Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Nieznane Opowieścitemat: [RPG] Pradawna Groza - Ancient Fear
komnata: Nieznane Opowieści
strona: 1 - 2 - 3 ... 17 - 18 - 19

Nicolai PW
11 listopada 2016, 20:07
NicolaiNicolaiTurtle, czyli nazbyt oczywiste aluzje


Cuervo nie miał pomysłu na banicję, szedł tam gdzie go nogi prowadziły... Mijał góry i doliny, miasta i wsie, robiąc co jakiś czas przystanek, trwający czasem nawet kilka dni, jednak zawsze zbierał swoje manatki i szedł dalej. Podczas jednych z takich przerw, siedząc w oberży i sącząc korzenne piwo, podsłuchał rozmowę dwóch miejscowych o Puszczy, jak zwykli zwać prowizoryczne obozowisko marginesu społecznego w czymś co kiedyś było wioską Falais. Podobno w związku z jakimiś zawodami, niestety Cuervo nie dosłyszał jakimi i gdzie, przegnali wszystkich żebraków, rzezimieszków, chuliganów, recydywę, półświatek i szeroko pojętą biedotę. Ciężko było stwierdzić na ile to co miejscowi gadali jest prawdą, a na ilę zwykłą egzaltacja przy gorzałce. W każdym razie stwierdzili, że bogaci wygnali tę hołotę, by poprowadzić tor dla wyścigów konnych przez ich dzielnicę, a teraz to oni muszą się z nimi szarpać.

Cuervo w tym momencie zrozumiał, że to jest to miejsce, które szukał. Dopił piwo i ruszył w drogę. Puszcza miała znajdować się niecałe dwie godziny drogi na Wschód od wioski. Drogę umilały mu widoki działalności nowych obywateli Falais. Na nie składały się takie rzeczy jak zdemolowane płoty, powyrywane kostki brukowe czy przysmolone chaty. Złodziejaszek zaczął zastanawiać się jak musi wyglądać w samej Puszczy skoro w jej okolicy jest taka demolka. Zaczął się też pytać czy na pewno to dobry pomysł, by się tam wybierać, ale było już za późno... już na horyzoncie pojawił się obóz.

Tego widoku nie dało się pomylić z niczym innym. Kompleks wyglądał jak slumsy Goblinów, ale po bitwie... albo dwóch. Naprędce sklecone baraki i szałasy ze wszystkiego co nędznikom udało się znaleźć... bądź ukraść. Tam żerdź bukowa, tam deska olchowa, tu dziura zatkana mchem, tam szmatą. Nic nie zdawało się w tej architekturze do siebie pasować. Acz wystrój domów był niczym wobec kultury ich mieszkańców. Tu grupka oddawała się libacji trwającej od kilku dni, tam dwóch czterech drabów biło się o worek cebuli. Do tego wszędzie brud i smród. Nikomu nie chce się nawet myśleć o gospodarowaniu odpadkami komunalnymi, więc wylewają swoje pomyje i śmieci prosto na uliczkę przed barakiem.

Cuervo stał przez chwilę jak wryty. Iść? Nie iść? Miał straszny mętlik w głowie. Pewnie koniec końców odwróciłby się na pięcie, gdyby nie doniosły, męski głos nie wyrwał go z transu.
- A Ty tu czego? - Wymowa wskazywała na spore braki w uzębieniu. Rzezimieszek odwrócił się i rzeczywiście... dwumetrowy drab więcej zębów nie miał niż miał.
- Trzeba być wyjątkowo głupim, by się zapuszczać do Puszczy... - Wymamrotał i zaczął sięgać za pazuchę, najpewniej po nóż albo sztylet.

NicolaiNicolaiBelegor tam gdzie byście się go nie spodziewali


Ronin przebył drogę o wiele dłuższą niż inni przybysze, dlatego nikogo nie powinno dziwić, że pierwszą rzeczą jakiej pragnął po dotarciu do Listmoor to zabukować sobie pokój, by móc dać odpocząć nogom ogonowi. Niestety, jak na złość, wszystkie przybytki miały komplet miejsc... poza "Rozbrykaną Orczycą". Miejsce wyjątkowo nie pasujące do samuraja dbającego o czystość i honor, ale wydawało się, że nie ma wyboru, musi tutaj wynająć pokój.

- Za pokój z własną panienką liczymy ekstra... - Gruba orczyca zmierzyła Hikume i w głowie przeliczyła ile powinna sobie zażyczyć. - To bydle też do pokoju czy chce go uwiązać przy płocie? - Wskazała na Hebiego. Po ugadaniu wszystkich szczegółów, Brekka przekazała nadze klucz do jego kącika. Ronin miał od razu się do niego udać, ale wyglądało na to, że najpierw będzie musiał rozprostować kości w bijatyce.

Kiedy on rozmawiał z orczycą, dwóch poważnie otępionych wódką krasnoludów zaczęło dobierać się do Hikume.
- Nigdy nie robiłem tego z nagą, Boki... - Wyższy z duetu wymamrotał do swojego kompana, po czym wytarł swoją mokrą od żołądkowej, brodę.
- No ja też, Koar... - Towarzysz odpowiedział mu i dał siarczystego klaspa w tyłek Hikume. - Ile panienka sobie liczy? Są jakieś zniżki grupowe? - Zarechotał rubasznie.
- A ten... od ilu jest grupa? Od trzech nie czasem? - Koar podrapał się po łysinie. - Zawołam szwagra... - Stwierdził, po czym rzucił okiem na Ronina. - Hej Wężolud, masz tu 10 Sokołów, skocz do kuźni i zapytaj o Olgafa. - Wcisnął mieszek w dłoń nagi.

NicolaiNicolaiIrhak i niezbyt udane początku


Dzień dla Merrana zaczął się wyjątkowo źle. Odłożył swoje tobołki na miękkiej ściółce i samemu udał się pod najbliższy pniaczek, by opróżnić na niego zawartość swojej cewki moczowej. Już kończył, już zapinał spodnie i nagle dostał patykiem w skroń aż się osunął na ziemię. Otwiera oczy i patrzy, a tam pies…

Kundel patrzy to na patyk to na kolekcję sztyletów i w końcu złapał najmniejszy z nich. Wyglądał jak zwykły kozik grzybiarski, ale był to ceremonialny sztylet Czarnego Kła. Dla osoby obeznanej z tematem byłby nie lada fantem, ale prawdziwemu kolekcjonerowi mającego siedem dużo lepszych noży, jakim był Merran, pewnie zdarzyłoby się o nim zapominać przy robieniu inwentaryzacji. Dlatego nie było mu aż tak smutno kiedy psina uciekł z nim w siną dal.

Jakiś czas później

Wędrowiec jakiś czas błąkał się po Listmoor, które było dużo większe niż mu się wydawało, dlatego też spóźnił się na spotkanie, które miało się odbyć w “Rozochoconej Orczycy”. Niemniej miał nadzieję, że jego zleceniodawca będzie na niego czekać, wkroczył więc do lupanaru. Niestety nie zastał opisanego łącznika, ale za to wszedł w same preludium bójki między nagą, a dwoma krasnoludami. To naprawdę nie był dobry dzień....

NicolaiNicolaiNitj'sefni jako elf pracujący


Karawana dotarła do miejsca swojej podróży, Zajazdu Mrauczurów, do którego wieźli tokaje z Sorpigal i portery z Cogston. Shadal ukłonił prowadzącą ją gnollom w geście podzięki i miał już pójść dalej w swoją stronę, ale poczuł jak ktoś go ciągnie za ucho.
- Myśli, że jak elf to nie musi pracować? - Ślepy na jedno oko hienolud wyszczekał swoje pretensje magowi w twarz. Nim Shadal zdążył cokolwiek powiedzieć został już obładowany skrzyniami z piwem. - Tylko niech nie potłucze! - Dodał i wskazał drogę do składziku.
Elf był kształcony na druida, a potem szkolił się na maga, co za tym idzie, nigdy nie skalał swoich delikatnych rąk pracą fizyczną. Dlatego spocił się niemożebnie, a gdy skończyli nosić to ledwo sapał, co nieźle rozbawiło Gnolle.
- I takie słabeusze mają własne państwa, a my nie? - Rzucili na odchodnym do Qai'ma i wyszły.

Właściciel tego przydomku okazał się być bardziej wyrozumiały niż najęci przez niego przewoźnicy. Zabrał Shadala na salę, usadowił go przy wolnym stoliku i dał ale na swój koszt... po czym usiadł razem z nim, by zabawić go rozmową.
- Qai'm spotkał kiedyś lisza. Lisz spytał Qai'ma czy ten nie powinien być duchem żywiołu. - Rakszasa popiła tokaj. - Qai'm spytał lisza czy ten nie powinien był być szkieletem, nie wiedział co odpowiedzieć... tak było nie zmyślam. - Shadal słuchając kątem ucha opowiastek rozejrzał się po przybytku i z przerażeniem stwierdził, że nikt tutaj nie jest normalny.

W samym rogu sali siedziało trzech ornitologów i kłóciło się czy Feniks to duch ognia, światła czy magii pierwotnej. Po prawej znajdował się podpity Ork, który rozwiązywał krzyżówkę i niezależnie czy pytali o "Wolne Miasto na siedem liter" czy "protektorat Cesarstwa" to wpisywał "Karthal". A na samym środku siedziało dwóch krasnoludów przy wódce. Jeden z nich usilnie twierdził, że król Fasolt miał w swej armii Koboldy, a drugi zwracał uwagę, że te przecież powstały jakieś 150 lat później.
- Qai'm uważa, że obaj mają rację. - Rakszasa też zwrócił na nich uwagę. - Tak było, nie zmyślam. - Rakszasa wypiła resztkę tokaju. - A elf czego szuka w Listmoor? Może pracy? Q'aim ma dużo pracy... może zatrudnić elfa.

NicolaiNicolaiBychu i Baca albo duet szubrawców


Diuck był na ostatniej prostej do namiotu organizacyjnego, ale w ostatniej chwili jego kundel zboczył w boczną uliczkę. Kurt pobiegł za nim i napotkał koboldziego kupca, do którego się łasił.
- Psy to mądre stworzenia… zawsze rozpoznają dobrego Ashanti. - Szczurek dał Maćkowi kawałek koszernej kiełbaski. - Nie to co niektórzy ludzie… w każdym razie Pan wygląda mi na porządnego człowieka. - Wyciągnął rękę. - Nazywam się Ozjasz Chajat, prowadzę zakład bukmacherski. Wejdzie Pan do środka. Interesuje się pan Turniejem? Na kogo Pan stawia? U mnie najlepsze stawki. - Kobold wyczuł, że Diuck nie jest tutejszy i nie ma pojęcia kto tu będzie walczyć. Czuł, że go nieźle oskubie. - Przyjmuję zakłady od pięciu sokołów, ale kto, by stawiał tak śmieszne stawki jak można tyle wygrać? Taki Bluto z Przeprawy Eridana… stukrotne przebicie. To jak tam? Ile na niego postawisz? Sto? Dwieście? - Zaczął zaciągać Kurta do swojego przybytku. - Tu nie ma co się zastanawiać, tu trzeba wygrywać… nieprzyzwoite pieniądze.

Wtem Chajat zauważył kozik wciśnięty za pasek Kurta. Jego brak miał lombard, a kuzyn antykwariat, więc doskonale wiedział czym to jest i ile to jest tak naprawdę warte.
- No chyba, że umówimy się na barter. - Kobold udawał, że idzie Diuckowi na rękę. - Nie wiem… masz coś co co mógłbyś zastawić? Nie wiem… może ten nędzny kozik? On byłby warte jakieś 20, a niech stracę, 30 sokołów.

Na nieszczęście Ozjasza, właśnie obok przechodziło największe zagrożenie dla jego zasadzki… drugi kobold. Chajat przełknął ślinę i miał nadzieję, że po prostu przejdzie obok, ale nie miał wątpliwości, że jego szczurze uszka wychwyciły wszystko i, jak to z koboldami bywa, w trymiga wychwycił, że to przekręt i bukmacher chce wmusić w Kurta postawienie na najgorszego wojownika w całym turnieju.

NicolaiNicolaiKammer oraz piekące konsekwencje


- Rycerze... Zasadzka... Trakt... - Fineus zapytał kart czy dalsza droga do Listmoor przebiegnie tak spokojnie jak dotychczas. Niestety Talia Smoków sugerowała, że czeka ich niebezpieczeństwo.
- Rycerze i zasadzka? - Liam prawie się zagotował jak zobaczył tę wróżbę. - Rycerze nie robią zasadzek, kodeks honorowy im na to nie pozwala! - Wrzasnął donośnie i zaczął przesadnie gestykulować.
- Spółkować z sukubami też zakazywał... a jak wi... - Krasnolud zwrócił Liamowi na dziury w jego myśleniu, ale trafił w czuły punkt.
- Ty konusie brodaty! Ile mam Ci powtarzać, że to był wypadek! - Liam zrobił się cały czerwony ze złości. - Myślisz, że po to zabijałem pomioty Urgasha tuzinami, by wziąć i sparzyć sobie miecz na ich samicach!?
- Zaraz... jak można miecz sparzyć? - Zapytał Thyg, który nie zrozumiał eufemizmu. - A... to one Ci pindola przypiekły? - Krasnolud zaczął rechotać na cały głos.
- Szty chamie zawszawiony! - Liam zsiadł z konia i podszedł do Thyga. - Chodź się bić!

Nitj'sefni PW
11 listopada 2016, 21:32
Shadal przeszył Rakshasę najbardziej tajemniczym spojrzeniem, na jakie było go stać. Na Quai'mie jednak nie zrobiło to żadnego wrażenia. Wciąż wpatrywał się w elfa z tym swoim głupkowatym uśmiechem.
- Nie przywykłem do pracy fizycznej - powiedział elf - ale trochę pieniędzy by mi się przydało. Nie masz może jakiegoś specjalnego, dobrze płatnego zlecenia dla czarodzieja? A może znasz kogoś, kto ma?

Turtle PW
11 listopada 2016, 21:44
O życiu Cuervo decydwały sekundy. Żadna nowość, przygotował plan na prawie wszystko i wszystkich. Zebrał swe siły i uszykował sztylet schowany w koszuli po czym zrobił to w czym był najlepszy:
-W końcu cię znalazłem...
Zaczął Cuervo.

Bychu PW
11 listopada 2016, 23:36
Diuck spojrzał na kozik. Wyjął go psu z pyska. Był ostry, wyglądał na zadbany.
- Głupi pies, miałeś przynieść patyk.
- Nie powinieneś się cieszyć, że przyniósł Ci coś lepszego?
- W sumie. - Diuck wyjął kawałek wysuszonej kiełbasy i dał psu -Masz, jednak nie jesteś taki głupi, może uda się to sprzedać. Znasz się na tym? Zapytał elfa
- Nie, jestem elfem, znam się na sztuce, obyczajach, historii, nie na broni. Ty wiesz w ogóle jak się zachowywać w wielkim mieście?
- Moooooże. A co?
Elf westchnął, wiedział, że jego kompan, chociaż umiał wymienić koło mógł zrobić coś głupiego. Postanowił wyjaśnić mu podstawy zachowania i dziwne prawa w mieście, do którego jechali. Posłuchaj... zaczął, właściciel psa słuchał, lubił słuchać, chociaż nieraz nawet nie starał się zapamiętać.
- A gdzie w mieście mogę Cię później znaleźć? - zapytał nieco naiwnie, ale przyjaźnie. Polubił elfa, najwyraźniej z jakąś wzajemnością, bo dostał odpowiedź.
Reszta podróży minęła spokojnie, głównie na rozmowach o rzeczach przyziemnych.
.............................................................

Diuck szedł ulicą z psem przy nodze. Od czasu do czasu jakieś dzieciaki zaczepiły go, aby pogłaskać psa, na co nieliczne interesujące się matki reagowały krzykiem, żeby zostawić psa i wracać do domu, bo ojciec czeka na obiad. Kurt z reguły nie miał o to pretensji. I tak na dobrą sprawę nie do końca wiedział gdzie idzie.
- Którędy na turniej? - zapytał dwóch trajkoczących kobiet. Te popatrzyły na niego, po czym odesłały do znaku.
- Tam ma znak, niech sobie sprawdzi - wskazała jedna z nich. Wskazała, ale na pustą ścianę. Wędrowiec spojrzał na nią nieco zdezorientowany.
- Ale... tam nic nie ma...
- Co? Pewnie znowu ten rudy bękart od tej matki z tym mężem - wiesz którym kochana - ukradł znak! - powiedziała, nawet nie do pytającego, a do koleżanki, po czym wróciły do mówienia z prędkością i o rzeczach niezrozumiałych dla zwykłego mężczyzny.

Diuck ruszył więc przed siebie, stwierdził, że i tak ma dość czasu. Wtedy pies wyrwał do przodu i wbiegł w uliczkę.
- Maciek, noga! Maciek ty debilu! - krzyczał do psa, po czym ruszył za nim. Zobaczył, że pewien kobold karmi jego zwierzaka.W sumie dobrze, nie będę musiał mu nic dawać pomyślał.
Szczurek przedstawił się i zaczął swoje mącenie. Podał mu rękę.
- Diuck, jestem Diuck. - w tej chwili wyłączył się na chwilę, zapatrzył na szyld sklepu w oddali. Wiwernia Brama, najlepszy bigos uspokajający!
- może ten nędzny kozik? On byłby warte jakieś 20, a niech stracę, 30 sokołów. - te słowa wyrwały go z zamyślenia. Pieniądze. Lubił pieniądze. Ale 30 sokołów nie było zbyt dobrą ofertą. Nie miał potrzeby sprzedawać tego kozika. Niby nie był mu potrzebny, ale na brak pieniędzy też nie narzekał. Położył na nim rękę.
- Możesz powtórzyć? Bo się zagapiłem, dobry ten bigos mają w tym sklepie? W sumie to bym coś zjadł - pogłaskał się po brzuchu przywołując psa do swojej nogi. Odkąd wyrwał się z zamyślenia nie spuszczał wzroku z kobolda.

Belegor PW
12 listopada 2016, 11:52
Droga trwała zdecydowanie za długo. Nag miał dość już podróżowania i spania gdzie popadnie. Pragnął wygodnego łóżka, zarówno dla siebie jak i Hikume. Gdy dotarł do miasta miał nadzieje, że znajdzie wolny pokój. Niestety turniej musiał przyciągnąć bardzo wielką rzeszę różnych wojowników, gdyż nigdzie nie było miejsca. W końcu znalazł wolny pokój w..."Rozbrykanej Orczycy". Ronin wszedł pewnie do środka, trzymając kapłankę i Hebiego blisko siebie. Z pogardą patrzył na otoczenie. Kiedy dotarł do lady poprosił orczycę o lokum.
Nie podobał się ton orczycy gdy obeszła się słownie po towarzyszach. Samuraj odpowiedział:
- Idzie z nami. Mogę prosić o pokój z dwoma łóżkami?
Po minie orczycy raczej stwierdził, że to niemożliwe. Westchnął i miał już zapłacić, gdy usłyszał co się dzieje za jego plecami. Gdy jeden z nich wcisnął mieszek złota w rękę Ronin zaatakował. Rzucił woreczkiem w twarz zaskoczonego krasnoluda po czym wbił się między Hikume, a chutliwe karły. Wyjąwszy swe miecze syknął groźnie:
- Jeszcze raz spróbujecie tknąć kapłankę Shalassy, a w kawałkach was wyśle do Sheoghu, chutliwe pomioty!

(Hikume, jeśli mogę ją prowadzić, raczej odpowiedziała uderzeniem ogona za klepnięcie w tyłek, zaś Hebi odwinął się z ramienia i gotowy do ataku syknął złowieszczo).

Bacus PW
12 listopada 2016, 13:03
Percival był w swoim żywiole. Chodził po mieście i naciągał ludzi na ubezpieczenia. Jakiegoś samotnego żołdaka ubezpieczył na wypadek śmierci... Miał dostać 1000 sokołów jeśli zginie! Wielkie miasto i małe móżdzki. Kobold był w raju!
Jak to poważny i szanujący się przedsiębiorca musiał słuchać co się dzieje w około. Rozglądać się, wytężać słuch i węch. Znaleźć ofiare!
Oczywiście problemem był Kowadło. Nie umiał się znaleźć w nowym świecie i ciągle wpadał na ludzi.
- Uważaj Podziemniaku! - słyszeli ciągle.
- Nie jestem żadnym ziemniakiem! - odpowiadał tylko upośledzony Krasnolud.
- Fereterefere - klął i krzyczał porucznik Skrzek.
Percivala to nie rozpraszało. Był przyzwyczajony, że jego osiłek i jego ptak robią durne rzeczy.

Co się odwlecze to nie uciecze! Znalazł klienta! Jakiś kobold bukmacher naciągał jakiegoś młodzieńca na zakłady. Percival musiał się wtrącić.
- Przepraszam panów! Tak się stało, że przypadkiem podsłuchałem waszą rozmowę i mam ciekawą propozycję. Bardzo uczciwą! I opłacalną! Panie... - spojrzał na człowieka z psem i wyciągnął rękę w geście powitania. - Nazywam się Percival, jestem agentem ubezpieczeniowym. Wie pan... zakłady są ryzykowne, ale Ja wiem jak zminimalizować ryzyko! Wystarczy, że dołoży pan dajmy na to... 20... no może 15% postawionej stawki, a Ja w razie porażki oddam panu 10% wpłaconej na zakład kwoty! Nie straci pan wszystkiego, a zapłaci pan raptem śmieszny grosz! No to jak? Wypisać papiery? - Spojrzał na swojego towarzysza i wydał polecenia. - Kowadło! Dawaj mi tu papiery b-16 i a-41! - po czym spojrzał na przyszłego klienta i z uśmiechem dodał. - Może psa panu też ubezpieczyć? Takie ładne i zmyślne zwierzątko... szkoda jakby coś się stało, a pan nie miał kwitu, aby go leczyć czy pochować. Cena nie będzie wielka, a Pan pomyśli jak spokojnie na sercu się zrobi! - Następnie zwrócił się do drugiego kobolda. - Panu też coś ubezpieczyć? Pański namiot? Uszy? Futerko? A może żone? Hmmm?

Irhak PW
12 listopada 2016, 15:58
Zbadał stan swojego rynsztunku, a zwłaszcza małej kolekcji sztyletów, którą zabrał ze sobą. Sześć sztyletów zdobnych w żywioły, które nigdy nie powinny się stępić. Sztylet, który został zaklęty specjalnie dla niego i jego stylu walki (wzmocnienie telekinezy podczas rzutu tym konkretnym sztyletem). Książki zdążył już wcześniej spakować w juki. Zanim zaczął pakować broń, pozostało mu do zadecydowania co zrobić z prezentem od Czarnego Kła, który dostał jako premię za której tam zlecenie. Jak mu powiedziano, "jeżeli będziesz kiedyś w potrzebie, pokaż ten sztylet któremuś z nas, a ci pomożemy". Nie wierzył, że kiedyś taki dzień nastanie.
Poczuł silną potrzebę udania się za potrzebę. Zostawił sztylety tak jak leżały. Był przecież w lesie i daleko nie odchodził przecież. Nikt mu chyba nic nie porwie. Mikcja na korzenie może i nie jest tak widowiskowa jak mikcja do jeziora, nad którym mieszkał jeszcze z rok temu, ale przynosiła taką samą ulgę. Do czasu aż nie jakaś nisko latająca gałąź nie walnęła go w łeb tak, iż zobaczył wszystkie gwiazdy Ashanu. Jak tylko przestało mu się kręcić w głowie, zauważył psa. Nie tego czarnego, który krążył za nim od Asha wie jak dawno, ale jakiegoś pospolitego kundla. Na domiar złego ta psina jeszcze śmiała mu ukraść jeden z jego noży. Już miał go gonić i skręcić mu kart za tę impertynencję kiedy zorientował się, że pies ukradł tylko ceremonialny sztylet Czarnego Kła. Nic wielkiego. Chłodna kalkulacja wygrała i postanowił psu odejść. Był jednak pewien, że tego psa jeszcze zobaczy. Zwłaszcza, że posłał za nim Czarnodziobego, żeby znalazł pana tego kundla.

***

Ten dzień nie zapowiadał się najlepiej. Chyba smoki miały zamiar z niego zadrwić. Najpierw przygoda w lesie, a teraz królewski łącznik się nie stawił na spotkanie. Łącznik, który miał poprowadzić Merrana na spotkanie z władcą, który zamówił u niego miecz, który przywiózł do Listmoore. Nie miał nawet gdzie poczekać. Co prawda samo miejsce w "Rozochoconej Orczycy" by się znalazło, ale żeby usiąść przy stołach musiałby przejść tuż obok nag i krasnoludów, które szykowały się do walki. Chciał jednak uniknąć wmieszania się w walkę.
Skoro i tak chciał obejrzeć turniej to gdzieś powinien się zatrzymać. A to miejsce było tak samo dobre jak inne. Zarezerwował pokój, spytał się o stajnie, gdzie mógłby zostawić konia i wyszedł odprowadzić swojego karego ogiera do boksu oraz zabrać przy okazji swoje rzeczy, z których część zapewne i tak zostawiłby w pokoju. Sztylet miał jednak w pogotowiu, a miecz zawinięty w szmaty ukryty pod plecakiem.

Nicolai PW
12 listopada 2016, 16:26
NicolaiNicolaiTurle i niespodziewany rozwój wydarzeń



Adrenalina dodała Cuervo skrzydeł. Szybkim ruchem sięgnął po sztylet i nim oponent zdążył zrozumieć co się dzieje, był już wbity w jego nogę.
- Osz Ty… - Drab zawołał z uznaniem i wyciągnął nóż, który wbił się na tyle płytko, że nie uczynił mu poważniejszych krzywd. - Nie doceniłem Cię… masz chłopie talent. - Klepnął go w plecy. - Potrzebujemy takich dzikusów jak Ty w bandzie… chodź, zabiorę Cię do naszego baraku… Swam jestem. - Kuśtykając prowadził Cuervo śmierdzącymi ulicami o konsystencji błota i zapachu kompostu. Łotrzyk wolał nie myśleć po czym tak właściwie stąpa.


Minęli niezliczone rudery i jeszcze większą ilość pijaków. Co bardziej kreatywni spędzali swój czas nie na piciu, a na “parzeniu się jak żaby w bajorze”, jak to Swam stwierdził podczas oprowadzania. Cuervo nie mógł dopatrzeć się ani jednego kramu… pewnie dlatego, że prowadzenie takowego w tym miejscu nie miało najmniejszego sensu. Albo naliczą pokaźny haracz, albo rozkradną. Trochę żal tych ludzi, ale najbardziej żal było staruszków, kobiet i dzieci czy też uczciwych mężczyzn, którzy nie zawinili niczym ponad bycie biednymi. Teraz muszą mieszkać w tej tej skrajnej patologii.


- To tutaj… - Wymamrotał Swam wskazując na coś co kiedyś było młynem. Budynek niewątpliwie wiele przeszedł. Nie miał drzwi, a wszystkie okna zostały powybijane. Do tego ze ścian wyrwano kilka desek. Weszli do środka. Wyglądało jak na wysypisku. Prawie żadnych mebli, tylko jakieś kradzione graty. To jakieś bezwartościowe bibeloty, to jakieś popsute narzędzia ogrodnicze. Można było tutaj znaleźć dosłownie wszystko. Wokół tego kręcił się pół tuzina osobników o aparycji podobnej do tej Swana, a z tyłu, przy piecyku, jednej z nielicznych rzeczy, które uchowały się w stanie nienaruszonym, grzała się czerstwa babusia. Cuervo pomyślał, że pewnie jest ich zakładnikiem i zrobiło mu się jej żal.


- Znowu mi jakiegoś przybłędę sprowadziłeś!? - Wrzasnęła rozwiewając sympatyczne wrażenie.
- Ale m… mamo. - Swam odpowiedział speszony. - On jest niesamowity… zwinny jak kot. Mrugam, patrzę i mi knyf w nogę… mama sama zobaczy. - Pokazał na ranę na udzie.
- O poprzednim też tak mówiłeś… a go przy pierwszej akcji na widły nabili i tyle było z niego pożytku. - Starowinka zjadła landrynkę, wstała i podeszła do łotrzyka. - Jak chcesz udowodnić, że nadajesz się do bandy to dwie przecznice stąd mieszka Ushla, wisi mi pieniądze… odzyskaj je. Jak to zrobisz to już Twoja sprawa… chcesz landrynka? - Wyciągnęła rękę z cukierkiem do Cuervo.
- Chcesz się pokazać… musisz iść sam. - Rzucił Swam. - Nie przechodziliśmy koło jej domu, ale powinieneś trafić. To praczka, ma pełno mokrych szmat rozwieszonych przed domem… w sumie to jedna z niewielu osób, która pracuje w tej dziurze. Trochę szkoda jakbyś ją kropnął.
Starowinka strzeliła Swamowi w twarz. - Ja tu decyduję czy szkoda czy nie… a w tym przypadku decyduję, że wszystko jedno. - Spojrzała na draba przeszywającym wzrokiem. - A jak tak Ci praczki szkoda to od dzisiaj Ty będziesz prał gacie kompani. - Reszta osiłków zarechotała, a babuszka wróciła pod piecyk.


NicolaiNicolaiNitj’sefni i Zakon Feniksa

- Qai’m ma wiele prac i jeszcze więcej znajomych. - Powiedział Rakszasa. - Jeden z nich był Bezimiennym o imieniu Fanes… tak było, nie zmyślam. Bezimienni to ciekawe kreatury. Mają jeden mózg, ale wiele ciał… szkoda, że już praktycznie ich nie widać. Qai’m zastanawia się gdzie się podziały… i czy kiedykolwiek jeszcze spotka jakiego. - Karczmarz popił tokaj. - A tak… praca. Qai’m ma robotę tylko dla tych, którzy chcą pracować, nie ma nic dla maga… ale Qai’m coś wymyśli.


Kotoczłek wstał, podszedł do trójki krasnoludzkich ornitologów, pogadali przez krótką chwilę, a potem razem podeszli do stolika z elfem.
- Koledzy zastanawiają się jakiego żywiołu jest Feniks. Qai’m kazał im złapać jednego, by sprawdzić. Qai’m powiedział, że kolega elf chętnie pomoże. Kolega elf się cieszy? - Nim mag zdążył odpowiedzieć, krasnoludy usiedli przy nim i wypili jego piwo.


- Sprawa nie jest prosta kolego uszaty... - Powiedział krasnolud o ciemnej brodzie.
- Takie Feniksy nie żyją po prostu w lesie między Jednorożcami, a Driadami. - Dopowiedział pokurcz o blond brodzie.
- Qai’m z tym to by dyskutował... - Powiedział Rakszasa, ale został zignorowany.
- Kolegi zadaniem na ten moment będzie dowiedzieć się jak i gdzie możemy takowego przyuważyć… potem kolega nam w złapaniu, rzecz jasna, pomoże. - Doprecyzował rudy krasnolud.
- Byśmy powiedzieli gdzie takich informacji szukać, ale jakbyśmy wiedzieli to byśmy kolegi uszatego nie potrzebowali. - Powiedział blondyn. - No, ale skoro kolega uszaty nie jest fizyczny to pewnie umysłowy… więc sobie poradzi. To co? Jutro o tej samej porze tutaj kolega uszaty składa raport?
- Qai’m szukałby informacji w Bibliotece Uniwersyteckiej. - Powiedział Rakszasa. - Szkoda, że Qai’m nie ma tam założonej karty, poległ przy zdobywaniu formularza A38.


NicolaiNicolaiBaca, Bychu, Bigos



Wiwernia Brama, najsłynniejsza bigosiarnia w mieście. Tutaj często zachodzili rozgorączkowani pieniacze, by podleczyć swoje nerwy. Tak też było tym razem. Kupczenie dwójki koboldów, przerwał Pablo, miejscowy awanturnik znany wszystkim tubylcom, głównie z chorobliwej zawziętości i skłonności do wszczynania burd. Wygląda na to, że znowu się na coś obraził, tym razem do białej gorączki.
- Jak oni śmią, jak oni ścią! - Przeszedł obok Ozjasza, Percivala i Diucka, ale po chwili zatrzymał się, obrócił na pięcie i wrócił do nich. - Ten głupi Mykoła, jak on śmie? Pisać opowiadania beze mnie… i jeszcze ciągle ładuje te głupie aluzje. Że niby ja jestem pieniaczem… ja! Musicie wiedzieć, że jest głupkiem, mam go w pompie i najchętniej bym go pobił. - Z niewiadomych przyczyn wziął Kurta za fraki i zaczął nim potrząsać. - I jeszcze ten Gmarath… jak on śmie mnie zdradzać dla takich pieniaczy? Mnie, doktora nauk będzie strażą miejską straszył? Mnie! Jak go kiedyś na ulicy spotkam to mu nogi powyrywam! Precz z pieniactwem, precz! - Pablo dostał istnego ślinotoku, którym broczył lica kurta. - Ja jestem spokojny człowiek, ale łatwo mnie zdenerwować. Bym się uspokoił jakby ten głupi Mykoła się przewrócił i rozwalił sobie ten głupi łeb, ale niestety jedyne czym dysponuje to bigos... - Puscił biednego Diucka i poszedł do Wiwerniej Bramy. Kurt poczuł, że już nie ma ochoty na bigos.
- Co to było na wrzące gonady Arkatha? - Ozjasz zapytał samego siebie. - Zaraz… ubezpieczenie zakładu? T-to… to… to jest genialny pomysł. - Chajat aż przyklasnął w ręce i zawołał swoich dwóch minotaurzych ochroniarzy. - Zaprowadźcie kolegów na zaplecze, mamy interes do załatwienia.


Zaplecze było dużo większe i lepiej wystrojone niż część właściwa zakładu. Spory pokój z czarną, skórzaną kanapą, a naprzeciw niej machoniowe biurko ręcznie rzeźbione przez elfickich cieśli. Na ścianach wypchane głowy gryfa, bazyliszka i jednorożca. Wyglądało na to, że Ozjasz był wielkim fanem safari. Po drugiej stronie był portret Chajata wielki na całą ścianę. Wyglądał na osobę kochającą siebie samego niemal tak bardzo jak pieniądze.


Minotaury usadziły dwójkę na skórzanej sofie, a następnie stanęły po bokach Ozjasza, który zasiadł przy swoim biurku. Duet zaczął się bać co stanie się teraz. Całe szczęście żadna z ich obaw się nie zrealizowała.
- Piękne trofea, prawda? - Spojrzał na lewą ścianę. - Tylko brakuje Feniksa, pieruńsko chciałbym jednego upolować… wszystko mam już gotowe. Balisty, zasieki, dziryty… tylko Feniksa brakuje, psia kość... - Powiedział do siebie. - A tak… interesy. Panie Kobold, pana pomysł na interes bardzo mi się spodobał. Ja z panem chcę podpisać umowę, będzie pan wciska… ubezpieczał zakłady naszych klientów, co pan na to? - Wyciągnął umowę i wręczył Percivalowi. Kobold rzucił na nią okiem, była bardzo ogólnikowa i jeszcze bardziej niekorzystna. Tylko czy można odmówić komuś z taką obstawą?
- A Pan? Panie Diuck, niech Pan odsprzeda ten sztyle… chciałem powiedzieć kozik. No ile Pan chce? 100 sokołów? Więcej nie dam… naprawdę


GarettGarettBelek i Irhacz, czyli duet, który siebie olewa



Merran nie zdołał nawet zarezerwować pokoju, gdyż klepnięta przez Bokiego Hikume pisnęła, zaczerwieniła się ze złości i przywaliła mu ogonem… Z taką siłą, że krasnal wpadł wprost na wędrowca. Z kolei Koar uderzony pełnym mieszkiem w twarz zatoczył się i upadł na stolik, kompletnie go niszcząc. Zdezorientowany krasnal nawet nie zdążył podnieść głowy, gdy Abarai doskoczył do niego i położył mu kataną na gardle. Boki, który w tym czasie podniósł się z Merrana, próbował pomóc swemu bratu, ale skoczył na niego Hebi. Co prawda oślizg go nie ugryzł ani nawet nie owinął się wokół jego szyi, lecz pijak i tak pisnął jak baba, lądując ze strachu na pośladkach. Krasnale zaczęły błagać o życie, obiecując już nigdy nie zaczepiać żadnej nagi, ba, w ogóle żadnych kobiet, a także, że będą trzymać się od teraz z daleka od Rozbrykanej Orczycy. Zaraz po tych rzewnych obietnicach uciekli na zewnątrz, tratując przy okazji wciąż leżącego na podłodze Merrana. Chwilę po ich ucieczce do środka wszedł (a raczej wśclizgnął się) Koralowy Naga o złotych łuskach, ubrany czerwono-złotą szatę oraz tonę złotej biżuterii. Co ciekawego jednak zamiast węży miał lekko falujące blond włosy.


-Hej Brekka, szedłem właśnie właśnie się spotkać z kurierem mającym jakiś magiczny miecz dla Farkasa, gdyż nasz błogosławiony przez Smoki Prefekt poprosił mnie, bym sprawdził czy aby nikt nie próbuje go oszukać dając jakiś bubel zamiast zaklętego miecza, kiedy zobaczyłem tamtych dwóch krasnali uciekających od ciebie z takim przerażeniem wymalowanym na twarzach, jakbyś zamieniła wszystkie swoje kelnerki na goblinki. Widzę jednak, że to po prostu zwykła burda… - jego wzrok spoczął na Hikume. - O! Widzę, że załatwiłaś dla mnie gejszę! Kochana jestes.


-To nie jest moja pracownica, Regen, ale możesz ją sobie wziąć za 200 sokołów jeśli ten jej kochaś nie będzie miał mi jak zapłacić za zniszczony stolik oraz wypłoszenie dwóch stałych klientów… - warknęła gniewnie orczyca.

Bychu PW
12 listopada 2016, 17:43
- Eeeeeeee... to był Wasz znajomy? - zapytał zdezorientowany Diuck.
Był tak niepewny tego co się dzieje, że bez większych oporów dał się wprowadzić minotaurom do gabinetu. Gabinetu pięknie wystrojonego. Nawet na kimś, kto nie raczej nie lubił takiego przepychu zrobił on wrażenie. Wtedy zobaczył czarną kanapę.
- Widziałem taką na, hehe, rycinach - zażartował - dużo tych łbów na ścianach, ileś to Pan zbierał? A ja nic podpisywał nie będę, na turniej się śpieszę, a kozika też nie sprzedam, bo i po co, ładny nożyk.
Pogłaskał psa po łbie. Ale jak kto pytał gdzie stawiać, to go tu odeślę, tylko powiedz mnie Panie, którędy na ten turniej zajść?
Obstawianie nie było w stylu Diucka. Zakłady, czy kopnie konia w tyłek, czy wypije pintę piwa duszkiem, czy zje cały gar bigosu - to już prędzej. Nawet nie wiedział, kto w tym turnieju walczy.

Nitj'sefni PW
12 listopada 2016, 18:05
- Dobra, spróbuję coś ustalić - powiedział Shadal i wstał od stołu. Pośpiesznie opuścił karczmę, żeby uniknąć pytań o to, jak nazywa się największe miasto na półwyspie Agyn (widać było, że ork ma problem z tym hasłem w krzyżówce i szuka wzrokiem kogoś, kto mógłby pomóc). Elf swoje kroki skierował od razu do Biblioteki Uniwersyteckiej. Musiał się śpieszyć, jeśli chciał znaleźć przed zmrokiem pokój w jakiejś gospodzie. Minął masywne wrota Biblioteki i stanął jak wryty. W środku roiło się od dziwnych stworzeń przypominających ghule. Wychudzeni i bladzi, z podkrążonymi oczami, tępo wpatrujący się w kartki książek. Co niektórzy spali z głowami zatopionymi wśród ksiąg. Co tu się... - pomyślał Shadal, ale zaraz uderzył się w czoło. No tak! Przecież zbliżają się egzaminy.
Wyminął rzędy studentów, którzy nie zwracali na niego uwagi, pogrążeni w odmiennych stanach świadomości. Za biurkiem siedziała otyła bibliotekarka, wyglądająca jakby znajdowała się tu za karę.
- Dzień dobry - zaczął elf.
- No ja nie wiem - odpowiedziała bibliotekarka ochrypłym głosem, świadczącym że po pracy za kołnierz zdecydowanie nie wylewa.
- Chciałbym założyć kartę biblioteczną.
Na ustach bibliotekarki o dziwo pojawił się uśmiech. Chytry, psychopatyczny uśmieszek.
- Oczywiście. Najpierw jednak musi pan wypełnić formularze...

Turtle PW
12 listopada 2016, 18:31
Po zapoznaniu się z sytuacją, Cuervo wiedział, że da radę. W końcu to tylko praczka.
Idąc na miejsce, wspominał dawne dzieje.
-Dorastałem w podobnych warunkach. W czasach, kiedy ja rozdawałem karty...- Powiedział, w sumie do nikogo.
Chata Ushli była całkiem daleko, ale to dało mu czas na obmyślenie planu, bo przecież nie zapuka. Chociaż...
Drzwi o dziwo były na miejscu.
Cuervo wziął wdech i zapukał.
-Ciekawe, czy ktoś jest w domu...
Drzwi otwarła kobieta.
-Ty pewnie jesteś Ushla, mam do ciebie sprawę...
Błysneła stal, Cuervo już miał sztylet na krtani dziewczyny.
-Pieniądze albo życie!- Jak za dawnych lat...



Bacus PW
12 listopada 2016, 19:38
Percival rozejrzał się po pomieszczeniu i przełknął ślinę zdenerwowany. Trofea robiły wrażenie, ale budziły u kobolda niepokój. Nie był wrogiem polowań czy myślistwa, co to, to nie, ale... kolekcjonowanie trofeów go odstraszało. Uważał, że właściciele takich wystaw dowartościowywali się tym, albo próbowali przedłużyć tak swoje liche przyrodzenia. Spojrzał na Ozjasza to na minotaurów, to na umowę i znowu na Ozjasza.
- No ten... Dziękuje za propozycję, ale w cyferkach jest chyba jakiś błąd. Tak jakby ktoś zapomniał tutaj wstawić zero na końcu, ale to chyba można poprawić. Prawda to? - odparł zaniepokojony. Nie mógłby podpisać tych papierów, zysk byłby żaden, a co najwyżej lichy, a Perci celował w gwiazdy! Spojrzał na mężczyzne z psem i kląknął pod nosem kiedy ten odrzucił jego oferte. Jednak postanowił dalej go nagabywać. - Jest pan pewien? A może jakieś inne ubezpieczenie? Na życie? zdrowotne? ubezpieczenie domu lub środka transportu? A może ubezpieczenie przed kradzieżami? No u mnie wszystko można ubezpieczyć za odpowiednią stawkę i na odpowiednich warunkach. Panie, lepszego, a co ja mówie... Innego agenta ubezpieczeniowego Pan nie znajdziesz! Gwarantuje!

Bychu PW
12 listopada 2016, 21:21
- Panie, dej mnie pan spokój, nic nie kupuję, nic nie sprzedaję. Głodny jestem, zapisać się muszę.
Diuck zaczynał się lekko irytować. Nie chciał nic, poza świętym spokojem.
Znów pogłaskał psa, który drapał go łapą domagając się atencji.
- To powiecie mi którędy na turniej?

Kammer PW
12 listopada 2016, 23:42
- Rycerze… Zasadzka… Trakt… – Fineus rozmyślał nad kartami. Nie podobał mu się ten układ. Karty nie kłamały, ale zawsze ich wypowiedzi były zawsze enigmatyczne i wieloznaczeniowe. Nie każda odpowiedź mogła być interpretowana dosłownie, ba!, jedną w pierwszych lekcji, które poznał na temat wróżbiarstwa było to, że oczywiste odpowiedzi często są nieco zwodnicze. Przekartkował talię kart w poszukiwaniu tej jednej, Malassy, Smoczej Bogini ciemności, tajemnic i sekretów. Zadumał się nad tym, jaką to tajemnicę kryje ten układ.
Z zadumy wyrwał go okrzyk Liama, który najwyraźniej wzywał Thyga na pojedynek. Pośrodku traktu, bardzo rozsądnie. Rozejrzał się za Lye, bo może kobieca ręka pomogłąby ogarnąć burzliwy duet, ale elfka najwyraźniej nadal polowała. W sumie to nie wiedział, po co, bo na mule mieli jeszcze sporo żywności, wszystko kupione dzięki bogactwom Kakuregi. Westchnął, będzie musiał ich opanować. Tym bardziej, że Thyg właśnie z głośnym łomotem runął ze swego kucyka zepchnięty przez Liama.
Fineus westchnął ponownie i popędził swoją izabelowatą klacz, zamierzył się kijem i trzasnął lekko po głowie i rycerza, i krasnoluda.
- Liam, proszę, ja nie macham mieczem i cię nie wyręczam, więc nie interpretuj kart za mnie. A ty, Thyg… cóż, nie bądź taki w gorącej lawie kąpany. W każdym razie… tak, interpretacja dezerterów krążących po traktach i napadających na podróżnych jest prosta i zgrabna, ale nikt nie mówił, że to ona jest tą prawdziwą. Te trzy karty – pomachał nimi – a zwłaszcza pierwsza - pomachał nią w szczególności – mogą oznaczać również inne rzeczy. Ci rycerze noszą również nazwę protektorów, obrońców. Spotyka się układy protektorów i czegoś symbolizującego zagrożenie, co bywa odczytywane jako protekcję przed tym czymś. Na przykład… – Przeszukał talię za kartą demonów i pokazał ją za rycerzami – nie oznacza rycerskich demonów, lecz coś chroniącego przed demonami. – Zrobił krótką przerwę – Więc te trzy karty mogą, powtarzam, mogą oznaczać grupę chroniącą przed zasadzkami, napaściami na trakcie. – zadumał się – Hm… a gdyby to się tyczyło nas? Do tej pory błąkaliśmy się bez celu po świecie… a jakby tak… korzystając z glorii i chwały Łzy Ashy zorganizować pod naszymi skrzydłami jakąś… hm… drużynę pilnującą porządku na traktach? Jakieś… bractwo…?Mielibyśmy gdzie się podziać, co robić… Znaleźlibyśmy jakieś bezpieczne miejsce w tym powojennym chaosie… hm…

Belegor PW
13 listopada 2016, 00:47
Ronin był zaskoczony jak krasnoludy błagały o życie i zwiały. I to mieli być wojownicy?! Gdzie ich ogień? Arkath miał być smokiem tchórzy? Nag prychnął tylko i schował miecze gdy zwiali. Wówczas do wątpliwego przybytku wkroczyła dziwna naga. Należał do tego samego gatunku co Hikume, ale zamiast węży miał złote włosy. Może dlatego, że był jakimś mieszańcem?
Ronin spojrzał nienawistnie na naga, który uznał Hikume za gejszę. Orczyca również go zniesmaczyła. Powiedział:
- Prędzej wody zaleją wszystkie lądy niż pozwolę tknąć kapłankę Shalassy. To wolna osoba, nie wasza rzecz!
Wyjął monety z sakiewki i rzucając je przed orczycą warknął:
- Masz i dodaj sobie za pokój. Już wolę spać na zewnątrz niż w tym...burdelu.

Ronin dotknął ramienia Hikume i powiedział:
- Znajdziemy dla Ciebie lepsze miejsce.

Nag pomógł jeszcze wstać człowiekowi, na którego wpadł jeden z tych tchórzliwych krasnoludów. Przeprosił go skłaniając górną część ciała jak w pokłonie przed nim. Tak jak go uczyli kenshi z Hashimy. Ronin i Hikume postanowili odejść z lokalu.

Irhak PW
13 listopada 2016, 15:32
- Ktoś jeszcze chce mnie stratować? Proszę bardzo, poleżę sobie i poczekam - mruknął wściekle. Krasnoludy już zdążyły pobiec tak daleko, że nawet nie zauważył, w którą stronę pobiegły.

Do przybytku "Rozbrykana Orczyca" wślizgnął się naga, który pasował do opisu łącznika. Jego słowa również potwierdzały tę presumpcję.

- To nie jest moja pracownica, Regen, ale możesz ją sobie wziąć za 200 sokołów jeśli ten jej kochaś nie będzie miał mi jak zapłacić za zniszczony stolik oraz wypłoszenie dwóch stałych klientów… - warknęła gniewnie orczyca, kiedy zaczął się podnosić.

- Możliwe, że również i nowego klienta - mruknął pod nosem.

W końcu stanął na nogi, z drobną pomocą nagi, której i tak nie potrzebował. Wtedy go ukłuło coś w wyglądzie i sposobie zachowania łącznika. Coś nienaturalnego, ale jeszcze nie potrafił określić co dokładnie.

- Najwyraźniej to ze mną miałeś się spotkać, Regenie - zaczął Merran, otrzepując się. - Wybacz za mój wygląd, ale jakieś pijane krasnoludy postanowiły zrobić sobie ze mnie wycieraczkę zanim mogłem zareagować - ukłonił się w tradycyjnym geście szacunku nag dla rozmówcy. - Nazywam się Merran, zaklinacz, który dostał zlecenie od Farkasa na ten szczególny miecz. Może usiądziemy i na spokojnie omówimy zamówienie?

Merran zdjął plecak i wyjął miecz, odwijając go z szarej szmaty ukrywającej go i jego pochwę. Oczom nagi ukazała się najpierw rękojeść o dość prostym wykonaniu. Trzon umożliwiający pewny, mocny chwyt odporny na przesuwanie się miecza w trakcie wydawania ciosu. W głowicy osadzono pojedynczy kryształ smoczej krwi. Jelec przypominał skrzyżowanie dwóch ostrzy toporów ze skrzydłami. Pochwa z kolei była w większości drewniana, wykończona skórą z dodatkowymi paskami skóry w innym kolorze owiniętymi w charakterystyczny kształt imitujący litery x.

- Zgodnie z życzeniem Prefekta miecz, który został wzmocniony tak, aby nie się nie tępił i był wytrzymały ponad inne miecze. Głownia wykonana ze stopu cieniostali i smoczej stali, a jelec z gwiezdnego srebra. Wszystko projektu i wykonania Kowali Krwi - częściowo wyjął ostrze z pochwy, by pokazać szczegóły, co wywołało błękitny refleks na jelcu. - Zbrocze opatrzone grawerunkiem rytownika, a pod głownią dodatkowe runy zwiększające odporność na złamania i korozję. Ponadto całość została dodatkowo wzmocniona przeze mnie pod kątem zachowania ostrości, a także na tyle na ile mogłem zachowania wytrzymałości i swobody poruszania. Wraz z Kowalami Krwi i rytownikiem doszliśmy do wniosku, że nawet w ogniach Sheoghu nie znajdzie się lepszego ostrza.

Merran przekazał miecz do inspekcji Regenowi. Postanowił zaufać w tej mierze temu stworzeniu. W końcu chyba nie będzie robić burd w środku burdelu, gdzie orczyca zdawała się ich obserwować czujnym okiem. Po chwili w ręku Merrana znalazła się moneta, którą lubił się bawić zwłaszcza w takich momentach. Za sprawią telekinezy podnosił ją i opuszczał, obracając przy tym w powietrzu.

Garett PW
13 listopada 2016, 16:28
-Saa... Kapłanka Shalassy? - Twarz Regena spochmurniała, a jego włosy zaczęły wić się niczym złote węże. - Ty skończony durniu! Jestem Ambasadorem Cesarstwa Lotosu w Listmoor i odpowiadam za zakwaterowanie Nag przybywających na Turniej. A ty zamiast przyjść od razu do Ambasady, to ciągniesz Kapłankę do burdelu! Wina za tę pomyłkę leży po twojej stronie, nie moje. - Dyplomata wściekle stukał swoim zdobionym kosturem o podłogę. Nagle grymas z jego twarzy zniknął. - Bubu nalega bym ci wybaczył, gdyż najwidoczniej jesteś zmęczony trudami podróży i nie myślisz do końca jasno. Mimo wszystko powinieneś zapamiętać na przyszłość, że powinieneś wpierw sprawdzić miejsce do którego zabierasz Kapłankę Shalassy będącą pod twoją opiekę, gdyż możesz narazić ją przez to na dyshonor bądź niebezpieczeństwo.

Tyradę Regena przerwał stratowany przez krasnoludy wędrowiec, który okazał się być kurierem mającym przesyłkę dla Farkasa. Ambasador cierpliwie wysłuchał opisu miecza, ale nie wziął go do rąk.

-Nic dziwnego, że w Sheoghu nie znajdzie się lepszego oręża, demoniczni kowale to konowały... - mruknął i zastukał kosturem. Ze zwieńczania stylizowanego na głowę Shalassy popłynęła woda, z które uformował się Kappa. - W ambasadzie mam wszelkie przyrządy potrzebne by sprawdzić ten oręż. Bubu, weź ich sakwy. Czcigodna Kapłanko, Kurierze, młody Roninie, zapraszam do Ambasady.

Nicolai PW
13 listopada 2016, 16:44
GarettGarettBychu, Baca i malarz



-Bo to ta sama kanapa - odpowiedział Ozjasz na żart Diucka. - Kosztowała krocie, ale warto było. Oryginalna kanapa z sesji samego legendarnego Morgana. Qia’m to potwierdził. Powiedział: “Tak było, nie zmyślam”. Szkoda tylko, że porzucił swoje prawdziwe powołanie dla kariery rycerskiej… - Kobold zasępił się i przesuwał wzrok to na Diucka, to na Percivala. - Normalnie to Prawak i Lewak - tu wskazał na swoje Minotaury - zajmują się niezdecydowanymi klientami, ale skoro mamy tutaj znawcę sztuki… Mam lepszy pomysł! Chodźcie, a jak dobrze pójdzie to może i dopiszę ci to jedno zero na końcu - mruknął do swego “rodaka”.


Obaj “goście” Ozjasza nie mieli za bardzo wyboru, gdyż wciąż towarzyszyły im Minotaury o wdzięcznych imionach. Mimo to Chajat był w bardzo dobrym humorze, więc nie zanosiła się aby miał ich zamordować i zostawić truchła gdzieś w lesie. Ba, nie zdenerwował się nawet wtedy jak Maciek nasikał mu na nogawki!


ŁUP


-Nie! Nie! I jeszcze raz: NIE! - wędrowcy usłyszeli krzyki będące najwyraźniej odpowiedzią na łupnięcie które usłyszeli. Dobiegały one z polany na którą zdążali. - Mówiłem ci przecież, że masz spokojnie stać z mieczem w łapie i udawać Morgana! A ty, półgłówku, miałeś trzymać nagą dziewicę w jednej łapie, a w drugiej pień drzewa mający być twoją bronią w nadchodzącym z starciu z największym bohaterem Ashanu! Gdzie jest w ogóle nasza naga dziewica!?


-Bart nie wiedzieć. Ale czemu pan krzyczeć na Barta? Bart przecież zrobić tak samo jak z Morganem. Morgan lubić unikać rzucane kamienie. Mówić, że to pomaga mu ćwi… ćwi… ćwierkać uniki… - ów Bart okazała się być gadającym słoniem. - I Bart nie wiedzieć gdzie jest na… kna… aga dziwica. Szef wie, gadał z niom.


-No widzi pan - głos zabrał ubrany na niebiesko czarodziej - miała być naga dziewica, a ona nie była ani nagą, ani dziewicą, sprawdziłem… Dlatego też przywiązałem ją do drzewa do czasu aż znajdę węża z którym będę mógł ją połączyć i stworzyć odwróconą nagę!


-Z kim ja muszę pracować... - szef całego przedsięwzięcia złapał się za głowę. - Model nie ma ani krztyny talentu Morgana, a statyści to duet półgłówków…


-Bart nie półgłóweg… Bart… Bart sadysta!


-Statysta Bart, nie sadysta. I chodźmy już stąd, Morgan zapraszał nas na herbatkę w Pękninie. Poskarżymy mu się, że ten malarz wcale nie był taki miły jak mówił, o! - Mag złapał monstrum z rękę i ruszyli w przeciwnym kierunku do tego z którego przyszli Ozjasz i spółka. Przywodzili na myśl rodzica z dzieckiem. Do malarza dopiero po chwili dotarło, że przybysze znali jego muzę i zamierzali mu wszystko opowiedzieć.


-Eee, także ten... - Ozjasz ewidentnie nie wiedział co powiedzieć. - ...co tam u ciebie wspólniku?


-Chajat… - wycedził przez zęby wspólnik kobolda. - Przez tych twoich rekomendowanych pracowników będę chyba musiał kilka razy dziennie łazić do Wiwerniej Bramy. A co to za przybłędy z tobą? Znowu jacyś, pożal się Smokom, statyści?


-Tak… to znaczy nie! Pracownicy, ale nie statyści. Słuchał, wiem, że już masz modela, ale ten którego ci tu przyprowadziłem to prawdziwy znawca sztuki. Od razu poznał kanapę legendarnego Morgana! Mówię ci, on będzie o wiele lepszy od tego pieniacza, który tu masz!


-Poznał kanapę Morgana mówisz… - malarz przeleciał Diucka wzrokiem. - Hmm… Cóż, jeśli jest Jego fanem, to rzeczywiście może mi się przydać. Ten tutaj nawet nie wie jak wyglądają pozy Morgana... No, dobra, rozbieraj się i usiądź na tym psie jak na koniu, muszę cię ocenić! Aha, ten no… szczurek może robić za potwora czy coś. No i gdzie moja naga dziewica?!






NicolaiNicolaiNitj’sefni kontra biurokracja



Pani z recepcji zarechotała parszywie. - A chociaż miastowy? - Po otrzymaniu odmownej odpowiedzi zaśmiała się jeszcze donośniej. - Cóż… to znacznie wydłuża procedurę. - Powiedziała, po czym zanurkowała w szafce, a po dłuższej chwili ustawiła ogromny stos dokumentów przed elfem. - To tak… zeznanie podatkowe, zaświadczenie o niekaralności, odpis aktu urodzenia, podanie o tymczasowe wpisanie do spisu powszechnego miasta Listmoor... - Powiedziała jednym tchem, po czym wróciła do szafy i wróciła z kolejną stertą. - Niestety skoro nie jesteś ani miastowy ani student to nie możemy wypożyczać książek… chyba, że jesteś jednoosobową działalnością gospodarczą. I tutaj wszystkie potrzebne dokumenty. Wniosek o założenie przedsiębiorstwa na terenie polis Listmoor, zaświadczenie o posiadaniu lokalu spełniającego normy bezpieczeństwa i higieny pracy, formularz otwarcia księgi przychodów i rozchodów. Kiedy skończysz, to będziesz mógł złożyć podanie o wypełnienie podania o otrzymanie Formularza A38. - Powiedziała z uśmieszkiem. - To chyba tyle… jak się pospieszysz to może dzisiaj wypełnisz.


Przechodzący obok student o posturze zombie spojrzał z politowaniem na maga.
- W zeszłą sesję popełniłem ten sam błąd… przypomniałem sobie o podręcznikach dzień przed egzaminem. - Powiedział grobowym głosem. - Pewnie dlatego oblałem...


NicolaiNicolaiTurle czyli konflikt moralny



Praczka wyszła do rzezimieszka, a za nią wyszła dwójka szkrabów. Nie miały więcej niż cztery lata. Większa dziewczynka i sięgający jej do szyi chłopczyk.
- Mamę... - Córka wyłkała. - Cio to zia pan?
- N… nikt, przyniósł pra… anie. - Skłamała, ale dzieci zbyt dobrze ją znały. Nie dały się nabrac.
- Nie… nie zabiejaj m… mamę. - Chłopczyk się rozpłakał, a zaraz za nim jego siostra.
- Nie mam pieniędzy, nie mam dobytku… sam zresztą widzisz. - Powiedziała z łzami w oczach. - Oddam, odpracuję… słowo, tylko błagam nie rób krzywdy dzieciom. Jakby to o mnie chodziło to... - Padła Cuervo do nóg i objęła go. - Ale mam dzieci na utrzymaniu… ich ojciec zapił się na śmierć po tym jak ten przeklęty Farkas zabrał nam dom, majątek, wszystko. Jestem wszystkim co im się zostało. - Teraz cała trójka zaczęła płakać.


NicolaiNicolaiKammer, pieniacze, słonie i zasadzka



- Słoń? - Wróżbita wyciągnął kolejną kartę z talii. Teraz już kompletnie zgłupiał.
- Ty bambaryło, Ty! - Krasnolud warknął i wjechał głową w brzuch Liama.
- Konusie! - Rycerz jęknął trzymając się za brzuch. Spojrzał na kompana gniewnie i rzucił się na niego. Dwójka pieniaczy zaczęła tarzać się w tumanach kurzu, okładając się jednocześnie po twarzy.
- A czemu ten czerwony Pan bije te brodate dziecko? - Mroczna Fala usłyszał basowy głos, odszukał jego źródło i odnalazł swojego słonia. W tak zwanym międzyczasie koło nich zjawił się czarodziej, zapewne karmazynowy, i gigantyczny zwierzolud, którego jeszcze Thallan nie widziało. Pół człowiek, pół słoń. Szli po trakcie od Listmoor do Pękniny.
- Ludzie z natury są konfliktowi. - Powiedział mag. Wróżbita w końcu oderwał wzrok od słonioluda i przyjrzał się czarodziejowi. Był szatynem o równo przyciętej brodzie, figlarnym spojrzeniu, lazurowym turbanem i galabiji w kolorze akwamaryny przepasanej pasem kontuszowym o kolorze cyjanu. Do tego wręcz uginał się od złota i kamieni szlachetnych, którymi był przyozdobiony. Fienus zaczął się zastanawiać czy Karmazynowi Czarodzieje nie powinni się ubierać na czerwono.
- Tak, jestem Karmazynowym Czarodziejem. - Powiedział do Wróżbity widząc jego rozterki. - Po prostu lazurowy to mój ulubiony kolor. - Powiedział, po czym wyciągnął kawałek grynszpanowego papieru. -Proszę, moja wizytówka.
Wróżbita rzucił okiem na zapiski.


Karmazynowy Graf
Vanagar al-Karthal
Nie jestem Demonem



Karmazynowy Graf, a więc sam władca Karmazynowej Marchii, bo tak Czarodzieje nazwali swoje państwo, które założyli po tym jak przejęli kontrolę nad Półwyspem Agyn.
- Tak… Agar, Falagar i Dagar to moi przodkowie. - Powiedział z uśmieszkiem. Miał zacząć opowiadać historię swego rodu, ale słoniolud mu przerwał.
- A czemu oni biegną z długimi nożami i krzyczą? - Olbrzym wskazał na grupkę rycerzy w oddali. Wróżbita miał i swoich rycerzy.
- Nie długie noże, a miecze… zaraz, miecze!? - Czarodziej obrócił się na pięcie.
- Elrath Vult! - Doszły do nich krzyki i wszystko stało się jasne. To Zakon Gorliwych Rycerzy Świętego Elratha Zbawiciela w Dniach Ostatnich. Byli to najwięksi fanatycy wśród rycerstwa Świętego Cesarstwa, których wrodzoną żądzę krwi wykorzystała Fałszywa Izabela i Alaryk dla swoich celów. Na ich nieszczęście okazało się, że służyli tak naprawdę Demonom, ale nie przyjęli to do wiadomości i wypowiedzieli posłuszeństwo Cesarzowej, która nie rozumie Świętego Gniewu Elratha i teraz są banitami wymierzającymi sprawiedliwość na traktach.
- Łapać słonia! - Dowódca wykrzyknął do swoich ludzi. - Trzeba ubić tę… tę herezję! - Wydało się co było obiektem zasadzki, słoniolud. Bowiem Gorliwcy nasłuchali się elfów i przejęli ich poglądy na temat eksperymentów Karmazynowych Czarodziejów. Uznawali je za obrazę dla Smoka Światłości, a to trzeba tępić.
- Bart nie chce być bity! - Słoń wrzasnął panicznie, złapał Vanagara w trąbę i uciekł. Po drodze minęli Lyę, która właśnie wróciła z polowania z kuropatwą w ręku.


Bracia Gorliwi zatrzymali się i nie wiedzieli co zrobić z takim obrotem spraw. Obiekt ich zasadzki im uciekł w popłochu, a ich ręce świerzbiły do bitki. Czas, który potrzebowali na przetworzenie tej sytuacji Mroczna Fala wykorzystał, by przyjrzeć się im. Było ich ośmiu, mieli niezbyt reprezentantywne zbroje i uzbrojenie pozostawiające wiele do życzenia. Głównie pałki i toporki, tylko dowódca miał miecz, ale mocno wyszczerbiony. Tylko ryngraf mienił się złotym blaskiem. Był to ich element rozpoznawczy. Zostali infamisami, więc nie mogli sobie pozwolić na porządną zbroję, więc nosi złote ryngrafy, by mieć Elratha przy sercu i, by pokazać, że są rycerzami. ubogimi, ale rycerzami.
- I co teraz Winnick? - Najbardziej napalony na jatkę wojak, spytał dowódcę.
- Jak to co Bossack? Przyszliśmy się bić... - Herszt zadecydował. - Zbijemy ich kompanów… - Draby zaczęły się szykować do ruszenia na drużynę, Mroczna Fala miał dosłownie sekundy, by zareagować. Liam i krasnolud właśnie zauważyli, że coś się dzieje i przestali się bić.


GarettGarettFelag i Człowiek-Legenda



Pęknina - miasteczko położone na południowy wschód od Listmoor, niemalże na samej granicy z Księstwem Kruka. Prowadziły do niego dwie drogi: jedno z Mauzoleum Gryfów, a drugie przez Smoczą Przełęcz, z Shanriyi. Pęknina znana była z kilku rzeczy: po pierwsze, przybywali tutaj co jakiś czas słudzy Ślepych Braci z Klasztoru Helexii, aby kupić zapasy, po drugie, było to jedno z niewielu miejsc na powierzchni Ashanu gdzie można było spotkać Nagi Shanriya, które rzadko oddalały się od swej ojczyzny. Prócz tego było to miasto jak miasto, choć ostatnimi czasy roiło się w nim od postrzeleńców myślących, że są Smoczymi Rycerzam i próbujących zakrzyczeć swoich oponentów na śmierć.





Strażnicy zaciągnęli zakutego w kajdany zakapturzonego starca do sali tronowej. W pomieszczeniu roiło się od złotych zbroi płytowych i sztandarów z wiwernami, które były znakiem tutejszego lorda. Widać było, iż musiał sobie podbudowywać w ten sposób swoje ego, ale przy okazji pokazywał każdemu kto tu wchodził, iż jest całkowicie pozbawiony gustu. Na tronie siedział przystojny, opalony młodzieniec z ciemnymi włosami i krótką brodą. Flirtował właśnie z siedzącą mu na kolanach mniszką z Shanriyi. Kompletnie nie pasował do tego ociekającego bezguściem pomieszczenia.


Jeden z Gwardzistów kopnął starca w tył kolana, zmuszając go tym do uklęknięcie, a następnie brutalnym szarpnięciem zerwał mu kaptur. Oczy jaśniejące toksyczną zielenią nie pozostawiały wątpliwości, iż więzień jest liszem.


-Kochanie, mogłabyś się odsunąć? Nie widzę kogo znowu przyprowadzili gwardziści. Klnę się na Smoki, że jeśli to kolejny z tych krzyczących wariatów, to chyba rozkażę ich ścinać bez sądu… - młodzieniec spojrzał na Garkh-Morphona. - Ach, zdechlak, a to ciekawe. Troszkę daleko się oddaliłeś od Hereshu, nie uważasz? Mam nadzieję, iż zdajesz sobie sprawę, że od czasu Zdrady Markala, twój rodzaj nie jest mile widziany w Świętym Cesarstwie Jednorożca. Mimo wszystko Arantir oczyścił trochę wasze szeregi, ale jednak Freyda jeszcze nie określiła swego oficjalnego stosunku do was… Cóż, powinien cię ściąć, biorąc pod uwagę, że jak tu przybyłem i dowiedziałem się, iż Lord Penwiwern prowadzi interesy z Gildią Złodziei, to od razu wrzuciłem go do lochu i oznajmiłem, że wprowadzę w Pękninie nieco cesarskiej sprawiedliwości. Z drugiej jednak strony Freyda może być zła jeśli “przypadkiem” doprowadzę do incydentu dyplomatycznego z Hereshem.... Ach, tak w ogóle, to jestem Morgan. Dio Morgan. I nie, nie jestem z Karthalu, czemu wszyscy się mnie o to pytają?!


NicolaiNicolaiIrhacz, Belek i Garcio w obliczu focha



- Dziękuję. - Kapłanka uśmiechnęła się do Regena, a potem zbeształa Ronina. - To my mamy ambasadę w Listmoor, a Ty mnie, kapłankę Shalassy po burdelach ciągniesz? Jak Ci nie wstyd! - Burknęła na wojownika, a następnie podeszła do Regena, dała mu się wziął pod ramię i szli przodem.


- Tsst… - Zaskrzeczał Hebi. Jakby przetłumaczyć to na wspólny to pewnie brzmiałoby to ”chciałeś dobrze”. Oślizg owinął się swemu właścicielowi wokół pasa jakby chciał go pocieszyć.


Towarzystwo szło jedną z głównych alej miasta. Po drodze widzieli jak Gnolle zamiatali ulice, malowali fasady domów i dekorowali witryny sklepowe. Wszystko na przyjazd jednej osoby, Cesarzowej Freydy. Prace były bardzo kosztowne, więc, by zbić koszty Farkas sprowadził Hienoludzi od Czarodzieja Vanagara. Są oni tani, silni, robotni i nie wiedzą co to normowany czas pracy. Dalej prześli przez rynek i minęli rusztowanie wokół którego krzątali się elficcy rzemieślnicy.
- Bael… Cesarska nie ma tak dużego nosa. - Było słychać zza płachty.
- Kto tam dojrzy dziesięć metrów nad ziemią? - Doszła odpowiedź.
- Bo Cię zwolnie. Nie po to Farkas nam tyle płacił byś odwalał fuszerkę… masz robić jak u siebie!


Wkrótce potem dotarli do ambasady, która była chyba jedynym budynkiem w całym mieście stylizowanym na architekturę Hashimy. Regen zaprosił gości do swojego biura, które znajdowało się na dachu. Obszerny i pełen przepychu pokój. Liczba pamiątek z Cesarstwa Lotosu wręcz przytłaczała, a za wielkimi oknami balkon z pięknym widokiem na miasto. Sama weranda była udekorowana ogromnym skalniakiem stylizowanym na skaliste zbocza wyspiarskiej Hashimy. Było pełno sztucznych strumyków i siklaw, z których woda spływała do oczek wodnych, w których pływały karpie koi. Do tego gdzieniegdzie były majestatyczne drzewka bonsai.

Byli w znacznie lepszym miejscu, by sprawdzić broń. Kappa zaskrzeczał do Regena, wyciągnął swoje rączki i zaczął testy. Polegał on na ładowaniu energii magicznej w oręż. Miało to emulować używanie broni w boju. Ku zdziwieniu Bubu stało się coś dziwnego. Miecz w ogóle się nie naprężał pod działaniem many, jak to zwykle bywa, tylko jakby wchłonął ją całkowicie. Kappa pokiwał zaskoczony, ale kontynuował testy. Teraz chciał użyć oczyszczającej magii wody by zdjąć z niego wszystkie skazy. Widocznie je obwiniał o nietypowe zachowanie. Ledwo co przyłożył energię żywiołu, a coś mignęło, ale trwało to tak krótką chwilę, że nikt nie zdołał zauważyć co.



Turtle PW
13 listopada 2016, 17:33
Cuervo wziął wdech.
-Spokojnie maluchy, chcę tylko o coś zapytać waszą mamę.-Starał się mówić najmilszym głosem na jaki go stać.
-Spokojnie, spokojnie coś wymyślisz.- przekonywał się, nieskutecznie. Może jest złodziejem, oszustem, zabójcą bez honoru ale nawet on ma granicę. A ona została właśnie przekroczona.
-Naprawdę nic nie macie? Chociaż pół sokoła?-wrócić z pustymi rękoma nie zamierzał, ale twarz kobiety nie pozostawiała złudzeń.
Cuervo obrócił się spojrzał w stronę młyna, w środku którego siedzi staruszka wraz ze Swenem i resztą bandy. Może był tu już za długo i pora uciekać? Nie, przyjdzie kolejny i któryś w końcu przyniesie wieści. O śmierci.
-Spokojnie wrócę tam i powiem co ty mi powiedziałaś, zadziała to przyjdę- nie zadziała to przyleci kruk a wtedy uciekaj, rozumiesz?- to nie był jego najlepszy plan, ale po raz pierwszy kogoś ratuję.
-Masz nie jest dużo wart, lecz lepsze to niż nic. - wręczył jej swój medalion, jedyną rzecz która należała od zawsze do niego.
-Jak wrócę to powiesz mi gdzie mieszka ten cały Farkas -wysilił się na uśmiech. I ruszył na spotkanie ze staruszką.

Felag PW
13 listopada 2016, 17:40
Listmoor, ach, cóż to za piękne miasto! Może nie spędziłem tam pięknych chwil, ale odkąd stamtąd wyjechałem, narastała we mnie tęsknota za tym miastem i pragnienie powrotu. Powinienem tam wrócić dawno temu i błagać o przebaczenie. Nikt już mnie tam pewnie nie pamięta, wszyscy świadkowie tych wydarzeń nie żyją... kto będzie mógł mi teraz udzielić przebaczenia?
Ale czy mogłem udać się gdziekolwiek indziej? Arantir... - Garkh-Morphon aż wzdrygnął się na samą myśl o nim. - ... nie, dopóki on rządzi w Hereshu, nie ma tam dla mnie miejsca. Pamiętam jak raz go spotkałem, jakieś dwadzieścia lat temu. Biła z niego jakaś nienaturalna, nieludzka istota. Nie jestem pewien kim on jest i nie chcę się przekonywać.
A zatem... nekromanci byli obecnie wyklęci we wszystkich krainach Ashanu, pozostały mi jedynie Wolne Miasta. Chyba w końcu czas odkupić swoje winy...

---------------------------------
- Gdzie jesteśmy? - spytał młody Narik-Thuster. Zawsze był bardzo ciekawy świata, a mając takich nauczycieli jak Garkh-Morphon i Kkhik świat stał przed nim otworem.
- Pęknina - odpowiedział duch. - Ostatni przystanek w Świętym Cesarstwie i już jutro dotrzemy na terytorium Listmoor. W sumie, nie ma w tym zadupiu nic ciekawego, oprócz możliwości spotkania czasem przybyszy z daleka. Lordem jest tutaj... - Garkh-Morphon już nie słuchał. Kolejne wywody geograficzne na pewno zaciekawią młodego.
- Idę kupić zapasy na jutro. - rzucił i oddalił się od towarzyszy.
Kiedy był koło rynku, wybuchło jakieś zamieszanie... Przyglądał się jak na sto stóp przed nimi Straż schwytała właśnie jakiegoś pieniacza. Jeden z strażników zaczął podchodzić do niego niebezpiecznie.
- Hej, ty! - zakrzyknął. - Nie znam cię! - Garkh-Morphon rzucił się w bieg. Niestety nigdy nie miał dobrej kondycji. Strażnik szybko go złapał. - No próbowałeś uciec? Pewnie kolejny z ludzi Lorda Penwiwerna... - strażnik zdjął mu kaptur. - Ach... Truposz?! - krzyknął zaskoczony. - No nic, zobaczymy co na to powie sir Morgan.

----------------------------------
-... z Hereshem. - mówił mężczyzna. Garkh-Morphon miał nieznanego pochodzenia przeczucie, że pochodzi z Karthalu. - Ach, tak w ogóle, to jestem Morgan. Dio Morgan. I nie, nie jestem z Karthalu, czemu wszyscy się mnie o to pytają?!
Musieli go złapać... akurat tutaj! Już jutro opuściłby Cesarstwo! A teraz pewnie go skażą... nie odkupi win... zostawi samego Narika-Thustera wobec okrucieństw tego świata...
Aż nagle zaświtał mu pewien pomysł.
- Może... - rzekł starym, ochrypłym głosem. - ... może, gdybyś oddał mnie, sir, Ślepym Braciom bym pojechał z nimi do klasztoru Helexia, nikt nie miałby do ciebie pretensji?

A kiedy opuścimy miasto, z łatwością ucieknę Ślepym Braciom!
strona: 1 - 2 - 3 ... 17 - 18 - 19
temat: [RPG] Pradawna Groza - Ancient Fear

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel