Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Nieznane Opowieścitemat: [RPG] Pradawna Groza - Ancient Fear
komnata: Nieznane Opowieści
strona: 1 - 2 - 3 ... 5 - 6 - 7 ... 17 - 18 - 19

Garett PW
23 listopada 2016, 00:14
Regen ledwo zdążył przeprosić Hikume za utratę kontroli nad sobą, kiedy kapłanka przysunęła go do siebie i zaczęła całować. A nie były pocałunki tak delikatne jak ten jeden, który dał jej Ambasador, a długie i namiętne, które wymieniane są przez kochanków. Naga już miał się zabierać do dzieła i sięgał rękoma by zsunąć kimono z dziewczyny, ale Hebi zaczął na niego głośno syczeć, przez co Hikume opuściła gorączka namiętności.
-Nie, to nie twoja wina, tylko moja... Straciłem nad sobą panowanie i zrobiłem to za szybko... Lecz mimo tego odwzajemniłaś mój nieprzemyślany dar... I to w dodatku swoim pierwszym prawdziwym pocałunkiem, jeśli dobrze zrozumiałem twoje odczucia. To wiele dla mnie znaczy. - Regen położył czule rękę na ramieniu Hikume. - Naprawdę, nie masz się czego wstydzić. Jeśli chcesz, to możemy zacząć powoli od początku. Jeśli chciałabyś wyrzucić z siebie coś jeszcze co ci leży na sercu, to cię wysłucham. A gdybyś chciała coś przemyśleć w samotności, to wystarczy jedno słowo bym ci dał odpowiedni czas.
Regen nalał do filiżanek resztę herbaty i zaczął delikatnie głaskać węże na głowie Hikume.

Nicolai PW
23 listopada 2016, 14:04
XelacientXelacientLisz,oszust i niedopilnowany ghul


- Juan? - zdziwił się Swan z typową dla niego bystrością, dzięki czemu Garri łatwo mógł się domyśleć, że jest coś nie tak.

Jednakże nie mieli czasu dobić targu, bo choć istotnie dwa gangi były tak sobą zajęci, że nie zwrócili uwagi na rozmówców. To pozostawiony sam sobie Va'rus niebezpiecznie blisko podszedł do jednej z grup, był na tyle opanowany, by nie rzucić się na pierwszego lepszego oprycha z rzędu, ale już nie mógł się oprzeć pokusie powąchania krwi, nawet jeśli była już wsiąknięta w błoto. Przystanął nad nią, chęć skosztowania czerwonawej brei walczyła z zakazem odsłaniania swojego oblicza. W końcu jeden z oprychów widząc nieznaną mu postać w obszernej szacie i pochylającą się nad błotem szturchnął ją podejrzliwie. Wtedy też ghul gniewnie syknął, wzbudzając strach bandyty, niestety ściągnęło to uwagę kolejnych oprychów. Jeden z nich chciał go dźgnąć go włócznią, ale wtedy lisz uniesieniem ręki uwolnił zgromadzoną moc. Cuervo nie znał się na magii, ale domyślił, że nieznajomy w zgrzebnej szacie i odkrytym obliczem właśnie rzucił zaklęcie, od którego oprychy wokół przebranego ghula osunęły się w błoto.


Zaklęcie magowi śmierci wyszło całkiem nieźle, co prawda jego celom daleko było do senności, ale czar zamroczył ich na tyle, by ghul im uciekł pomimo niewygodnego ubrania.


- Co się z wami dzieje? - zakrzyknął gnoll, widząc członków swojego gangu upuszczających broń i upadających na ziemię.


- Są osłabieni! Na nich! - ryknął herszt konkurencyjnego gangu widząc swoja przewagę, jego podwładni zachęceni tym widokiem ochoczo ruszyli do ataku. Wywiązało się krótkie starcie, ale dzięki przejęciu inicjatywy szybko zmusili wroga do panicznej ucieczki. Reszta zaczęła ich gonić, cały tłum zaczął się przemieszczać w stronę wozu z koniem, ale wtedy Sianosiej z mieczem uniesionym ku górze wystąpił do przodu.


- Stać hultaje, jestem wojownikiem Elratha, trzymajcie się ode mnie z dala! - uciekające oprychy co prawda się nie zatrzymały, ale ominęli go szerokim łukiem.


- Stójcie chłopcy! - zakrzyknął Grzybiarz - zostawcie ich, uciekli to możemy wziąć to co nasze, na nich! - krzyknął wskazując krzyknął zatrzymując się i wskazując grupę na ganku przed młynem. Jego gang zawrócił i ruszył we wskazanym kierunku.


Wtedy też Swan i Cuervo zorietowali się, że w miedzyczasie orkowy żul zdążył się ulotnić, podobnie jak pozostała trójka oprychów, zostali tylko z zamaskowanym nieznajomym, który przedstawił im się jako “Garri”.


Wrogi gang się zbliżył na odległość kilkunastu metrów, w ich stronę zaczęły lecieć kamienie, oszust zdążył schować sie za balią, a nawet rzucić nożem w najbliższego oprycha nożem. Ostrze wbiło mu się w pierś, co skutecznie zatrzymało go w miejscu. Niestety lisz nie wykazał się podobną zręcznością. Uchylił się przed kamieniem, ale potknął o stos brudnych rzeczy. Przynajmniej miękko upadł na swój kościsty zad.

Garett i NicolaiGarett i Nicolai50 twarzy Bycha i latające bydle Nitja



Diuck nauczył się dzisiaj ważnej rzeczy, mroczne elfki w przeciwieństwie do niebianek nie są uległe w łóżku, a wręcz przeciwnie, są wyuzdane czy wręcz perwersyjne. Na własnej skórze przekonał się o czymś co niewielu było dane poczuć. Niestety zaczęło się bez ostrzeżenia, partnerka wyciągnęła zza paska pejcza i strzeliła nim Kurta prosto w pośladki. Bolało jak diabli, ale o dziwo było to dla Diucka podniecające.
- O tak! - Jęknął Malarz. - Bohater zdominowany przez czarownicę uwalnia się z jej okowów! - Wykrzyknął nową wizję artystyczną.


-No, co tak słabo?! Masz jęczeć głośniej niż ten artysta! - Mroczna Elfka przewróciła Diucka i butem przycisnęła jego sprzęt do brzucha. Z gardła Kurta wydostał się jęk będący połączeniem rozkoszy i bólu. - No dalej, dalej! Głośniej, nie słyszę cię! Masz mnie błagać o więcej! - Kobieta brutalnie pieściła Diucka nogą i zasypywała jego piersiami kolejnymi razami pejcza.
Nie mogąc wytrzymać więcej, najemnik doszedł. Z racji, że przyrodzenia miał dociśnięte do brzucha, to tam właśnie wylało się jego nasienia. Zadowolona elfka przestała go okładać pejczem i bezceremonialnie usiadła mu na twarzy.
-No dalej, pokaż mi, że posiadasz język w przeciwieństwie do swego książkowego imiennika i potrafisz z niego zrobić użytek! - Pozostawiając swój skarbiec ustom Kurta, elfka zajęła się zlizywaniem mieszaniny krwi oraz nasienia z klatki piersiowej najemnika. Kiedy już go oczyściła, ale wciąż nie była zadowolona, wyciągnęła sztylet zza pasa i zaczęła nim ryć jakiś napis na udach Diucka.
-Jeśli szybko mnie nie zaspokoisz swoim językiem albo nie postawisz swojego statywu, to zostawię na twoich udach swój podpis. Zostaniesz ”ZABAWKĄ YESHTAR” - mruknęła perwersyjnie i zlizała krew z rany powstałej przez pierwsze pociągnięcie sztyletem.


===


- Zaraz coś się stanie, zaraz coś się stanie… pewność siebie go zgubi. - Rakszasa powiedział do siebie. - Qai’m znał kiedyś lisza co był zbyt hej do przodu i go zabiło na trzy miesiące. Tak było, nie zmyślam.
- Ty tutaj? - Zapytał jeden z ornitologów. - Nikt nie zauważył jak tu przyszedłeś.
- Qai’m chciałby pochwalić się, że widział Feniksa, ale Qai’m nie może pochwalić się, że widział Feniksa, bo Qai’m nigdy nie widział Feniksa, a Qai’m chciałby zobaczyć Feniksa, więc Qai’m przyszedł żeby zobaczyc Feniksa. - Odpowiedział jednym tchem.
- E… cokolwiek. - Stwierdził blond brodacz.
- Qai’m w sumie to cycków maldanki też nie widział... - Rakszasa stwierdził patrząc na akt miłosny Diucka. - Białe jak pieczarki.


===


Zaiste w słowach Qai’ma, tych o pewności siebie, było sporo racji. Co mag nawiedzający po raz pierwszy w życiu Zaświaty może wiedzieć o Wymiarach i potężnych Duchach? Nie był ani w Domenie Magii Pierwotnej, ani tym bardziej nie dotarł do Feniksów. Acz to co odnalazł też było ciekawe. Duch, którego nikt nigdy wcześniej nie widział, a on stał przed całym ich stadem, latające bizony.


Przebywanie w Zaświatach bardzo wyczerpywało elfa, nawet przy wspomaganiu maną z Kamienia Runicznego, stracił kontrolę nad własną świadomością i najzwyczajniej w świecie zemdlał. Nie wiedział ile był nieprzytomny. Wiedział tylko, że obudziło go lizanie po twarzy ogromnym, szorstkim językiem. Otworzył oczy i ujrzał stojące nad nim źrebię latającego bizona.
- Nie chcę się wymądrzać... - Zaczął jeden z ornitologów. - … ale to coś koło Feniksa to nawet nie stało, w sumie to nawet nie jest ptakiem.
- Przepraszam... - Wtrącił się malarz. - Czy tak wygląda Pegaz? Inaczej go sobie wyobrażałem... bardziej, bardziej rycinogenicznie.
- Pegaz, nie Pegaz... nad kominek jak znalazł. - Stwierdziły koboldy i wycelowały balistę. Źrebię spojrzało błagalbym wzrokiem na Shadala.

GarettGarettTrening Belegora



-Chłopcze, a co ty w ogóle wiesz o Bezimiennych? Jesteśmy Mistrzami Ułudy i nigdy nie odpowiadamy wprost na zadane pytanie. Ile jest warta wiedza zdobyta bez wysiłku? Jeśli znasz odpowiedź na to pytanie, to zrozumiesz czemu dla zrobiłem dla ciebie wyjątek. Natomiast żeby poznać Oshiro, to musisz sam się nim stać - odpowiedziała enigmatycznie wiekowa istota, a następnie z powrotem przyjęła postać Mukao. - Saa, jest jednak jeszcze jedna kwestia. Nie mogę ci pozwolić zdobyć Łzy Ashy, gdyż to nie tobie jest przeznaczone dzierżyć jej moc. Lecz jeśli przysięgniesz tutaj, w obecności Wszystkich Smoków, iż w czasie turnieju pomożesz mi ją zdobyć, a w razie wygranej oddasz ją Wybranemu, to wyszkolę cię w jeden księżyc… Jeśli jednak będziesz chciał uparcie zdobyć to, co do ciebie nie należy, to będę musiał upewnić się, iż nie staniesz na drodze Przeznaczeniu. - Mukao wyciągnął swe cztery katany, czekając na decyzję Ronina.

NicolaiNicolaiGarett i prącioblok



Nastrój zaczął wracać, ale wtem drzwi trzasknęły z impetem, który zabił go na dobre. Regen zirytowany interwencją spojrzał w ich kierunku i nie mógł się dłużej gniewać, bo przerwał im sam Dio Morgan we własnej osobie.Takim jak on wybacza się nawet takie przewinienia. Zwłaszcza jeśli w rękach mają dwulitrową flaszkę Komsomołki.
- Kono Dio da! - Wykrzyknął na powitanie tak jak go Ambasador nauczył. Za nim stał zmartwiony Gustaff.
- Przepraszam Paniczu... - Kamerdyner zaczął. - mówiłem, że ma Panicz “gościa”.
- Przecież nic się nie stało... - Morgan klepnął Gustaffa w plecy tak mocno, że aż zakaszlał, a następnie klepnął się na kanapie obok Regena. Zmierzył parkę wzrokiem.
- Spółkujesz z nią? - Spytał nonszalancko.
- E… y... - Odpowiedział zdziwiony Amabasador.
- Spółkujesz? - Dio powtórzył pytanie.
- E… nie. - Regen wykrztusił z siebie.
- Napisz do mnie... - Dio odezwał się do kapłanki, a następnie postukał w dno butelki.
- Gustaff, kolego złoty… przynieś nam cztery kieliszki.
- Cztery? - Spytał zdziwiony lokaj.
- Przecież Ty też z nami pijesz... - Morgan powiedział bez chwili namysłu i spojrzał na Regena. - To polecenie służbowe, prawda?

Belegor PW
23 listopada 2016, 15:12
Abarai spojrzał na Mukao w jego nagijskiej formie. Wiedział, że nie ma szans z Kensei, nawet fałszywym. Radził sobie z Kenshi, ale po jednej walce z kenseiem nie mógł nawet podnieść miecza przez miesiąc. Sam też nie wierzył, że zdobędzie łzę Ashy. Chciał nią wskrzesić swój klan, ale po tym jak zrezygnował z powrotu do Hashimy, czując że to bezcelowe westchnął ciężko. Poza tym...sam nie umiałby z niej skorzystać. Myśląc o tym, że na dobre porzuca możliwość przywrócenia ich do życia, aż łza zakręciła mu się w oku. Musiał jednak podjąć decyzję. Ronin podniósł głowę i powiedział:
- Przysięgam. Przysięgam na wszystkie smocze bóstwa, że pomogę Ci zdobyć Łzę Ashy, albo oddam ją Wybranemu. Proszę, zostań moim mistrzem.

Turtle PW
23 listopada 2016, 16:26
-Ile jeszcze!?- Cuervo miał dość. Co chwilę ktoś chce go zabić. Fakt udało mu się zabić jednego z nich, lecz zostało jeszcze z dziesięciu. A jego banda uciekła.
-Czy naprawdę, tak mnie nie lubicie!?- krzyknął do nieba. Swam zaczynał się martwić o swego towarzysza. Fakt często gadał dziwne rzeczy, ale teraz mu chyba odbiło. Szkoda, zdążył go polubić.
-Te, czarodziej! Zrób jakąś kulę ognia!- to ciekawe, przez magię prawie zginął. Teraz to jego ostatnia nadzieja.
Życie jest przewrotne... I krótkie.

Garett PW
23 listopada 2016, 17:01
Regen odwrócił się zirytowany i już miał nakrzyczeć na Bubu (bo tylko on z obecnych w Ambasadzie wejść z takim impetem, Gustaff by zapukał), ale to był Morgan, a na niego nie miał siły się gniewać. Dio jak to Dio musiał oczywiście wyskoczyć z aluzją do seksu. Ambasador nie chcąc jeszcze bardziej zawstydzać Hikume, zaprzeczył, co przełożyło się jednak na to, iż niespodziewany gość sam zaczął się do niej zalecać.
-Morgan, mówił ci już ktoś, że jesteś skurczybykiem? Skurczybykiem, które wszyscy lubią, ale dalej skurczybykiem.
-Tia, całkiem niedawno nasłuchałem się tego trochę od Lorda Pawello - odpowiedział Dio.
-Penwiwern to szuja... Ale skoro tak go wpieniłeś, to mam nadzieję, że dostał za swoje.
-A jak! Wysłałem go do Njorgerd.
-Uuu, współczuję... Ach, może was przedstawię jak nakazuje obyczaj. Hikume, oto Naczelny Pies na Baby w Świętym Cesarstwie Jednorożca i osobisty wysłannik Freydy, Dio "Skurczybyk" Morgan. Morgan, to jest Hikume, Kapłanka Shalassy, która niedawno przybyła do miasta. - Po przedstawieniu ich sobie, Regen wysłuchał przeprosin Escano i machnął na nie ręką. - Gustaff, nie musisz za nic przepraszać, bo z Morganem jest jak ze sztormem, nie da rady nad nim zapanować... Acz jak chcecie pić, to chodźcie do sali balowej, bo tam jest więcej miejsca.
Ambasador dźwignął się z podłogi i po dżentelmeńsku pomógł wstać Hikume.
-Aha, Gustaff, przynieś pięć kieliszków i zawołaj naszą shandalańską bibliotekarkę. Jest jego fanką, a poza tym jak mamy pić wszyscy, to wszyscy. No i jak Morgan się schleje, to staje się bestią, więc będziemy potrzebować ofiary przebłagalnej - zażartował Regen.

Felag PW
23 listopada 2016, 17:37
Opryszkowie powoli podchodzili pod młyn. Garkh-Morphon postanowił, tak jak Juan schować się za beczką. Nieszczęśliwie podchodząc pod nią, potknął się o jakiś stos brudnych rzeczy, który ktoś ewidentnie zostawił tutaj by uprzykrzać innym życie, i przewrócił się. Tymczasem Juan zabił najbliższego z podchodzących złodziei.
- Te, czarodziej! Zrób jakąś kulę ognia! - krzyknął mu Juan zza pleców. Za kogo on mnie uważa? Widać, że nigdy nie słyszał czym jest magia. Myśli, że mogę tak sobie rzucić jakieś zaklęcie?! Zaraz mnie dopadną i mam ważniejsze sprawy na głowie niż ratowanie go, na przykład... ratowanie siebie.
Ale tak w sumie, to on też potrzebuje pomocy. Może mógłbym spróbować uratować wszystkich...
No nic... czas spróbować.

Nekromanta wyciągnął ręce na przód i zaczął przywoływać najoczywistsze zaklęcie, które w takim momencie przychodziło na myśl. Postanowił ożywić leżące wokół trupy. Był to raczej elementarz nekromantów. Uczyli się go na początku studiów w Nar-Ankar. Pamiętał, jak ćwiczyli razem z... nie! To nie moment na wspominanie, a w szczególności Jego!
Zaklęcie było bardzo proste, jednak pod wpływem emocji nie działa się w pełni racjonalnie i dobrze.
Dobrze, że jest tu wiele martwych, będę miał na czym próbować.
Zaczął szeptać Inwokację (która nie była zasadniczo potrzebna, ale ułatwiała rzucenie zaklęcia)...
Miał nadzieję, że się uda.

Nitj'sefni PW
23 listopada 2016, 18:43
Sytuacja była bardzo dziwna, ale Shadal nie miał teraz czasu się nad tym zastanawiać. Nie mógł pozwolić, żeby koboldy zabiły to biedne stworzenie.
Nie za darmo.
Zaczekajcie! - Poprosił elf, stając między balistą, a ... tym czymś. - Krasnoludy miały zapłacić mi za przywołanie feniksa. Ja przywołałem coś znacznie rzadszego i bardziej niezwykłego. Jednak znając tę parszywą i chciwą rasę, to pewnie stwierdzą, że nie taka była umowa i wymigają się od zapłaty. Mam nadzieję, że wy szlachetne koboldy okażecie się inne. Przywołałem specjalnie dla was to nieznane, tajemnicze stworzenie i przypominam, że nic was to nie kosztowało! Rylec, kompas, róg jednorożca, miarka i kamień runiczny nie ucierpiały w trakcie rytuału i wciąż są w idealnym stanie. Możecie je zabrać z powrotem. Jako, że wierzę w waszą uczciwość i dobroduszność, w zaistniałej sytuacji spodziewam się wynagrodzenia. Choćby te symboliczne dwieście sokołów... Potem oczywiście możecie przejść do legendy jako odkrywcy nieznanego nigdy wcześniej rodzaju duchów żywiołu. Już nie wspominając o pięknym trofeum i pieniądzach, które zapłacą magowie za możliwość zbadania truchła. To jak będzie?

Xelacient PW
23 listopada 2016, 19:13
Belbruga jeszcze przez chwilę z powątpiewaniem przypatrywała się niebu, jakby oczekiwała tam zobaczyć smoka, a przynajmniej pao-kai, ale po chwili dała wiarę odpowiedzi Brimstone'a i przyjrzała się nowemu trupowi, po chwili z niewinną miną wyciągnęła mu wytrych z oka, dokładnie go obejrzała, wytarła o osmalone ubranie krasnoluda i schowała do swoje sakwy.

- Czyż to nie piękne jak czasami jak ochrona własnego interesu i pomoc bliźniemu łączy się w jedno u drogi kresu? - odparła z zaśpiewem i unosząc ręce ku górze w próbie sparodiowania styl w jakim kapłani Elratha często głosili swoje kazania - zatem bieżajmy co prędzej, by naszych pobratymców nawrócić... by nie grzeszyli więcej! - dodała przebierając nogami w miejscu, po czym się skrzywiła i strzeliła karkiem.

- Najchętniej bym poczekała, aż "skrzynka" wykończy naszych genialnych złodziejaszków, ale Bart ma rację, czas działa na naszą niekorzyść. Trzeba spiąć zady, ale zanim ruszymy to musimy się porozciągać, spacer nas rozgrzał, ale to jeszcze za mało... co tak się gapicie? - spytała się oburzona - chcecie, żeby po biegu ból rozrywał wam mięśnie? To stójcie jak kołki! A jak nie to powtarzajcie za mną! Wymachy ramion - dodała zaczynając prezentację - raz,dwa trzy i cztery! Teraz w drugą stronę! raz, dwa, trzy i cztery! Dreptamy w miejscu! Skłony, raz, dwa, trzy i cztery! Znowu dreptamy, wyżej z tymi kolanami! - ponagliła towarzyszy - na dobra, wystarczy! A teraz w drogę! Brigid - zwróciła się do kobolki - byłabyś tak miła i potruchtasz pierwsza? Jak zacznie gubić trop to zwolnisz... dobrze? A ty Bart nie chojracz tylko próbuj otrzymać stałe tępo! Pamiętajcie! To ma być chód, tylko taki szybki, jedna noga zawsze trzyma się ziemi! No to co? Ruszamy... za sprawiedliwość! - wypaliła ruszając w drogę.

Bychu PW
23 listopada 2016, 20:18
Żadne bawoły, feniksy czy inne pegazy nie mogły Diuckowi przeszkodzić. Kobieta próbowała go zdominować. Nawet jej się udało. Chciała drugiej rundy. Groziła jakimiś bliznami. No to zobaczymy - pomyślał. Wsadził język tak głęboko jak mógł, a gdy poczuł, że jest gotów zepchnął kobietę tak, aby ta upadła na brzuch, po czym przyklęknął przy niej i podniósł jej tyłek nieco do góry i sprzedał jej soczystego klapsa. Drugą ręką złapał ją za włosy i pociągnął do tyłu.
- Teraz moja kolej - powiedział jej, po czym wsadził interes w zadek nie puszczając włosów. Drugą ręką co jakiś czas sprzedawał jej klapsa naprzemiennie ze wsadzaniem palców w drugą dziurkę. Pchał, trudno było, żeby knaga mu nie stała, gdy ma przed sobą taką kobietę, nieraz, jeszcze u siebie na wsi po dwie, trzy, a nawet i cztery rundy miewał, to tutaj dwóch nie podoła?! Nie przejmował się całym zamieszaniem, po prostu robił elfce koło tyłka i w tyłku co trzeba.

Irhak PW
24 listopada 2016, 00:03
Układ pomieszczenia był dosyć nijaki.

Wielkie biurko na środku pomieszczenia, pod nim dywan zakrywający sporą część podłogi. Biurko, w którym nie było nic wystarczająco demonicznego, by nie musiał się napracować podrzucając odpowiednie przedmioty czy znaki. Mieściło za to wystarczająco przyborów piśmienniczych, aby można było ich użyć bez większego uszczerbku na stanie liczebnym.

Barki, które mieściły się bezpośrednio za nim też nie zawierały niczego szczególnego. Wina, choćby i nawet najwykwintniejsze, nie pomogłyby pogrążyć Farkasa. Potrzeba było czegoś innego. Na wszelki wypadek potwierdził jednak zawartość jedynej butelki, która była napoczęta. Etykieta głosiła "Barandi, Rum Karthalu, 970 RSS" i... zawartość poparła etykietę. Merran odstawił butelkę i odszedł do kolejnego elementu wyposażenia pomieszczenia. Barki w końcu prezentowały sobą jeszcze mniej przydatnych rzeczy niż biurko.

Ostatnim sensownym miejscem, gdzie mógł coś znaleźć była komoda między barkami. Tu również nie znalazł nic specjalnego. Zwykłe dewocjonalia dla starych dewotek lub paniczyków, którzy muszą udawać, że wierzą, by zachować władzę.

Rozejrzał się jeszcze po pokoju. Dywan na podłodze, który da się bez problemu odsunąć. Kilka obrazów, które nic nie znaczą. Nic co w pierwszym odruchu nie pomogłoby. Jednakże drugie spojrzenie pozwalało wyłapać subtelny wzór, który zdecydowanie był dziełem przypadku.

Merran upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu. Dla pewności też nadsłuchiwał czy ktoś się nie posuwa w kierunku biura. Po krótkiej chwili był już na tyle pewien, że postanowił działać zgodnie z emocjami. Chwycił za pióra i kilka otwartych kałamarzy, w których było wystarczająco dużo tuszu i podszedł do obrazów. Każdy z nich odwrócił i na odwrocie zamaszystymi i szybkimi, acz dokładnymi pociągnięciami na każdym narysował odpowiedni symbol w tym układzie. Po wszystkim przykrył je iluzją, a także delikatnym muśnięciem ochrony przed magią, aby zabezpieczyć iluzję.

Kolejnym etapem miało być dokończenie schematu, który zaczął się klarować. Najpierw jednak upewnił się, że wszystko wyglądało w pomieszczeniu tak jak przed jego wizytą i ponownie upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu. Odsunął dywan i nieznacznie przesunął dywan, aby schemat był w dokładnie takim miejscu jakie musiał być. Krótkimi i niezbyt starannymi kreskami wyrysował szkic. Po chwili jednak przerzucił się na sztylet i wrysowywał ostatecznie znaki w schemat, okazjonalnie przerywając na badanie otoczenia. Nikt jednak nie nadchodził. Po wszystkim nakrył wszystko bardzo słabą iluzją. Nie ze względu na wysiłek jaki kosztowało go zrobienie tego wszystkiego w tak krótkim czasie, ale jedynie po to, aby schemat nie mógł zostać odkryty przez całkowity przypadek.

Posprzątał po sobie i opuścił pomieszczenie z myślą: to miejsce będzie się dla aniołów i bezimiennych świeciło niczym czardrzewo na święto narodzin smoka. Wyszedł zostawiając za sobą biuro, w którym nikt nic nie robił. Wyszedł zostawiając za sobą schemat demonicznego kręgu przyzywania. Wyszedł zostawiając za sobą Psalmy Westy pokreślone bluźnierczymi znakami. Wyszedł zostawiając za sobą symbole umożliwiające dokończenie przyzywania w każdej chwili. Symbole, z których większość prowadziła do domeny, którą władał Ur-Jubaal, Suweren Szaleństwa zanim nastały rządy Kha-Beletha. Domeny, która nadal mogła sprowadzać na nieświadomych niczego Ashanti szaleństwo.

Nicolai PW
24 listopada 2016, 12:14
NicolaiNicolaiWielki ptak Nitja przerywa igraszki Bycha



- Zaraz… on ma rację. - Ocenił Mosiek. - Takie coś będzie więcej warte żywe.
- Warte? - Spytał Icek. Szybko wykalkulował, że zaiste bardziej się dorobią na zachowaniu stworzenia przy życiu.
- Appa! - Krzyknął Rakszasa.
- Co? - Zapytał zdziwiony kobold.
- Appa, tak go nazwiemy. - Latający bizon zaryczał na znak, że spodobało mu się imię.
- No i fajnie. - Powiedział z zadowoleniem Ozjasz, ale chwilę później jego pyszczek nabrał bojowego wyrazu. - Tylko gdzie mój Feniks? Nie ruszam się stąd bez niego.


Największy spośród braci minotaurów, Centrak, podszedł do maga, podniósł go jedną ręką za fraki i ustawił na równych nogach. Wprawdzie nic nic nie powiedział, ale groźna mina wystarczyła, żeby Shadal wiedział co chce przekazać. Albo tym razem prowadzi najprawdziwszego Feniksa z krwi i kości, albo Centrak jeszcze raz go podniesie, ale tym razem znacznie, znacznie wyżej. Także ktoś dzisiaj będzie latał nad Falais i tylko od elfa zależało czy to będzie on czy jednak Feniks.


Shadal był na skraju wyczerpania i przyłapywał się na tym, że śni na jawie o dawnych czasach, ale nie miał wyboru, musiał wznowić rytuał. Dotknął kamienia i zaczął przelewać moc do rogu… w tym momencie zasnął na stojąco. Śniła mu się kraina pokryta błękitną rosą i spowita fioletową mgłą. Niebo nad nim ukazywało piękną mgławicę przyozdobioną zorzą polarną. Jednak nie był on tam sam, zewsząd otaczały go stworzenia różnych kształtów i rozmiarów, w tym on, piękny i majestatyczny. Pojawił się niczym błyskawica, pochwycił maga w swe szpony, poderwał w powietrze i leciał coraz wyżej i wyżej…


Shadal wybudził się, a w kręgu przed nim stał najprawdziwszy Feniks i dumnie rozpościerał swe szpony. Elf, patrząc na owego ptaka przewyższającego rozmiarami słonia, zaczął się zastanawiać czy to był napewno sen czy może jednak dotarł do Zaświatów?
- Błękitne pióra, magia pierwotna. - Blond ornitolog stwierdził triumfalnie.
- Na niego! - Wrzasnęły koboldy wypuszczając sieć z onagera. Ptak wzniósł się w powietrze omijając pułapkę i… zmienił swój kolor na złoty. Zaskrzeczał przeraźliwie i wybuchł czystą światłością odrzucając wszystko w pobliżu. Shadal poleciał prosto na balistę, która wystrzeliła. Bełt świsnął koło ucha Prawaka i przebił pięciu gapiów zanim wbił się w ziemię na pół metra. Wybuch przerwał Diuckowi w najlepszym momencie i wyrzucił go wraz z jego kochanką w zarośla pełne pokrzywy. Centrak z kolei przewrócił się na ornitologów i wgniótł całą trójkę w ziemię. Jednak to nie przeszkadzało im debatować na temat tego co widzieli.
- Czyli, że teza Zehira jest prawdziwa? - Zapytał brunet. - Feniksy zrodziły się z czystej magii jeszcze zanim granice pomiędzy Żywiołami się zasklepiły i dlatego potrafią zmieniać domenę w locie? - Niestety ptaka nie interesowało to, że dokonuje się w tym momencie przełomowych odkryć. Był zły za próbę pojmania go i zaatakował. Pochwycił onager w swe szpony i cisnął w pobliski budynek, który kiedyś był piekarnią. Następnie zaczął krążyć nad drużyną zmieniając swoją domenę na ognistą.
- Chyba musimy ugh… walczyć. - Powiedział przerażony Ozjasz przełykając ślinę.


NicolaiNicolaiDyplomatyczny kac Garetta



Impreza przeniosła się do sali balowej, w której czekała już bibliotekarka. Dio zmierzył wzrokiem białowłosą piękność o licach przyozdobionych ciemnymi tatuażami. Ukłonił się jej dżentelmeńsko i ucałował w dłoń.
- Dio Morgan, do usług. - Powiedział tonem tak szarmanckim, że aż elfka się zarumieniła.
- Kyran z pokładu Daru Natury. - Przedstawiła się grzecznie.
- To ten okręt, którym dowodził słynny Wyslan syn Wyslotha? - Jedną z tajemnic powodzenia Morgana u płci pięknej było to, że jego podryw nie bazował na zmyślonych opowiastkach, a na aktualnej wiedzy na temat świata.
- Ten sam, a Wyslan to mój ojciec. - Bibliotekarka skinęła głową w geście uznania wiedzy Dio na temat shaldańskich statków.


Dalej bankiet przybrał standardowy w kręgach politycznych obrót, a mówiąc językiem niedyplomatycznym, wszyscy spili się jak dzikie świnie. No… prawie wszyscy. Pierwszy odpadł Gustaff, którego dżentelmeńska głowa nie była przyzwyczajona do takich trunków. Oparł głowę o stół i zaczął donośnie chrapać. Następny był Regen, który usnął na kolanach Morgana. Dio nawet zastanawiał się czy zrobił to specjalnie, by odpłacić za zepsucie atmosfery nagłym wejściem. Trzecia zasnęła Hikume i to pomimo oszukiwania przy kolejkach wtuliła się w Hebiego i zaczęła coś mamrotać o Abaraiu. Ostał się tylko Dio i shaldanka, która nie takie rzeczy piła na pokładzie Daru Natury.
- Jestem pod wrażeniem... - Powiedział rycerz.
- Czemu? Kiedy morze spokojne nie ma wielu rozrywek, więc pijemy, gramy w karty i opowiadamy historie. - Powiedziała Kyran.
- Nie mam kart... - Morgan wzruszył ramionami.
- To opowiedz coś o sobie... - Kyran odpowiedziała zalotnym tonem.
- O sobie? Nie wiem czy mamy tyle wódki... - Morgan opróżnił kieliszek. - To może od początku… mój ród założył nie kto inny jak Jon Morgan trzymający pieczę nad Karthalem kiedy te jeszcze należało do Cesarstwa, acz jego ojciec Crag Hack był chyba jeszcze słynniejszy od niego. Jesteś żeglarzem, pewnie słyszałaś o tym zawadiace. Wstyd mówić o tym w tym mieście, ale urodził się w Przeprawie Eridana. Po Jonie była Anna. Ta niczym jej dziadek nie mogła usiedzieć na miejscu. Wywiało ją do Stormcliff gdzie spotkała sir Mullicha...
- Może nie zapędzaj się tak bardzo wstecz. - Elfka przerwała wywód genealogiczny.
- No dobra... - Stwierdził Dio. - Część właściwa historii zaczęła się w momencie kiedy Książę Godryk uczynił mnie swoim giermkiem… oho, wódka wyszła. - Rycerz zdjął Ambasadora ze swoich kolan i położył jego głowę na stole, obok Gustaffa. Regen w pijackim zwidzie zaczął mierzwić włosy swego lokaja.
- Fikumikume… hyrr hyrr. - Naga mruczał przez sen.
Morgan wstał i poszedł do kuchni po jakiś alkohol. Wrócił po paru chwilach z butelką sake.
- Jak przeżyjesz historię tego jak terminowałem u Godryka to opowiem Ci jak przezwyciężyłem swój absurdalny lęk przed błaznami. - Dio uświadomił sobie, że Kyran zasnęła w czasie kiedy on załatwiał alkohol. - Ale to już innym razem… no nic, sake mam, noc młoda… idę na miasto.


NicolaiNicolaiIrhacz: Ostateczne Rozliczenie



Merran kombinował jak koń pod górkę i wtedy wpadł woźny, sprzedał mu lepę na pysk i zniknął go, ponieważ to nie był zwyczajny woźny, a Sandro w przebraniu.

GarettGarettBelegor i dezaprobata



-Jestem… zawiedziony - wyszeptał Mukao i schował swoje katany. - Miałem nadzieję, że wykażesz się większym uporem w dążeniu do celu. Pytam raz jeszcze: “Ile jest warta wiedza zdobyta bez wysiłku”? Zrobiłem dla ciebie dwa wyjątki. Najpierw powiedziałem ci wszystko wprost, a później podpowiedziałem ci swoim pytaniem. Mówiąc ci o tym teraz, robię trzeci wyjątek. Więcej już nie będzie. Jeśli chcesz podążać ścieżką Malassy, to musisz pokazać, że jesteś tego warty. Od teraz nie będzie żadnych łatwych odpowiedzi, jedynie kolejne pytania. Jeśli czegoś nie zrozumiesz, to będzie twój problem, a nie mój.


Mukao niespodziewanie znowu zaczął się wić z bólu i wyginać. Okryły go cienie, a jego sylwetka zaczęła się zmniejszać.
-Przysięga złożona przed Smokami musi pozostać dochowana - powiedział Bezimienny głosem Abaraia. Kiedy cienie zniknęły, przed Roninem stała jego wierna kopie. - W jaki sposób można pokonać samego siebie? - Mukao zaatakował nie czekając na odpowiedź.

GarettGarettXelacient, sapanie, tłuszcz i wybuchy



Za sprawiedliwość…! Szkoda tylko, że zapał Belbrugi nie był równy jej możliwościom. Biedaczka truchtała z grupą przez jakieś 200 metrów, potem się zasapała. No cóż, tak to jest jak się nie dba o kondycję i pozwala odkładać tłuszczyk…
W rezultacie musieli zatrzymać się chwilę na odpoczynek. W tym czasie Brigid zbeształa Złotosrebrną, że przecież krasnoludy nie są stworzone do szybkiego truchtu, a raczej marszu. Z kolei Bart sprawdzał ciała dwóch krasnoludów, które spadły z nieba w tak zwanym międzyczasie.
Kiedy mieli się już zbierać do dalszej drogi (tym razem marszem!), z nieba spadł kolejny delikwent. Ku ogólnemu zdziwieniu jednak, ten nie był krasnoludem, a człowiekiem. Brimstone podszedł szybko przeszukać ciało.
-Hmm, zbyt dobrze ubrany jak na mieszkańca Kudłacina. W dodatku ma drewniany amulet z symbolem Ylatha… Szlag by to, wybuchy sprowadziły już nieproszonych gości. Musimy się śpieszyć! - Bart odwrócił się, słysząc chrząknięcie Brigid, która chwilę wcześniej łajała Belbrugę. - Ekhem, niech będzie od początku: musimy się śpieszyć. Ale powoli!


Po kilku godzinach forsownego (ale w granicach rozsądku!) marszu, podróżnicy dotarli do Kudłacina. Widok jaki ich tam zastał… Właściwie to pasował do opisu tej wiochy nie zasługującej na miano wiochy. Kilka zniszczony chatynek i ogólnie syf gorszy niż w Falais. Jedyne co im nie pasowała, to zwłoki krasnoludów. W końcu szkatułka wyrzucała ich zwłoki na kilka kilometrów, a tutaj leżały elegancko pod ścianami chałup. W dodatku najwyraźniej śmierć nastąpiła z powodu ran ciętych.
Nagle Belbruga usłyszała jakiś szelest. Odwróciła się akurat by zobaczyć szczerbatego wieśniaka wychodzącego właśni z pomiędzy krzaków i podciągającego spodnie. Mógł to być jeden z owych “nieproszonych gości”, jak to nazwał ich Brimstone, gdyż był człowiekiem i miała za pas zatkniętą ciupagę.
-A wyśta czego chceta?! - Wieśniak najwyraźniej dopiero teraz ich zauważył. - A won mnie stąd, bom psyma poszczuję!


NicolaiNicolaiIrhak wywołuje zew natury oraz babcine podziemie



Merran zbyt dużo uwagi poświęcił przygotowywaniu znaków, a zbyt mało ukryciu swojej działalności. Niby dywan był nieznacznie przesunięty, ale dla kogoś kto codziennie przebywał w biurze jego inne umiejscowienie wręcz rzucało się w oczy. Co gorsza nie zakrywał w pełni kręgu, który ze względu na słabą iluzję był delikatnie widoczne. No i zostawił jeden z barków odkluczony, a to nigdy nie zdarzało się Prefektowi. Także nie było szans, by ingerencja wędrowcy nie została zauważona. Tylko pytanie kto natrafi na nią pierwszy?


Padło na woźnego, tego samego, który odczepił Merrana od sufitu. Miał brzydki zwyczaj zakradania się w nocy do biura Farkasa, by podpić mu trochę rumu. Płacą marnie, a łyk takiej Barandi kosztował więcej niż on zarabiał w miesiąc, więc nie miał żadnych wyrzutów sumienia. Zwłaszcza, że uwielbiał rum jak koń owies czy słoń fistaszki.


Wkradł się więc po cichu do biura, zapalił świecę i rozerzał się.
- Ten dywan nie był inaczej ułożony? - Gnoll spytał sam siebie. - Zaraz… jakieś znaki, ciekawe... ale w sumie i tak nie mam zielonego pojęcia. Pewnie sprzątaczka miała rację i Farkas jest tym całym Ubimantą. - Wzruszył ramionami i udał się do barku. Był otwarty, co go niezwykle zdziwiło. Normalnie to zacząłby coś podejrzewać, ale miał rozum wielkości orzecha laskowego, więc nie zaczął zadawać pytania. Wyciągnął z głębi Barandi, rocznik 970, jego ulubiony. Odkorkował, powąchał unoszący się aromat i wziął delikatny łyczek.
- Ach… taka trzcina rośnie tylko w dorzeczu Chonii. - Upił jeszcze trochę. - Wczesny zbiór. - Może i był to prosty pracownik fizyczny, ale do trunków miał niesamowity smak. Najlepsi kiperzy Whitecliff mogliby pozazdrościć.


Wtem gnoll poczuł rozrywający ból w klatce piersiowej. Aż przygryzł język i upuścił butelkę na ziemię, która wyhamowała na miękkim dywanie. Poczuł się inaczej, ale nie nieswojo, wręcz przeciwnie. Wydawało mu się, że w tym momencie jest najbardziej sobą. Zawył niczym hiena i rozerwał z siebie ubrania i wybiegł na czworakach i z pianą na pysku z pokoju. Wyglądało na to, że domena szaleństwa działa nietypowo na zwierzoludzi, wzmacnia ich prymitywną część natury.


Cwałował po gmachu w poszukiwaniu krwi i w końcu ją znalazł. Biedna sprzątaczka nie miała nawet szans zareagować. To był moment, skoczył jej do szyi, przerwał tętnicę i wykrwawiła się w kilka sekund. Następnie zaczął konsumować swą zdobyć, jak to hiena pochłonął wszystko, łącznie z kośćmi. Posiłek tak go wzmocnił, że ułożył się do drzemki, by strawić to wszystko. I w takim stanie nad ranem odnalazł go stróż. Nagiego i leżącego w kałuży krwi. Pobiegł do magazynu po sidła, które wykorzystywane były do łapania dużych zwierząt, zacisnął pętlę wokół jego szyi, a następnie odprowadził do skrytki na miotły, w której go zamknął. O całym zajściu nie informował nikogo, tylko od razu pobiegł po Farkasa, który nie był zadowolony z porannej pobudki, ale jak usłyszał o całym zajściu to zerwał się na równe nogi i zbiegł na dół w szlafroku. Spaczenie było tak silne, że wyczuł je z daleka.


- Otwórz drzwi i odsuń się... - Zadecydował.
- Ale on nie jest sobą… zaatakuje. - Stróż nie chciał się zgodzić.
- Wiem co robię. - Prefekt spojrzał na podwładnego wzrokiem, który nie akceptuje odmowy. Dlatego też wartownik zrobił to co mu kazano, chociaż miał duże obiekcje. Gnoll był cały spocony i zasapany i miał pełno drzazg na zakrwawionym pysku. Widocznie chciał się przegryźć przez drzwi. Kiedy tylko zobaczył Farkasa, z impetem rzucił się na niego z kłami i pazurami, ale Prefekt był szybszy, znacznie szybszy. Stróż nawet nie zauważył jego ruchów. W jednej sekundzie jego dłonie były ułożone wzdłuż ciała, a w drugiej spoczywały na polikach woźnego, które były ściskane z całych sił.
- Serce me cieszy i raduje się widząc Cię znów, bracie. - Włodarz rozpoczął inkantację, która była jednym z najważniejszych obrządków Rytuału Prawdziwej Natury. Wprawdzie to niepełny ceremoniał, ale z gnollem nie powinno być problemów. Wszak nie był demonem, a zaledwie istotą muśniętą magią chaosu. Acz to jaki miałby to wpływ na sukuby pozostaje otwartą kwestią, bo Farkas nigdy nie miał okazji wypróbować takiej wersji. Jednak w przypadku woźnego chaos szybko odpuszczał. Ledwo zaczął mówić, a woźny zaczął się wyginać w spazmach bólu. - Nie lękaj się, odrzuć chaos tlący się w Twoim sercu i powróć na łono Ashy. Demon musi umrzeć, by Smocze Dziecię mogło znowu żyć. Niechaj Starucha pogrzebie Twoją spaczoną powłokę. Niechaj Dziewica zapłacze nad Twoim grobem. Niechaj Matka zrodzi Cię na nowo. - Kiedy dokończył oczy gnolla przestały tlić się na czerwono i odzyskało dawny kolor. Acz było widać, że ma zawroty głowy i jest mu niedobrze. Zwymiotował prosto na Farkasa, który w tym momencie go puścił. Bez podparcia nie był w stanie utrzymać się na nogach, musiał przyklęknąć.


- Co… co się stało? - Spytał oszołomiony. - Cze… czemu je-jestem nagi? Czy… to krew?
- Ty mi lepiej powiedz. - Farkas odpowiedział gniewnym tonem.
- Nie… nie pamiętam. - Woźny odpowiedział. - Jak przez… mgłę. Krew… ofiara… walka… co ja najlepszego zrobiłem!?
- Tym się zajmiemy później, co pamiętasz sprzed amoku?
- Znaki... - Odpowiedział półprzytomny.
- Jakie znaki? - Spytał zaintrygowany Farkas.
- Nie wiem… pod dywanem… w biurze… a potem ból… ból i gniew. - Prefekt zaczął powoli układać wszystko w spójną całość. Nie docenił Merrana i głupoty swoich podwładnych. Jakby dopilnowali jego wyjścia z Pałacu to nie byłoby zamieszania, ale nic na to nie mógł już poradzić. Jedyne co mógł zrobić to ratować sytuację. Rzucił potężną iluzję na woźnego, któremu wydawało się, że jest atakowany. Dlatego też zaczął szarpać się ze stróżem, którego finalnie zabił, a potem ruszył na Farkasa, który przyjął na siebie kilka ciosów, a następnie wbił mu sztylet prosto w serce. Teraz wyglądało to tak jakby woźny postradał zmysły, pozabijał pracowników, a na koniec rzucił się na Prefekta, który zdążył się obronić. Włodarz był wyczerpany. Użył dwóch potężnych czarów i dał się pobić, jednak musiał użyć jeszcze jednego zaklęcia. Zawezwał pomniejszego atronacha i rozkazał mu zająć się biurem, a sam udał się do koronera złożyć zeznania. Oczywiście w charakterze ofiary.


===


Merran zasiedział się w Zajeździe Mrauczurów. Nie do końca rozumiał po co, ale chyba miał nadzieję, że nieobecny z jakiegoś powodu Qai’m wbiegnie zadyszany do przybytku i wykrzyknie sensacyjną wiadomość o tym, że Farkas jest kultystą demonów. Niestety nic takiego nie chciało się stać. W ogóle jakby nic się w zamtusie nie działo. Nie było ani Rakszasy, ani słynnych ornitologów, nawet te pokręcone koboldy były nieobecne. O co tu chodziło? Merran zrezygnowany zbierał się do wejścia kiedy do środka weszło jakieś dziecko. Normalnie zignorowałby je gdyby nie to, że podbiegło do niego, napluło mu w twarz, porwało sztylet i zaczęło uciekać.


Zaklinacz zaczął je ścigać, ale niestety przewyższało go szybkością i zwinnością. Mimo to ani na chwilę nie stracił je z wzroku. Musiało to bardzo je irytować, bo jego plan ucieczki był bez ładu i składu. Raz w lewo, raz w prawo… a w krótce nie było żadnego kierunku, w który mogłoby zbiec, bo było w ślepym zaułku. Merran miał już wyrazić radość z triumfu, ale młodzik kątem oka zauważył, że w drewnianej ścianie do której jest wnęka. Wcisnął się przez nią. Wędrowiec niewiele myśląc poszedł za nim. W środku składu uświadomił sobie, że to nie on zapędził dzieciaka w pułapkę, ale on go. Tuzin wyrostków szybko zrobił wokół niego krąg. Merran szykował się do walki, ale wtem odezwał się ciepły, spokojny głos z oddali.
- Już dobrze moje ptaszki... - Z cienia wyszła starownika żująca landrynki. - Oddaj naszemu gościowi sztylet. - Powiedziała serdecznym tonem do uciekiniera i poczochrała jego mysią czuprynę. Dzieciak zrobił tak jak mu kazała.
- Odkąd pojawiłeś się w mieście miałeś moją uwagę, ale teraz, po tym jak Farkas wydał za tobą list gończy, masz moją ciekawość... - Starownika podeszła do zaklinacza i wcisnęła mu landrynkę w usta. - Wprawdzie Prefekt jest mi obojętny, ale ktoś kto potrafi mu tak zaleźć za skórę zasługuje na pochwałę od Mamci. - Babcia pociągnęła go za policzek. - A poza tym byłaby szkoda jakby taki przystojny kawaler został wysłany kibitką do Njorgerd.

XelacientXelacientLisz i oszust wchodzą w zwarcie


Cuervo zwrócił się do niebios... a niebiosa mu odpowiedziały, przynajmniej tak mu się zdawało gdy pojawiła się przed nim świetlista bariera, która zatrzymała rozpędzonych oprychów, co prawda od kolejnych ciosów zaczęła się wyginać i w końcu znikła znikła, ale to wystarczyło, by gang stracił inicjatywę. Zbiry przystanęły niepewnie wypatrując kolejnych niespodzianek... i w sumie dobrze zrobili, bo właśnie w tym momencie za rogu młyna wypadło trzech nieżywych.

Gargh-Morphon zyskał kilka cennych sekund, dzięki nadnaturlnym zmysłom doskonale wiedział, że "niebiańska zbroja" została rzucona przez Sianosieja, który właśnie w tym momencie wykazał się zdolnościami magicznymi, niezbyt imponującymi, ale skutecznymi, co niestety nie mógł powiedzieć o swoim uczniu, który choć w końcu złożył jakąś formułę klątwy to ta rozpłynęła się nim dotarła do celu. Poczuł to mimowolnie podczas szukania trupów, ku jego rozczarowaniu gość z nożem w piersi jeszcze dychał, podobnie było z dotychczasowymi ofiarami bitki leżącymi w błocie, doprawdy, ćwiekowane pałki, poobijane młotki i wyszczebione siekiery prezentował się groźnie, ale słabo przecinały nić życia. Na szczęście lisza, byłe już zbiry Cuervo były leniwe, więc zwłoki swoich byłych towarzysz po prostu zaciągnęli w zaułek młyna, tuż za jego róg, gdzie moc lisza bez problemu je odnalazła. Te co prawda stawiły swoisty opór, charakterystyczny dla świeżych zwłok, ale trzech ożywieńców niezgrabnie ruszyło ku wrogom maga śmierci. Gorzej, że duchy nie zdążyły opuścić ciał i w pierwszej kolejności chciały się rozprawić z Juanem. Garkh oczywiście mógł temu przeciwdziałać, ale niestety musiał mieć cały czas ręce wyciągnięte w przód, by zmusić je do posłuszeństwa.

W tym momencie Va'rus widząc, że jego pan jest zagrożony i wyczuwając okazję zaatakował z drugiej strony, szaty wciąż go krępowały, ale twarz zdążył sobie odsłonić, toteż jednego draba złapał zębami za nogę i zaczął ciągnąć w swoją stronę.

Cuervo z pomocy trupów cieszył się mniej niż powinien, te co prawda skupiły na sobie wrogie razy, ale nie mógł pozbyć sie wrażenia, że martwe oczy co chwila na niego nienawistnie spoglądają. Już większą otuchą napełnił go widok jakiegoś ciężkozbrojnego co przybył razem z "Garri", ten co prawda w błocie poruszał się groteskowo wolno, ale ze swoim dwuręcznym mieczem zdawał się być zdolny do samodzielnego rozgromienia gangu.

Niestety nie dane mu było czekać na odsiecz w spokoju, jeden łysy zbir musiał w jakiś sposób odgadnąć powiązanie przebranego lisza i ożywieńców i ruszył ku niemu zamachując się dwuręcznym młotem.

Kammer PW
25 listopada 2016, 00:56
Karty, takie piękne, niezwykłe, potężne. Fineus stał pośród cieni, dookoła niego kłębiły się mary, czarne chmury, wzburzone opary ciemnofioletowej mgły. Stał na czymś, pośród niczego, otaczała go ciemność, jedynie z góry świeciło w dół przygaszone światło. Rozejrzał się dookoła, lecz nie potrafił dostrzec żadnych detali otoczenia. W Al-Safir widział magów praktykujących sztuczki ze znikaniem w dymie… Oni chyba musieli widzieć właśnie coś takiego podczas czynienia swoich czarów.

Nagle lecz spośród cieni wyłoniły się karty. Wielki, potężne, karty o bogato zdobionej obwódce i niezwykle intensywnych kolorach. Fineus nieraz wydział w swoim życiu obrazy, na przykład podczas pobytu w stolicy Cesarstwa, gdzie to wisiały setki portretów, scen batalistycznych i w ogólności obrazów malowanych niezwykłym stylem przez rzeszę artystów o różnym smaku i guście. Były tam finezyjne, niemalże alegoryczne dzieła elfów, ale też i surowe, nagie i zimne dzieła wykute przez krasnoludzkich malarzy. Ale te karty… te karty deklasowały wszystko, co widział do tej pory. Nigdy, dla przykładu, nie widział tak intensywnej czerni, czystej czerwieni, opalizującego fioletu, czystego błękitu i słonecznej żółci.

Najpierw ujrzał bezimiennego powiązanego z niewolą i nadzieją. Jakkolwiek był przerażony, to również był zafascynowany. Czyżby jacyś bezimienni chcieli kogoś uwięzić? Czyżby Ta legendarna rasa przetrwała? Byli niedawno w Kakuredze… A przecież to było miasto gdzie mroczne elfy, a zatem i bezimienni, zniewoliły nagi… Czyżby to było kluczem? Może… może po odzyskaniu Łzy Ashy powinni się tam wrócić?
Kolejne karty się przed nim uformowały. Więzienie, klucz, Łza Ashy… Więzienie… więzienie… czy on czasem ostatnio nie wspominał czegoś o więzieniu? Tak, mówił o Sheoghu jako więzieniu dla demonów. Czyli... czyli... bezimienni chcą wykorzystać Łzę Ashy do zamknięcie demonów w więzieniu i zniewolenia ich!
Lecz były jeszcze trzy karty… samuraj, w konkretnie naga, poszukiwanie i obowiązek. Czyli jakaś naga zna się na wykorzystywaniu Łzy do zamykania demonów i trzeba go poszukać. Ale… zaraz… zaraz… przecież Fineus czcił Shalassę i Malassę jako dwie smoczyce wiedzy i tajemnic. A teraz… teraz musi poszukiwać czegoś związanego z tworami tych dwóch istot. Przez demony stracił swą rodzinę podczas Piątego Zaćmienia i jego świat się zawalił podczas Szóstego. Jeżeli jego celem jest odnalezienie Łzy i ostateczne zapieczętowanie demonów w Sheoghu… ba, nawet, jeśli zakładało to wyprawę na ten przeklęty księżyc i podbicie go wraz ze świrniętym Keks-Keksem… zrobi to, dołoży wszelkich starań ku temu. Zrobi, co uzna za stosowne. Prócz potężnego strachu czuł coś jeszcze… pewien mesjanizm. Pewne powołanie do działania w imieniu wyższych celów, dla większego dobra.

Potem się obudził. A raczej został obudzony przez nieznanego mu z imienia draba walącego kubkiem… chyba pustym, biorąc pod uwagę ton, w kraty. Rozejrzał się po transporcie, pierwotnie strasznie ciemnym, ale szybko jego oczy przyzwyczaiły się do mroku, i wysłuchał ze spokojem draba, co innego miał robić? Był chyba w najlepszym stanie z całej trójki. Właśnie… trójki. Liam jechał sobie osobno na koniku. Fineus do niego pomachał i się uśmiechnął. Szybko tego pożałował, bo mu się w głowie zakręciło i żołądek mu się skurczył. Taaak… chyba picie takiej ilości alkoholu nie było najlepszym pomysłem.
Na szczęście znał na to remedium! Miał nawet pod ręką dwie metody: pić więcej pysznej Smrodyny leżącej obok Lyi albo skorzystać z magii. Przetrzepał swoją szatę i wyciągnął z jednej z kieszeń zabiedzoną talię, przeszukał ją i wyciągnął dwie: Uleczenie i Źródło i począł nimi pocierać sobie skronie nucąc cicho pod nosem. Jakkolwiek by to głupio nie wyglądało z punktu widzenia obserwatora, Fineus rzucał na siebie proste, acz niesamowicie przydatne zaklęcie: Lecz kaca!. Zaklęcie to poznał na studiach w Al-Safir i nieraz okazywało się być niezwykle przydatne. Magowie wieczorami często urządzali niesamowite imprezy z alkoholem, różnego rodzaju substancjami alchemicznymi i panienkami ras rozmaitych. Niestety, dość mocno odbijało się to na ich skuteczności podczas porannych zajęć, więc pewnego pięknego dnia jakiś utalentowany student wynalazł Lecz kaca!. Za ten niezwykły czyn brać studencka nadała mu honorowy tytuł Ósmego Smoka, zaś rok wynalezienia zaklęcia określono zerowym Rokiem Ósmego Smoka. Tylko wszelkiego rodzaju nobliwi magowie nie mogli dojść, dlaczego często w notatkach pojawiał się zapis RÓS zamiast RSS i dlaczego notacja była cofnięta o dobre dziewięćset lat…

Po zakończeniu inkantacji Wróżbita nie poczuł różnicy, lecz to było normalne, to zaklęcie działało stopniowo, powoli osłabiając paskudny efekt. Ale dobrze… zadbał o siebie, teraz pora na innych. Liam był nieco poza jego zasięgiem, więc podczołgał się do Thyga. Stan krasnoluda go nieco zmartwił. Ale bełkotanie przynajmniej informowało, że krasnolud żyje. Fineus odciągnął powiekę towarzysza, sprawdził reakcję na światło, na tętnicy szyjnej sprawdził, czy krew mu w ogóle płynie i podrapał się po głowie. Tego go uczyli w Hereshu przy sprawdzaniu, czy obiekt na pewno jest już martwa i czy nie zmarnuje swoich sił na próbie wskrzeszania jej. Jego mistrzyni nieraz powtarzała, że wskrzeszanie żywych to niewybaczalny błąd i że za jej czasów za coś takiego wieszano na drzewach i nie rozumie, dlaczego złagodzili przepisy dotyczące tego, przecież z niedoszłych nekromantów wychodziły całkiem dobre szkielety… cóż, złota kobieta. I to nawet dosłownie, bo lubiła paradować w ciężkiej sukni zrobionej z tysięcy starych monet.
Przynajmniej był pewien, że krasnolud był żywy… Może warto byłoby jakoś poprawić jego stan? Finalnie przecież magia wody nie tylko była o niszczeniu, ale również miała w sobie sporo uzdrawiania. Co oczywiste, niezbyt go tego uczyli w Srebrnych Miastach, bo uważali, że leczenie jest dobre dla światłowców i ziemniaków, ale wodnicy i tak minimalnie liznęli temat. Przeszukał swoją talię w poszukiwaniu dwóch kart: Nadzieja i Uleczenie. Tę pierwszą szybko znalazł, ale drugiej nie mógł wyszukać. Przegrzebał wszystkie kieszenie, całą talię przetrzepał dwa razy, nadal nic. A przecież dopiero co je miał przy sobie! Podrapał się po skroni i… znalazł karty! Był przecież cały spocony, karty mu się przykleiły.
Schował Źródło do talii, położył lekko wilgotne Uleczenie i suchą Nadzieję, która, swoją drogą, wyglądała niesamowicie biednie w porównaniu z tą z jego snu, i zaczął rzucać Komplementację, kolejne z dość prostych, ale jakże przyjemnych zaklęć. Bazowało ono na odczycie właściwości uszkodzonego ciała na skutek jego… pamięci ciała, co było teorią dość mocno rozpowszechnioną w pewnych kręgach magów. Owa pamięć powoduje, że ciało w pewnym stanie wie, jak powinno wyglądać, jaki jego stan jest optymalny. Często korzystało się z tego do naprawy zaplamionych książek, porwanych listów, złamanych piór, ale było też znane kilka solidnie udokumentowanych przypadków uzdrowienia rannej istoty.
Ba! Niektórzy druidzi z Irollanu zrobili dzięki temu zaklęciu niezwykle opłacalne interesy. Róg jednorożca jest powszechnie znany jako silny afrodyzjak, ponoć przyciągający dziewice, więc ci… bluźnierczy druidzi odrąbywali jednorożcom ich rogi, sprzedawali je za ciężki pieniądz na czarnym rynku, zaś same jednorogi traktowali Komplementacją, by rogi im odrosły i… cykl się zamykał.
Jak Lecz kaca!, tak i Komplementacja działała przez jakiś czas i trzeba było nieco poczekać na efekty zaklęcia. Fineusowi coś zaświeciło się w głowie, że traktowanie tworu Arkatha magią pochodzącą od Shalassy może nie jest najgenialniejszą decyzją, ale… co miał innego do robienia?

No dobra… zajął się sobą, zajął się krasnoludem, teraz pora na Trzecią Pasażerkę Kibitki. Podturlał się do Lyi i zaczął sprawdzać, w jakim ona jest stanie. Podwinął powiekę, sprawdził reakcję na światło, spróbował wymacać tętnicę na szyi i zbadać puls, ale zbytnio nie dawał rady, elfka była zbyt drobna, by to się udało. Po chwili konsternacji i zadumy po prostu wpakował jej rękę za szatę i sprawdził bicie serca. Cóż, wyższa konieczność, powinna zrozumieć. W międzyczasie machinalnie otworzył sobie winko i leniwie pociągał z flaszeczki. Dzięki temu skonstatował, że elfkę pewnie będzie męczył kac i to o wiele silniejszy niż ten męczący jego samego. Cóż, od czego jest magia i Lecz kaca!! Przeszukał talię w poszukiwaniu potrzebnych kart, znalazł Źródło, nie znalazł Uzdrowienia. Żachnął się, zmełł przekleństwo w ustach, pokręcił głową z rezygnacją, podturlał się do Thyga, ściągnął z jego ciała obie karty, Nadzieję wsadził do talii, Uzdrowienie umieścił koło Źródło obok Lyi, po drodze rozlał wino, które cały czas trzymał i zaaplikował elfce Lecz kaca!. Odsapnął zadowolony, zrobił swoje. Nieco zmęczony ułożył się obok jej i zaczął splatać jej włosy w warkoczyki z nudów. Kiedyś, dawno, dawno, dawno temu zaplatał tak włosy młodszym siostrom. Ale od Piątego Zaćmienia minęło już mnóstwo czasu i… niezbyt mu szło… No trudno, już nie będzie poprawiał.

Tym razem pamiętał, do trzech razy sztuka, by wziąć karty z powrotem do talii z ciała elfki, zaś cały komplet schował głęboko w kieszenie.
Podrapał się znów po głowie. Zajął się dwójką, Liam jakiś taki nierozmowny się być wydaje… O, może pogadać sobie z kubkodzwonnikiem! Podturlał się do krat, przysunął do nich twarz i rzucił do woźnicy:
- Hej, hej! Hej, ja Fineus jestem… Wędrowny mag, nieco po świecie bywałem, zmierzałem do Listmoor na turniej. A ty to kto? Jak trafiłeś do Gorliwych?

Belegor PW
25 listopada 2016, 15:20
Abarai był zaskoczony. Nie zdał testu i teraz musiał walczyć. Wyjął miecze i zaczął się bronić. Nie wiedział co myśleć:
~Pokonać samego siebie?! Co to ma znaczyć?~
Odbijał ciosy Mukao, próbując znaleźć lukę w jego atakach. Abarai dalej myślał:
~Co robić, co robić? Nie dlatego porpsiłem go o naukę, by wreszcie uwolnić się od siebie? Jestem nikim! Sam nie dam rady!~
Wtedy sobie przypomniał słowa Mukao o Oshiro.
~"By zrozumieć Oshiro, trzeba być Oshiro"~
Abarai przypomniał sobie historię zarówno z ksiąg i od Mukao. To co robił, jego czyny - nie popełnił dla siebie, lecz dla swojego ludu. On nie myślał o sobie gdy uciekał, nie o sobie myślał, kiedy związał się z kirinem. On zrobił to dla swojego klanu. Abarai pomyślał o Hikume.
~Mogę zrzec się tytułu, mogę zrzec się swej historii, ale nie mogę zrzec przynależności. Dziadek powierzył mi Hikume i los rodu. Nie mogę myśleć o sobie. Muszę myśleć o przyszłości. Zadbać o nich, odbudować klan jak to zrobił Oshiro. Muszę przestać myśleć o sobie. Muszę dobyć siłę dla Niej, dla nich. Choć powrócili do wód Shalassy, to ja ich wyciągnę stamtąd. W ten, czy inny sposób. Muszę to zrobić! Choćby poświęcając samego siebie.~
Abarai Owinął wężową część ciała niczym sprężyna, próbując swymi dwoma mieczami zablokować cios.
~Jak pokonać siebie? Muszę zabić moje słabości!~
Jeśli Abarai zdołał przyjąć cios, odepchnął swoimi mieczami ostrza przeciwnika niczym kappa, po czym błyskawicznie zbliżył je do siebie i napinając wszystkie mięśnie ogona "wyskoczył" mierząc ostrzami w splot słoneczny swojej "kopii".

Xelacient PW
25 listopada 2016, 17:03
- To przez to, że nie zjadłam porządnego śniadania!

Wokół tego argumentu Belbruga zbudowała sobie całą linię obronną, przed połajanką koboldki.
W sumie sama była przekonana co do jego słuszności, niemniej nie było rady, musieli iść wolniej, choć jej chciwe łapska musiały przywłaszczyć sobie również i drewniany amulet Ylatha.

Dzięki temu, a nie takiemu tempu w końcu dotarli do celu, przy zachowaniu sprawności bojowej. Mimo wszystko Rytowniczkę trochę zaskoczył zastany widok, jednak wraz z pojawieniem się wieśniaka wszystko zaczęło się klarować. Inna kwestia, że nie był zbyt przyjaźnie nastawiony, ale Belbruga na jego zaczepkę tylko splunęło i odparła hardo.

- A myśmy chceta to co z nami było! Szukamy kuca mego, co koniokrady jakye go zajumały! Więc waszmość zachowaj swoje psy dla siebie, a lepiej nam rzeknijcie czy wasza toźliż sprawka? - spytała go wskazując na trupy krasnoludów - mamy podejrzenie, że to oni kuca mego porwały!

Krasnoludka nie miała czasu na wymyślanie czegoś lepszego, więc postanowiła udawać bardziej pewną siebie niż była w rzeczywistości, w końcu ilość ofiar świadczyła o tym, że chłop musiał gdzieś mieć towarzyszy.

Bacus PW
25 listopada 2016, 17:45
Percival głośno odetchnął, ale tylko na chwilę. Ubezpieczenie kościoła to spora sprawa i wielkie ryzyko, więc Perci musiał je zniwelować. Wyciągnął z marynarki pogiętą karteczkę i zaczął czytać w myślach. Była to jego lista kontaktów i fachowców z którymi nawiązywał współprace przez te lata i z którymi przeprowadził niejeden szwindelek.
- Bingo! - rzucił pod nosem, kiedy natrafił na niejakiego Brunona Solidnego, właściciela firmy ochroniarskiej. To był dobry punkt zaczepienia, aby przy tak wielkim ubezpieczeniu zasugerować, aby poza ubezpieczeniem nająć porządną firmę stróżującą. Perci Brunona znał od paru lat. Ich współpraca układała się wybornie, bo oboje zaganiali sobie nawzajem klientów.
- Kowadło, podaj mi teczke. - rzucił Perci i wyciągnął ręke w oczekiwaniu na przedmiot. Czekał i czekał, ale się nie doczekał. Kowadło był zajęty swoją papuszką i opowiadaniem jej o tym co widzi na witrażach katedry. - KOWADŁO OBIBOKU! DAWAJ TECZKE!
Kowadło nagle wyrwał się z transu i przybiegł jak pies do swojego pana. Podał co miał i wyszczerzył się durnie jakby czekał na pochwałę.
Kobold zaczął wertować papiery w poszukiwaniu najlepszego kwitu.
- Wie pan... To jest jego Ekselencjo... Nie wiem jakim tytułem Was obdarzyć, więc zostanę przy tym... Mam wiele pytań na temat tego miejsca. Czy jest chronione? Najmuje Pan jakąś firmę ochroniarską czy nie? Jak wielu ludzi dziennie odwiedza ten przybytek? Kiedy był ostatni remont? Jak często dochodzi do aktów wandalizmu? Czy w pobliżu są jakieś okolice uznawane za ten no... niebezpiecznie? Czy w pobliżu jest jakaś szkoła? No to chyba wszystko. Wiecie, Od tego zależy koszt ubezpieczenia. - Percival kończąc swój wywód uśmiechnął się tylko i ukłonił elegancko. Liczył na niezły zysk na tej transakcji.

Turtle PW
25 listopada 2016, 17:52
Cuervo nie do końca tego się spodziewał po czarodzieju, ale póki to ratuje jego skórę, to nie ma nic przeciwko. Fakt, że zwłoki czasem zerkną na niego niepokojąco, ale już raz ich zabił to drugi raz nie da rady? Teraz może tu sobie siedzieć, a mag i tamten wojownik się wszystkim zajmą.
-Te szefie...- Swam przerwał jego rozmyślanie-Spojrz no...- Cuervo niechętnie wyjrzał za beczki, a nóż Swam też postanowił go wystawić? Lecz ujrzał jedynie, lub aż draba biegnącego w stronę Gariiego lub tego kto się pod tym imieniem ukrywał. Musiał coś zrobić, mag nie wyglądał jakby był gotów do walki, a jego towarzysz nie miał szans by przybiec mu z pomocą.
Oszust poderwał się z ziemi, linia rzutu niemal czysta. Już raz mu dopisało szczęście. Pytanie, czy czarodziejowi fortuna równie sprzyja.
-Jeden rzut, jeden trup- przynajmniej taki jest plan.
A one często się zmieniają.

Nitj'sefni PW
25 listopada 2016, 20:57
Shadal miał co do feniksa ambiwalentne odczucia. Z jednej strony było to dumne i piękne stworzenie, emanujące majestatem i mocą, które sam przyzwał. Mimo wszystko zaraz mogło go zabić.
Elf korzystając z sytuacji, że feniks chwilowo nie zwraca na niego uwagi, wśliznął się za jedną z lepianek i zaczął przekradać się w stronę linii drzew. Ciekawe, gdzie ten latający bizon uciekł. Mam nadzieję, że nie zdradzi mojej kryjówki. - pomyślał elf chowając się za drzewem. Dobrze, że Ciapusia tu nie ma. Właściwie to ten jadowity gad był jedynym stworzeniem, na jakim Shadalowi zależało. Teraz spał wśród bagaży elfa, albo polował na myszy hasające po jego pokoju w gospodzie Qai'ma.
Czarodziej w swojej "kryjówce" zaczął przygotowywać zaklęcie. Feniks jest zbyt silny, żeby od razu z nim walczyć, więc najpierw trzeba go osłabić. Klątwa negacji nada się tu idealnie. Potem przydałoby się przywołać Upiora Pustki i napuścić go na feniksa. Jak się uda to feniks powinien nieźle oberwać. Trzy przywołania jednego dnia - nowy rekord.
Shadal uznał, że jest gotowy i skupił się sięgając do wewnętrznych rezerw mocy. Nie było tego dużo. Dwóch skomplikowanych rytuałów przywołania nie zrekompensuje nawet moc pozyskana z kamienia runicznego. Elf powoli zebrał resztki energii magicznej, formując w myślach odpowiednie inkantacje, oddające sens i mechanikę zaklęcia. Miał nadzieję, że to zadziała. Kiedy był już gotowy, uwolnił zebraną moc, wykrzykując magiczne formuły...

Bychu PW
25 listopada 2016, 22:01
Szybkie rozeznanie. Duży ptak zmieniający kolory. Pokrzywy przy dupie. Debilny mag stojący jak widły w łajnie próbujący rzucić zaklęcie.
Żyję wśród debili... pomyślał, po czym rozeznał się w tym, co ma do dyspozycji. Kilka balist, skorpiony, jakieś fiolki z trucizną, kusze. Diuck obserwował przez chwilę, jak ptak lata. Krążył niczym sęp nad padliną. Chciał dopaść tego, kto zakłócił jego spokój. Mag-debil wyglądał na jego pierwszą ofiarę.
- Odsuńcie się od tego popaprańca, bo on na niego lata! - powiedział, po czym wziął fiolki z trucizną z pasa elfki. Nie miał pojęcia jak działają. W sumie nie miał pojęcia czy w ogóle działają, ale do stracenia nic nie miał. Dwie z nich kazał szybko przywiązać do balist, aby przy trafieniu dołożyć mu trucizną. I osłabić. A może wzmocnić? Nie wiedział, ale kto głupiemu zabroni głupich rzeczy? No właśnie w tej sytuacji nikt! Pozostałe fiolki rozdał koboldom, aby te zamoczyły w truciźnie bełty, któryś z tych przywałów musiał trafić. Taką przynajmniej nadzieję miał Diuck.
Jako, że i pora była już słuszna, dzięki czemu gwiazdy pierwsze na niebie się pojawiały miał punkt odniesienia, gdzie celować. Starał się wybrać punkt, w którym feniks mógł być za chwilę.
- Na tę gwiazdę, przed feniksa celować - wskazał - Prawak, Lewak, Centrak, bijcie balistami. A Ty - rzucił do Elfki, którą przed chwilą pukał - bierz kuszę i strzelaj. Najlepiej w ogóle ogarnij te koboldy, aby naraz strzelały, a nie tak pojedynczo, to unikać może nie da rady ten kurczak. Zamyślił się. Zaczął zastanawiać się jak takiego wielkiego bydlaka ubić. Najchętniej poświęciłby elfa, ale wiedział, że to się tak łatwo nie uda.
- Przynieś mi mój łańcuch i daj mi jakiś miecz - rzekł do jednego z koboldów. Chciał w razie czego, gdyby feniks podleciał dość blisko, móc złapać go łańcuchem za skrzydło lub łapę.
Jedyne co mu pozostało, to wyczekać efektu zaklęcia maga lub feniksa w miejscu, które zostało wcześniej ustalone. Pewnym było, że rozstrzał będzie duży, ale i ptak niemały, więc coś trafić musiało. Czekał, aby dać znak do strzału. Co mogło się nie udać, poza tym, że wszystko?

Felag PW
26 listopada 2016, 00:04
Złodzieje powoli zbliżali się do Garkha-Morphona. Nekromanta siedział na ziemi i nie widział szans na ucieczkę. Część jego świadomości krążyła obecnie po otoczeniu, w poszukiwaniu martwych ciał. Niestety większość leżących ofiar ostatnich walk była tylko nieprzytomna lub w najlepszym razie dopiero konająca. Wybór zaklęcia okazał się ostatecznie chybiony, gdyż nie zdążyłby ich zatrzymać. Jeden z nich wyciągnął nóż i rzucił nim w stronę maga...
Nagle otoczyła go świetlista aura, na której nóż się zatrzymał i opadł. Nekromanta spojrzał w stronę wozu. Sianosiej stał z wyciągniętym mieczem, a jego oczy emanowały złotym blaskiem. Jego usta poruszały się bezgłośnie. Garkh-Morphon przypatrzył się otaczającej go tarczy. Był to oczywiście jeden z najprostszych zaklęć, rzucanych przez wyznawców Elratha - Niebiańska Tarcza. Tarcza była zbyt przezroczysta i wyglądała zdecydowanie na słabą i nietrwałą. Ale to wystarczyło nekromancie, aby znaleźć trzy trupy. Były jeszcze świeże i duchy nie opuściły ich ciał, ale było już za późno aby się wycofać, toteż nekromanta z sporym oporem opanował truchła i przymusił je, aby skierowały się w stronę walki.
W tym czasie świetlista bariera pękła pod naporem napierającej bandy. Akurat wtedy wpadły na nich ożywieńcy, sterowani przez Garkha-Morphona. Dusze próbowały się mu wyrwać, kierowane nieodpartą chęcią zemsty na Juanie, która była w stanie przezwyciężyć nawet śmierć. Na razie jednak nekromanta trzymał je w ryzach. Rozpoczęła się batalia pomiędzy nieumarłymi siłami i opryszkami. Ci drugi zostali otoczeni, zostając dodatkowo zaatakowani przez Va'rus-a od tyłu. W ich twarzach widać było narastający strach, ale dalej mieli wystarczającą wolę walki, aby rozpocząć bój.
Garri dostrzegł kątem oka zbliżającego się wroga, który widocznie się zorientował kto wydaje rozkazy nieumarłym. Zobaczył go także Juan i wyrzucił w jego stronę nóż. Nie mogę polegać na tym idiocie. Ja mu ratuję tyłek, a on sobie siedzi bezpiecznie i myśli że pomaga rzucając nożami w jednego człowieka? I skąd mam wiedzieć, że trafi? Co tu robić, co tu robić...?
Cała sytuacja wytrąciła go z równowagi, przez co na chwilę puścił truchła zbirów zabitych wcześniej. Nekromanta wiedział, że nie może wypuścić ożywieńców wolno. Szybko wstał, aby podbiec za najbliższą beczkę i schować przed atakującym. Następnie zamierzał otoczyć się Płaszczem Cienia.
Garkh-Morphon nauczył się go na studiach w Nar-Ankar. Aby je wykonać, należało, w wielkim uproszczeniu dla nie-magów, rozłożyć szeroko ręce i, ewentualnie inkantując zaklęcie, skupić się na swoich rękach i wyobrazić całkowite ciemności. Tak naprawdę sprawa była bardziej skomplikowana, lecz tak mogli go postrzegać postronni. Na zajęciach studenci próbowali zawsze oszukiwać mentorów. Nawet Garri czasem się to zdarzało, aczkolwiek rzadko. Ale nie Jemu. On zawsze sterczał z nosem w książkach i wszystko umiał. Był trochę dziwny, ale można było z Nim normalnie rozmawiać. Ale kiedy popadł w paranoję...
Garkh-Morphon otrząsnął się i wrócił do rzeczywistości. Czas działać...

Nicolai PW
26 listopada 2016, 14:18
Garett i NicolaiGarett i NicolaiKammer i Wielki Mistrz oraz Bacus i Mniejszy Mistrz



Kiedy Fineus odprawiał rytuały nad Thygiem, ten złapał go w nadgarstku i ścisnął mocno. - Mógłbyś przestać się wydurniać? - Zapytał zupełnie zdrowym tonem. Wróżbita miał już zacząć sobie pogratulować za ozdrowienie towarzysza, ale ten kontynuował i czar prysł. - Ani na moment nie postradałem zmysłów. Ja cały ten czas udawałem… - Przeszedł w szept. - Podsłyszałem, że planowali położyć mnie na madejowym łożu to zacząłem rżnąć głupa. Jak widać zadziałało… a teraz podaj mi tego winka z czarnej porzeczki. - Wskazał na butelki obok Lye, która chyba zaczęła dochodzić do siebie, ale bardzo powoli.


==


- Do mnie gadasz? - Spytał zdziwiony Gerrych. - No ten… długa historia. Wszystko zaczęło się od mojego dziadka, który razem z Księciem Rosemondem działał w organizacji zwanej Rycerską Teokracją. Potem był mój ojciec, który był przewodniczącym Ligi Cesarskich Rycerzy, LCR w skrócie. Także ja siłą rzeczy przesiąkłem poglądami religijno-radykalnymi. Dlatego też kiedy w końcu po latach spychania na margines nasza myśl polityczna doszła do władzy pod postacią Świętej Cesarzowej Izabeli Sprawiedliwej z Rodu Charta to musiałem… po prostu musiałem do niej przystać. Niestety potem przyszli Ci pieprzeni liberaluchy i wszystko popsuli. Oczywiście my się nie poddaliśmy i wraz z Kowalskiem, Winnickiem i Bossackiem założyliśmy Obóz Rycersko-Radykalny. Był jeszcze Kursk, ale on po rozpadzie LCR konwertował się na Ylatha i teraz liże tyłki zdracjom. No i tak sobie działaliśmy kilka miesięcy aż odnalazł nas on, Wielki Mistrz, zjednoczył wszystkich rycerzy niezadowolonych z obecnej sytuacji i założył naszą organizację, Braci Gorliwych.
- Błogosławiony Zakon Gorliwych Rycerzy Świętego Elratha Zbawiciela w Dniach Ostatnich! - Poprawił go Keks-Keks przysłuchujący się całej rozmowie.
- A właśnie... - Dodał Gerrych. - Zazdroszczę Ci… będziesz mieć widzenie z samym Wielkim Mistrzem.
- Wielkim Mistrzem Arcykościelnym Równym Archaniołom. - Znowu został poprawiony przez Keks-Keksa. Fineus nie mógł przestać się uśmiechać słysząc te pretensjonalne tytuły.


===


Kiedy dotarli w końcu do Listmoor, Fineus zdążył już zapomnieć o kacu. Niestety Lye wypiła wiecej i miała słabszą głowę, więc pomimo nadal była pijana, chociaż jej stan już się polepszył. Wróżbita wyjrzał przez kratkę. Wszędzie krzątały się gnolle zamiatające ulice i pucujące okna. Ostatni okres nie był zbyt dobry dla jego zdolności kognitywnych, przez co ten zaczął się zastanawiać czy to na ich przybycie tak sprzątają. Kibitka zrobiła przystanek przy szpitalu polowym w dzielnicy turniejowej, gdzie odstawili Thyga. Potem jechali prosto do Katedry Świętego Elratha Zbawiciela. Lye i Wróżbita zostali zaprowadzeni do środka. Elfka jeszcze trochę spała, więc ułożyli ją w ławce, a Fineusowi wskazali konfesjonał. Podszedł do niego, w środku siedział męzczyzna w złotej tunice z kapturem zakrywającym twarz. Jasnowidz przyklęknął przy kratce, tajemniczy mężczyzna przechylił się w jego kierunku.
- Czy miłujesz Elratha? - Zapytał.

===

-Zakon świetnie sobie radzi w obronie Katedry, nie potrzebujemy tu żadnych heretyckich ochroniarzy - obruszył się Matt, ale szybko został zgaszony przez Spowiednika.
-ZAMILCZ! Już ja widzę jak wy świetnie bronicie tego świętego przybytku! Mam wam przypomnieć co było tydzień temu?! Turboylathianie włamali się do Katedry i narysowali męski narząd płciowy na ścianie obok posągu Świętego Elratha, a pod nim napis “knaga ci w ryj, Złoty Kurczaku”! - Kiedy Spowiednik skończył się drzeć na przygłupich rycerzy, wrócił do rozmowy z Percivalem. - Wybacz mi, Bracie Mniejszy, że się nie przedstawiłem, ale ci głupcy obrażają majestat Wielkiego Elratha swoją lekkomyślnością. Możesz mi mówić: Pomniejszy Mistrzu Katedralny Nierówny Archaniołom. Osobiście wolałbym bardziej skromny tytuł, ale Wielki Mistrz Arcykościelny Równy Archaniołom oraz Najwyższy Wielki Arcybiskup Pośród Kapłanów Błogosławionego Zakonu Gorliwych Rycerzy Świętego Elratha Zbawiciela w Dniach Ostatnich Keks-Keks nalegali bym przyjął przydomek bardziej pasujący do osoby będącej trzecią w hierarchii. Co do twoich propozycji, to muszę się nieco zastanowić… Błogosławiony Zakon Gorliwych Rycerzy Świętego Elratha Zbawiciela w Dniach Ostatnich został zdelegalizowany przez Święte Cesarstwo Jednorożca, dlatego Bracia Gorliwi nie mogą oficjalnie bronić Katedry. Wielki Mistrz Arcykościelny Równy Archaniołom nie jest przeciwny innym rasom, w przeciwieństwie do tych tutaj prostaków. Jedyny wymóg jaki mam co do ochroniarzy jest taki, że mają oni być wierni Elrathowi Stwórcy. Ostatni remont był tydzień temu, jak już wspominałem. Turboylathianie są zaciekli i atakują często. Lecz jeśli chodzi o najniebezpieczniejsze miejsce to cóż… Z pewnością jest nim Świątynia Ylatha, znajdująca się na drugim końcu Dzielnicy Świątynnej. Tak, to bardzo niebezpieczne miejsce, zwłaszcza dla duszy. Jeden z naszych rycerzy poszedł tam nauczać Przykazań Elratha, ale został opętany przez złe moce i… Porzucił Wielkiego Elratha! - Spowiednik zacisnął pięści (również kwadratowe), a z jego oczu zaczęły płynąć łzy. - To wszystko co mogę ci powiedzieć, Bracie Mniejszy. Wielki Mistrz Arcykościelny Równy Archaniołom zapowiedział na dzisiaj swoją wizytę, dlatego pośpiesz się ze spisywaniem tej umowy, abyśmy mogli oddać ją do wglądu Jego Świątobliwości.

NicolaiNicolaiLeć Bychu, leć i ja Cię nauczę współpracy, Nitj



- Jaki opuchnięty, jaki majestatyczny. - Malarz skomentował poparzone przyrodzenie swego modela i szybko naniósł poprawki na obraz. Wprawdzie znajdował się w sytuacji bezpośredniego zagrożenia dla życia, ale co mu tam… sztuka była ważniejsza.


===


Wydawałoby się, że Diuck to zwyczajny prostaczek znikąd, ale charyzmę i zmysł przywódczy miał taki, że sam Morgan pokiwałby głową w akcie uznania. Koboldy, chociaż były jego szefami, skrupulatnie wykonywały jego polecenia. Ciężko powiedzieć co bardziej ich przekonywało, pewność siebie czy może to, że jego taktyka była najzwyczajniej w świecie dobra. Także jedyne co pozostało to czekać na dogodny moment, który nastał nieco szybciej niż się spodziewali, o dziwo, dzięki magowi, który postanowił wyłamać się ze strategii i atakować czarami z bezpiecznej kryjówki. Klątwa Negacji dosięgła pieprzastego agresora i sprawiła, że zachwiał się w locie i jakby zwolnił. To był ten moment, Kurt wydał rozkaz i Feniks znalazł się w potrzasku krzyżowego ognia.


Jednak bestia była sprytniejsza niż im się wydawało. Zmieniła kolor na biały i wykorzystując przyśpieszenie czerpane z domeny powietrza uniknęła strzał i bełtów. Aczkolwiek nie ma tego złego co, by na dobre nie wyszło. Jedyną drogą ucieczki był dół, a na to Diuck liczył. Zarzucił pętlę na jego szpony i… momentalnie zaczął tego żałować. Ptak poleciał prosto przed siebie i lotem koszącym wyminął balisty ciągnąc wojaka przez błocko, które było na tyle na tyle mętne, że nic mu się znie stało, tylko był umorusany jak dzika świnia.


Wtem Feniks zaczął unosić się coraz wyżej i wyżej, rzucając się przy tym na boki próbując pozbyć się w ten sposób pasażera na gapę.
- Nie wiem co odwalasz... - Zawołał malarz. - … ale jeśli robisz to z myślą o moim obrazie to jesteś pieprzonym geniuszem! - Mówiąc to zaczął wymachiwać pędzlem po płótnie jak szalony. Niestety reszta załogi nie podzielała jego optymizmu, bo Feniks był na granicy zasięgu ich strzał.


Jednak wtem przybyła odsiecz z najmniej spodziewanej strony… Appy. Bizon wbiegł pod nogi elfa przerywając tym samym jego rytuał i nie czekając aż ten porządnie się usadowi na jego grzbiecie poleciał z nim ku Feniksowi wydając przy tym zwierzęce odpowiedniki okrzyków bojowych. I tak zaczął się szaleńczy pościg bizona za ptakiem. Shadal zaczął rozumieć, że musi przejąć kontrolę nad bestią i co ważniejsze musi zacząć współpracować, a nie działać na własną rękę, inaczej nic mądrego nie zdziałają.
- Na Wszystkie Smoki... łącznie z Sar-Elamem i nawet Urgashem! - Artysta aż złapał się za głowę widząc tę batalię powietrzną. - To będzie dzieło mego życia!

GarettGarettXelacient i pieseły



Wieśniak zdawał się nawet wierzyć słowom Belbrugi. Niestety, chciwość Złotosrebrnej odbiła się jej czkawką, gdyż chłop zauważył zwisający amulet Ylatha i wściekł się.
-Ooo wy karakany, zabiliśta naszego chłopa! Jo się ni dam łoszukać! Kunia szukata? Tia, bom jeszcze w to uwierzym! Żerca Kurks mówił nam, że Fyrkas sprowadza Łzo Asho na turnij. Rzepich to tam chce się bić, coby wskrzesić Łzom Wielko Ylathjo. Ale myśta wiemy, że bandziory z Flamschrein bedo oszukiwać w turnij i Łzo dostaną Kościól Elratha! Jo wam nie dam naszym chłopa odebrać Łzo, którom zdobyli pre-re-wencyjnie! Poświst, Leszy, do mnie!


Krasnoludka znowu się pomyliła. Wieśniak został w tyle i towarzyszyły mu jedynie psy. Niestety nie były to małe słodkie pieseły, a Wilkory z Księstwa Wilka. Z pysków bestii, które wyszły z pomiędzy drzew, kapała ślina. Widać miały chrapkę na obiad z krasnoluda.


XelacientXelacientLisz, oszust i cena walki



Cuervo postawił na jeden rzut nożem i… udało mu się! Rzucony z małej odległości nóż wbił się w gardło łysola po sama rękojeść, a ten tylko charknął i zniesiony ciężarem swojego młota poleciał do przodu, ale że lisz zaczął się zbierać ze swojego miejsca to już nie miał szans go nawet drasnąć w ostatecznym akcie woli.


Na nieszczęście oszusta uwolnieni ożywieńcy natychmiast chcieli wykorzystać ten fakt i zwrócili się przeciwko niemu, jednak nie było to zbyt rozsądne, bo wtedy padli pod ciosami reszty bandytów, tłukli ich nawet dłużej niż trzeba, ale widocznie zasłyszane historie o żywych trupach napełniły ich trwogą i woleli mieć pewność, że więcej nie wstaną. Niestety Va’rusa spotkał podobny lost i został dosłownie wbity w błoto, tylko ręka mu dziwnie sterczała do góry.


W tym czasie Garkh osłonił się cieniami, coś szło nie tak, ale dzięki swojemu doświadczeniu zdołał pomimo tego rzucić zaklęcie, po chwili zakrył go gęsty cień, dzięki czemu spokojnie doczekał końca walki.

W stronę oszusta poleciał co prawda jeszcze jeden kamień, ale banda nie zdążyła już mu bardziej zagrozić, bo wpadł pomiędzy nich ciężkozbrojny, ten co prawda nie wyciągnął miecza z pochwy, ale i tak cios nim skutecznie obalał oprychów na ziemię, jeden z młotem chciał się na niego zamachnąć, ale rozbroił go jednym ruchem.
- Uciekajcie parchy, za walkę z rycerzem Elratha grozi spalenie na stosie!
Wobec jego przewagi siły, nawet taka groźba wystarczyła, by bandyci poszli w rozsypkę, zaczęli mniej lub bardziej sprawnie uciekać, niektórzy leżeli w błocie wciąż dychając.


Jak tak dalej pójdzie to turniej nie będzie żadnym wyzwaniem - rzekł bardziej siebie niż do innych.

GarettGarettBelegor i próby ciąg dalszy



Abarai nareszcie zaczął używać swoich szarych komórek. Odnalazł odpowiedź na zagadkę Mukao, a z racji jego natury Bezimiennego, osłabił go w ten sposób i zdołał zranić. Przebity mieczami sobowtór Ronina rozpłynął się i zmaterializował jakieś trzy metry od niego, lecz tym razem już w postaci Mędrca ze Wzgórza. Kenshi wyciągnął rękę w stronę ołtarza Shalassy i z jego dłoni wyleciał niebieski płomień, który zapalił ołtarz Smoczycy.
-Udowodniłeś, że zasługujesz na miano nagi, więc Shalassa cię akceptuje. Co jednak z pozostałymi Smokami? Które cię przyjmą na swe łono, a które odrzucą? Jaka Ścieżka się przed tobą otworzy? Kiedy próba się skończy i nastanie kolejny dzień, dowiemy się tego. - Mukao wyciągnął swe cztery katany i zaczął nimi wywijać w powietrzu, prezentując Abaraiowi cząstkę swoich możliwości. - Jak pokonać wroga, która przewyższa cię pod każdym względem?


Bezimienny zadał Roninowi kolejną zagadkę i przyjął postawę obronną. Tym razem to Abarai miał atakować pierwszy.

strona: 1 - 2 - 3 ... 5 - 6 - 7 ... 17 - 18 - 19
temat: [RPG] Pradawna Groza - Ancient Fear

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel