieje była podobno falsyfikatem, ale jednak był przepełniony mocą i dawał moc spełniania życzeń… Ta wojna podobno miała być inna, bo objawił się prawdziwy Graal, ten najświętszy. Ojciec rozumiał powody tej wojny i szanował tak szczytny cel, ale nie pojmował czemu jego przełożeni nic z tym nie robili i nie próbowali to wszystko przerwać. Uwagi jego młodszego kolegi coraz bardziej wierciły mu umysł i Ojciec Joachim Blumembaum był bardzo zagubiony.
Nagle wielkie wrota jego kościoła otworzyły się. Ksiądz trochę się przeraził, bo był pewny, że je zamknął, ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć to zobaczył, że oto przybyli wyczekiwani, zapowiedziani goście.
Dwie zakapturzone postaci staneły w progu. Jedna szybko zdjęła kaptur z głowy i uklękła do modlitwy. Druga ruszyła do przodu i dopiero mijając pierwsze ławki zauważyła, że jej towarzysz się zatrzymał. Odwróciła głowę i przyjrzała się co robi.
Osobą modlącą się był potężnie zbudowany starszy mężczyzna o brodzie i włosach koloru mleka. Powstał z kolan i ruszył w stronę Joachima. Po drodzę pacnął swego towarzysza otwartą ręką w głowę i upomniał. Mniejsza z postaci zdjęła kaptur i powiedziała coś niezrozumiałego. Była to bardzo młoda kobieta i blond włosach i wielkich zielonych oczach. Bardzo urodziwa kobieta i malutka, nie mogła mieć więcej niż 160cm wzrostu i ważyła pewnie mniej niż samica Doga Niemieckiego. Była malutka i przyjemna wizualnie. Gdyby była ubrana w sukieneczke to robiłaba furorę, ale miała na sobie sakralne szaty i płaszcz.
Witaj ojcze Blumenbaum. Jesteśmy Ci wdzięczni całym sercem i duszą za ten akt gościnności. To raduje i pali mi serce. - Potężny mężczyzna i ukłonił się. - Nazywam się Wilhelm Renbraun. Przybyłem z prosto z Watykanu. Zajmuję się wszelkimi zjawiskami paranormalnymi i cudownymi. To ja badam czy cud jest cudem czy mistyfikacją, tak w skrócie. - uśmiechnął się i wskazał na swoją towarzyszkę. - Oto Cynthia De Lacroix. Jedna z niewielu uznawanych przez kościół świeckich egzorcytów. Jej istnienie jest ściśle ukrywane przez naszych… agentów. To ona będzie sędzią tej wojny.
Dziewczyna podciągnęła rękaw szaty i jej lewa ręką była cała ozdobniona dziwnymi czerwonymi symbolami.
Oto zaklęcia kontroli z poprzednich wojen. - oznajmiła dziewczyna. - Mam dbać o to, aby wojna była uczciwa i nie zagrażała ludziom. Jeśli coś pójdzie nie tak to… mogę wkroczyć. - uśmiechneła się próbując uspokoić gospodarza. Na ołtarzu położyła torbę, dopiero teraz Joachim ją zauważył. Dziewczyna ją otworzyła i ukazała mu zawartość. Było w niej kilka tajemniczych reliktów, prawdopodobnie miały posłużyć jako naczynie do wezwania sługi.
Ojciec Blumembaum już nic nie rozumiał. Słyszał słowa, ale nie rozumiał sensu. Próbował wszystko połączyć w całość, ale nim zadał pytanie odezwał się Wilhelm.
- Pogubiłeś się ojcze? Haha! To normalne. Sam niewiele z tego rozumiem. Pewnie nie wiesz po co tu jesteśmy, po co te relikwie i czemu Watykan nie przywołał żadnego sługi? - potężny mężczyzna zauważył, że gospodarz tylko skinął potwierdzająco głową. - Cynthia została wybrana przez samego Graala, czemu ona? Tego nie wiemy, ale się domyślamy... Jest prawdopodobnie najpotężniejszą magiczną istotą świecką jaka chodzi po świecie. Ja przybyłem natomiast, aby zbadać to wszystko... Ta wojna jest inna... dziwna... Ten Graal też emanuje inną mocą niż poprzednie, które badałem. Tak, badałem. Fałszywki, ale potężne. Ten może być prawdziwy, ale może być kolejną podróbką. Pierw muszę go zlokalizować, wtedy będziemy wyrokować.
- Nie wiecie gdzie On jest?
- Na szczęście nie. Gdybyśmy my wiedzieli to inni też, a to byłby problem. Gdzie skończyłem... a tak. Czy jest podróbką... Bardzo możliwe, ale wybór miejsca, moc i wszystkie te rzeczy, które widziałem przez ostatnie dni... Muszę to sprawdzić. - Wilhelm wyjął z torby jeden z reliktów i pomięcił go w ręce. - I czemu nie przywołaliśmy własnego sługi, albo nawet siedmiu co? Nie myśl, że nie próbowaliśmy... Prób było, aż nadto, ale każda kończyła się klęską... Ostatnia próba była najbardziej obiecująca. Odzyskaliśmy Excalibur. Nasz najpotężniejszy Egzorcysta przygotował rytuał i wypowiedział zaklęcie. Wszystko wydawało się udane, ale... zamiast Artura Pendragona pojawiło się coś innego... I nie, nie była to kobieta imieniem Arturia... Był to... - Wilhelm przełknął ślinę głośno. Wyglądał jakby bał się kontynuować. - Pojawił się Lucyfer... Szatan we własnej postaci... Wypowiedział bluźniercze słowa i przeklął nas wszystkich, a potem... Zniknął szybciej niż się pojawił. - Wysłannik spojrzał na Joachima, który wyglądał jakby miał pomoczyć swoją sułtanne i wybuchł gromkim śmiechem. - Haha! Tylko żartuje. Nie udało nam się nikogo przywołać, spóźniliśmy się prawdopodobnie, a te relikwie przywieźliśmy jakby... pojawiła się potrzeba. Całe szczęście naszym agentom udało się skontaktować z pewnym… czarodziejem, który został Mistrzem. Będzie cennym sojusznikiem, ale… nie możemy oficjalnie mu pomagać. Musimy być bardzo ostrożni.
- Z tego co wyczytałem to może być tylko siedem sług przywołanych jednocześnie, więc nie rozumiem. - wtrącił Joachim.
- Bo tak jest... ale jakby... któryś Mistrz stracił sługę to możemy mu zaoferować naszego... Pod pewnymi warunkami, ale wszystko byłoby uczciwe. - Cynthia się uśmiechnęła.- Ojcze... dokończymy te rozmowę rano, czy zaprowadzisz mnie do mojej kwatery?
Ojciec Blumembaum skinął i oprowadził gości po katedrze, plebani i mając mętlik w głowie wyczekiwał poranka. Teraz miał jeszcze więcej pytań niż przed przybyciem tajemniczych person.

Wujaszek Mielnik
Samolot wylądował niedaleko małej wiosce Kedar. Sługa uśmiechnął się do Mistrza. Uznał, że jest winny wyjaśnień Mielnikowi. Poprawił garnitur i rozpoczął monolog.
- Po tym jak straciłe przytomność tamtego dnia... Spacyfikowałem napastników. O dziwo dali mi sporo zabawy. Zabrałem Cie z tamtego miejsca i no musiałem zająć się Twoim wyglądem... nie możemy wyglądać jak obdartusy, trochę klasy zawsze trzeba zachować. No, więc... najpierw zabrałem Cię do jakiegoś "exclusive" pasażyku. Tam znalazłem jakiś sklepik "Armani" czy jakoś tak... Sprzedawca marudził i kręcił nosem, ale... - w dłoni sługi pojawił się tasak, którym zaczął kręcić młynek.- Po krótkiej rozmowie zgodził się oddać nam po komplecie za bezcen! Wychodząc napotkaliśmy patrol policji, mieli jakieś problemy i kogoś szukali... Chyba im pomogłem, bo znaleźli kogo chcieli szybciutko. - uśmiechnął się upiornie.- Potem wybraliśmy się do Kijowa. Po drodze sprawiał mistrz problemy wychowawcze, każdy sklep monopolowy, całodobowy musiał być odwiedzony... W jednym z takich udało mi się uzyskać korzystną ofertę. - Sługa wstał i otworzył jeden z luków bagażowych i wyjął torbę, położył delikatnie u stóp Mielnika i rozpiął zamek. Była ona wypełniona przeróżnymi alkoholami. Wszelkiej maści wina, wódki, whisky i piwa.- Wszystko co najlepsze dla mego Mistrza. Potem szukaliśmy transportu... Okazuje się, że do Jerozolimy nie jest tak łatwo się dostać... nie mogliśmy czekać tydzień na lot, więc dogadałem się z jednym z Rosyjskich oligarchów, który przyleciał załatwiać swoje sprawy. Użyczył nam ten oto luksusowy samolot. - mocno zaakcentowane słowo "użyczył". - Jeśli chodzi o uczesanie i brodę to wybacz… szpeciła mistrza, więc sam się tym zająłem. W jego dłoni pojawiła się brzytwa, której ostrość zaprezentował na swoim palcu. Uśmiechnął się do Mistrza. Spojrzał za okno i skrzywił się. - Cholera... Komitet powitalny. - zaklął pod nosem, liczył, że uda im się przybyć niezauważalnie.
W ich strone szło kilku uzbrojonych mężczyzn w czarnych kombinezonach, uzbrojonych po zęby.
- Poczęstuj się Mistrzu, a ja na chwilę wyjdę i wszystko załatwie. Proszę Mistrzu... Nie wychodź póki Cie nie zawołam. Nie chcę Cię narażać. - Sługa wstał i wyszedł z samolotu i ruszył w stronę komitetu powitalnego.
Uzbrojeni po zęby antyteroryści szli w stronę samolotu.
- Stać! Pokaż ręce! - grzmiał jeden z nich.
- Spokojnie... spokojnie, przecież nic się nie dzieje.
- RĄCZKI!
Sługa uniósł ręcę nad głowę i stał znudzony.
- Czy to konieczne?
- Gdzie ten drugi!?
- Jaki drugi? - udawał głupiego.- Jestem sam! Wolny strzelec, samotny wilk!
- Stać, nogi szeroko i ręce za głowe! - żołnierze zaczeli okrążać sługę. Było ich ośmiu.
Sługa uśmiechnął się i zaśmiał. Powoli zakładał dłonie za głową, aż nagle zmaterializował w nich tasaki. Napiął się nagle i rzucił się w przód do szarży. Żołnierze zaczeli ostrzał, ale każdy jeden nabój chybiał celu. Ubrany w garnitur z dwoma tasakami wydawał się przerażający, ale nagle jego ubranie zmieniło się w barbarzyńskie szaty w których Mielnik ujrzał go poraz pierwszy.
Przyzwany wojownik machnął jednym ostrzem w powietrze i zniknął. Tak się mogło wydawać, bo w tej samej chwili pojawił się za jednym z komandosów i ciął go paskudnie. Ciało podzieliło się na dwa kawałki. Sługa ponownie zniknął i pojawił się tuż obok kolejnego żołnierza i kolejnego, a każde takie jego mignięcie poprzedzało machnięcie tasakiem w powietrzu. Trzech napastników leżało martwych. Wtedy sługa zmienił strategię. Odbił kilka pocisków nożami, którymi następnie cisnął. Ostrza zawirowały w powietrzu i pozbawiły głów dwóch kolejnych żołdaków.
Kapitan wojskowych szybko sięgnął po krótkofalówkę i wezwać pomoc. Nie zdążył. Przeciwnik stał przed nim. Górował wzrostem i masywnością. Był olbrzymi. Zobaczył jego oczy w których widział szaleństwo, ale też premedytacje. Jego wróg był w pełni świadomy i usatysfakcjonowany tym co właśnie robił. Złapał kapitana za rękę w której trzymał walkie-talkie i zmiażdzył ją razem z urządzeniem. Żołnierz zawył z bólu co rozbawiło sługusa.
- Mówiłem spokojnie? Było słuchać.
W prawej ręcę sługi pojawiła się maczuga, która zamachnął i zmiażdzył głowę antyterrorysty. Nawet hełm nie był w stanie zablokować siły uderzenia rywala.
Pozostali dwaj żołnierze strzelali przerażeni w stronę wojownika. Ten spojrzał na nich spod wilczej skóry, która zdobiła jego głowę.
- Już mi się to znudziło. - rzucił sługa. Chwycił łańcuch, który okalał jego ciało i na jego końcu pojawił się wielki, ostry i przerażający hak. Zamachnął się nim i rzucił w jednego z pozostałych wrogów. Łańcuch owinął się wokół szyi. Wojownik szarpnął i urwał ją. Przyciągnął ją do siebie i spojrzał triumfalnie na łup. Ostatni komandos rzucił broń i ruszył do ucieczki.
- To nie ma sensu... - Odrzucił głowę zabitego i zmaterializował potężny topór. Byłe jego ulubioną zabawką i ukochaną bronią. Zamachnął się nim i w mgnie oka był już naście metrów dalej. Stał tuż przed ocalanym żołnierzem i... poćwiartował go.
Wojownik klasnął i ucieszony zaczął sprzątać bałagan. Wszystkie ciała wrzucił na jedną kupę. Przyzwał łopatę i wykopał niewielki dół. Wtedy przypomniał sobie o Mistrzu.
- Mistrzu, zaraz zlezą się tutaj tubylcy... hałas walki zawsze przyciąga prostaczków...
Bierz co trzeba i zwijamy stąd.

Wojak łapał ludzkie szczątki, które pod jego ręką malały do rozmiarów laleczek, coś jak barbie, Keny czy action-many. Wrzucał je do dołu, a potem zakopał. Uśmiechnął się w stronę mistrza i rzucił.
- Przepraszam... Trochę mnie poniosło.

Andrew
Andrew Poole siedział w małej kawalerce w South Hampton. Kościół zadbał, aby miał wszelkie niezbędne rzeczy. Pełna lodówka, najszybszy dostępny internet, kilka laptopów, telewizje z wszystkimi kanałami i bardzo wygodne łóżko. Mieli tutaj czekać na kolejne wieści.
Czas, który mieli mogli spędzać jak chcieli. Sługa hakera zapałała miłością do jego zajęcia i nalegała, aby uczył ją programowania, hakowania i obsługi komputera. Zależało jej na tym tak bardzo, że aby udowodnić jak jest pojętna i zdolna to przejrzała wszelkie poradniki w sieci i napisała swoją wersję sapera, a potem wirus, którego nie dało się wykryć żadnym antywirusem. Ba... Pierwszego dnia już odkryła deepnet i bardzo się zagłębiła. Była pochłonięta nową pasją. Kiedy nie siedziała z twarza wbitą w monitor to lubiła opowiadać. Miała wiele historii do opowiedzenia. Najciekawsze oczywiście były z nią w roli głównej. Jednak gołym okiem było, że wiele ukrywa nawet przed Mistrzem, czego o ironio, nie ukrywała. Wszystko w swoim czasie mawiała...
Nagle do ich mieszkanka wszedł posłaniec. Rozejrzał się po mieszkaniu.
- Przesadziliście w tym Londynie... Mieliście działać po cichu i w cieniu, a Wy co? Palicie pół stolicy... Jeśli ktoś nas z tym połączy... Oj nie chce wiedzieć co byłby to za skandal... - posłaniec był młodym księdzem, musiał być porządnym graczem, skoro był w to wszystko wtajemniczony.
- Ojtam... pare domów spalone... nikomu się przecież nic nie stało. Ucierpili tylko Ci co zasłużyli... poza tym nikt nas z tym nie powiąże... zatarłam wszelkie ślady. - odpowiedziała Sługuska.
- Kilka domów? Chelsea, najbogatsza dzielnica Londynu poszła z dymem... ale sąsiednie dzielnice też sporo ucierpiały...- ksiądz cały poczerwieniał, ale wziął głęboki wdech i zmienił temat.- Następnym razem musicie być ostrożniejsi. Jutro o świcie macie wykupiony rejs. Popłyniecie z tutejszego portu, aż do Ashdod. Tam przenocujecie albo nie... jak będziecie chcieli. Tam będzie czekał na was nasz samochód... on zabierze was do samej Jerozolimy. Tam macie opłacony porządny hotel... dostaniecie wspólny apartament. Udawajcie,
że jesteście turystami... może małżenstwem... zagrajcie to sensownie i realnie. W Jerozolimie czekać będzie na was ojciec Wilhelm Renbraum, nasz agent. On da wam kolejne wskazówki i będzie was informował. Nie zawiedźcie nas...
- poseł położył na stoliku kopertę.- Tutaj są bilety na rejs i karty kredytowe... Używajcie ich kiedy będzie trzeba... I błagam was... niech to co stało się w Londynie się nie powtórzy...
- Oj, weź niech ojciec tak nie smęci, przecież powtarzam, że nic się takiego nie stało...
no ale, skoro Posłaniec kościelny prosi to będziemy grzeczni... Prawda Mistrzu?
- spojrzała na Andrew i puściła oczko.
- To wszystko co miałem do powiedzenia... Jakby coś było potrzebne to w kopercie jest moja wizytówka. Dzwoncie o każdej porze. Jutro o świcie rejs, Zapamiętajcie. Amen.
- Z Panem Bogiem. - bohaterka rzuciła na pożegnanie i spojrzała na Mistrza.- Ma mistrz ochotę na partyjkę Bohaterów Mocy i Magii przed wyprawą?

Jean-Baptiste
Potężny mężczyzn stał w centrum okręgu. Wysoki, barczysty z srogim, ale spokojnym obliczem, posiwiałą brodą i łysą głową. To ostatnie nie umknęło uwadze przyzwanego sługi.
- Łysy? Liczyłem, że będzie trochę młodszy, ale i tak CHWALMY PANA! Dzięki Ci Panie, że pozwoliłeś mi powrócić i dopełnić me przeznaczenie.- Uknąkł i wymamrotał modlitwy po łacinie w wielkim pośpiechu. Powstał i spojrzał na Jeana.- Witam. Zapewne Ty mnie wezwałeś.
Nazywam się...
- potężny mężczyzna ukłonił się i przedstawił. Opowiedział trochę o sobie i uśmiechnął.- W imię Ojca, Syna, Świętego Ducha. W imię Mojego Pana przysięgam wierność i sprawiedliwość! Bedę mieczem na Twych wrogów, tarczą na kłopoty i Twym przewodnikiem! Obiecuję. Wypełnie każdy rozkaz, każde polecenie będzie dla mnie świętę. - Sługa rozejrzał się po pomieszczeniu i skinął głową. Klasnął w ręcę i w miejsce jego zbroi pojawił się tweed, eleganckie spodnie i błyszczące skórzane buty. Wyglądał teraz niczym wykładowca historii na Oxfordzie.
- Czy znajdę gdzieś tutaj modlitewnik? - zapytał, a potem dodał.- Mistrzu, nie mamy zbyt wiele czasu na siedzenie na miejscu. Zbierz wszystko co potrzebne, a kiedy będziesz gotowy to wyruszamy. Im szybciej dotrzemy na Ziemie Świętą tym lepiej. Mam zająć się przygotowaniem transportu czy Mistrz... sam chce? - Sługa czekał na reakcje Mistrza i jego rozkazy.
Nim Sługa skończył wypytywanie do pokoju rytualnego weszła kobieta, ta sama, która zostawiła paczkę. Była ubrana w dziwne szaty. Odsłoniła twarz i spojrzała na Maga i jego sługe.
- Nie zawiodłeś mnie Jean-Baptiste'a. Moi przełożeni wątpili w Twoje zdolności, uważali,
że powtórzysz klęski ojca, ale nie. Ty dałeś radę. Ty udowodniłeś swą wartość!
- kobieta przemówiła. Dokładnie zlustrowała sługe i uśmiechnęła się.- Cudowny okaz!
- Kim jesteś, co tu robisz i czego chcesz od mego mistrza? - bohater zrobił krok w stronę kobiety i spojrzał na nią groźnie.- Jeśli zrobisz jeden nieodpowiedni ruch to nie będę miał litości.
- Moja osoba nie jest tu ważna. Co Ci powie moje imie i nazwisko? Nic... Jestem tylko głosem, miałam przekazać twemu Mistrzowi listy, relikt i wskazówki, a kiedy udało mi się wypełnić pierwszą część planu to wierzę, że posłucha i reszty... Nie przerywaj mi! Wiem kim jesteś i powinieneś być mi wdzięczny, bo bez mojej ingerencji nie byłoby Cię tutaj. - Sługa przystanął, ale był gotowy, aby natychmiast zareagować. Pozwolił kobiecie mówić dalej.- Paniczu Bourbon... Musisz zdobyć Graala i oddać go w moje ręcę. Wtedy dowiesz się gdzie i kim jest Twój ojciec, a także wiele... wiele więcej... Rozumiesz? Pomożemy wam się dostać do Jerozolimy... Udostępnimy wam nasz środek transportu. Gotowi do drogi?
Sługa nagle sposępniał i zerknął na Mistrza, a następnie przekazał mu swoje myśli telepatycznie. - Co mam z nią zrobić Panie?


Konrad Werter
- To niezbyt przyjemne miejsce do zawierania znajomości. - Rzucił sługa rozglądając się po kanałach. Bohater uśmiechnął się, przywitał i przedstawił nowo poznanemu Mistrzowi. Był wysoki, dobrze zbudowany i porządnie uzbrojony. Nosił pięknie zadbaną ciemną brodę, a z jego oczu biła uczciwość i serdeczność. Uśmiechał się do Mistrza.- Dokąd tam pędzimy mogę zapytać?
Nagle z oddali usłyszeli odgłosy biegnących ludzi i ich dyskusje.
- Tam pobiegł! Musimy go dorwać! - darł się jeden. Było ich trzech. Każdy z nich był ciężko uzbrojony i twarze mieli zasłonięte czarnymi chustami. Widocznie się wściekli kiedy zauważyli, że Werterowi udało się przyzwać sługę. Staneli kilka metrów od nich i przyglądali się im do czasu, aż jeden z nich wyszedł przez szereg i zaczął mówić.
- Nazywam się Abdul-al-Mussail. Jestem Emisariuszem. Czarodzieju... widzę, że udało Ci się przyzwać sługę... To przykra nowina, ale nie ma tego złego co by na dobre ni wyszło prawda? - rozpoczął.- Mam nadzieję, że jesteś mądrzejszy niż wyglądasz... Oddaj nam swego sługę po dobroci, a włos Ci z głowy nie spadnie, a jeśli nie... To będziemy musieli was zlikwidować. Rozumiesz?
Sługa zrobił krok w stronę agresorów, a Ci lekko dygneli nie wiedząc co robić.
- Jeszcze raz odezwiesz się w taki sposób do mojego Mistrza, a już nigdy nie będzie Ci dane mówić. Rozumiesz? Jeśli któryś was go tylko tknie, krzywo spojrzy lub odezwie się takim tonem jak Twój, to was posiekam. Rozumiesz?
- Widzę, że się nie dogadamy... Panowie, zabić ich... - emisariusz wydał rozkaz, a pozostałych dwóch zaczęło ostrzeliwać ich z swoich mocno zużytych AK47.
Bohater szybko sięgnął po scimitar, machnął nim przed sobą, a podmuch powietrza odbił nadlatujące naboje w stronę strzelców. Część z nich dosięgła celów. Terorryści zawyli z bolu i wściekli rozpoczeli ostrzał z większą furią i pasją niż wcześniej. Tego chyba sługa oczekiwał. Zakręcił młynec ostrzem nad głową. Wokół niego zaczął wirować wiatr i wicher rósł z każdym obrotem miecza. Wszystkie naboje zostały wyłapane i kręciły się wokół bohatera. Strzelcy nagle przerwali ostrzał. Ich magazynki były puste. Wtedy też sługa przestał kręcić ostrzem. Małe tornado wypełnione pociskami przyśpieszało mimo to.
- Co do!? - warknął Abdul.
Zobaczyli tylko uśmiech przywołanego bohatera, który machnął dłonią i małe tornadko zniknęło... ale pociski poleciały w stronę agresorów. Naboje poprzebijały ich doszczędnie. Ich ciała wyglądały jak szwajcarski ser. Bohater pokręcił tylko głowy niezadowolony.
- Bardzo złe warunki do zawierania znajomości. Mistrzu, mam propozycję. Może poznamy się przy filiżance herbaty? Coś mi się wydaje, że wiem gdzie znajdziemy przyjemny lokal z najlepszą herbatą i dobrym ciastem. Warto będzie poznać się lepiej jeśli mamy współpracować. - Sługa uśmiechnął się i czekał na odpowiedź Mistrza.

Leszek
- Co Mistrz sobie myśli!? Że skoro kobieta to gorsza? Nie! Udowodnie Mistrzowi, że mimo to,
że jestem kobietą... Nie! Dzięki temu, że jestem kobietą zdobędziemy Graala. Koniec z ukrywaniem się pod męskim nazwiskiem! Koniec z tymi wszystkimi obelgami. Udowodnie, że kobieta nie znaczy gorsza, o!
- zakleła kilka razy pod nosem, a potem ponownie zróciła się do Mistrza.- Musimy wszystko dokładnie zaplanować. Przygotowanie to połowa sukcesu. Musimy być zawsze o krok przez przeciwnikiem. - Postać spojrzała w niebo, a następnie rozejrzała się po lesie.- Ładnie tutaj.
Bohaterka wyjęła z szat pamiętnik i zaczęła coś notować i mamrotać pod nosem.
- Dobrze Mistrzu, skoro wiesz kim jestem to chciałabym dowiedzieć ię czegoś o Tobie, Twoim celu i jak Mistrz planuje dostać się do Graala i go posiąść. - kobieta rozpoczęła wywiad, a każdą odpowiedz zamierzała zanotować. Była skrupulatna do szpiku kości i każda informacja, nawet ulubione danie było dla niej cholernie ważne.

Nicolai PW
5 października 2017, 19:36
- Alko... hole? - Wania dopadł do torby i zaczął intensywnie przeglądać jej zawartość. - Zaraz, co to? Gorzka Zaporoska? Przecież za to moglibyśmy mieć ze dwie Jelcynówki? Co my milionery żeby kupować flaszki po piętnaście złotych sztuka?
- Kiedy Mistrz powiedział dokładnie na odwrót. Jeśli nie przekręcam to leciało to tak: "Mam garnitura, jestę milionerę. Ładuj Gorzką Zaporoską, nie będę przecież pił tych Jelcyńskich Szczochów!" - Sługa wzruszył ramionami i uśmiechnął się serdecznie.

Wujaszek niestety nie zdążył odpowiedzieć, bo pojawił się komitet powitalny, a Wojownik pognał podjąć go hakiem i tasakiem. Patrząc na jego dziki taniec Kloszard uświadomił się, że nie ma zielonego pojęcia kim jest jego sługa. Zaczął więc analizować styl jego walki. Prędkość tak ogromna, że wygląda to tak jakby przecinał odległość dzielącą go od oponenta. Lewy hak robiący ze szczęki jesień średniowiecza. No i przychodzenie na strzelaninę z nożami.
- Wiem! Ja wiem kim Ty jesteś! - Wujaszek zawołał i aż przyklasnął. - Ty jesteś Oleg ze Szczekawicy! Kiedy Cię wypuścili z mamra!?

===

- Niedobrze mi... - Oznajmił Mielnik do Wojownika kurczącego zmasakrowane zwłoki do postaci zdekompletowanych Kenów i puścił na ziemię siarczystego pawia.
- Spokojnie Oleg, to nie przez ten widok... pół roku garowałem na Centralnym, nie takie rzeczy się widziało. Po prostu zrobiło mi się niedobrze. Wątroba nieprzyzwyczajona do szlacheckich wódeczek. Hehe... - Wytarł usta w rękaw i rozejrzał się co trzeba wziąć. W zasadzie poza torbą pełną brzęczących butelek nie widział nic wartego zachowania.
- Dobra, to uciekamy... Ty mnie pokazałeś jak się łamie piszczele to ja Tobie pokaże jak sobie radzić kiedy przewaga liczebna jest zbyt przeważająca. - Mówiąc to otworzył kontener na śmieci, wrzucił do niego torbę, a następnie sam się do niego wpakował. - Szybko, wchodź... może i śmierdzi, ale miejsca dużo. Ze dwóch drabów takich jak Ty, by się zmieściło.

Kammer PW
5 października 2017, 22:48
Rytuał się powiódł. Towarzysz wyprawy sprawiał wrażenie dobrze… przygotowanego do trudów podróży, walki, wojaczki i w ogóle do niesprzyjających warunków. Jego historia również zdawała się być ciekawa, Bourbon pamiętał o tej personie. Krótka historia jego czynów tchnęła nieco życia w jego skostniałe sny doskonałego społeczeństwa, doskonałego, bo uporządkowanego. Społeczeństwa feudalnego. Kiedyś to było coś, ten system pięknie działał przez rozliczne lata. Potem do kilku Wielkich Katastrof i ludzkość powoli zaczęła się pogrążać w chaosie.

- Ach, modlitewnik, mówisz… Znalazłoby się coś takiego, ale raczej mało reprezentatywne by to było… Większość religijnych przedmiotów zabrała ze sobą moja matka, gdy odkryła w sobie powołanie i wstąpiła do zakonu. Właściwie, to możemy się do niej nawet dziś udać… Myślę, że znaleźlibyście wspólny język, matce generalnie, mam wrażenie, nieco brakuje towarzystwa. – zasępił się – Zaginięcie ojca było dla niej… ciosem. Wypadałoby się z nią pożegnać, skoro ja mam wyjechać, a jestem ostatnią osobą z rodziny w mieście, więc… W sumie to może z nami pojechałaby, wszak Pielgrzymki do Ziemi Swiętej mogą zainteresować zakonnicę, zakonnice – poprawił się – Co do transportu – skrzywił się – mogę nas w ostateczności teleportować, ale to będzie złamanie kilku konwencji. Najwyżej polecimy samolotem, to będzie szybkie, sprawne i nawet w sumie tanie. Co…

Jeanowi-Baptiste’owi lekko szczęka opadła, gdy panna w czerni weszła i zaczęła ordynować, co mają zrobić. Zabrzmiała cokolwiek… impertynencko.
- Witam w moich skromnych progach, mademoiselle maîtresse de nuit, mam nadzieję, że się panienka dobrze w nim rozgościła – rzucił, gdy już wróciła mu mowa. – Bez obaw, wraz z moim towarzyszem ruszymy do Jerozolimy najprędzej, gdy tylko będziemy w stanie. Na razie dziś pojedziemy pogadać z moją matką. Jak pewnie panienka wie, mojego ojca nie ma, więc to ja winienem się zaopiekować starą matką. Ach, co do transportu, rozważymy, zastanowimy się, proszę zostawić jakąś wizytówkę czy coś, poproszę Luca, by się skontaktował, gdy podejmiemy dec… - Nagle sobie coś uświadomił. – Czy można wiedzieć, skąd się panienka wzięła? Nie przypominam sobie, bym pozwolił wpuszczać ludzi do mojego domu bez mojej wiedzy… I jak tu panienka trafiła? Czyżby bywała tu wcześniej i miała rozeznanie? – To było dziwne. Od niej pachniało lekko jakąś perfumą, ale nie kojarzył, by czuł ją wcześniej w swoim domu.

- Na razie bez żadnych gwałtownych zachowań – rzucił telepatycznie do servanta – Ona jest… niebezpieczna nie sama z siebie, lecz przez to, że jest narzędziem w rękach niewidocznych dla nas… Likwidacja jej nie uwolni nas od… opresji. A ona sama może okazać się być przydatna. Zalecam spokój i chłodną analizę tego, co ona mówi i czyni. Ale – kontynuował po krótkim namyśle – co ty o niej sądzisz?


Belegor PW
5 października 2017, 23:35
Konrad ledwo wstał dzięki pomocy sługi gdy pojawili się agresorzy. Poczuł wyjątkowy niesmak na ich widok. Nie docenił ich nieustępliwości. Pierwszy raz słyszał o Emisariuszu. Gdy uzbrojony żołnierz zadał mu bezczelne pytanie Werter przygotował odpowiednią ripostę, ale niestety nie miał okazji zabłysnąć. Sługa wszystkim się zajął.
Werter przetarł zakurzone okulary widząc jakie cuda wyczyniał sługa. Był pod wrażeniem jego zdolności. Poczuł się pewniej:
~Miałem dobre wyczucie. Może nawet trafił mi się najsilniejszy sługa.~
Gdy Sługa wykończył przeciwników Werter rozejrzał się po podziemiach świątyni. Rozpoznając ślady architektury judaistycznej wyjął z kieszeni dwie jarmułki. Odpowiedział towarzyszowi:
- Zaiste masz racje mój Sługo. Przygotowałem lepsze miejsce, ale jak zdążyłeś zauważyć...tubylcy nie przepadają za czarodziejami. Martwi mnie, że nie wiem czyim emisariuszem był ten cały Abdul. Zakładam jakiegoś ważnego imama, ale żeby uzbrojeni muzułmanie po mieście żydowskim...muszą mieć po swojej stronie maga, albo ja się słabo zabezpieczyłem. Odnalezienie tego Graala może być trudniejsze niż myślałem. Mam plan, który nam ułatwi zadanie ale...

Spojrzał ukradkiem na swojego sługę. Ukłonił mu się i odrzekł:
- Ale przepraszam, gdzie moje maniery. Jestem Conrad Werter i zgadzam się na Twoją propozycję. Przy okazji może nawet coś zjemy. Co do otoczenia...mogło być gorzej. Jesteśmy w podziemiach synagogi, więc jeśli chcemy wyjść niezauważeni musisz to założyć.

Podał jarmułkę słudze i wyjaśnił:
- Na ten czas musimy udawać turystów. Od tej pory przy ludziach nazywam się Joachim Lelewel, zaś do Ciebie będę się zwracał jako Józef Pitler. Jesteśmy turystami z Chełma. To takie znane z Żydów miasto polskie. Izrael lubi Polaków, a zwłaszcza polskich żydów. Zatem jeśli wyjaśniliśmy tą kwestie to prowadź mój Sługo. Jaką wolisz herbatę? Zgaduje, że białą - bo szlachetna, ja pomimo skóry wolę czarną. Ma moc taką samą jak jej imiennik na polu bawełny.

Bacus PW
7 października 2017, 14:16
Jean-Baptiste
Kobieta spojrzała na czarodzieja i przytakneła. Była winna obu mężczyzną wyjaśnienia.
- Dobrze, w przyszłości lepiej dobieraj stróżów. Wystarczyło proste zaklęcie kontroli umysłu, aby wykonali każde moje polecenie. Panie Bourbon... obserwujemy pańską familię od dziesięcioleci. Wiemy o was wszystko, znamy każdy centymetr wasze domu, znamy wasze zwyczaje,
rytuały i dziwactwa... Nasza organizacja ma na celu kontrole i utrzymanie porządku na świecie. Każde odchylenie... musimy naprostować. Takim odchyleniem jest Wojna o Świętego Graala... Jednak Graal jest kapryśny i wielu próbowało przed Tobą. Między innymi Twój ojciec. Zawiódł, ale... jego syn okazał się udaną inwestycją. Czarodzieju. Jesteś inteligentnym człowiekiem, wiesz co robić.
- Dziewczyna podała mu wizytówkę i ruszyła w stronę schodów. Zatrzymał ją opancerzony mężczyzna stojący przed nią. Blokował jej przejście.
- Gdzie Ci tak śpieszno. - zapytał Servant i podszedł do niej bliżej. Przyjrzał się jej i telepatycznie odpowiedział do Mistrza.- Nie można jej ufać... ale zagrajmy w jej gre, a jak dowiemy się dla kogo pracuje i czego ten ktoś od nas chce... to zakończymy te farse.
- A więc to Twój Noble Phantasm? Liczyłam na coś... bardziej widowiskowego.
- Mistrzu... Bardzo chętnie poznam Pańską matkę. Mogę wyruszyć w każdej chwili! A nasz gość... pójdzie z nami. Prawda?
Kobieta poczuła dziwne uczucie i emanującą od sługi potęgę.
- P...Prawda.
- Wspaniale! - Sługa uśmiechnął się i machnięciem dłoni odwołał opancerzonego przywołańca i okazał gotowość do wyprawy.- Mam nadzieję, że Mistrza matka mnie... polubi.

MIELNIK
Sługa pojrzał na swego Mistrza zafrasowany. Powątpił teraz w sens tej współpracy i rozejrzał się po okolicy w poszukiwaniu ratunku. Zaczął teraz myśleć o całej tej sytuacji. Co robił kontener na takim odludziu? Czemu jego Mistrz pierwsze co zrobił to schował się w nim, a co ważniejsze dlaczego tak szybko ich zlokalizowano. Uśmiechnął się i wskoczył do kontenera.
- Nie mam takich umiejętności jeździeckich jak Rider czy Saber, ale chyba poradzę sobie z tym... Jak się tym steruje? - Sługa zaczął z obrzydzeniem przebierać w śmieciach i z każdym ogryzkiem, skórką od banana i zużytą chusteczką coraz bardziej chciał kogoś udusić.
- Panie władzo, mówię Panu! Tutaj! Tutaj była jakaś strzelanina! Widzi Pan! Samolot nawet,
a rano go tu nie było!
- ktoś zbliżał się do nich. Sługa zamilkł i przyłożył dłoń do ust Mistrza, aby ten nie memłał, ciapał i gulgał swoje trunki. Bohater zamierzał podsłuchać co się dzieje.
- Ślady po kulach. Ktoś ostrzeliwał ten samolot. - ocenił inny głos. Krzyknął coś i potem zawołał.- Halo! Jest tam ktoś? Halo? Chyba pusty... kto by zostawił samolot na takim odludziu, otwarty i niestrzeżony? To mi śmierdzi.
- Może to zasadzka?
- A może nie. Sprawdzę to. - po kilku minutach znów odezwał się ten głos.- Znalazłem trochę bagaży. Luksusowe ubrania, zegarki, elektronika i teczki z dokumentami. Prawdopodobnie Ruskimi.
- Rosjanie!? Trzeba dzwonić do ONZ, Nato! To naruszenie naszych granic!
- Uspokój się... Wygląda mi to na uprowadzenie. Wezwę posiłki i zbierzemy tropy, przeczeszemy okolicę i zbadamy te sprawę. Dziękuje obywatelu za praworządną postawę!
Mężczyźni wymienili jeszcze pare zdań między sobą.
Sługa widocznie nie był zachwycony.
- Mistrzu... Co teraz? Mam ich wysiekać? Uciekamy czy co? Jeśli tu zostaniemy to nas znajdą... a tego nie chcemy... czy chcemy? - wyszeptał do Mielnika.

Konrad Werter
Sługa wysłuchał swego Pana i zgodził się. Przyjął ubiór i założył go. Czuł się głupio, ale dla dobra sprawy trzeba się dostosować. Zanim ruszyli sługa cofnął się do ciał i je przeszukał. Nie znalazł w ich ubraniach nic ważnego. Zirytowało go to.
- Musimy iść. Tacy jak Oni nigdy nie są sami. Jak ich towarzysze zauważą, że Ci długo nie wracają to zaczną się poszukiwania. Nie mam ochoty na więcej takich potyczek, są... bzdurne.
- wypowiedział bohater i zaczął prowadzić Mistrza. Szybko wyprowadził go z katakumb i prowadził wąskimi uliczkami.- Mistrzu, musimy być bardziej niż ostrożni. - ciągnął dalej.- WIe mistrz kim mogli być Ci ludzie? Albo czego chcieli?
Dotarli do małej, ale bardzo przyjemnej kawiarni. Jasne i czyste wnętrze. Przy stolikach siedziało trochę turystów i degustowali swoje zamówienia. Sługa usiadł przy jednym stoliku i ruchem dłoni zaprosił swego Mistrza. Wziął karte dań i ją przeWERTERował. Zdumiało go co widział.
- Pytał mnie Mistrz jaką lubie herbatę... Najbardziej lubię pić herbate po arabsku. Jednak... nigdy za życia nie pomyślałbym o herbacie z czarnego bzu, pomarańczowej czy malinowej. Nie wiem co wybrać, hm... - zawołał machnięciem dłoni kelnera i złożył zamówienie.- Poproszę o dzbanek gorącej wody i po torebce każdej waszej herbaty, a do tego kawałek sernika. - spojrzał na kelnera, który wyglądał na oszołomionego wyborem Servanta.- Czeka nas długa rozmowa, a ekhem... mam delikatne gardło. - skłamał.
Spojrzał na Mistrz i czekał, aż ten złoży zamówienie, a potem... Rozpoczął rozmowę na każdy możliwy temat. Oczywiście wypytywał Mistrza o jego planie wojennym i celu.

Renato
Renato został zaprowadzony do specjalnej izby ukrytej głęboko w katakumbach Watykanu. Prowadził go ojciec Alphonso D'Agostino. Wyglądał na mocno podekscytowanego, ale równie zdenerwowanego.
- Nikt nie może się dowiedzieć o tym co... zobaczysz i zrobisz. To tajemnica najwyższej wagi. Wtajemniczono w to tylko kilka osób. Nie zrozum mnie źle o.Renato, ale musimy być bardzo ostrożni. Nawet wśród hierarchów kościelnych znajdują się tacy, którzy działają na własną rękę.
ojciec D'Agostino zatrzymał się przed pewnymi drzwiami. Przeżegnał się.
- Niech Bóg ma nas w opiece. - otworzył drzwi i zaprosił do środka Blazqueza. Pokój był praktycznie pusty i wyglądał jak cela. W rogach zawieszono pochodnie, które oświetlały pokój. na podłodze namalowano magiczne symbole, a na środku leżał grot. W cieniu stał mężczyzna odziany w białe szaty z kapturem zarzuconym na głowę.
- Odpraw rytuał magu. - zlecił ojciec Alphonso, a tajemnicza postać skineła i rozpoczeła inkantacje. Symbole rozbłysły nienaturalnym światłem, pokój wypełniły wyładowania elektryczne. Ojciec D'Agostina chwycił Renato za ramie i z uśmiechem rzucił.
- Zaraz poznasz swojego sługę.
Rytuał zakończył się rozbłyskiem światła. Na środku kręgu stał niski meżczyzna z kozią bródką w todze. Ukłonił się, ale milczał.
- Teraz Twoja kolej. - powiedział Alphonso do Renato i popchnął go w stronę czarodzieja, który złapał księdza za ręcę. Wymamrotał inkantacje.
Blazquez poczuł potężny ból i ogień. Nagle na jego dłoni pojawiło się coś na wzór tatuażu.
- Ojcze Renato. Przedstawiam Ci Romana Torqueni. Maga, który za pewną opłatą obiecał oddać nam swego sługę... Dziękujemy Romanie. - Alphonse pstryknął palcami, a do celi wszedł ubrany na czarno inkwizytor, który milcząc stanął w drzwiach i... zastrzelił czarodzieja. Ten padł na ziemie.
Sługa rozglądał się zdziwiony, ale dalej milczał. Czekał na wyjaśnienia.
- Ojcze Renato... jakieś pytania? - zapytał D'Agostino.

Nicolai PW
8 października 2017, 12:02
Wania poczuł na plecach coś z czym był doskonale zaznajomiony i nie był to deszcz kapiący na Ciebie kiedy śpisz pod chmurką. To było spojrzenie dezaprobaty. Ludzie posyłali mu go regularnie. A to kiedy sikał do fontanny na rynku. A to kiedy puścił bąka w tramwaju. A to kiedy wyciągnął od przechodniów dwa złote na chleb, a kupił sobie za to piwko. Zdążył się przyzwyczaić i nauczyć, że najlepiej zignorować je, ale teraz było z jakiegoś powodu inaczej. Ciężko powiedzieć czy to Wojna Świętego Graala na niego wpłynęła, czy to raczej z powodu stężenia alkoholu we krwi spadające poniżej wartości progowej.

- To był ten... - Wymamrotał niewyraźnie. - ... to był mój plan. On był od początku. Bo ten... samolotem to po mieście my nie ten... nie pojeździmy. Dlatego chciałem no... poczekać aż podjadą po nas, wtedy będziemy... będziemy mogli przejąć ich samochody. I no... patrz, oni to są policjanty. Wszędzie wjedziemy w mundurach i na kogutach. To no... przewaga, chyba. Tak mi się przynajmniej wydaje. No i wiesz... możemy ich teraz tego całego, no... zaskoczenia wziąć. - Kiedy to mówił pot spływał mu z czoła. Dawno nie stanął przed takim wysiłkiem intelektualnym. Nawet to jak musiał wytłumaczyć straży miejskiej, że ten bobek obok to wcale nie jego nie może się z tym mierzyć.
- To ten... Ty wyskocz i no... porozmawiaj z nimi po swojemu czy coś. Masz Oleg doświadczenie w rozbojach, więc ten... pamiętaj, że żadnych świadków, bo ten... znowu Cię do ciupy wsadzą, a to byłaby już recydywa. Ja zostanę no... tutaj, będę ten... pilnować czy ktoś nie chcę Cię zajść albo jakiś świadek ten no... uciec. Tylko tych mundurów całych nie poniszcz, bo będziemy w nich chodzić po mieście. Ja wiem Oleg, że Ty jesteś cięty na bagiety,
ale ten... czasem trzeba się hamować.
- Kiedy Sługa ruszył do boju Wania sięgnął ręką po prawie dobrą kanapkę, na którą miał oko od dłuższego czasu i zaczął ją pałaszować ze smakiem obserwując cały czas sytuację.

Belegor PW
8 października 2017, 13:25
Konrad widząc niesmak na twarzy swego sługi odparł:
- To dla dobra misji...wytrzymasz.
Idąc wąskimi uliczkami Werter odrzekł:
- Nie jestem pewien, ale możemy wykluczyć Watykan i jego inkwizytorów. Gdyby to byli oni...byłbym już martwy. Oni działają z cienia...mrocznie jak na światłych ludzi. Oficjele Izraela również odpadają. Przedstawił się jako Abdul...muzułmańskie imię. Zachowali się również jako amatorzy...gdyby wiedzieli jak postępować z czarodziejami najpierw by zabezpieczyli teren bym nie mógł użyć własnej many. To nowy gracz...albo lokalni imamowie się zabrali, albo to Ci od Palestyny. Później Ci wyjaśnię.

Sługa trafił na doskonałą kawiarnię. Werter również przeWERTERował kartę i dołączył do zamówienia:
- Dla mnie to samo, tylko że zamiast sernika będzie szarlotka z bitą śmietaną i kanapkę z koszerną wołowiną. Kanapka i herbata na początek. Człowiek nie wielbłąd, pić musi.

Gdy otrzymali swoje herbaciane dzbany Werter zaczął wyjaśniać:
- Jeśli to Palestyna, zapewne chciała użyć Cię do zdobycia Graala. Wszyscy się o niego biją. Palestyna pewnie chciałaby za jego pomocą uzyskać niepodległość lub zmienić historię tak by Izrael nigdy nie powstał. Imamowie raczej w niego nie wierzą, lub nie chcą wierzyć. W tym wypadku chcieli mnie zabić, a Ciebie użyć do zniszczenia go. Watykan wie, że nie jest to kielich, z którego pił Jezus Chrystus podczas swojej ostatniej wieczerzy. Zapewne chcą zachować wszystko w tajemnicy. Izrael...jak to Izrael widzi w Graalu korzyść, a może nawet broń przeciwko zagrożeniu z państw islamskich. Jednym słowem - Polityka. Szkoda słów.

Prawdziwym zagrożeniem...są inni czarodzieje. Nie wiemy ilu jest już w Jerozolimie i ilu przyzwało swe sługi. Musimy działać ostrożnie... Mam plan działania. Będziemy zmieniać każdego dnia lokalizację. Z powodu używania magii łatwo będzie można nas znaleźć. Co do Graala- ja go nie pragnę.

Konrad wyjął naszyjnik i krwisto-bursztynowym kamieniem. Wyjaśnił:
- To jest spuścizna mojego rodu. Próbuję odtworzyć Kamień Filozoficzny. Dzięki niemu uzyskam nieśmiertelność o jakiej nawet Einzbernom nie śniło. Graala chcę tylko przebadać, bowiem wierzę, że dzięki temu odkryję czego brakuje mojemu kamieniowi do doskonałości. Gdybym zażyczył, to byłaby droga na skróty. Nie cierpię iść na łatwiznę...zniweczyłoby to lata mojej pracy. Nie martw się...

Werter łyknął herbaty z czarnego bzu i dopowiedział:
- ...jestem świadom, że również Słudzy pragną Graala. Gdyby tak nie było, nie opłacałoby się wam wracać jako nasi Słudzy. Pomogę Ci spełnić Twoje życzenie. Jakiekolwiek by ono nie było. Jak tylko zbadam Graala, dam Ci go i zrobisz co zechcesz.

Po drugim łyku herbaty wreszcie ujawnił swój plan:
- Z Twoją wiedzą będziemy mogli zlokalizować najważniejsze punkty, w których przecinają się żyły magiczne. Połączę je z Tobą, dzięki czemu nie zabraknie Ci many. Nie zablokuje jej jednak innym, gdyż zauważą moje działania. Ustawię za to golemy szpiegujące. Będziemy wiedzieć kto i kiedy z nich skorzysta. Kiedy zlokalizujemy ich kryjówki, spróbujemy ich na siebie nakierować. Głównie po to by poznać ich sługi. Kiedy poznamy ich Noble Phantasmy, dowiemy się kim są ich słudzy i wykorzystamy ich słabe punkty w razie konfliktu. W skrócie rozpoznanie terenu, infiltracja, a potem metodyczna eliminacja. Co sądzisz o moim planie? Jestem otwarty na sugestie...jak kat przed wykonaniem roboty.

Garett PW
8 października 2017, 14:10
-No świetnie, trafił mi się Sługa z kompleksami - pomyślał Leszek. - Poczekaj chwilę, doprowadzę tylko pogodę do normy.
Jak powiedział, tak zrobił. Wystarczyło jedynie przekreślić runy na drzewie aby zaklęcie przestało
-No dobra, na czym to skończyliśmy? Ach tak, jestem Leszek Cebulski, Wielki Żerca Wiary Rodzimej. Mym życzeniem jest przywrócić Święte Imperium Wielkiej Lechii do dawnej chwały, zanim zostało zniszczone przez wrogów rozwoju! Tak, rozwoju, ponieważ w Imperium stawialiśmy na rozwój magio-technologii przy jednoczesnym zachowaniu równowagi z naturą, dzięki czemu nigdy nie musieliśmy się obawiać Bestii Gai! Niestety, zostaliśmy zgładzeni podstępem, a teraz świat pędzi ku zagładzie. Dlatego właśnie nasz cel jest słuszny i od dawna przygotowaliśmy się do wojny, analizując wszelkie możliwe scenariusze na podstawie obserwacji Fałszywych Wojen Graala. Naszym celem jest Jerozolima, co oznacza, że musimy uważać na klasy rycerskie, w które wcielić się mogą krzyżowcy i saraceni, mający tam przewagę terenu. Jeśli Assassinem będzie Hassan, tak jak to się dzieje w 90% przypadków, to także będzie silniejszy niż gdziekolwiek indziej. Dlatego właśnie przyzwałem cię w Polsce, aby twoja sława wśród ludzi uczyniła cię potężniejszą. Co prawda trochę osłabniesz jak już opuścimy kraj, ale i tak będziesz silniejsza niż jakby przyzwał cię na miejscu. Wciąż jednak pomimo tego, iż znajduje się na naszej ziemi, to powinniśmy uważać. Istnieje szansa, że rosyjscy agenci oraz wysłannicy kościoła wyczuli promieniowanie magiczne jakie niesie za sobą przeprowadzenie rytuału.

Felag PW
9 października 2017, 22:37
Renato posłusznie skierował się za ojcem D'Agostino. Kojarzył go trochę z wcześniejszej służby - był jednym z tych młodszych i ambitnych. Pewnie wybił się przy Franciszku I...
Sprawa od początku wydawała się dziwna i tajemnicza. Co takiego chcieli mu pokazać? Ale raczej nie było powodów do niepokoju... Tylko przeczucia.
Aż wszedł do małej piwnicy, w której były dziwne znaki i jakiś czarownik. Blazquez próbował coś powiedzieć:
- Co to... - ale przerwał mu czarownik, chwytając go za rękę i zostawiając mu tam dziwny tatuaż. Po wszystkim, w głowie Renata wrzało. Przy pierwszej możliwej okazji wyrzucił z siebie swe wątpliwości:
- Oczywiście, na Boga, że są. Co to ma wszystko znaczyć? Kim był ten heretyk i co to za znaki Szatana? I od kiedy Watykan zajmuje się okultyzmem?
Chyba dobrze się stało, że wróciłem. Ktoś musi tu zaprowadzić porządek.

Andruids PW
10 października 2017, 01:07
Andrew poczekał na wyjście upierdliwego klechy i uśmiechnął się do swojej Sługi, rozjaśniając twarz zastygłą w nerwowym skupieniu podczas kazania. Dobrze, że nikt nie pytał o detale tego "małego" incydentu, ani nie wyciągnął poważnych konsekwencji. Już sama samowolna decyzja o wzięciu udziału w Wojnie mogła skończyć się nieprzyjemnie w skutkach, a co dopiero następujące po niej wypadki.

Wspomnienie tej nocy wróciło do maga w jednej chwili z pełną klarownością. Przyzwana Sługa okazała się energiczną i rezolutną damą, ale także wybuchową, a Andrew tylko rozdmuchał płomień żarzący się jeszcze za jej życia i razem sprawili przetrawionemu zgnilizną Londynowi gorącą niespodziankę. Dało to też doskonałą okazję sprawdzenia mocy Heroicznej Duszy.

- Z przyjemnością moja droga, z tobą zawsze. Idzie ci coraz lepiej i jeśli tym razem nie będziesz nadużywać Armageddonu, to nie stracisz tak szybko swojej armii. Spowolnienie i przyspieszenie to podstawy, możesz mi wierzyć.
Naprawdę był zadziwiony jej postępami, nauką na błędach i obracaniem podbramkowych sytuacji na swoją korzyść, nie mówiąc już o zuchwałych, samobójczych zrywach.
- Może przy okazji opowiesz mi trochę o wojnie? Jesteś w końcu weteranką.

Kammer PW
10 października 2017, 18:36
Jean-Baptiste prychnął.
- To tłumaczy naprawdę wiele. Może i mieszkanie wygląda na zabałaganione, ale wiem co gdzie jest. Ale mimo tego często miałem wrażenie, że niektóre rzeczy są gdzie indziej niż je położyłem… Przynajmniej już wyszko jest jasne… Ale to nie jest aż takie złe, przynajmniej będziecie wiedzieć, gdzie moja siostrunia schował moje pieniądza z komunii. I mojego zabawkowego de Gaulle’a. I moją pierwszą kolejkę. – Westchnął – Dobra, mniejsza z tym. Będzie trzeba się zebrać do klasztoru, potem pogadamy, co wyście tu ciekawego widzieli. To ja się przebior… Hm. – Zlustrował okiem panienkę – Nie sądzę, by wpuszczoną panienkę do klasztoru w takim stroju, mademoiselle… - urwał na chwilę, zerknął na wizytówkę, którą cały czas trzymał w dłoni. Pysznił się na niej napis Charlotte Haillet - architecte, stylizowany na budynki z różnych epok, całkiem ładne. Poniżej był jakiś numer telefon, mail, adres, pewnie fałszywy, typowa wizytówka. – Charlotte. Na szczęście po matce i siostrze została całkiem pokaźna garderoba. Do tej pory się nieco kurzyła, na szczęście dziś się przewietrzy!

Złapał Charlotte protekcjonalnie za ramię i zaprowadził w asyście servanta ją kilka pokoi dalej do ocienionej garderoby nie zważając uwagi na jej sarkanie. Pomieszczenie było długie i wąskie, unosił się w nich nikły zapach ciuchów.

- Generalnie większość tych ubrań zatrzymała się stylowo w latach 60. i 80., ale mam nadzieję, że znajdziesz tutaj coś odpowiedniego. Bez obaw, nic tu nie filmuje. ja potrafię uszanować intymność innych – mrugnął i wyciągnął z któregoś regału torbę – Swoje ubrania możesz, nie wiem, dać tutaj, potem się przebierzesz, jak wrócimy z zakonu. Jak skończysz, zejdź do salonu i zjedz sobie parę czekoladek, drogę znasz – rzucił z przekąsem. - Cześć. – wyszedł z Servantem i zamknął drzwi

Ruszył do gabinetu.
- Dobrze myślisz, zgadzam się z tobą. – rzucił telepatycznie do servanta – zagramy w jej grę. Ale nie będziemy bezbronni. My też mamy parę asów w rękawach, tak przynajmniej sądzę.

Zaraz po przyjściu do gabinetu, włączył kamerę z garderoby pań. Do tej pory była ona wyłączona i nie kręciła… bo po co, skoro tam nikt nie wchodził, a wejście było jedno, więc nikt nawet by tamtędy nie przebiegał? Ustawił zgrywanie obrazu z kamery do pliku. Przyda się jej wizerunek. Możliwe, że znajdzie jakieś blizny, tatuaże, które pomogą w identyfikacji.

- Myślę, że matka cię polubi. Generalnie przez długi czas była naprawdę silną magiczką, ale zniknięcie ojca nieco ją… załamało, hm i odnalazła w sobie wiarę w Chrystusa, została gorliwą katoliczką, nawet siostrą zakonną. Myślę, że znajdziecie jakieś wspólne tematy, a i staruszka się nieco rozerwie, kiedyś była nawet towarzyska, myślę, że takie spotkanie dobrze jej zrobi.

Podczas rozmowy z Servantem przeniósł odciski palców na komputer i wysłał maila do starego inspektora ze stołecznej policji z prośbą o identyfikację. Był on dawnym przyjacielem rodziny, wielokrotnie pomagali sobie nawzajem z ojcem. W emailu wspomniał, że te odciski mogą mieć coś wspólnego z zaginięciem ojca, co powinno skłonić inspektora do pomocy.
Zerknął na kamerę, garderoba była pusta. Zatrzymał nagrywanie, zabezpieczył nagranie, potem je przejrzy.

Zamknął laptopa, narzucił jakieś elegantsze ubranie na siebie, wrzucił swój smartfon udoskonalany magicznymi sztuczkami do kieszeni, skinął głową na łysego.
- Chodźmy do salonu, chyba pora iść do zakonu. Po drodze jeszcze wpadniemy do kwiaciarni, kupimy jakieś ładne kwiatki matce.

Bacus PW
10 października 2017, 19:51
Wania w tarapatach.
Sługa uśmiechnął się. Pierwszy raz jego Mistrz gadał do rzeczy. Wyskoczył w konteneru i ruszył w stronę oglądających miejsce zdarzenie mężczyzn. Jeden był policjantem, a drugi wyglądał na Izraelski odpowiednik jego Mistrza.
- Panie władzo! Wspaniale, że Pan dotarł... Tutaj... Rosjanie! Napadli na ten samolot, leciałem nim z kilkoma znajomymi lekarzami na zlot antropologów do... eee... Paryża i no, musieliśmy awaryjnie lądować, a Ci nas napadli! Połowę moich towarzyszy zabrali, a mi udało się zbiec i ukryłem się w kontenerze ze śmieciami! Czekał i błagałem opatrzości... Ale Wy...
ratunek... oh całe szczęście...

- Wolniej, wolniej! Mówi Pan, że to Rosjanie!? A wie Pan gdzie się udali? - zapytał policjant. Słudze błysnęło w oku i wyszczerzył kły, ale tak, aby nie dostrzegł tego oficer.
- Tam pobiegli. - Wskazał na wschód. Policjant spojrzał w tamtym kierunku. Popełnił błąd odwracając się tyłem do sługi, który ogłuszył go uderzeniem maczugi, którą zmaterializował właśnie w tej chwili i to samo uczynił z pijaczkiem. Szybko przeszukał oficera. Zabrał kluczyki od jego pojazdu i krótkofalówke.- Tu mówie Ja, odwołuje wezwanie.
Dumny z siebie zaczął rozbierać nieprzytomnego policjanta. Zabrał wszystkie fanty i zaniósł je do kontera. Rzucił nimi w Wanie.
- Przebieraj się i ruszamy... Musimy znaleźć dobre miejsce na zasadzki! - uśmiechnął się i zaczął bawić się przyrządem do trepanacji czaszki, które rozmarzony przywołał w miejsce maczugi.

Andrew wygrywa w Heroesy

- Przyśpieszenie i Spowolnienie? Hmm... Niech Mistrzowi będzie, ale tak bez wybuchów? Nudno tak... - pomarudziła Służka, ale przy ekranie wyboru rzuciła tylko.- Chce Nekropolie! Albo... Nie no, niech będzie Nekropolia... Albo Conflux, o! Feniksy są odporne na armagedon! - po chwili jednak się poprawiła.- Chce te bohaterkę ze specjalizacją w przyśpieszeniu. - Kiedy zaczeli rozgrywkę to bohaterka rozpoczęła pełna ekscytacji dzielić się swoimi historiami, przygodami i jak przeżyciami.- Z obecną technologią... eh,
teraz byłabym bohaterką! Legendą, ukochaną przez lud... ale nie udało się tak jak planowałam... Nic to, co było to było, trzeba iść naprzód i brać lekcje z przeszłości. Te Wojne wygram... choćby nie wiem co...
- rozgrywali długą i bardzo równą partie. Kiedy na placu boju zostali sami to stoczyli cudowną i wiekopomną bitwę o Graala, którego właśnie wykopał Andrew. Wygrał... sprytem. Uciekł kiedy uznał, że bitwa jest przegrana, a potem ruszył z odsieczą i podbił wszystkie zamki bohaterki. Ta pogratulowała mu strategii i rozpoczeła grę w Dark Soulsy na najwyższym poziomie trudności i o zgrozo... radziła sobie zbyt dobrze. Szła jak przecinak i nawet najlepsi gracze, szanowani streamerzy i twórcy byliby w szoku, że osoba, która raptem od paru dni chodzi po naszym świecie tak łatwo wszystko pokonuje i rozgryza.
- Nasz duet... musi wygrać te wojnę... Ja jestem zręczna i bezlitosna, a Mistrz jest świetnym analitykiem i strategiem, razem... Wygramy. - rzuciła do swego Pana. Poopowiadała więcej ciekawostek z swego dawnego życia, a na koniec rzuciła.- Mistrz powinien się wyspać. O 6 musimy być w porcie, a nie chce jechać ze zwłokami... Pokorzystamy z wygód statku. Odwiedzimy kasyno, popatrzymy w morze, poplanujemy jak każdego kolejnego wroga zniszczymy. Same atrakcje nas czekają od rana! Dobranoc Mistrzu i nie chce słuchać,
żadnego nie lub boczenia się... Jeśli Mistrz będzie kombinował to inaczej pogadamy.
- Kobieta ułożyła dłonie w klasycznym włoskim geście, aby zakomunikować Mistrzowi, że może powtórzyć działania z Londynu, ale tym razem w ich małym mieszkanku. Robiła to z zabójczo sympatycznym uśmiechem na buzi.

Werter czyta mapy
- Tak zróbmy. - Sługa był zadowolony z planu Mistrza. Zawołał o rachunek za siebie i towarzysza i opłacił go zostawiając potężny napiwek. Wyszedł z lokalu i zatrzymał się dopiero przy sklepie z akcesoriami dla turystów. Zakupił wszelkie mapy miasta, okolicy, dróg czy historyczne atlasy. Przystanął i zaczął je oglądać. Cofnął się do kiosku po marker i zaczął kreślić po wszystkich świstkach jakieś symbole. Kiedy skończył to podał wszystko Mistrzowi i zaczął tłumaczyć.
- To wszystkie żyły magiczne o jakich wiem. Te oznaczone iksami to małe i niewiele znaczące puntky, ale te w okręgach to... Puntky kluczowe. Jeśli nikt nas nie ubiegnie to dadzą nam one ogromną przewagę, ale jeśli... ktoś wpadł na ten sam pomysł to... Będzie biada nam. - ciągnął. Podrapał się po czole i dodał.- Dzisiaj może zajmiemy te najbliższe,
a jak zacznie się ściemniań to zatrzymamy się w jakimś motelu? Mistrz odpocznie, a ja przez noc rozeznam się i nadrobie moje zaległości. Co Mistrz na to?


Jacek dostaje lekcje historii. Tfu... Leszek.
- Przepraszam, że co? Imperium Wielkiej Lechii? Większej bzdury nie słyszałam od czasu jak ktoś głosił, że ziemia jest płaska, a Mickiwiecz jest mężczyzną... No, ale każdy ma prawo do swoich wierzeń i marzeń, a jako, że mamy współpracować to pomogę Mistrzowi osiągnąć ten cel. - Służka zanotowało wszystko w kajeciku. Złożyła go i pozwoliła mu zniknąć.-
Hmm... słusznie Mistrz zauważył... Krzyżowcy, Templariusze jak i asasyni mogą być trudnym rywalami, więc niech opatrzność gwiazd nad nami czuwa i zamiast tych Dziadów będą no... nie wiem... Sami Lancerzy.
- Bohaterka poczuła swoją wielkość! Słynna, potężna i zabawna kobieta, idealny wzór dla nowych pokoleń.- Moje umiejętności powinny nadrobić wszelkie braki w znajomości terenu i potędze tamtejszych sługusów.
Bohaterka machnęła kilka zamaszystych gestów w powietrzu, a kiedy skończyła to przed jej obliczą pojawił się lewitujący globus, który zaczęła szybko analizować.- Jesteśmy tutaj,
a zmierzamy tu, Hm... Daleko, za daleko, abym nas przeniosła bez większych strat w mocy,
a to może skończyć się dla nas niepożądanie. Musimy znaleźć lepszy środek transportu niż stary dobry teleport. Co Mistrz sugeruje?
- kobieta machnięciem dłoni zdematerializowała globus i czekała na polecenia i akcje Mistrza. Była bliska gotowości do wojny co starała się okazywać wypiętą piersią.

Renato słucha wyjaśnień
- Ojcze Renato, to wojna, a na wojnie czasami musimy się dostosować do panujących na niej reguł. Ten heretyk to był jeden z wielu magów, którzy mają czelność okalać nasz świat... Oszukaliśmy go, bo gdybyśmy go nie uprzedzili to on oszukałby nas... tacy są magowie. Zdrajcy i heretycy. - D'Agostino mówił spokojnie.- Papież wybrał Ciebie, abyś był jego pięścią w tej wojnie... nie ufamy osobnikowi, któremu powierzono bycie naszym agentem... Zlikwidujesz go, ale na końcu. Póki co udawajmy, że to nasz sojusznik... Uważać musisz na dziewczynę... Cynthie De Lacroix, Graal wybrał ją na sędzine tej wojny, ale to zwykła prostaczka i okultystka. Twierdzi, że walczy z demonami, ale ja jestem pewny, że z nimi pertraktuje. Ojcze... Poznaj swojego sługe, będzie Ci pomagał i wykonywał Twoje polecenia. Macie wygrać te wojnę.
- Zaraz, zaraz... a co jeśli się nie zgodzę? - zapytał Servant i skrzyżował ręcę na piersi.- Co to za farsa? Co to za intrygi?
- Dowiesz się w swoim czasie... Teraz poznajcie się z Mistrzem i przygotujcie. Jutro wylatujecie naszym prywatnym samolotem do Jerozolimy. Wszystkiego dowiecie się na miejscu...
Ojciec Joachim Blumenbaum będzie wiedział jak wam pomóc.


Jean-Baptiste jedzie do kwiaciarni po żonkile
- Jak wyglądam? - spytał servant gładząc swoją łysinke.- Mogę prowadzić? Nie przyjmuję odmowy, więc... po co pytałem. Poczekam w aucie.
Jak powiedział tak zrobił. Sługa wyszedł z domu i zaczął gościć się w aucie, które dostali od kobiety.
Kobieta ubrała prostą garsonkę siostry Jeana, spódnicę do kolan koloru czarnej dziury i białą koszulę pod spód. Nie wyglądała na zadowoloną, ale udawała niewzruszoną.
- Jeśli myślisz, że takie akcje ujdą Ci na suche to się mylisz... Kiedy wojna się skończysz, a Ty przestaniesz być nam potrzebny to pożałujesz tego. Rozumiesz Paproszku? - otrzepała ubrania z resztek kurzu i spojrzała na Bourbona wściekle.- Powoli zaczynam żałować, że postawiłam na Ciebie...
Dźwięk klaksonu przerwał przyjemne chwile. Jean miał czas, aby odpowiedzieć kobiecie zanim usłyszeli jak Servant drze się z samochodu.- Szybko! Zaraz zamkną kwiaciarnie, a bez żonkili to nie wstyd się pokazać!

Nicolai PW
13 października 2017, 10:28
- Co za głupie ludzie, wyrzucać taką dobrą kanapkę... z serkiem? - Jak widać centrum Kijowa czy przedmieścia Jerozolimy ludzie byli tacy sami. Żadnego szacunku dla trudu czyjeś pracy. Przecież ktoś musiał zapracować na ten chleb z margaryną i goundą, a oni go wzięli i wyrzucili tylko dlatego, że zczerstwiał i trochę zielony po bokach się zrobił. Wania tego nie rozumiał, ale nie miał o to pretensji, wszak dzięki temu zawsze miał co jeść, wystarczyło tylko trochę pogrzebać w śmietniku.

- Ojej... - Kloszardowi zaczęło jeździć po brzuchu. W tym momencie był bliski zrozumienia czemu ludzie wyrzucają zepsute jedzenie. Zanim sobie uświadomił wymiotował do dziurawego kalosza. Kiedy już przestał to na zewnątrz było po wszystkim. Mundurowy i świadek zostali odesłani na tamten świat. Mielnikowi było trochę głupio, że nie pomógł i nawet nie pilnował jak obiecał, ale średnio się tym przejął.

Wychodząc z konteneru zauważył kątem oka konewkę. Prawie nówka, tylko trochę dziurawa, ale bardzo ładna i cała z metalu, na skupie dostałby za nią z pięćdziesiąt groszy. Nie omieszkał wiec ją zabrać ze sobą.

- To teraz się przebieramy. Co to? Posterunkowy? Aspirant? Żebym ja to pamiętał... w ogóle to w Izraelu mają takie same oznaczenia? Powinni dawać wszędzie to samo, bo kto by to spamiętał... wprawdzie nie pamiętam ukraińskich naramienników, ale jakby wszędzie były takie same to miałbym większą motywację. Nie żebym się wybierał gdziekolwiek poza Kijów, ale... Saszka też tak mówił i co? Zasnął w wagonie z węglem i obudził się w Lwowie. Saszka to jednak zawsze był dureń i pijak. - Wujaszek założył mundur, który nie do końca na niego pasował. Rękawy kończyły mu się w połowie przedramienia, koszuli nie mógł dopiąć, a spodnie to nawet na tyłek nie mógł naciągnąć.
- Co za konus z tego policjanta... - Mielnik wymamrotał do samego siebie. Sługa zauważył jak Mistrz meczy się z mundurem i postanowił mu pomóc. Pstryknął palcami i ubrania same się dopasowały do wymiarów Wujaszka. Teraz leżały na nim idealnie jakby był policjantem z jakiegoś żurnala.

Mieli już jechać kiedy Wania zaprotestował.
- Czeka! - Wymamrotał i otworzył bagażnik, do którego włożył konewkę.
- Zaraz... torba! - Pobiegł do kontenera, wziął pakunek pełen trunków i pobiegł do radiowozu prawie przewracając się po drodze o resztę toreb. Wsadził flaszki do kufra i obrócił się.
- Zaraz, co to było... - Odwrócił się i zobaczył inne ładunki, o których zdążył już zapomnieć. Był tylko jeden problem. Albo one, albo konewka. Patrzył to na nią, to na torby i nie mógł się zdecydować co lepiej wziąć. Finalnie jednak wyrzucił konewkę i wsadził pakunki. Byli gotowi do odjazdu.

- Cholerka Oleg, nie wiem czy dobrze wybrałem... powinienem chyba jednak tą konewkę. Ona była taka fajna... - Mamrotał Słudze dobre pięć minut aż mu radio policyjne przerwało.
- Samobójca na Moście Salomona. Wszystkie pobliskie jednostki udać się na miejsce... - Zniekształcony, metaliczny głos wybrzmiał.
- Interwencja! Jadyma! Łii-U! Łii-U! Łii-U! - Wania cały się rozochocił. Śpiąc na Dworcu Centralnym widział wiele interwencji policyjnych i zawsze chciał w jakiejś uczestniczyć. Sługa włączył więc koguty i jechali na złamanie karku.

- Zara... kebab! Zawróć! - Nie było trzeba powtarzać. Wojak zjechał gwałtownie na lewy pas, zaciągnął ręczny i wślizgiem przemknęli przez pas zieleni i driftem wjechali na chodnik naprzeciwko budki z kebabem.
- O ja Cię... to było niesamowite. Ja chcę jeszcze raz! Ale to po kebabku. Tobie też wziąć? - Wania wysiadł z radiowozu, podszedł do wystraszonego Turka i pokazał mu swoją legitymację. W momencie kiedy to zrobił uświadomił sobie, że przecież widnieje tam cudza facjata. Cofnął dokument i kątem oka zauważył, że jednak nie, jak byk jego zdjęcie. Za bardzo tego nie zrozumiał, ale specjalnie się tym nie przejął. Był już przyzwyczajony.
- Dostaliśmy zawiadomienie, że kręcicie tu kebaby z kozich bobów i zmielonych dziwek, będziemy musieli to sprawdzić. Dwa kebaby z podwójnym mięsem i bez ogórków. Na wynos... znaczy do laboratorium. - Wania spróbował zrobić groźną minę.
- T-to... będzie razem dwajścia złotych. - Odpowiedział wystraszony Turek.
- I-ile!? - Zdziwił się Wania.
- W promocji dla glin pienajście? - Turek wystraszył się jeszcze bardziej.
- Ty głąbie kapuściany, Ty każesz nam płacić za dowody w sprawie? A mamy Cię na 48 przyknąć? - Wujaszek dostał kebaby za darmo. Poszedł do radiowozu i jedno zawiniątko oddał Słudze.
- Masz, jedz... - Powiedział.
- Kiedy nie muszę. Żywię się Twoimi pokładami magii, które są zadziwiająco syte... intrygujące. - Usłyszał odpowiedź.
- Syte-smyte, jedz... - Wania nie dał za wygraną. Jedli więc ze smakiem kebab na oczach zdziwionego Turka, którego budka stała przecież dziesięć metrów dalej.
- Oj, usyfiłeś się o tutaj... pójdę Ci po chusteczki. - Wania wysiadł z radiowozu i podszedł do kebabu.
- Daj mie serwetki... - Odpowiedział z gniewnym spojrzeniem.
- A to ten kebab to nie miał być do laboratorium? - Spytał się Turek, teraz już pewniejszy siebie.
- No i się doigrałeś... - Wania zdzielił mu pałką po głowie, a następnie złapał za kołnierz i próbował wyciągnąć przez okienko. Przerażony Turek zaparł się nogami i nie dawał za wygraną. Nawet nie zauważyli kiedy pojawił się obok Sługa. Złapał kuchtę za uszy i wyciągnął z budki, a następnie założył mu kajdanki na ręce, usta zakneblował, a następnie wsadził go na tylny fotel.

- Mistrzu, co z nim robimy? - Wojak spytał Wanię.
- A bo ja wiem? Ja mu chciałem tylko wklepać. - Menel podrapał się po kroczu rozmyślając nad sytuacją.
- Usuń mu pamięć. - Wojak rzekł do kloszarda.
- Co? Nie umiem... Ty mu usuń. - Wujaszek się zdziwił.
- Umiesz, musisz umieć... - Siepacz nie dawał za wygraną. - Przecież widzę to w Twoim obwodzie magicznym...
- Nie umiem! - Kloszard się zdenerwował.
- Umiesz! - Wojak krzyknął na całe gardło. Wania sprzeczał się ze Sługą dłuższą chwilę podczas której zaczął się tak denerwować, że cały był spocony. Nie miał zielonego pojęcia co się z nim i jego ciałem dzieje.
- Evatio memorae! - Mielnik w końcu nie wytrzymał i rzucił inkantacją, a następnie zemdlał. Turek wygiął się nienaturalnie i zesztywniał. Sługa pstryknięciem palców zdjął mu kajdanki i wyciagnął knebel, a następnie otworzył drzwi i nawet nie zatrzymując samochodu wypchnął go na pobocze.

Turek leżał nieruchomo niczym kłoda jeszcze przez jakieś pięć minut, a następnie wstał i otrzepał się.
- Kim... kim jestem? - Zapytał samego siebie.

=========================================================

Wania siedział w tramwaju dłubiąc w nosie i mrucząc po cichu melodię "Hej sokoły!". Ludzie początkowo siedzieli relatywnie blisko niego, ale przy każdym mruknięciu Mielnika oddalali się od niego na kilka kroków. Kloszard poczuł się wyalienowany, a następnie jego plecy zmroziło złowrogie spojrzenie.

Odwrócił się i stała naprzeciwko niego grupka ludzi, których wydawało mu się, że zna. Siwy starzec o aparycji przedsiębiorcy. Piękna, blond włosa kobieta. Dwójka dzieci w wieku przedszkolnym. Trzech rosłych mężczyzn w kwiecie wieku, a także matrona podchodząca pod wiek emerytalny. Patrząc na nich poczuł się nieswojo.

- Nie pasujesz tu. - Odpowiedział starzec.
- Nigdy nie byłeś jednym z nas... - Dopowiedziała matrona.
- J-ja? N... nie? Nie! - Wania z łzami w oczach próbował coś z siebie wykrztusić, ale nie był w stanie. Trójka rosłych mężczyzn dopadła do niego i doprowadziła do drzwi tramwaju, które się otworzyły. Jednak za nimi nie było drogi czy przystanku, tylko pustka od której biło chłodem.
- Nie, nie odrzucajcie mnie! - Krzyczał spanikowany, ale było już za późno. Został wypchnięty i szybował w dół. Tramwaj stawał się coraz mniejszy i mniejszy aż w końcu całkowicie zniknął.
- Efrem! - Usłyszał ciepły, kobiecy głos i się przebudził.

=========================================================

- Efrem? - Wania zapytał sam siebie. Imię wydawało się znajome i całkowicie obce jednocześnie. Otwierając oczy rozejrzał się wokół. Spadł we wygodnym łóżku w jakimś luksusowym apartamentowcu.
- Mistrz w końcu się obudził? Dobrze, zrobiłem jajecznicę na śniadanie. - Sługa odezwał się z kuchni.
- To wyciągnij jabola, co to za śniadanie bez jabola? - Wania wymamrotał pod nosem.

Andruids PW
15 października 2017, 13:26
Andrew posłusznie kiwnął głową, ale obserwował jeszcze długo grę Sługi. Nie był zdziwiony graniem postacią Piromanty, mimo, że z racji swojej afiliacji i wszechstronności, gra Kapłanem i przymierze z Białą Drogą mogłyby się jej bardziej przypodobać. Być może w klerykalnym ugrupowaniu z Lordran, Sługa widziała opresyjnych wiarołomców, wrogów prawdziwej wiary. Zachował jednak swoje przemyślenia dla siebie i poszedł wziąć prysznic. Kiedy był już gotowy udać się na spoczynek, zauważył że gra nadal trwa w najlepsze i nie zapowiadało się na szybki koniec. Powiedział więc na dobranoc:
- Jeśli mam dobrze wypocząć, nie powinnaś grać całą noc. Dobrze zrobisz, jeśli się zdematerializujesz, chociaż na parę godzin.

Sen przyszedł szybko, inaczej niż przez długi czas, kiedy Andrew musiał żyć w biegu i ukryciu, nawet kiedy zaczął pracować dla Watykanu. Towarzystwo potężnego sprzymierzeńca dawało mu spokój ducha, nieporównywalny z jakimkolwiek wcześniej. To mogło go zmiękczyć, sprawić że opuści gardę i narazi się na niebezpieczeństwo, albo popełni lekkomyślny błąd, ale na razie nie dbał o to. Pozwolił sobie na tą odrobinę słabości i oddanie się poczuciu bezpieczeństwa.

Dzień 1

Dzień zapowiadał się szaro, wietrznie i deszczowo, co mogło opóźnić wypłynięcie z portu, ale widać ktoś pociągnął za odpowiednie sznurki i podróż rozpoczęła się punktualnie. Statek okazał się frachtowcem, wypełnionym skrzyniami z towarem. Do dyspozycji pary była niewielka kajuta i dzielenie łazienki z resztą "rejsowiczów". Pogoda nie zachęcała do wychodzenia na pokład, dlatego Andrew spędził dzień drzemiąc i czytając notatki które dostał od kościelnych zwierzchników. Dwójka musiała razem wejść na pokład żeby wszystko zgadzało się w papierach, ale później mag zachęcał swoją Sługę do dematerializacji, pragnąc wziąć głębszy oddech przed kolejnym dniem.

Dzień 2

Okazało się, że Andrew i jego sługa nie byli jedynymi turystami, a niektórzy załapali się na podróż w ostatniej chwili. Z powodu wypadków w stolicy, znacznie zaostrzono procedury bezpieczeństwa na lotniskach, a niektóre loty odwołano. Heroiczna dusza była znacznie bardziej skora do poznawania nowych twarzy od jej mistrza i mimo braku wielu "wygód", a zwłaszcza internetu, udało się jej poznać współtowarzyszy do grania w karty.

Dzień 3

Pogoda wyjątkowo dopisywała tego dnia, dlatego prawie wszyscy uczestnicy rejsu postanowili się poopalać. Tyczyło się to również Sługi Andrew i mimo, że on nie miał na to ochoty, wiedział że wszelki sprzeciw jest daremny. Krótki pobyt w bliskim towarzystwie upartej Duszy pozwolił mu poznać kiedy nie da za wygraną. Miał wielką nadzieję, że nie będzie musiał temperować tej determinacji swoimi zaklęciami kontroli.

Dzień 4

Zbliżał się moment dopłynięcia do Państwa Izrael, w związku z czym, dwójka wojowników pochyliła się nad planem Jerozolimy, zaznaczając ich bazę wypadową, punkty strategiczne i możliwe trasy, odpowiednio oddalone od głównych dróg i często uczęszczanych miejsc. Mimo, że na co dzień Heroiczna Dusza sprawiała wrażenie żywiołowej, wyluzowanej i nieposkromionej, w momencie narady wyraźnie spoważniała. Andrew podziękował za to w duchu i utwierdził w poczuciu, że ma za Sługę świetnego kompana.

Na chwilę obecną trudno było naradzać się w sprawie potencjalnych przeciwników. Być może jakieś informacje wypłyną po dotarciu do Ziemi Obiecanej. Na chwilę obecną, jedynym co mieli do dyspozycji, była informacja o
Ojcu Renato, duchownym, który również stawał w Wojnie po stronie Watykanu. Przełożeni zalecali spotkanie dwójki magów, czemu Andrew był bardzo przychylny. Jeśli duchowny okaże się mieć ofensywną sługę odpowiednią do walki w zwarciu, taką jak Saber, Rider, albo Berserker, może to dać doskonałą okazję do miażdżących wspólnych ataków. Pytanie tylko, czy ojciec będzie skory do współpracy i kredytu zaufania. Andrew miał wielką nadzieję, że nie będzie zmuszony do zamordowania starego klerykała.

Dzień 5

Dłużyzna i rutyna zaczęła się powoli dawać magowi we znaki, dlatego pomiędzy chwilami czytania spakowanych na podróż książek, wspólnej gry ze Sługą na laptopie, albo wypytywań o jej wędrówki i podróże za życia, Andrew leżał na koi wpatrzony w sufit, próbując zebrać myśli, albo odpłynąć w senny niebyt. Czuł lekki niepokój, ale nie mógł się uspokoić. Wieczorem ubrał się i wyszedł popatrzeć na taflę wody prutą przez frachtowiec.

Po chwili, Sługa również pojawiła się na pokładzie. Przez całą podróż to głównie ona decydowała co jest najlepsze, a komentarze o potrzebie kładzenia się spać, odpowiednich posiłkach, zażywania świeżego powietrza i poznawaniu ludzi były na porządku dziennym. Co tu dużo mówić, matkowała mu, ale największym problemem było to, że w ogóle mu to nie przeszkadzało. Czuł jak powoli dostaje się pod jej czar i trudno było mu się jej w czymkolwiek przeciwstawić.

Tym razem nie było jednak komentarzy, słów otuchy, gorących zapewnień, że wszystko będzie dobrze, że najświętszy relikt jest już w garści i pozostało tylko dobrze się zastanowić o co poprosić uniwersalny spełniacz życzeń. Sługa stała oddalona o metr i cieszyła się morską bryzą, wpatrującą się to w wodę, to w mroczny horyzont, to w bezchmurne niebo. Po wspólnie spędzonym czasie, mag nie namawiał już Duszy do dematerializacji, zwłaszcza kiedy widział jaką radość ma z poznawania świata, interakcji z ludźmi, gier i samym oddychaniem, mimo okrutnych okoliczności jej śmierci.

W końcu to on postanowił przerwać ciszę wypełnioną szumem fal:
- Wybacz, że tak wyszedłem. Potrzebowałem trochę przestrzeni, to wszystko. Wiesz... przez prawie całe życie mieszkałem sam, a teraz czuję się nieco przytłoczony, dzieląc z inną osobą nie tylko pokój, ale i myśli. Zaraz wrócę do środka.
Sługa kiwnęła na to głową. Przez chwilę wyglądała jeszcze w dal, ale odwróciła się i wyszła. Dwójka wzajemnie wyczuwała swoje uczucia i emocje, więc Andrew wiedział, że ją też coś gryzło.

Dzień 6

Ashdod pojawiło się na horyzoncie. Błogi czas dobiegał końca, a z każdą pokonywaną milą w stronę Ziemi Obiecanej, zbliżał się czas walki, trudów i śmierci czyhającej zza każdego rogu. Graal domagał się ofiary krwi.

Felag PW
15 października 2017, 14:31
Renato spojrzał z ukosa na ojca Alphonsa. Nie podobało mu się to wszystko, ale... co mógł innego zrobić? W końcu to rozkaz papieża.
- Niech będzie. - Oznajmił z wyraźnym niesmakiem. Nie zamierzał ukrywać niezadowolenia z uprawiania takich praktyk w Watykanie. Za jego czasów coś takiego nigdy by się nie wydarzyło. - Zatem przygotujcie wszystko do podróży, skoro mam jutro wyruszyć. I chcę lecieć z rana. - stwierdził Blazquez. Wolał nie tracić dnia i móc od razu przystąpić do działań w Jerozolimie. Poczekał, aż D'Agostino zostawi go samego z jego sługą.
- A więc, chciałbym żeby to było jasne... - oznajmił mu. - Skoro masz mi pomóc w ocaleniu św. Graala z rąk niewiernych i heretyków, to dobrze. Zatem naszym celem będzie zapewnienie mu bezpieczeństwa. Nie chcę przecież, żeby wpadł w niepowołane ręce, prawda? - spytał retorycznie. Oczywiście chyba było jasne, do czego zmierza. - A gdzie będzie bezpieczniejszy niż w domu św. Piotra, pod pilną strażą? Nie wiem czym właściwie jesteś demonie... - powiedział niejako z obrzydzeniem. Bo czym innym mogła być dziwna postać przywoływana przez okultystów i wiązana dziwnymi znakami Szatana? - Zapewne nie tego pragniesz. Ale skoro te znaki na mojej ręce dadzą mi nad Tobą władzę, to wierzę, że mi pomożesz. - Tym kończąc, polecił mu przygotować się do podróży i poszedł do pokoju, w którym gościł. Wziął różaniec i zaczął się modlić, równocześnie myśląc nad całą sytuacją. Klęknął z trudem i obracając w ręku koraliki wymawiał w myślach sentencje.
Mógł być bezpieczny. Przecież nie wysyłaliby go z Watykanu wraz z kimś gotowym go zabić, z jakimiś nieposkromionymi sługami Szatana. Chyba że... Nie... Przecież papież nie posunąłby się do zlikwidowania go. To prawda, miał spore wpływy w Watykanie, ale był już niegroźny i ma emeryturze... A przecież Szatan nie opętał papieża, prawda? Przecież to niemożliwe...
Renato skończył ostatnie "Ojcze Nasz" i, jako że było już późno, poszedł spać, żeby być jutro gotowym do drogi...

Belegor PW
15 października 2017, 15:03
Werter był zadowolony ze swego sługi. Nie musiał płacić, nawet grosza. Tylko chwilę się zastanowił, skąd miał on pieniądze. Szczodrość była gorsza jedynie od jego sumienności. Konrad spojrzał na mapę z zaznaczonymi punktami i odparł:
- Wyśmienita robota. To znacznie nam ułatwi wykonanie planu. Hm...jak na razie nie spotkałem się z dziwnymi zjawiskami. Mógłbym powiedzieć, że jesteśmy tu pierwsi, bowiem jeśli czegoś się nauczyłem z raportów o poprzednich wojnach...to tylko jednego. Nieważne gdzie i kiedy się ona odbywa, zawsze - ale to zawsze, co podkreślam dzieje się coś dziwnego lub podejrzanego. Zwłaszcza w Jerozolimie będzie ciężko ukryć tą wojnę, skoro wszyscy obawiają się terroryzmu i III Wojny Światowej. Dlatego, też w hotelu będziemy musieli obejrzeć jakieś wiadomości. Mam nadzieję, że będą po angielsku, bo na jidysz się znam jak murzyn na opalaniu się.

Werter przyjrzał się mapie, po czym jeszcze zakreślił Pak Pamięci Orsona Hydera i Park Sachera. Wyjaśnił:
- Oczywiście będziemy ostrożni przy każdej żyle. Wykorzystam alchemię by poznać, czy ktoś już tam nie jest. Jeśli będzie czysto, utworzę wzór, a potem płaskorzeźbne golemy strażnicze. Będą naszymi kamerami. Połączę je żywą wodą, tworząc sieć przekazywania informacji. Jej zabezpieczeniem jest skład, który jest niepodrabialny. Słowo alchemika. Ogrody mogą być schronieniem dla magów pochodzenia słowiańskiego. Przejmując nad nimi kontrolę, mogę odebrać im miejsca źródła many lub ich zatruć. A skoro o tym mowa...

Konrad siegnął do kieszeni. Wyciągnął z niej mieszek srebrnego proszku. Podając słudze woreczek, dokończył swój plan:
- Zechcesz rozsypać to w trakcie naszej i Twojej osobnej podróży? Później wyjaśnię co w nim jest. Ja tego nie mogę dotykać dłużej niż przez 10 sekund. Tobie nic się stanie. Zatrzymamy się w Katedralnym Domu Gościnnym dla Pielgrzymów im. Świętego Jerzego. To ten, co pokonał smoka. Też myślałem, by jego wezwać jako sługę, ale... TY jesteś bardziej kompetentny. W porównaniu z Tobą, pokonanie jakiejś przerośniętej jaszczurki nie robi wrażenia. Poza tym..co mogło być jego Noble Phantasmem? Smok, którego już ubił? Niedorzeczne.

Poprawił sobie okulary i spojrzał na swój kikut małego palca:
- Dzisiaj weźmiemy się za tyle żył ile zdołamy, aż do zmroku. W razie kłopotów...jestem na nie przygotowany. Wierz mi.

Bacus PW
15 października 2017, 16:26
WUJEK DOSTAJE JABOLA
Sługa przyjrzał się Mistrzowi i pokiwał zawiedziony głową. Widział w nim potencjał i możliwości i czuł, że osobnik, którego ma się słuchać był kiedyś kimś innym, a ta osobowość powstała na skutek traumy. Bohater znał się na takich sprawach, był przeto uczonym, reformatorem społecznym, antropologiem, prekursorem i chirurgiem samoukiem. Psychologii ludzkiej przez lata swego życia i badań trochę łyknął, ale niestety nie tyle co jego Mistrz alkoholu przez swoje życie.
Sługa przytaknął i wyjął z szafki awaryjną amarene, którą schował na krytyczne sytuacje. Nie chciał się z Mistrzem sprzeczać i zmuszać go do używania czaru kontroli, nie kiedy Sługa widział, że musi Mistrza wykorzystać, póki ten nie zapije się na śmierć.
- Mistrz musi ograniczyć wysoko i niskoprocentowe trunki. Szkodą organizmowi i umysłowi.
Znam się na tym, jestem doktorem! Samozwańczym, ale jednak mało który konował za moich czasów przeprowadził tyle operacji co ja!
- pochwalił się Sługus.- Nie wiem czy Mistrza to obchodzi czy nie, ale poświęciłem całą noc na urządzanie tego miejsca. Jestem perfekcjonistą. Znalazłem opuszczoną rudere w mieście i trochę przy niej posiedziałem. Nie jestem architektem, ale wydaje mi się, że wygląda to całkiem nieźle. - dźwięk dzwonka wyrwał sługę z monologu. Sięgnął po nowiutkiego smartfona marki apple. Przyjrzał się komunikatom i uśmiechnął się diabelsko.- Jedna noc i cztery dopasowania. - zaśmiał się.- Co za czasy, piękne czasy. Kiedy Mistrz spał założyłem sobie profil w pewnej aplikacji... Kiedyś to musiałem czaić się w wąwozach, lasach i wyczekiwać godzinami na ofiary. Tfu! To znaczy na pacjentów. - Odłożył telefon.- Jakie jest marzenie Mistrza? O co poprosisz Graala jak już wygramy? Ja poproszę, aby dokończył moje dzieło i zrównał wszystkich ludzi do mej perfekcyjnej wizji. Pięknej wizji. - rozmarzył się i uciekł w obłoki. Ocknął się po chwili i przeprosił Mistrza. Podał mu jajecznice z boczkiem, majerankiem idealnie posoloną i popieprzoną. Uśmiechnął się i życzył Mistrzowi smacznego, kłaniając się nisko.
- Niedaleko miejsca naszego pobytu znajduje się spora żyła magiczna, można by ją wykorzystać do naszych celów albo zasadzić się tam na innych magów, którzy będą chcieli odświeżyć swoje pokłady many. Pisze się na to Mistrz?

RENATO LECI NA MUNDIAL DO ROSJI
Ojciec D'Agostino odprowadził Ojca Renato i jego sługe do samolotu. Lecieli z lotniska w Rzymie prywatnym samolotem papieskim. Pożegnał się kiedy weszli na płytę lądowiska. Zostawił ich samych, już nic nie tłumczył, nic nie mówił. Milczenie przerwał dopiero demon, który teraz o ironio był ubrany w czarną sutanne. Uśmiechnął się do Mistrza.- Nie jestem żadnym demonem kapłanie. - przedstawił się prawdziwym imieniem, ale dodał.- Ale na czas tej Wojny nazywaj mnie ojcem Philipem. Młodym kapłanem, który towarzyszy Ci jako uczeń. Będę Ci pomagał i był zawsze w pobliżu. - Spod sutanny wyjął dziwny medalion i pokazał go Mistrzowi.- Oto Klejnot Bacy. Medalion przepełniony jest taką mocą i siedzi w nim tyle many, że nie potrzebuje Twoich jak widzę nikłym pokładów. Nie jesteś czarodziejem prawda? - zapytał, ale wsiadając do samolotu przypomniał sobie o czymś wesołym i wyjął kolejną rzecz pod szaty. Były to dwa bilety.- Wczoraj wieczorem kiedy Ty zajmowałeś się przygotowaniami ja próbowałem znaleźć jakąś rozrywkę. Słuchałem tego waszego całego radia...
Trafiłem na wiele kanałów, ale albo modlili, albo ciągle nadawali wiadomości albo kłóciło się dwóch niby polityków, ale na jednej takiej miłej z przyjemną muzyką trafiłem na konkurs. Zadzwoniłem i wygrałem, rano przed wyjazdem na lotnisko udało mi się odebrać nagrodę.
Wygrałem te bilety, na mecz otwarcia na mundialu w Rosji. Ja do tego czasu już prawdopodobnie zniknę, ale Mistrz może skorzysta? Taki prezent na dobry początek, mam nadzieję, że Mistrz lubi sport.
- Sługa usiadł w fotelu i wyjął książkę z swojej torby, była to Biblia.- Jak mam udawać kleche to chyba powinienem poznać wasze wierzenia, dobrze myślę?

WERTER SŁYSZY ŚMIESZNE RZECZY
- Jak Mistrz sobie życzy, ale oczekuje wyjaśnień co to właściwie za pyłek. - Jak miał tak czynił i sypał proszek jak było zalecone.
Bohater prowadził Mistrza do każdej kolejnej żyły i opowiadał przy nich różne historie. Pierwsza żyła była ulice i próbując powstrzymać śmiech opowiadał.- Tutaj ten durny idiota przywódca Krzyżowców upadł i Swój głupi ryj rozwalił! - otarł ręką łze i uśmiechnął się.- Piękne czasy.
Druga żyła była w parku. Teraz Werter słyszał historie o tym jak kiedyś grali tutaj w koszykówkę i jeden z jego towarzyszy złamał sobię rękę. Tak, Sługa Konrada zarzekał się, że za jego czasów grano w tych rejonach w kosza i podobno był to całkiem popularny sport... do czasu ferelnego wypadku, ale o nim nie chciał opowiadać.
Trzeci punkt był przy skrzyżowaniu ulic El'azar ha-Moda'I, Emek Refa'im i Raban Yohanan ben Zakai. Tutaj Sługa opowiadał o tym jak przymocowali monety w miejscu gdzie teraz było skrzyżowanie i z ukrycia obserwowali jak ludzi próbowali je zdobyć. Podobno była przy tym kupa zabawy i widowiska.
- Czasami człowiek musi się trochę odprężyć i pożartować. Mistrz rozumie doskonale, sam rzuca żartami jak z rękawa! To co ostatni i szukamy noclegu, bo się ściemnia. - Sługa wspominając stare czasy bardzo odżył i rozweselił się. Dotarli do ostatniej żyły. Sługa poczuł dziwny niepokój. Coś tutaj na nich czekało, ale nie wiedział co. Inny sługa? Magowie? A może koledzy tamtych z katakumb? Bohater przystanął przybrał Swoją bojową formę. Przyjrzał się otoczeniu, aż nagle rzucił się w kierunku Mistrzu i obalił go, w locie krzycząc.- PADNIJ!
Pociski podążyły za nimi. Zostali namierzeni. Przeturlali się kilka razy. Sługa szybko zerwał się na równe nogi i dobywając miecza odbijał nadlatujące pociski. Pokazywał tym samym swoją szybkość. Wojownik ocenił okolice, byli otoczeni i mogli oczekiwać ostrzał z każdej strony. Mistrz krążył wokół Mistrza i odbijał strzały.- Mistrzu, co robimy?
Nagle z budynku wyszło kilkunastu odzianych w czerń mężczyzn z zakrytymi twarzami. Byli pewnikiem kolegami tamtych poznanych kilka godzin przędzej.
- Odrzuć broń Duszo! Odstąp od tego maga i dołącz do nas! Graal nie może wpaść w ręcę kogoś takiego jak On! Musi zostać zniszczony raz na zawsze! Tak głosi nasz Pan! A ja, Imam Abdul Dżabbar Kamal rozkazuje wam poddać się, a poznacie litość. - Podstarzały arab wygłosił swoje groźby.- Dołącz do nas, lub giń.
Kilkanaście broni skierowane zostało w ich kierunku. Wszyscy byli gotowi do strzału.
- Mistrzu... jakieś rozkazy? - wysłał myślami komunikat Sługa.

PAN I PANI JOHNSON
Dopłyneli do portu koło południa. Jednak zanim mogli wysiąść, zanim się dopchali do trap. Służka złapała Mistrza za ramię i szła z uśmiechem.- Mamy być małżeństwem prawda? To zagrajmy to najlepiej jak się da. - szli spokojnie i szukali kogoś z kim mieli się spotkać. Nie musieli czekać długo, bo podszedł do nich mężczyzna ubrany w garnitur i ukłonił się nisko.- Państwo Johnson jak sądzę? Nazywam się Howard Schnitzelmeier. Mam być waszym szoferem. - prostując się podał kobiecie kopertę. Rozpokowała ją natychmiast i znalazła w niej podrobione dokumenty. Dowody, prawa jazdy, paszporty. Ona nazywała się teraz Janet Johnson z rodziny Guyes, a Andrew miał zmienić tylko nazwisko. Mężczyzna uśmiechnął się. Szczerze co było w takich okolicznościach miłą odmianą.- Proszę za mną, limuzyna już czeka. - ruszył. Służka szarpnęła Andrew i ruszyła za szoferem.- Mistrz czuje te napięcię i natężenie magii? Czuć je w powietrzu... Ah, gęsia skórka mnie złapała z ekscytacji. - Rzuciła Mistrzowi przelotne spojrzenie i dodała na ucho.- Panie Johnson, mam nadzieję, że przeniesie mnie Pan przez próg kiedy zajedziemy do naszego hotelu.
Limuzyna, która na nich czekała była Mercedesem S600 Pullman Guardem. Szofer otworzył im drzwi i zaprosił do środka. Środek był olbrzymi. Tapicerka była skórzana, czekał na nich szampan i kieliszki, ale co mogło przykuć uwagę to fakt, że było ich cztery. Klimatyzowane wnętrze, wytworne przekąski. Wsiedli do pojazdu. W środku czekała na nich dwójka ludzi. Potężnie zbudowany mężczyzna w zaawansynowanym wieku w sutannie i Młoda, atrakcyjna i uśmiechnięta kobieta ubrana w seledynową sukienkę. Miała całe ręcę ozdobione zaklęciami kontroli, ławto było zgadnąć kim jest.Ukłonili się, a szofer zamknął za nimi drzwi.
- Witajcie. Nazywam się Wilhelm Renbraun, a dziewczyna obok mnie to Cynthia De Lacroix jest sędzią tej wojny. Czekaliśmy na was.- rozpoczął ksiądz, a w czasie jego przemowy samochód ruszył.- Mam nadzieję, że zapoznaliście się z przygotowanymi dla was aktami i ...
- Tak, tak poznaliśmy i zrozumieliśmy... Pomińmy te wszystkie wstępy i wybiegi i omówmy wszystko szybko. - przerwała mu Jannet.
Klecha zczerwianiał aż i zirytował się. Wyglądał jakby chciał napomnieć młodszą personę i ją pouczyć, ale nie zrobił tego wiedząc z kim ma do czynienia. Uśmiechnął się tylko próbując wybrnąć z niewygodnej mu sytuacji.
- Dobrze, dobrze... Wiecie zapewne, że ten Graal jest silniejszy niż poprzednie i obawiamy się, że może być to faktycznie ten... prawdziwy. Do tego wiecie już o Ojcze Renato... To świeża wiadomość, dlatego dopiero teraz mogliśmy was o tym poinformować, ale nie martwcie się... Mam nadzieję, że Wy i Renato dogadacie się dla większego dobra. Do tego...
- Oh, masz piękne paznokcie, to hybryda? - Bohaterski duch znów przerwał Wilhelmowi. Złapała Cynthie za ręcę i podziwiała.- Piękne, zazdroszczę.
Sędzina zarumieniła się lekko.
- Jeśli zechcesz to będę Ci mogła zrobić takie same. - odpowiedziała sympatycznie.
- Mówisz poważnie!? Bardzo chętnie!
- EKhem. - Renbraum wyglądał na mocno poirytowanego. Jannet przekręciła oczami i wzdychnęła, a Cytnhia zaśmiała się lekko.
- Mam pomysł! To My kobiety usiądzemy po jednej stronie i obgadamy nasze sprawy, a Ojciec i mój wspaniały mąż omówią nowinki, Dobrze? - Ojciec Wilhelm nie zdążył otworzyć ust, a nawet mrugnąć, bo nagle siedział tam gdzie bohaterka, a Ona na jego miejscu. Zdumiała go ta sytuacja, ale uśmiechnął się. Służka udowodniła swoje kwalifikacje.
- Niech tak będzie... Na czym skończyłem? A, wiem... Ojcu Renato... Nie znamy póki co danych wszystkich Mistrzów. Wiemy o Tobie, o ojcu Renato i wiemy, że dwójka innych też jest w Jerozolimie, inni się jeszcze nie pokazali. Niestety mam złe wiadomości... Jedną z Mistrzyń jest niejaka Aicha Hayes, osoba stąd. Jeśli Panu nic to nie mówi to już wyjaśniam... Aicha to córka multimiliardera Jordana Hayesa, właściciela wielu firm i przedsiębiorstw. Jego wpływy sięgają bardzo głęboko. Ma przyjaciół praktycznie wszędzie i jest bardzo szanowanym obywatelem Izraela... Jednak ich rodzina zajmuję się także interesami w "świecie magicznym"... Sprzedają artefakty naładowane maną, suplementy diety, które poprawiają przyswajalność many z otoczenia, a także... produkują i sprzedają na bardzo szeroką skale homunculusy. Tak, u nich można kupić sobie sztucznego człowieka jak zabawkę...
Dlatego obawiam się ich. Poza ogromną fortuną nie możemy zapomnieć, że to rodzina potężnych magów... Kim jest jest sługa nie wiemy.
- Ojciec Wilhelm sięgnął po szampana i wypił kielich.- Wybaczcie, zaschło mi w ustach. Macie jakieś pytania? Bo właśnie dojechaliśmy.


Nicolai PW
15 października 2017, 18:41
- Szkoda? - Wania się zmieszał. - To bez znaczenia... moje życie i tak nic nie znaczy. Zresztą i tak za dwa, najdalej, trzy lata dobiegnie do swojego parszywego końca. Jesteś ze mną połączony, czyż nie? No to weź i wykorzystaj tę cholerną więź by zobaczyć kim... czym jestem. O co bym poprosił? Pewnie o to bym nigdy się nie narodził... - Kloszard od lat nie był tak trzeźwy. W tym stanie czuł się wystraszony i nieswój. Niczym kibic Polonii na żylecie Legii.
- Powiadasz, że jesteś medykiem? No to pozwól, że zażyję lekarstwo na ból... ból istnienia - Kloszard zamaszystym ruchem zaczął wlewać Amarenę do gardła. Jednak po chwili wypluł cały trunek na podłogę.
- Co to jest do diabła? Smakuje jak kwas od akumulatorów... bezalkoholowy. - Podirytowany kloszard rozbił butelkę po stół i pobiegł do torby spróbować innych trunków. Niestety wszystkie wywoływały u niego odruch wymiotny.
- Coś Ty... coś Ty mi zrobił? - Mielnik za swój "odmienny" stan winił Sługę, ale tak naprawdę należałoby winić wybudzany obwód magiczny, który chroni go przed truciznami, nawet jeśli są smaczne jak Amarena.
- Jak to leciało? Etyleum, e... Kosmateum? Nie... ale blisko. Kurczę, powinienem sobie zapisać gdzieś te zaklęcie na czarną godzinę. - Menel próbował rzucić na siebie czar symulujący stan upojenia alkoholowego jednak nie mógł ustalić inkantacji. Niemniej kwestią chwil było aż sobie ją przypomni. Teraz Sługa stanął przed wyborem. Pozwolić mu na to czy przerwać nim będzie za późno?

Kammer PW
19 października 2017, 19:02
- Jasne, policzymy się. – Jean Baptiste uśmiechnął się szeroko do Charlotte – Ale dopiero po rozwiązaniu całego tego ambarasu. Na razie jedziemy na tym samym wózku i musimy współpracować! I proszę się nie denerwować! Złość piękności szkodzi, a tu jest dużo do zepsucia! – mrugnął.

- Myślę, że wyglądasz całkiem w porządku. – Zlustrował Servanta – matka będzie zadowolona z Twojej wizyty. Przez obowiązki ją rzadko odwiedzam – skrzywił się – a z tobą będzie mogła przy najmniej pogadać o czymś ciekawym.

Zebrał dokumenty, pieniądze, wszystkie rzeczy potrzebne do krótkiego wyjazdu. Zamknął antywłamaniowe drzwi do mieszkania i zszedł z dwójką swych towarzyszy na parking. Po drodze pogroził palcem Lucowi. Będzie musiał z nim poważnie pogadać, jak wrócą.
Servant zajął miejsce za kierownicą, co w sumie pasowało Bourboowi. On sam nie lubił prowadzić, zbyt się zamyślał podczas jazdy, co mogło być nieco niebezpieczne, szczególnie podczas jazdy wąskimi uliczkami starego Strasburga. Charlotte z kolei nie ufał… aż tak. Na razie byli jej potrzebni, wiec raczej nie wpakowałaby ich na latarnię, no ale jednak jakoś nie był przekonany do oddawania kierownicy w jej ręce.

Sam usiadł na miejscu pasażera, a nafochana Charlotte zajęła miejsce w drugim rzędzie siedzeń.
Dotarli bez problemów do kwiaciarni, w której już praktycznie nie było ludzi. Najwyraźniej południowa pora skutecznie uziemiła porządnych strasburgczyków w ich pracach, domach czy gdzie tam oni powinni siedzieć. Jean-Baptiste nie prowadził takiego życia. Wstawał nieregularnie, jego zegar biologiczny był skutecznie rozchwiany. Częste podróże wokół globu nauczyły go przydatnej zdolności pozwalającej zapaść bez większych problemów i bez jakichś szczególnych wymagań w krótką drzemkę. Przydawało się to nadzwyczaj, gdy po tygodniu spędzonym w Kioto należało udać się szybko do Limy i jeszcze wpaść w interesach po drodze do Monako. Ustawił więc GPS-a na klasztor z punktem VIA na kwiaciarnię, a potem się zdrzemnął.

Matce kupił bukiecik żonkili i dorzucił jeszcze parę chryzantem, Edwiga je lubiła. Już miał wychodzić, gdy zobaczył mały bukiecik fioletowych fiołków. Wzruszył ramionami, zawrócił, wziął je też i objuczony kwiatami wrócił do wozu.
- Masz – podał fiołki Charlotte – i przestań się już fochać, mamy rzeczy do zrobienia!

---

Zaparkowali w uliczce nieopodal klasztoru. Bourbon wygramolił się z samochodu i przeciągnął się. Drzemka dobrze mu zrobiła. Przeczesał włosy palcami, skinął ręką na resztę, wziął bukiety dla matki by szli za nimi i skierował swoje kroki do potężnej furty klasztornej. Załomotał do odrzwi i zaczął czekać, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę. Po kilku minutach judasz odsłonił się i wyjrzała zza nich para ciemnych, nieprzyjemnych oczu.
- siostro Bernadetto, z moimi towarzyszami – odsłonił ich na parę chwil – przyszedłem na odwiedziny do mojej matki. Wyjeżdżam na badania do Izraela na dłuższy czas i chciałbym się pożegnać.
Judasz zamknął się tak szybko jak się otworzył. Po chwili rozległy się dźwięki odsuwanych zasuw i zamków. Po chwili furtka odchyliła się i niska furtianka wpuściła ich do środka. Servant podziękował jej uprzejmie, ale ta nie odpowiedziała, ten, po chwili speszony, ruszył za Bourbonem.
- Złożyła śluby milczenia, i tak by Ci nie odpowiedziała – wytłumaczył Jean-Baptiste.

Spacerowali przez parę chwil przez spory park. Liście na drzewach barwiły się na różne kolory, w trawie szumiały jeże, kasztany, a nieopodal biegały wesoło dorodne wilczury. Pewnie były na spacerze, bo nieopodal stała siostra Kamila ze smyczami.
Dotarli do solidnego dworku. Wejścia pilnowała potężnie zbudowana siostra Aleksandra. Bourbon skinął jej i chciał i chciał przejść dalej, ale ona zagrodziła im drogę.
- Tylko Ty. Reszta pozwiedza. Takie zasady. – Zakomendowała z silnym rosyjskim akcentem.
Mag skrzywił się, ale przytaknął. Wiedział, że kłótnie z zakonnicami do niczego nie doprowadzą. Zza drzwi wyszła pogarbiona i niewidząca na jedno oko siostra Anna, która zaproponowała oprowadzenie Servanta i Charlotte po okolicy. Niechętnie, bo niechętnie, ale jednak się na to zgodzili, innych opcji za bardzo nie mieli.

Jean-Baptiste ruszył sam korytarzami, minął próbę chóru i zaczął wspinać się starymi wytartymi schodami na górę. Poszurał po wytartym linoleum, znalazł proste drzwi celi matki, zapukał dwa razy i wszedł do środka
Nie był u matki z miesiąc, ale ona się zbytnio nie zmieniła. Lata hippisowskiego życia odcisnęły na niej pewne piętno, ale dawało się od niej wyczuć nostalgię za dawnymi czasami i… lekką pulsującą aurę magiczną. Może i przeszła do zakonu, może i darowała sobie czarowanie, ale natury nie oszuka, nadal będzie miała w sobie pewne pierwiastki magiczne, nadal będzie miała swoje obwody. Siedziała przy oknie i spokojnie dziergała na drutach coś, co zaczynało wyglądać jak sweter.
- Jeannie, złotko – Jean serdecznie nie lubił, gdy matka zwracała się do niego jak do dziesięciolatka – przychodzisz do mnie w ciekawych czasach. Ciekawe rzeczy będą się niedługo dziać, oj, będę – przeciągnęła się, aż kości strzeliły.
- Witaj, matko. Przyszedłem się, hm, pożegnać. Dostałem ofertę badawczą, do Izraela lecę na kilka miesięcy na badania. Pewna bardzo istotna organizacja wysyła mnie tam wraz ze swoją przedstawicielką i jeszcze jednym ekspertem. – W sumie nie skłamał. – Więc, cóż, nie będzie mnie nieco.
Podszedł do stolika, wziął flakonik, nalał don wody z kranu, wsadził kwiatki.
- Przyniosłem ci parę kwiatków, być miała nieco ozdoby.
- Do Izraela… no proszę.. – Do matki najwyraźniej chyba tylko fragment o destynacji dotarł, co zaniepokoiło Bourbona. Czyżby były to początki demencji?
- Tak, do Izraela – Powtórzył głośniej.
- To śmiesznie, bo ja też miałam do niej jechać, takie były plany… Ale nie wyszło za bardzo – matka się skrzywiła i chyba dziabnęła przez przypadek szydełkiem.- miało być wielkie święto, a wyszło za wyszło. Nawet miska nie pomogła…
- - Mamo… - Bourbon coraz bardziej się niepokoił – jaka miska, jaki wyjazd? Fatima jest dopiero na wiosnę, mamy październik! – Chyba będzie musiał zaprowadzić ją do lekarza. Może pobyt w klasztorze źle na nią wpływał?
- Miska… Najprawdziwsza miska, którą Jan Chrzciciel chrzcił na brzegu Jordanu… A jednak, nie udało się. – stuknęła szydełkiem w kawałek gliny leżący na parapecie.
Jej syn podszedł i obejrzał delikatnie materiał. Faktycznie, było czuś magię od tego przedmiotu… Ale Jan Chrzciciel? Co on miałby mieć z tym wspólnego?
- Matko… ja, nie rozumiem. Możesz mi wyjaśnić?
Edwiga prychnęła:
- Święty Graal pojawia się co jakiś czas i magowie walczą o niego. Ten, kto go zdobędzie będzie mógł zażądać spełnienia swego życzenia. – wytłumaczyła, jakby opowiadała o najoczywistszej rzeczy na świecie – Mój zakon poszukuje Graala od dawna. Lecz nie dla życzeń… uważamy, że – jej twarz się wypogodziła – że taki cud nie powinien być wykorzystywany prze ludzi do swych potrzeb. Taka krynica boskości winna wrócić do kościoła jako święta relikwia. Lecz nie mówię tu o kościele katolickim. Każda wiara jest słuszna, bo zakłada wiarę w boga. Bóg przyjmuje inną postać dla każdego, który go poszukuje. Lecz tylko ci, którzy poszukują jego prawdziwej formie, bez rozbicia na poszczególne aspekty, może bez lęku patrzeć na świat. Chcemy zjednoczyć ludzkość pod słusznym sztandarem i przynieść im Zbawienie… tak…

Bourbona lekko zatkało. Czyli jego matka też miała wziąć udział w wojnie o Graala! Ale… najwyraźniej przywoływanie nie podziałało. Zastanawiał się, co powiedzieć, nie wiedział, bo mam powiedzieć… przecież nie przyzna się jej, że on sam przywołał Sługę i rusza właśnie po Graala. Ale… z drugiej strony chyba powinien, bo jest jej coś winien za lata mentorowania…
Otworzył usta, by coś wyrazić, gdy dobiegł go huk potężnej eksplozji. Podbiegł do okna i wyjrzał przez nie, to brama została wysadzona.
- A zatem przyszli – Edwiga nie wydawała się być specjalnie zaskoczona. – Cóż, synu, wygląda na to, że – spojrzała na niego po raz pierwszy od początku wizyty – że jedziesz z mamusią do Izraela, taak.
Drzwi do celi otworzyły się z impetem i do środka wpadła siostra Aleksandra.
- Pora w drogę. Furgonetka w piwnicy.
Edwiga przytaknęła, schowała w poły szaty miseczkę, szydełka oraz prawie-sweter, załapał syna za ramię i z energią zaskakującą na kogoś w jej wieku pociągnęła go do wyjście, popędzili na schodach, na których on, cóż, zagapił się, potknął na nierównościach i wyrżnął głową w kamienną posadzkę.

---

Ocknął się na podłodze furgonetki drżącej od pędzenia po nierównościach kamiennej ścieżki. Otworzył oczy i natychmiast ponownie je zamknął. Furgonetka pędziła definitywnie przekraczając dopuszczalną prędkość, z przodu furgonetki siedziała Edwiga w towarzystwie jakiejś młodej azjatyckiej siostry kierującej jak szatan. Koło niego zaś kuliła się siostra Aleksandra strzelająca jakimiś dziwnymi bombkami w ciężarówkę, która po prostu zasuwała za nimi. Przez otwarte tylne drzwi.
- Co…? – Zapytał bardzo mądrze.
- Jedziemy w bezpieczne miejsce, Jeannie! – Odpowiedziała matka.
- Moi towarzysze… gdzie…
- Też jadą za nami, wzięli część sióstr w do tego swojego transportera, masz całkiem miłą dziewczynę, razem z tym łysym błyskawicznie się ogarnęli, spotkamy się u celu, jadę pewnie po którejś równoległej.
Bourbon przetarł twarz, całą miał we krwi, bo sobie nos rozwalił. Całą rękę miał teraz czerwoną, pięknie.
Siostra Aleksandra znów strzeliła, na co ciężarówka odpowiedziała wściekłą kanonadą pocisków bębniących po poszyciu furgonetki… Mijane w szalonym pędzie kamienice wyglądały nawet nieco znajomo…
- Tam, tamta brama! – usłyszał wołanie matki – Staranuj ją Lucy!
Tak też się stało. Furgonetka wbiła się centralnie w bramę, przeszła przez nią jak przez masło, tuż obok stróżówki Luca, który wybiegł z niej przerażony, by jakoś spróbować powstrzymać najeźdźców. Prawie został przejechany przez furgonetkę Charlotte, która w szalonym poślizgu wyleciała zza zakrętu. To naprawdę był cud, że Servant miał taki dryg do prowadzenia.

Edwiga przeskoczyła nad Jean-Baptistem, który się fest poobijał na zakrętach i tylko coś tam lekko jęczał.
- Wszyscy? – zapytała. Nie czekając na odpowiedź ruszyła do zniszczonej bramy zza której pędziła już ciężarówka.
Machnęła ręką i jej habit zamienił się w stereotypową szatę czarownicy. Wzniosła obie ręce do góry i zawołała:
- Bezpieczna przystań!
Na zewnątrz bramy zaczęła się pokazywać jasnofioletowa mgła, która szybko zaczęła ogarniać cały układ Toruswaldu. Rozległo się głuche drapnięcie i budynek zaczął się unosić. Z oczu postronnego widza wyglądało to, jakby ten dziwny budynek został otoczony fioletową mgłą i zaczął się stopniowo rozmywać i znikać z naszego wymiaru.
Ale Jean-Baptiste tego nie widział. Poczuł potężne ciągnięcie jego energii magicznej. Uderzyło mu to do głowy i stracił przytomność. Znów.

---

Obudził się w swoim łóżku, w czystych ubraniach. Wszystko wyglądało jak zły sen. Wszystko prócz mdlącego bólu głowy. I matki uparcie szorującej mu prawą dłoń ze śladów krwi.
- Widzę, że się obudziłeś. – Rzuciła cierpko. – Miałam wyrzuty sumienia, że cię w to wciągam, ale widzę, że sam się w to zaangażowałeś, nie? To jest twój wyjazd, co? Polowanie na Graala?
- Co… skąd wiesz? Które ci powiedziało? – jej syn nadal słabo jarzył.
- Och, po prostu popatrz na swoją dłoń. Prawą!
JB popatrzył na nią. Początkowo myślał, że to skrzepy krwi, ale były one ułożone zbyt regularnie. Przyjrzał się im mocniej. Tak… tak… miał zaklęcia kontroli. Trzy. Każde na wewnętrznej części palca: wskazującego, środkowego i serdecznego. Wiły się one delikatnie znacząc skórę różnymi runami.
- A zatem przystępujesz do wojny. I jesteś nadzwyczaj dobrze zaopatrzony. Może i jest to dobrze. Mam nadzieję, że uda ci się. Graal trafi do zakonu, pamiętaj o tym. Niezależnie od ceny… to jest to, co jest potrzebne. I pamiętaj… ja chcę osiągnąć ten cel bez względu na koszty. Taka jest moja pokuta. – Zrobiła przerwę. – Na razie Toruswald leci do Jerozolimy. Bo to tam zmierzałeś, nie, ha? Lecz ten dom jest mój. To ja jestem starszą w bycia Strażnikiem. Bądź więc taki miły i działaj dobrze, to to nadal będzie twój dom. Wierzę, że dobrze postąpisz. Teraz odpocznij. Potem zejdź na dół. Mamy kilka rzeczy do ustalenia z resztą sióstr i twoimi, taak, towarzyszami…
Wyszła nie czekając na odpowiedź.

Wkrótce później Jean-Baptiste zebrał się, przebrał i poszedł na dół.

Belegor PW
20 października 2017, 11:09
Werter starannie słuchał anegdot swojego sługi. Był zaskoczony jak bardzo jego czasy były podobne do współczesnych. Czarne żarty i koszykówka? Kto by pomyślał. Już sobie wyobraził mecze koszykówki między jedną, a drugą bitwą. Wygrany wybierał pole walki. Kiedy dotarli do skrzyżowania ulic El'azar ha-Moda'I, Emek Refa'im i Raban Yohanan ben Zakai Konrad pomyślał o schronach:
~W tej okolicy jest przynajmniej kilka słabo strzeżonych schronów na wypadek wojny totalnej z sąsiadującymi krajami. Dla maga lub mistrza z odpowiednim sługą mogłabyć to doskonała kryjówka. Trzeba będzie to zbadać.~
Mag czuł się jak vipowski turysta prowadzony przez przewodnika, którego pasja oprowadzania i historii przesłoniła jego pracę. Mimo to skutecznie docierali do każdej żyły i bez problemu ją pieczętowali. Zaznaczał na nich wzory i dolewał roztworu soli miedzi i złota, po czym włożył ziarno rośliny płożącej, podziemnej i zalał żywą wodą. W ten sposób łączył skrzyżowania żył magicznych, konfigurując je z duszą sługi. Trochę to trwało, ale cieszył się z efektu gdy tylko roślina wbiła się w ziemie zostawiając skorupkę nasionka. Konrad zabrał łupinkę. Rozdzielił ją i rozsmarował z gliną. Nawilżona żywą wodą zaczęła leciutko się świecić. Werter z precyzją garncmistrza ulepił płaskorzeźby zgodne z architekturą otoczenia. Wybierał głównie pęknięcia lub dziury. Dzięki temu mógł ulepić gniazdo do przesyłania sygnału, a poza tym nie rzucało się w oczy. Co najwyżej ktoś uznałby za próbę załatania ściany własnego domu.
Każdą czynność powtarzał przy każdej żyle. Werter był zmęczony, ale to było dobre zmęczenie. Czuł, że to dobrze przeprowadzony dzień, który owoce przyniesie później. Żałował tylko jednego. Żałował użycia w żywej wodzie materiału, który niszczy węzły magiczne magów. Tego samego materiału użyto do kul dla zabójców magów.
~Przeklęty Emiya Kiritsugu. Nawet i takie ścierwo może zainspirować. Moje winy są wyłącznie moje. Oby rodzina wybaczyła mi za nie.~

Uśmiechnął się w trakcie kolejnej anegdoty sługi. Nawet zapytał:
-Jak sądzisz, który Zakon był według Ciebie najle....

Usłyszał tylko słowo: PADNIJ! Upadł na ziemię, wkładając ręce do kieszeni. Okazało się, że arabowie rozpoczęli sezon na czarodziejów:
- Co jest?! Myślałem, że tylko chrześcijanie polują na czarownice. Spóźniliście się o 300 lat! Serio, nastawcie sobie lepiej zegarki, bo ciągle do tyłu jesteście za Europejczykami. Tak się dzieje, gdy zeruje się kalendarz na czyjejś ucieczce.

Sługa skontaktował się z nim telepatycznie. Werter mu odpowiedział:
~Teraz masz więcej siły dzięki naszym żyłom. Czas wypróbować je wypróbować. Wszystkich w kanałach zabiłeś, więc jest ogromna szansa, że nie znają Twoich zdolności. Wykorzystajmy to...Zrób wokół nas odpowiednio dużą trąbę powietrzną, kiedy ja rzucę mieszek ze spoiwem. W kontakcie z ziarnami pyłu i piasku utworzy elastyczny kewlar. Przy odpowiedniej prędkości może nawet odbić kule prosto do tych co strzelali. Oszczędźmy jednego z nich. Najlepiej ich przywódcę. Tego całego Abdula Im-coś tam, coś tam. Jak go przepytamy dowiemy się kto stoi za tym całym polowaniem na biednego, bezbronnego żyda z Polski. Łapiesz? Dla niepoznaki rzucę burzę piaskową i schowamy się w jednym ze schronów na tamtym skrzyżowaniu. Ludzie pomyślą, że to burza piaskowa z pustyni, a my z zakładnikiem zwiejemy przed widokiem ludzi. Jak przejdziemy to zwycięsko, powiem Ci wszystko o proszku, który rozsypywałeś po drodze. Dobrze?~
Czekając na odpowiedź sługi, uchwycił lewą ręką filcowy woreczek i rozsznurował go. Jeśli się zgodził na plan Werter błyskawicznie wyciągał rękę z woreczkiem i rzucił go w powietrze. Reszta była już w zdolnościach jego śługi.

strona: 1 - 2
temat: [RPG]Fate/Grota

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel