Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Nieznane Opowieścitemat: [OGÓLNY]Fate/Grota
komnata: Nieznane Opowieści

Bacus PW
30 września 2017, 21:16
Acid zgodził się na te sesję pod pewnymi warunkami i zamierzam je spełnić. Tyle słowem wstępu. Biorę za was odpowiedzialność, więc kto chcę grać proszę o współpracę...

Fate/Grota

Krótko o wszystkim.
Część z was serie Fate/ zna, innym nic to nie mówi. Czym jest Fate/? To historie o wojnach o świętego graala w których siedmiu czarodziejów z pomocą wcześniej wezwanych sług walczą o Świętego Graala, który spełni po życzeniu zwycięskiej pary. Słudzy są zróżnicowani i dzielą się na siedem klas: Saber, Lancer, Archer, Rider, Assasin, Caster oraz Berserker.

Każdy Mistrz ma do dyspozycji ‘Trzy czary kontroli’, które zmuszają sługe to wypełnienia ich rozkazu, bo nawet Ci słudzy mają własne ideały i wartości, więc nie zawsze będą skorzy do współpracy. Kiedy czary kontroli się skończą to sługa zostaje wolny i kończy udział w wojnie. Poza sługami magowie mogą używać też swoich zaklęć, korzystać z ekwipunku czy wykorzystywać przewagę otoczenia czy znajomości. Śmierć czarodzieja kończy jego udział w wojnie.

Słudzy są to dusze wielkich bohaterów, którzy po wieki wpisali się na karty historii. Wykorzystując talenty, które cechowały ich za życia mają dać wygraną swojemu mistrzowi. Każdy sługa ma inne zdolności, inne talenty i osobowość. Inną rolę pełni Szermierz, a inną Czarownik, dlatego Mistrz powinien umieć wykorzystać zalety swojego sługi. Do tego każdy sługa ma swoją tajną broń, tak zwany Noble Phantasm. Jego to jego umiejętność specjalna, która jest jego kartą atutową. Zabity sługa nie może zostać wskrzeszony lub ponownie przyzwany, ale póki Mistrz żyje to może przywołać sobie nowego sługusa, jeśli zdobędzie relikwie.

Fabuła:
Rok 2017, Jerozolima.
Zaczyna się wojna. Wojna wielka i inna niż wszystkie. Nie jest to wojna o terytorialna, religijna ani kutlurowa, których w Izraelu nie brak w ostatnich latach. Wojna Świętego Graala się zaczeła. Hierarchowie kościelni i kapłanami z Jerozolimy długo starali się ukryć fakt, że Święty Graal wrócił do swojego docelowego miejsca.
To przyciągnęło uwagę wielu czarodziejów z całego globu. Wielu tych, którzy latami się ukrywali nagle wypełzli z kryjówek. Handlarze i przemytnicy starych artefaktów zrobili się bardziej zuchwali.
Organizacje Magiczne wybierają swoich kandydatów, którzy mieli ich reprezentować, kościół rzymskokatolicki, anglikanie i hinduici też chcieli posiąść moc Graala dla siebie.
Święty Graal jednak sam wybierał czarodziejów. Nie każdy zasługiwał na udział w tym wydarzeniu.
Wyścig zbrojeń się zaczął. Czarodzieje z całego świata zmierzali w stronę ziemi świętej. Cel był wielki, ale wielu z nich zginie przez to marzenie…

-Ojcze Blumenbaum, Watykan musi… - przemowa młodego klechy została przerwana machnięciem ręki przez jego przełożonego.
-Jesteśmy sługami Bożymi, musi przestrzegać jego praw i jego zasad. Nie możemy ich łamać i naginać, to byłaby prohanacja praw bożych! Też bym wolał, aby kto inny się tym zajął… ale nie mamy wyjścia. Wojna musi się odbyć. - odpowiedział najspokojniej jak tylko potrafił. - Wygra ten, który zasłuży na łaskę Graala… Nie możemy zdecydować i ingerować w przebieg wojny…
-Pozwoli ojciec, aby Ci heretycy… te magiczne pluskwy zbeszcześciły naszą najświętszą relikwie!?
- Zważaj na słowa… Takie są zasady, prawa ustalone przez Świętego Graala. - potężny huk przerwał wypowiedź starszego klechy. - Zaczęło się.

Część czarodziejów dotarła już do Jerozolimy, inni byli w drodze, a niektórzy… od dawna czekali na miejscu, ale tylko siedmiu z nich było wybranych, tylko siedmiu zostało odbarowanych łaską Graala mieli możliwość przyzwania sługi. Sługi, który pomoże im spełnić swoje marzenia.

Informacje skrywane nigdy nie będą skryte na zawsze, a na pewno nie przed wszystkimi. Wojna o Święty Graal, Siódmq wojna o Świętego Graala się zaczyna. Nieuwzględnienie w niej rządów wielkich mocarstw było dla niektórych policzkiem. Jerozolima nagle stała się oblegana… ale nie armiami, nie wojskami… Jeszcze nie. Przeszkoleni komandosi mieli jeden cel, namierzyć wszystkich uczestników i ich zlikwidować, Graal może należeć tylko do Matki Rosji, nikt inny nie był godny posiadania takiej potęgi…

Wojna o świętego Graala… Herezja! tak głosił rozjuszony Imam do swych najbardziej radykalnych “dzieci”. Nie mógł pozwolić, aby tak blisko jego domeny niewierni bawili się i korzystali z potęgi czegoś co należało się im, synom Mohameta. Imam splunął na myśl o Watykańskich psach i wybrał kilku swoich najlepszych ludzi. Ktokolwiek spróbuje tknąć Graala zostanie rozszarpany, a jego niewierne ciało potępione…

Watykan także szykował swoją odpowiedź. Kościół nie mógł dopuścić by Święty Graal został zbeszczeszczony. Jego miejsce było pod jego pieczą, w stolicy Apostolskiej. Jego najlepsi agenci, wykwalifikowani inkwizytorzy… Oni mieli przynieść mu Graala, bo chronić go mógł tylko jedyny prawdziwy kościół, jego kościół…

Magiczne stowarzyszenia z całego świata także aktywnie działały i sondowały wszystko co się działo. Stowarzyszenie Zachodnio-Europejskich magów wycierało sobie ręce i nie brało aktywnego udziału w problemach zachodnich cywilizacji. Szukali w swoich szeregach godnego reprezentanta i z zazdrością patrzyli na wschód, gdzie potężnych magów nie trudno było znaleźć…

Magowie czy to z Polski czy Rosji zasłyneli tym, że opanowali do magie natury do perfekcji i nikogo już nie dziwiło, że pobierali mane ze skrobii, gleby czy wody. Wielu upatrywałoby wśród nich faworytów do zdobycia Graala dla siebie, ale kłótnie i waśnie między wszystkimi magami były znane w całym magicznym świecie, dlatego ciężko było przypuszczać, że znajdzie się choćby jeden śmiałek godny walki o największą z relikwii…

Japońskie stowarzyszenie przestało istnieć… Tamtejsi magowie wybili się prawie do nogi po ostatnich dwóch wojnach. Kilku przeżyło, ale raczej zostali samotnymi wędrownymi mistykami, albo wybrali się za morze do Ameryki…

Gdzie magiczne stowarzyszenie zamiast zajmować się swoimi sprawami stało się narzędziem politycznym, które miało walczyć z obecnie rządzącym prezydentem stanów zjednoczonych, który nie przejmował się kilkoma machającymi różdżkami guślarzami. Miał po swojej stronie armie, władzę i pieniądze. Bali się go nawet czarodzieje… Jednak spośród nich zawsze wyłamywało się kilku wybitnych, którzy zamiast bawić się w politykę wzieli wezwanie graala na poważnie...

Siedmiu czarodziejów, siedem sług i tylko jeden Graal. Szósta Wojna o Świętego Graala się rozpoczęła…

Karta Postaci:
Wymagam niewiele…
Imie, wiek, pochodzenie, wygląd, charakter, motywacja, szczątkowa historia i wybrany przez nas bohater. Wszystko wysłane na PW i razem ustalimy reszte szczegółów.

Wybór Sługi:
Proszę napisać mi na PW jaką chcielibyśmy klasę lub postać historyczną/mitologiczną i wszystko ustalimy, jego umiejętności, statystyki i wygląd.

Statystyki Sług:
Statystyki mają wartość od A-E lub 1-5, gdzie A to wybitnie, a E to beznadzieja. Mogą pojawiać się plusy. Statystyki będą mi użyteczne czy to przy jakichś wyborach, zleceniach czy walkach. Rzuty kostką mogą się pojawić przy walkach pomiędzy graczami. Tyle.
Siła: Ile nasz sługa uniesie, jak potężne ciosy może zadać i tak dalej...
Zwinność: Szybkość, zwinność i gibkość!
Wytrzymałość: Ile zniesie nasz Sługa ciosów i obelg.
Mana: Siła czarów naszego sługi(głównie odnosi się do klasy Castera) i ile many wymaga sługa, aby go utrzymać.
Szczęście: Czy jest w czepku urodzony czy nie.
Szlachetne Widmo: Umiejętności specjalne naszego sługi. Ich moc, działanie itd…

Klasy Sług:
Saber - Typowy miecznik. Korzysta z miecza. Bardzo tankowaty i walczący z bliska jegomość. Statystycznie najsilniejsza z klas. Idealny do pojedynków 1v1
Lancer - Walczy w zwarciu, ale jego zadaniem jest destrukcja. Stworzony do walki z wieloma wrogami jednocześnie.
Berserk - Dzika i niekontrolowana furia. Ciężki do opanowania i równie ciężki do pokonania. Wytrwały jak Saber i agresywny jak Lancer, ale brak kontroli często może się odbić czkawką.
Rider - Mobilny, statystycznie wyważony. Jego zaletą jest możliwość szybkiego przemieszczenia się i tego, że nigdy nie jest sam. Wspierany przez swego wierzchowca zawsze może namieszać i zaskoczyć.
Caster - Czarodziej, który korzysta z swoich zaklęć i wiedzy, aby niszczyć wrogów. Fizycznie zwykle ciamajda, ale nadrabia je swoimi zdolnościami magicznymi.
Assasin - Cichy i niewykrywalny. Jego rolą może być szpiegowanie, ciche eliminowanie celów lub robienie to z hukiem. Statystycznie raczej słabszy, ale ma zalety, które mogą zapewnić zwycięstwo w niejednej bitwie swemu mistrzowi.
Archer - Najbardziej niezależny i samodzielny. Podobnie jak Caster raczej walczy na odległość, ale w odróżnieniu od Maga nie jest bezradny w starciu wręcz. Dobrze użyty jest w stanie pokonać każdego wroga nie odnosząc najmniejszego draśnięcia. Typowy strzelec.

Zasady Sesji:
Nie przeklinamy, nie wyzywamy i nie obrażamy nikogo i niczego. Nie atakujemy person publicznych, religii, ani kultur. Niechęć zrozumiem, ale ataki i nienawiść będą karane bardzo surowo.
Czat nie jest miejscem na rozmowy o sesji, a na pewno nie na spamfestiwale. Od rozmów od sesji mamy PW, hermesy i fejsbuka.
Podlizywanie się będzie karane.
Nie będę nikogo faworyzował, ani gnębił. Każdy zaczyna z pustą kartą i sam pracuje na efekty.
Sesja będzie miała swoje tempo i dostosuje je do was, chyba.

Informacyje:
Graczy może być maksymalnie 7 i każdy dostanie inną klasę sługi do pomocy. Trochę zasada kto pierwszy ten lepszy, albo kto lepszy ten pierwszy.

Nicolai PW
3 października 2017, 21:01
Imię: Wania "Wujaszek" Mielnik
Wiek: Fizycznie koło 50 lat
Profesja: Kloszard
Motywacja: On tu jest przypadkiem, więc celu jako takiego nie ma. Także jak jakimś cudem wygra to pewnie poprosi o wątrobę Porneteusza czy jak mu tam było...
Magia: Niby kiedyś coś tam miał z czarami miał do czynienia, ale teraz jedyna magia jaką uprawia to wypicie z hejnału litra spirytusu i utrzymanie się na nogach.
Wygląd: Aparycja typowa dla ulicznika. Zarośnięty dziadyga pokryty liszajami wskazującymi na to, że higiena osobista jest ma w jego życiu niski priorytet. Do tego zmierzwiona, siwa czupryna nie pamiętająca grzebienia i potargana broda przywodząca na myśl las po huraganie. Zęby o bardzo nieregularnym rozkładzie. Jest jeden, dwóch nie ma i zaraz potem trzy pod rząd, ale dziurawe. Z ust obowiązkowy zapach ohydnej gorzały i niedopałków wygrzebanych ze śmietnika. Wujaszek Wania jak to z menelami bywa, każdą wyżebraną kopiejkę przeznacza na jabole, więc o zdrowe odżywianie dba jeszcze mniej niż o higienę, więc jest chudy jak zajechana szkapa. Na sobie ma poobdzieraną kufajkę, która pierwotnie była granatowa, ale teraz jest tak pooblepiana brudem i kurzem, że wydaje się bardziej bura. Do tego zdezelowana uszanka z odgiętą klapą, którą nosi lekko przechyloną na bok. Do tego dresowe spodnie o kolorze zgniłej zieleni i usyfione kalosze.
Charakter: Jaki jest Mielnik? Ciężko powiedzieć, bo dawno nie był widziany trzeźwy. Także nie sposób powiedzieć na ile jego naiwność, dezorientacja i pieniactwo są wrodzone, a na ile efektem trwałej ekspozycji na alkohol. Jednak w swoim kloszardziej egzystencji kieruje się głównie chwytaniem teraźniejszości. Dzisiaj sprzedać materac i się napić, a na czym jutro będzie spać to problem jutra, czyli taki który go nie interesuje. Nic więc dziwnego, że jest trwale bezdomny i bezrobotny bez perspektyw na zmianę swojej egzystencji.
Historia: Wania podrapał się energicznie po mosznie. To był jego szczęśliwy dzień. Taka melina i zupełnie pusta? Nie może być, a jednak. Ciepła, jasna, przestronna i blisko dworca. Dla trzeźwego człowieka takie coś powinno być z miejsca podejrzane, ale kto powiedział, że Wania jest trzeźwy? Dla niego liczyło się to, że dzisiaj w nocy nie będzie mu padać na twarz podczas drzemki. Ale zaraz, jak porządna rudera to i fanty muszą być. Zaszył się więc w głębię budynku licząc na to, że może znajdzie jakieś żelastwo do upłynnienia z rana i nie dość, że będzie miał gdzie spać, ale jeszcze za co się napić. Jednak w głębi miało się okazać, że nie był tak do końca sam.

- Łoże? Jeszcze tak wielkogabarytowej relikwii to w życiu nie widziałem. - Odezwał się posępny głos zza zamkniętych drzwi.
- Takiego sługę sobie wybrałeś, co mogę poradzić. - Zawtórował mu męski baryton.
- Łoże? Szluga? - Mielnik zapytał sam siebie. Oczy mu się zaświeciły. Wydawało mu się, że nie dość, że nie będzie musiał spać na podłodze to jeszcze sobie przed snem zakurzy.
- Duchu przeszłości, duchu odrzucony. Przybądź do teraźniejszości, przybądź przed nasze oblicze... - Grupka mężczyzn w szatach z kapturami zaciągniętymi na głowę było w połowie inkantacji kiedy ich rytuał przerwało przybycie kloszarda.
- ... razem stawimy czoło przeznaczenie i przekujemy je w Świętej Wojnie. - Dokończenie mantry wymsknęło się mimowolnie z ust Wani. Były to słowa z jego poprzedniego życia, z czasów kiedy nie był żulem. Które wyryły się na gnie jego mózgu i teraz wyrwały się na zewnątrz.

Klatka piersiowa zaczęła go parzyć jakby ktoś gasił na niej setkę petów. Rozpiął kufajkę i przez koszulkę z napisem "I'm sexy and I know it" prześwitywały trzy znamiona tworzące razem coś na kształt mitycznej runy.

- Ukradł go nam! - Zaryczał ktoś z gromady.
- Zabijmy go zanim kontrakt się sfinalizuje. - Zawtórował jej jeden z towarzy.

Jednak wtem łoże zajaśniało i wydobyło się z niego światło, które w rozbłysku przybrało kształt rosłego mężczyzny o posturze szafy, zawadiackim spojrzeniu i barbarzyńskim ubiorze. Wania poczuł jak siły witalne z niego uchodzą. Niemal jak po denaturacie z niepewnego źródła. Aż musiał się oprzeć o ścianę.

- Mistrzu. - Sługa zapytał go miłym, spokojnym tonem wybitnie nie pasującym do jego aparycji. - Oni chcieli Cię zabić, czy mam ich za to ukarać?
- Co? - Kloszard podrapał się po piersi, która nadal była podrażniona. - A rób co chcesz...

Sługa uśmiechnął się diabolicznie i zmaterializował tasak wraz z nożem rzeźnickim. Jednak co się dalej działo Mielnikowi nie było dane zobaczyć, bo momentalnie zemdlał i obudził z potwornym kacem.

- Ale żem miał sen... ała! - Wymamrotał do siebie i złapał się za głowę pulsującą od kaca.
- Zaraz, uczesane!? - Dłoń zjechała nizej, na brodę. Idealnie wystrzyżona. Potem spojrzał na samą rękę. Czysta, pachnąca i bez liszai. Spojrzał w dół. Zamiast menelich łachmanów elegancki, pięknie dopasowany garnitur. Rozejrzał się wokoło i nie był w melinie, a jakby w luksusowym autobusie. Wstał i poszedł tam gdzie powinien być kierowca.
- Co tu się dzieje? - Wymamrotał niewyraźnym głosem. - Dokąd jedzie ten PKS?
- Do Jerozolimy... - Odpowiedział mu Sługa.
- Jerozo... nie wiedziałem, że tam autobusy jeżdżą. - Wujaszek zwątpił w to co się dzieje.
- Bo nie jeżdżą. Lecimy prywatnym odrzutowcem. - Sługa uśmiechnął się szczerze. - Lecimy na Wojnę Świętego Graala, a Ty jesteś moim mistrzem.
- ... co? - Wania wiedział jeszcze mniej niż przed odpowiedzą. - Muszę to przepić. - Sługa pstryknął palcami i przed Mielnikiem zmaterializowała się tacka z kieliszkami i butelka Courvoisier xo Imperial, rocznik 1896. Wania momentalnie obłapił flaszkę i wlał ją w siebie duszkiem. Kiedy była już pusta rzucił ją za siebie.
- Co za paskudztwo... jednak nie ma to jak Komandosik. - Skwitował.

Belegor PW
4 października 2017, 23:32
Karta Postaci:
Imie: Konrad Werter
Wiek: 37
Pochodzenie: Polski mag pochodzenia czesko-niemieckiego. Obecny opiekun prac Van Hohenhaima.
Wygląd: Lekko blady mężczyzna mierzący 1,75 m wzrostu. Szatynowe włosy, z niebieskimi oczami. Nos lekko zakrzywiony, dobrze zadbane zęby. Posiada średni zarost i gęste baki. Chudy, z bardziej umięśnioną prawą częścią ciała. Nosi okulary bardziej na pokaz. Czasami je wymienia na krzyształowy monokl. Na lewej dłoni brakuje małego palca.
Charakter: Stara się być miły, kulturalny i obojętny na los ludzi wokół siebie. Łatwo go jednak sprowokować do dyskusji i kłótni. Nie należy do odważnych ludzi, którzy chętnie się biją. Uważa to za zwierzęcenie ludzkiego gatunku. Brakuje mu poczucia humoru, za to często rzuca sucharami. Nie stroni od wódki i piwa. Nie lubi wątróbki. Uwielbia artefakty i stare manuskrypty.
Motywacja:
Odtworzyć słynny kamień filozoficzny. Zbadać Graala pod tym względem, reszta się nie liczy.
Historia:
Konrad Werter był jednym z ostatnich magów, którzy musieli przez ponad 120 lat uciekać przed represjami. Jako brat głowy rodu miał z zadanie strzec tajemnic magii rodu zarówno Hohenhaimów jak i Maharala. Sam interesował się historią rodu i artefaktami. Jedynie, czego pragnął to odtworzyć kamień filozoficzny van Hohenhaima – najdłużej żyjącego czarodzieja w historii rodu. Całą młodość spędził na odszyfrowywaniu jego zapisków. Niestety uzyskał tylko półprodukty. Nie pomogła nawet podmieniony Codex Gigas. Uznał, że jedynie święty Graal mógłby mu pomóc zrekonstruować kamień filozoficzny. Znał magię pobierającą ze środowiska, choć wolał zawsze alchemię. Połączył obie metody, uzupełniając braki obydwu szkół.
Wyruszył bez zgody rodziny do Jerozolimy. Zabrał ze sobą część artefaktów niby to w interesach z innymi kolekcjonerami antyków i zaginionych skarbów. Postanowił zinfiltrować Jerozolimę by odnaleźć Graala. Potrzebował jednak sługi do ochrony…
Asa Street 33
Konrad właśnie zebrał czternaście artefaktów i zastanawiał się który byłby najlepszy:
-Postawić na siłę, czy znajomość terenu? Niby to każdy sługa dostaje wiadomość na temat dzisiejszego świata i jego technologii, ale z tubylcem nie zabłądzę. Lepiej jest wezwać sługę bez wielbłąda… bo jeszcze wielce zbłądzę.
Uśmiechając się pod nosem zaczął rysować kręgi i mruczeć zaklęcie przyzwania. Najpierw narysował krąg na podłodze, następnie na każdym z relikwii i na swoich rękawicach. Już miał wybrać relikwię bohatera, kiedy usłyszał wrzaski i walenie o drzwi.
~Tubylcy….nawet minuty nie zaczekają. Raz kozie śmierć
Gdy tylko pomyślał o kozie drzwi zostały wywarzone. Werter nie miał wyjścia i w odruchu porwał pierwszy artefakt z brzegu i zaczął uciekać tylnym wyjściem. W pośpiechu zaczął przesuwać ściany wokół siebie za pomocą magii natury i kanałami przebił się do podziemi synagogi na rogu Amatsya i Yehoshafat. Nim się zorientował czyj artefakt trzyma dokończył zaklęcie przyzywające i zdumiony spojrzał na swego sługę.

Kammer PW
5 października 2017, 10:51
Wszystkie treści prezentowane w karcie postaci i moich odpisach mają charakter humorystyczny i nie powinny być traktowane poważnie. Prezentowane poglądy nie są poglądami autora.

---


Jean-Baptiste przeciągnął się.
- Scheiße! – zaklął patrząc jak ekran jego komputera zamiera, Czempioni Aksa i Rószczki 7 postanowili się zawiesić. Po raz chyba czwarty w ciągu minionej godziny. Nie ma co, to dzieło Orbisoftu było istnym cudeńskiem programowania. Finalnie pecet ze stęknięciem ubił ledwie żywe truchło gry i odpalił TyGrasza, orbisoftowego huba do grania. Jean przez chwilę rozważał włączenie Chiens de garde, ale uznał, że ma dość grania, przynajmniej na razie.

Wstał, przeciągnął się ponownie, podrapał po głowie i poszedł do kuchni zrobić sobie herbatę. Zręcznie omijał artefakty i pamiątki z rozlicznych wojaży ojca, które były zgromadzone w mieszkanie w kamienicy. Tak naprawdę to w całej kamienicy, ale młody Bourbon korzystał tylko z pierwszego piętra. Parter był przeznaczony na stróżówkę dla firmy ochroniarskiej pilnujących całego tego wesołego magazynu.

W sumie to historia tej kamienicy była nieco smutna. Wysoka na trzy piętra znajdowała się w starej części Strasburga. Rodzinna legenda mówiła, że kamienicę, a wcześniej dom mieszczański, a jeeeszcze wcześniej rzymskie domostwo wzniesiono na pozostałościach celtyckiego świętego gaju, gdzie druidzi odprawiali swoje rytuały, rozmawiali z dębami, a druidki oddawały się drzewom, typowe celtyckie rzeczy. Kamienica miała lekko zaokrąglony dwuspadowy dach, wykusze na środkowych piętrach, co przywodziło na myśl lekko spłaszczony torus. Niemcy z kolei, którzy przez lata mieli władzę nad miastem, zauważyli w środku mały lasek, więc prześmiewczo zaczęli nazywać kamienicę Toruswaldem.

Czajniczek pyknął, co wyrwało Jean-Baptiste’a z rozmyślań. Wsypał dwie łyżeczki Lady Grey do renesansowej filiżanki, zalał wrzątkiem, zamieszał łyżeczką z epoki Ludwika XVI, wziął napoleoński talerzyk i wrócił do swojego biura.

W sumie to nieco było mu brak rodziny. Jego ojciec, stary Bourbon, zaginął jakoś dekadę temu w lasach Brazylii wraz z grupą podobnych sobie szalonych czarodziejów. Byli zdeterminowani, by odnaleźć zaginione Eldorado. Ach, cóż to była za wyprawa! Kilkunastu starych, sfiksowanych czarodziejów spakowało manatki, wpakowało się w samolot, pofrunęło do Brasilii. Potem wysłali jeszcze kilka wiadomości, lecz w końcu słuch po nich przepadł. Jean-Baptiste spędził kilka miesięcy na poszukiwaniu jakichś śladów wraz z siostrą, lecz finalnie musieli się chyba pogodzić z prawdą – ich ojciec przepadł jak kamień w wodę. Nieszczególnie dobrze odbiło się to na matce.
Stara Edwiga uznała, że to jej wina, że najwyraźniej grzechy przeszłości się na niej zogniskowały i zniknięcie jej męża było karą Znaków, jaka musiała na nią spaść. W końcu się przemogła i dołączyła do La Congrégation des Sœurs de la Croix de Strasbourg. Jean-Baptiste uważał to lekki chichot historii. Jego matka, wielka fanka hippie, wolnej miłości, wróżenia i odczytywania Znaków z ruchów gwiazd/wnętrzności kozy (młody Bourbon był pod wrażeniem, skąd matka zawsze brała takie ilości kozich flaków w samym centrum Strasburga) i szumu liści drzew z patio, na starość porzuciła czarowanie i została siostrą zakonną. Cóż, i tak zniósł to lepiej od siostruni.
Roxanne Bourbon-Montgomery była nieodrodną córą tej osobliwej familii. Dopóki Jean-Baptiste sięgał pamięcią, zawsze była spokojna. Aż ojciec przepadł. A może poczuła się wreszcie w mocy, wreszcie uznała, że to pora, by decydować o swoim losie? Tego młody Bourbon nie wiedział. W każdym razie – po zakończeniu poszukiwań wyprowadziła się z Toruswaldu, hajtnęła ze swoim fagasem zza morza, Barrym Montgomerym, wyprowadziła się do jego podrzędnej rodzinki czarodziejów do NY i, co naprawdę zabawne, ogłosiła, iż należy do Stowarzyszenia Płaskiej Ziemi. Nie, żeby należała do tego oszołomskiego towarzystwa, która wierzyła, że Ziemia to jest nieregularna plama noszona przez żółwie/słonie/chomiki, J-B powoli tracił już rachubę, co, ich zdaniem, nosiło, hehe, glob. Nie! Ona należała do wyższego poziomu egzystencji! Ona należała do stowarzyszenia chcącego spłaszczyć Ziemię. W tej chwili sytuacja w Stowarzyszeniu ponoć była wyjątkowo napięta. Wszystko za sprawą dwóch frakcji, jakie się wyklarowały, bo jakoś trzeba było wszak Ziemię przekroić. Frakcja Biała, zrzeszająca głównie magów z Europy i Ameryk, domagała się podziału wzdłuż 175. południka długości zachodniej. Frakcja Żółta z kolei – 15 południka długości zachodniej. Ot, problemy pierwszego świata!

Wspominki przerwał mu dzwonek domofonu. Zerknął na zegar, dochodziła dwudziesta pierwsza. Kto może się dobijać o tej porze? Odebrał.
- Oui? – rzucił do słuchawki.
- Bonne soirée, monsieur Bourbon. Posłaniec z paczką czeka. Sprawia wrażenie, że mocno mu się spieszy... – stary stróż był pobudzony, nic dziwnego, zwykle nic takiego się nie działo.
- nie możesz odebrać paczki?
- Nie, monsieur, posłaniec twierdzi, że paczka musi zostać dostarczona do rąk własnych odbiorcy.
- Alors, bien, już idę – westchnął Bourbon.
Wylał resztkę wystygłej herbatki do zlewu, odstawił kubek do niego, narzucił na plecy palto, październik zapowiadał się chłodno i energicznym ruchem zszedł po schodach. Chłodne jesienne powiewy wiatru w tunelu wejściowym rozwiewało mu burzę lekko siwiejących już brązowych włosów, otulił się szczelniej paltem, nie chciał się przeziębić.
Otworzył furtę kluczami, wyszedł na zewnątrz, minął drzwi do stróżówki, otworzył zewnętrzną furtę, skinął Lucowi w przeszklonej stróżówce i rozejrzał się za posłańcem. Nagle z cienia wyszła upłaszczowiona postać, w kapeluszu z rondem, było widać jedynie twarz i włosy. Urękawiczoną dłonią wcisnęła zaskoczonemu Bourbonowi do ręki średniej wielkości paczkę, po czym umknęła w cień rzucając jedynie:
- Tout est expliqué dans la lettre.
Potrwało chwilkę, nim Jean-Baptiste przeanalizował, co się właściwie stało. Popatrzył na Luca, który również wydawał się był zaskoczony takim obrotem spraw.
- Nie sprawiała wrażenie, jakby miała uciec…
Bourbon powiódł wzrokiem po ciemności…
- Trudno, potem przejrzyj zapis z monitoringu, skąd ona się w ogóle wzięła…

Wrócił do mieszkania i obejrzał paczkę. Była ona szczelnie owinięta śliską taśmą klejącą. Sprytnie. Jeanowi-Bapstiste’oiw przeszło wcześniej przez myśl, by sprawdzić ją, pod kątem odcisków palców, powinien mieć gdzieś talk i resztę potrzebnych rzeczy. Ale nie, na takiej taśmie niczego raczej nie uda mu się znaleźć. Trudno. Inaczej dotrze do nadawcy.

Potrząsnął paczką, była lekka, lecz w środku coś ewidentnie było, trzeba tylko zerknąć do środka. Poszedł do kuchni i wziął posrebrzany nożyk, który ojciec przywiózł z Egiptu. Przydrożny handlarz twierdził uparcie, że pochodził on z grobowca Ramzesa, na co ewidentnym dowodem miał być ankh na tępym końcu. Tak, jasne.

Znalazł miejsce na łączeniu ścianek, gdzie nie było tektury i delikatnie wbił tam nożyk i przeciągnął, by przeciąć taśmę. Udało się, niczego nie uszkodził. Kilka kartek papieru czerpanego, starannie złożonych, a na dole małe, zdobione pudełko umieszczone we wgłębieniu pudełka i zamocowana skórzanymi paskami. Rozpostarł kartki delikatnie, by nie zatrzeć ewentualnych odcisków palców. Potem ich poszuka. Kartka pierwsza zapisana była niebieskim atramentem finezyjnym pismem.

Gardien de Toruswald,
zgodnie ze starą umową – przesyłam koncentrator potrzebny do przywołania Noble Phantasme’a. Na kolejnej kartce znajdują się instrukcje przywołania. Przestrzegaj ich pilnie, to wszystko się powiedzie. Pamiętaj: silentium est avreum. Nie zawiedź nas jak twój ojciec. W Jerozolimie czeka hotel i dwa pokoje. Pokaż w recepcji kartkę z numerem. Domyślisz się, który hotel, jeśli zasługujesz.


Koniec, bez podpisu. Obejrzał kartkę jeszcze raz… czuł, jakby coś mu umykało z jego treści. Coś oczywistego, coś, co powinien dostrzec na pierwszy rzut oka. Tak… źle zapisano „złotem” w łacińskiej sentencji, ale… czy to jest trop? To poczeka. Sięgnął po kolejną kartkę – to był wspomniany numer. Zwykła kartka z tłoczonymi wzorami, które nic mu nie mówiły. Jakieś motywy kolumn, kamieni. Na środku pieczołowicie wydrukowany złożony symbol zbudowany z liter, cyfr i symboli z jidysz.

Kolejna karta to już było techniczne wprowadzenie do czegoś nazywanego Wojny Świętego Graala. Opis, że będzie siedem sług każdy będzie jakąś postacią historyczną, zaś przewodzić będą im… mistrzowie. W zwięzłym i suchym opisie byli oni przedstawieni jako potężni magowie z całego świata. Ciekawe.

Bourbona zastanowiło wspomnienie o jego ojcu… czyżby posłanniczka miała coś wspólnego z zaginięciem jego ojca? Będzie trzeba naprawdę pogrzebać w tej kwestii… Matka z pewnością by się ucieszyła z powrotu ojca… Bo on żyje. Na pewno.

Pozostał tylko jeden przedmiot w paczce. Małe puzderko. Delikatnie, trzymając za krawędzie, odpiął i wyjął je z wgłębienia. Zlustrował je, było misternie zdobione, ale trudno było powiedzieć, skąd konkretnie pochodzi, z jakiej konkretnej epoki. Rozpoznał kolumny ze zwieńczeniami korynckim, jakieś barokowe aniołki, socrealistyczne płaskie powierzchnie ze stali i szkła… Dziwne. Obejrzał i podważył najoczywistszy punkt do otwierania. Zadziałało. Usłyszał ciche pyknięcie. Zawias pokrywy odchylił się, ona się podniosła, a oczom Jean-Baptiste’a ukazała się… moneta. Przyjrzał się jej uważnie… Ewidentnie była to stara moneta… musiała mieć z kilkaset lat. Wizerunek na niej przedstawiał coś w rodzaju barana z krzyżem, ewidentnie chrześcijański symbol. Dookoła był jakiś napis, ale odczytanie go było utrudnione ze względu na zabrudzenie sadzą.

Zerknął na tekst co do przywoływania… Krąg, tak, formuła, tak, koniczność posiadania magicznych znamion na ciele… nie. Bourbon nie czuł, by pojawiało się na nim coś nowego. Dziwne.
Wziął kartki, poszedł do biura, posypał delikatnie list oraz instrukcję argentoratem, oczyścił pędzelkiem, jak to dobrze, że ojciec takie badziewie też gromadził. Jakieś ślady palców się pojawiły. Pewnie to były jego własne… trudno. Zabezpieczył je, przeniósł, potem do tego wróci. To chyba wystarczy na dziś. Włożył wszystkie rzeczy z paczki do sejfu, poszedł spać.

Rankiem ogolił się, przygotował sobie śniadanie, otworzył sejf, wyciągnął list i ponownie go zlustrował. Tak, złoto było kluczem. Sięgnął po kartkę i pióro, spisał litery, chwilę się nimi pobawił i miał przed sobą rozwiązanie. Już wiedział, gdzie będzie trzeba pokazać tę kartkę, w sumie to fajny hotel jest chyba, nazwa zobowiązuje.

Ale tam są dwa pokoje… więc trzeba zadbać o drugą część tego duetu.
Miał na parterze pokój rytualny, od dawna nieużywany. O tej porze jeszcze było ciemno, co w sumie mu nieszczególnie przeszkadzało. Wziął składniki wymienione w instruckachj, wyrysował skrupulatnie krąg, postawił świeczki w kluczowych rogach, wywalił jakiegoś dziwnego pluszaka, który wziął się tutaj niewiadoma w sumie skąd, pewnie ojciec kiedyś to przywiózł i umieścił monetę pośrodku kręgu, nieco mu żal jej było.

Podrapał się po głowie… Chyba pora na inkantację. Przepłukał gardło wodą i zaintonował:
Je suis le Gardien de Toruswald, le descendant des Bourbons et des Capétiens, historien du monde, j'entends l'appel du Graal. Et je réponds ŕ cette convoitise.
Par conséquent, je vous appelle, noble spectre, je vous appelle ŕ cette heure et cet endroit. Répondez ŕ l'appel, laissez nos destinées ętre liées.
Que votre corps soit sous ma volonté. Que mon sort soit déterminé par votre épée.
Si vous acceptez cet arrangement, ce pacte, répond ŕ mon appel. viens me répondre.


To zadziałało. Lśniące światło rozgorzało pośrodku magicznego kręgu, Jean-Baptiste’a cofnął się do tyłu, tak dla bezpieczeństwa. Podmuch wiatru zgasił świeczki pozostawiając jedynie nikłe światło poranka wpadające przez okiennice. W półmroku Bourbon widział jedynie rosłą postać.
- Je réponds. – Rozległ się w pomieszczeniu potężny głos.

---

Podsumowanie:

Personalia: Jean-Baptiste Bourbon, Strażnik Toruswaldu
Wiek: Dochodzi do pięćdziesiątki, ale nadal jest sprawny, magia jest wspaniała!
Charakter: spokojny, flegmatyczny, analityczny, ale również i zdeterminowany. Niestety, (zbyt) często bywa też roztrzepany i nieuważny, ale i generalnie pokojowy.
Motywacja: Ciekawość, czyżby coś więcej było potrzebne?
Magia: Szeroko pojęta magia tajemna, tak zwana arkana, tajemna magia, magia pierwotna. Najlepiej zna się na historii i dążeniu do faktów, co za tym idzie ma szereg zaklęć identyfikujących, rozwiewających iluzję, ale i różnego rodzaju użytkowych pokroju oświetlania, telekinezy, ale i niszczenia przedmiotów po prostu zrywając więzy w nich. Jak trzeba, to może jakimś zaklęciem ofensywnym uderzyć, ale nie lubi tego zbytnio, woli twórczo rozwiązywać problemy. Czytanie w myślach i teleportacja niby też wchodzą w rachubę…

Andruids PW
5 października 2017, 13:32
Imię: Andrew Poole
Wiek: 29 lat, urodziny w kwietniu
Pochodzenie: Anglia, zamożna rodzina
Wygląd: Brunet ze średniej długości, falowanymi włosami, zarost średnio-zapuszczony, wzrost ok. 1,7 metra, oczy szaro-zielonkawe, koszula z rozpiętymi 2 guzikami u góry, popielaty płaszcz, szalik.
Charakter: zdystansowany, stara się nie wywyższać, ani nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi, skrycie gardzi zbiorową mentalnością i postępującą zgnilizną moralną zachodnich cywilizacji.


U Andrew posiadanie magicznych obwodów wykryto za dziecka, inaczej niż u jego ojca, który był niemal całkiem niemagiczny. Zamożni dziadkowie przyjęli go pod swoje skrzydła i pozwolili na elitarną edukację w gronie innych nadprzyrodzonych latorośli. W brytyjskiej magicznej akademii, nauczył się podstaw używania magii.

W wakacje, dziadkowie zabierali go z dala od miasta, w okolice sielskich, nieskażonych przemysłem wiosek i na pełne zieleni równiny Wielkiej Brytanii. Tam też, dzięki znajomościom swoich opiekunów, rozpoczął, a później kontynuował pobierać nauki od neo-pogańskich członków bractw druidzkich. To pozwoliło mu poznać wiele tajemnych rytuałów, nieużytecznych niestety w pełnym zgiełku i ludzi miastach. W pewnym momencie, główny druid brytyjskiego stowarzyszenia zaczął zdradzać zainteresowanie nastoletnim już chłopcem. Największe tajniki druidycznej wiedzy i klucze do energetycznych miejsc były w zasięgu Andrew, a lukratywną przyszłość i stołek głównego druida miał praktycznie zapewniony, gdyby tylko zgodził się na wspólny wyjazd do prywatnej willi patriarchy. Nie doszło jednak do niczego, ponieważ w niewyjaśnionych okolicznościach, w opinii publicznej zaczęły pojawiać się pogłoski o obrzydliwych i niemoralnych praktykach wysoko postawionych druidów, a wkrótce, brytyjskie służby zdobyły dowody poważnie obarczające najwyższego druida. Tak też skończyła się przygoda młodego maga z bractwem.

Po skończeniu szkoły, Andrew nie kontynuował kariery akademickiej, a zajął się prowadzeniem własnej działalności z siedzibą w Kent. Od najmłodszych lat był zainteresowany technologią informacyjną i poczynaniami grup hakerskich, działających w imię wyższych idei i psujących szyki dużym, skorumpowanym organizacjom. Jego niezależna firma była podwykonawcą magów i organizacji potrzebujących profesjonalnych usług informatycznych, także tych mniej legalnych. Jego biznes szybko zdobył rozgłos w pewnych kręgach, a także zyskał mu wielu wrogów.

Dzięki swoim kontaktom, Andrew był dobrze poinformowany o zbliżającej się wojnie o Graala, nie miał jednak zamiaru brać w niej udziału. Wiódł udane życie zawodowe, do czasu, kiedy jego biuro zostało zdemolowane przez wynajętych oprychów, na znak ostrzeżenia. Było pewne, że oprawcy nie są zwykłymi bandziorami, ponieważ unieszkodliwili magiczne zabezpieczenia i namierzyli go pomimo niemałych wirtualnych środków ostrożności. Świadomość, że jest na celowniku innych magów była jak zimny prysznic. Andrew nie miał pojęcia z czym zadarł, dlatego wpadł w panikę. Uciekł z miasta i przez długi czas ukrywał się, zatrzymując w obskurnych motelach, nie grzejąc nigdzie miejsca. Czuł się osaczony.

Pewnie jeszcze długo nie mógłby dojść do siebie, gdyby nie agenci Kościoła rzymsko-katolickiego, którzy odwiedzili go pewnego razu i po zapewnieniu o dobrych zamiarach, złożyli magowi propozycję współpracy. Tego właśnie w tej chwili potrzebował, silnego sojusznika, oparcia i jasnej drogi. Dlatego też nie wahał się zbytnio i po odbyciu krótkiej rozmowy i przekonaniu się, że nie zostanie wykorzystany, zgodził się na to przymierze.

Do jego obowiązków należał udział w akcjach sabotażowych wymierzonych w przeciwników Watykanu, głównie w Londynie. Wojna o Graala widniała już na horyzoncie, a Kościół anglikański od dawna posiadał miażdżącą przewagę w postaci zatrważającej ilości relikwii. Dzięki działalności oddziału Andrew i innych sabotażystów, udało się ukruszyć tą potęgę i przechwycić wiele relikwii.

Podczas tych akcji, w Andrew zaczęło wzbierać poczucie, że może przysłużyć się sprawie jeszcze bardziej. Z każdym dniem czuł palące pragnienie i powoli krystalizującą się wizję, ale sam pomysł wydawał się absurdalny i śmieszny. Mimo sukcesów i dobrych stosunków ze wspólnikami, przeważyła jednak indywidualna natura maga i zew Graala. Pewnego razu zatrzymał dla siebie relikwię, którą miał przekazać przełożonym i niedługo potem dokonał rytuału przyzwania Sługi. Zanim wsiadł na frachtowiec płynący na Bliski Wschód, w stolicy Anglii rozgorzały pożary.

Garett PW
5 października 2017, 16:44
Imię: Leszek Cebulski
Wiek: 36 lat
Wygląd: Wysoki mężczyzna o zielonych oczach, ma gęste brązowe włosy poprzetykane tu i ówdzie siwymi kosmkami oraz brodę „na drwala”. Nosi staromodny brązowy płaszcz oraz równie staromodne okulary.
Pochodzenie: Święte Imperium Wielkiej Lechii (będące w stanie okupacji przez siły judeo-katolickie)
Charakter: „Kiedyś to było lepiej” - oto jego dewiza, zaznaczając przy tym, że „najlepiej” było w czasach Wielkiej Lechii. Żadne tam multikulti, globalne ocieplenie, zamachy, GMO i inne pierdoły, tylko współżycie człowieka z naturą pozwalające na podbijanie przestrzeni kosmicznej za pomocą Lechickiej Drewnianej Floty Kosmicznej.
Motywacja: Wierzy, że siły judeo-katolickie nigdy nie byłyby w stanie same podbić Wielkiej Lechii, więc musiały uciec się do użycia mocy Świętego Graala. A to oznacza, iż jedynym sposobem na przywrócenie Imperium jest ponowne skorzystanie z reliktu.
Profesja: Druid-Technomanta
Magia: Jedyne w swoim rodzaju połączenie druidyzmu z technomancją, niczym starożytni Lechici potrafi tworzyć magiczne drewniane komputery oraz częściowo wpływać na pogodę poprzez wypisywanie odpowiednich parametrów na korze drzew.

Historia:
-Żerco, ale jak to Jerozolima?! Przecież to w samym sercu ziem Judeo-katolickich, tylko czekać jak cię tam dopadną i zabiją! - krzyczał zastępca Leszka, Krzysztof.
-Oj tam Krzysiek, przesadzasz. Zapominasz, że będę miał najlepszego możliwego strażnika, jednego z największych Synów Ziemi Lechickiej. Przy nim nawet nasza Gwardia Leszych jest niczym.
-Ale co inne Polska, a co innego Jerozolima.
-Nie ma żadnych „ale”. A teraz idź przygotować nasz święty gaj, gdyż czas jest już bliski.



Leszek Cebulski pochodzi z długiej linii Rodzimowierców wyznających starą wiarę Słowian. To po ojcu odziedziczył Świętą Lechicką Pieczęć umożliwiającą mu korzystanie z sił natury tak jak robili to Starożytni Lechici. Jako że został wychowany w konserwatywnym duchu gardzi nowoczesnymi trendami propagowanymi przez siły judeo-katolickie. Nie oznacza to jednak, że nie potrafi korzystać z nowinek technologicznych. Mało tego, jako jeden z nielicznych zdołał połączyć nowoczesną magię z mocą Świętej Lechickiej Pieczęci, dzięki czemu zbliżył się jeszcze bardziej do poziomu mocy jaki reprezentowali jego przodkowie. I choć nie jest to dokładnie ta sama moc, a jedynie jej imitacja, to nie ma innego sposobu na zapewnienie przetrwania dziedzictwu Wielkiej Lechii. Ludzie mogą sobie mówić, że Polska odzyskała niepodległość, ale Leszek wie swoje. Prawdziwa Polska, Wielka Polska, Wielka Lechia, jest pod butem okupanta od ponad tysiąca lat, od kiedy ten zdrajca, Mieszko I, zaprzedał ją siłom judeo-katolickim. Chociaż w rzeczywistości czasu mogło upłynąć mniej, zgodnie z nowatorską teorią Cebulskiego, że Żydzi zdołali zmienić przeszłość za pomocą Świętego Graala.
Teraz jednak Leszek miał swoją szansę by przywrócić prawidłowy bieg historii. Kiedy Graal znajdował się w Fuyuki nie było możliwości go dostać, Stowarzyszenie Magów zbyt mocno go pilnowało. Ale Stowarzyszenie osłabło, a Graal opuścił wreszcie Japonię, a to oznaczało, iż jest w zasięgu ręki. Niestety, był także w zasięgu sił judeo-katolickich, ale oni zdołali już zapomnieć jaką potęgą była Wielka Lechia, więc wydarcie go im powinno być dziecinną igraszką.



Święty gaj był gotowy. Leszkowi pozostało tylko wypisać na korze odpowiednie parametry aby przywołać burzę (dla efektu) oraz odprawić inkantację. Cebulski za pomocą noża kieszonkowe wyrzeźbił odpowiednie znaki na drzewie w centrum gaju i już po chwili czuć było, że pogoda się zmienia.

Wzywam cię!
O Synu Ziemi Lechickiej!
Zaklinam cię!
Na moc Słońca i Ziemi!
I Świętego Graala!
Przybądź do mnie!
By służyć Imperium!
I wspomóc jego odrodzenie!


Huknęło i błysnęło w tym samym czasie. Piorun uderzył w samym centrum świętego gaju. A wśród wznieconego przez niego pyłu stała postać.
-Tyś jest mym Mistrzem? – postać odezwała się kobiecym głosem.
-Khe-khem – zakasłał Leszek od pyłu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę na kogo patrzy. - Szo?!
-Coś nie tak? - Kobieta zdawała się o niego autentycznie martwić.
-Tak! Jesteś kobietą! A miałaś być mężczyzną! Och, jakbym wiedział, że tak będzie, to przywołałbym Mickewicza! Na niego wystarczyłby tylko katalizator, nie musiałbym jeszcze czekać na odpowiedni układ planet...

Felag PW
7 października 2017, 13:47
Imię: Renato Raffaele Cordero Lanza Blázquez (lub po prostu Renato Blázquez)
Wiek: 71 lat (1946.08.13)
Wygląd: Stary. Przede wszystkim stary. Włosy, dawno już siwe, trzymają się jeszcze dzięki wynajętym przez Watykan specjalistów. Podobnie zmarszczki, po operacjach laserowych w większości wycięte. Oczy koloru błękitnego, rysy twarzy raczej przeciętne.
Lata dbania o zdrowie fizyczne pozostawia efekty - Renato trzyma się jeszcze całkiem dobrze i nie ma problebów z poruszaniem się (jeszcze). Nosi się, na ogół, w szacie kardynalnej. Jest średniego wzrostu, a budowę ciała ma raczej wątłą.
Charakter: Gorliwy katolik, całe życie poświęcił słudze Bogu. Jest zdeterminowany, aby wykonać założony cel. Cechuje go, poza tym, ogólna nienawiść do niepotrzebnej śmierci. Nie cierpi wszelkich wojen. Stara się być zazwyczaj dobry dla każdego innego.
Biografia: Urodził się na przedmieściach Castellón de la Plana. Był czwartym synem, a ósmym dzieckiem. Jego rodzina była jeszcze niedawno przedstawicielem klasy średniej, ale stracili wszystko podczas wojny domowej, jako rojaliści rządu republikańskiego. Ludzie Franco zabrali im wszystko i wyrzucili na ulicę. Renato wychował się w biedzie, na ulicy. Żebrał gdy było trzeba, kradł, nieraz wdał się w bójkę. Wszystkiego nauczył go starszy brat - Sancho. Gdy miał 9 lat (w roku 1955), został razem z nim wysłany do seminarium duchowego w Walencji. Księża wówczas wiedli na pewno lepsze życie od nich, biedoty, i była to dla nich atrakcyjna szansa poprawienia swojej doli. W Walencji przyjęli ich ciepło i zapewnili godne życie. Pojawiły się więzy, przyjaźnie. Do dziś Renato wspomina te wspaniałe czasy, wspólne zabawy nad rzeką, wycieczki na targ, a w szczególności wspólne modlitwy. Wszystko było dobrze... Przez dwa lata.
Był piękny słoneczny dzień. Mieli znów wybrać się na targ. Renato miał akurat kolejkę mycia naczyń i nie mógł iść. Gdy tamci mieli już wychodzić, Sancho przyszedł do niego i, widząc jak bardzo chciałby wyjść, zaproponował, że tym razem go wyręczy. Renato bardzo wtedy pragnął wyjść i bez chwili zastanowienia zgodził się i poszedł, a starszy brat został. Wtedy to wylała Turia. Walencję nawiedziła straszliwa powódź. Budynek kościelny, w którym mieszkali, mieścił się bezpośrednio nad rzeką i ucierpiał jako jeden z pierwszych. Cały został zalany, wszystko zniszczone. I utonął jego brat Sancho. Renato po stracie brata płakał nad nim, aż zabrali jego martwe ciało i wysłali do rodziny. Niestety seminarium nie miało już pieniędzy na dalsze ich wychowanie i chcieli odesłać do rodzin. Ale Blázquez nie mógł w duchu pokazać się rodzinie, po stracie brata. Bał się. Czuł się winny. Chciał prosić Boga o rozgrzeszenie, postanowił tedy udać się na pokutną pielgrzymkę do Santiago de Compostela. Dołączył się do grupki pielgrzymów i wyruszył.
Na miejscu przez trzy dni bez chleba i wody modlił się nad grobem św. Jakuba i prosił do wybaczenia. Zagłodziłby się, gdyby go siłą nie odciągnięto. Władze kościelne ośrodka dostrzegły w nim potencjał i zaproponowały służbę Bogu. I tak nie miał co z sobą zrobić, więc zgodził się. Kolejne trzy lata służył i opiekował się miejscem kultu. Nie żyło mu się źle, ale nadal rozpamiętywał tragedię z Walencji. Na początku 1961 roku zauważył go wysłannik z Watykanu i zaproponował wyjazd do stolicy katolickiego świata. Była to dla niego ogromna szansa... ale i wymagało wyrzeczeń. Franco był wtedy u szczytu władzy. A wpuszczenie do kraju kogoś po wizycie w krajach demokratycznych, pochodzącego z rodziny republikańskich rojalistów... Wyjazd oznaczałby prawdopodobnie utratę możliwości powrotu. Po przemyśleniu wszystkich za i przeciw, postanowił jednak pojechać.
Młody Hiszpan był zadziwiony wielkością Rzymu. Był też pod wielkim wrażeniem, że znalazł sie w Watykanie, centrum świata. Papież, widziany nawet z daleka, stał się dla niego największym autorytetem. Chciał być taki jak on. Modlił się więc gorliwie i pomagał jak mógł, planując przyjąć święcenia kapłańskie. I wtedy spotkał ją... młoda piękna Bułgarka. Przyjechała tu razem z ojcem, który był w jakiejś delegacji. Zakochali się w sobie. Spędzili razem trochę czasu, ale wiedzieli że nie będą mogli być razem. Ona pochodziła z państwa komunistycznego, on zaś miał przyjąć święcenia. Wiedzieli, że nie mogą być razem. W końcu pożegnał ja, świadomy, że nigdy jej nie spotka i został duchownym.
W 1964 dzięki protekcji niektórych ważnych osobistości został w bardzo młodym wieku wysłany do Concordia-Pordenone, by pełnić funkcję archidiakona. Spisywał się bardzo dobrze i często rozważano przeniesiego go na wyższe stanowisko, ale władze watykańskie nie mogły dojść do porozumienia i pełnił powierzoną rolę. Tymczasem nastroje we Włoszech się zmieniały. Społeczność się radykalizowała i w siłę rośli zarówno komuniści, jak i neofaszyści. Ci ostatni doprowadzili w 1972 do zamieszek w mieście Renato. Widząc śmierć i do czego prowadzi nienawiść, poprzysiągł zawsze nieść przykazania Jezusa, miłości i pokoju. Chciał pójść w ślady swojego zmarłego w 1963 "idola" - papieża Jana XXIII, a także obecnego papieża Pawła VI. Starał się także zwalczać konserwatywne kręgi w kościele. Po tym wydarzeniu został, na własne życzenie, wysłany jako pasterz/kaznodzieja by szerzyć wiarę w innych krajach. Wpierw został jednym z delegatów, którzy pojechali do Polski i Czechosłowacji w misji dyplomatycznej, gdzie miał okazję zapoznać się z metropolita krakowskim Karolem Wojtyłą i zaprzyjaźnić. Utrzymywali stały kontakt listownie przez kolejne lata. Następnie został skierowany do Egiptu, gdzie był wysłannikiem w kościele koptyjskim. Pełnił tam posługę przez dwa lata i wiele nauki wyciągnał z tego, nabierając szacunku do innych odłamów chrześcijaństwa. W końcu wierzą w tego samego Boga, uznają to samo Pismo Święte, a jedynie delikatnie różnią się interpretacją. Miał też wtedy okazję wyjechać, by zobaczyć Świete Miasto, miejsce ukrzyżowania Jezusa.
W 1975 w Hiszpani umarł generał Franco. Reżim upadł. Renato, po otrzymaniu specjalnej zgody od przełożonych wyjechał zobaczyć ojczyznę i rodzinę.
Rodzice byli już nieżywi. Matka, gdy dowiedziała się o tragedii Walencji i zaginieniu drugiego z synów, popadła w depresję i popełniła samobójstwo. Ojciec sam musiał wychowywać dzieci, ale w 1967 zmarł na raka. Rodzina przyjęła brata dobrze, ale miała mu za złe jego zaginięcie. Liczyła, że jednak z nimi zostanie, był im to winien za te wszystkie lata... Ale on miał swoje obowiązki. Wrócił do Watykanu, choć starał się składać im potem regularne wizyty.
Gdy wrócił, został mianowany kardynałem, a w 1978 gdy papieżem został Jan Paweł I wysłany do Wenecji, by zająć jego miejsce jako patriarcha. Po śmierci pierwszego Jana Pawła, poparł kandydaturę swojego znajomego z Polsi. Gdy został papieżem, cały czas utrzymywał kontakt z Renato. Blázquez sprawował posługę w Wenecji do 1985, gdy został powołany w miejsce Mario Tagliaferriego na funkcję nuncjusza apostolskiego w swojej ojczyźnie. Pełnił funkcję przez kolejne dziesieć lat, gdy został skierowany do Rzymu, na specjalne życzenie papieża. Towarzyszył Janowi Pawłowi II i służył mu radą. Mieli podobne poglądy i Renato stał się jednym z jego ważniejszych doradców. Służył w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej, potem zostając Asesorem, a potem Substytutem do Spraw Ogólnych. Wspomagał polskiego papieża w trudnych i łatwiejszych chwilach, czasem podsuwając pewne pomysły i także częściowo go inspirując. Sam też wiele wyciągnął z przyjaźni z samym papieżem. W końcu jednak Karol Wojtyła zmarł w 2005. Renato był jego naturalnym następcą i mało brakowało, a zostałby wybrany na kolejnego następce św. Piotra, czego zresztą pragnął Jan Paweł II. Nie chciał jednak tego i otwarcie poparł niemieckiego biskupa Josepha Ratzingera, doprowadzając do elekcji Benedykta XVI. Postanowił i jemu dalej służyć radą, na co tamten z chęcią przystał. Zaprzyjaźnił się i z nowym papieżem, a w 2006 w miejsce Angelo Sodano został mianowany Sekretarzem Stanu Stolicy Apostolskiej. Gdy Benedykt XVI postanowił przejść na emeryturę, razem z nim Renato stwierdził, że nadszedł jego czas i usuwając się z życia politycznego Watykanu usunął sie w cień, chcąc resztę życia spędzić spokojnie na emeryturze, w Hiszpani, z rodziną, która przyjęła go z otwartymi rękoma. Z przymróżeniem oka patrzył na to, co wyczynia Franciszek I, ale w pełni popierał jego działania. Był to dla niego człowiek, który, jak sam określał, "idzie z duchem czasu".
Aż dostał wezwanie.
Przybył na powrót do Watykanu. Został zaprowadzony do małej alejki w ogrodach watykańskich, na jedną z ławek. Czekał już tam na niego nowy papież.
- Sprawa jest poważna. - oznajmił. Mówił po hiszpańsku. Był to ojczysty język ich obu i najłatwiej było im w nim się porozumiewać. - Święty Graal... chce być odnaleziony. Informacja wyciekła i wielu wysłało już swoich ludzi. Nasza forpoczta też tam jest, ale potrzebujemy jeszcze kogoś, kto ma już spore doświadczenie i ogromną mądrość. Kogoś zaufanego, komu zawierzymy, że temu podoła. Ciebie.
A więc mam jechać do Jerozolimy?
- Jak Ojciec Święty sobie życzy.
Chyba czas na moją ostatnią misję.
temat: [OGÓLNY]Fate/Grota

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel