Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Jarmark Cudówtemat: Historie z (nie)życia wzięte
komnata: Jarmark Cudów
strona: 1 - 2 - 3

MCaleb PW
26 grudnia 2006, 17:45
[Przedmowa]
Na pomysł na ten temat już dawno wpadłem, czytając (wówczas) archiwalny temat "Czemu dobrze być...", lecz dopiero dziś zdecydowałem się wcielić go w (nie)życie.

W temacie tym będziemy pisać o swoich postaciach, w które to wcielamy się w Grocie, opisywać ich historię oraz dodawać nowe rozdziały.
Prosiłbym dlatego, by przy każdym poście pisać odpowiednie zdania w nawiasach kwadratowych, by łatwiej odróżnić, czy pisze się swoją historię, czy komentuje się czyjąś, czy też odpowiada się na komentarz - nie będzie bałaganu, np.:
[Historia NICK, część NR] - numerację zaczynamy od "zera", by odróżnić prolog od wydarzeń obecnych;
[Komentarz do historii NICK(, część NR)] - to w nawiasie opcjonalnie.
[Odpowiedź na komentarz NICK] - chyba nie ma niejasności.

Oczywiście, wydaje się to niepotrzebne i na siłę "udziwnione", lecz przy dużym zainteresowaniu tym tematem (a tego się spodziewam ;) nie wiadomo będzie o czym kto mówi, więc ułatwi to czytanie tego tematu nawet nowym Mieszkańcom.

Jako, że to post założycielski, to opiszę własną historię.



[Historia Caleba, prolog]

Obecnie niewiele pamiętam o tym, co robiłem przed przemianą. Czasem obrazy pojawiają się przed moimi oczami... obrazy z mej przeszłości...

Wiem, że byłem wojownikiem - najemnym ostrzem. Wędrowałem po wielu krainach. Widziałem walki, bitwy, oblężenia, a nawet upadki królestw, nierzadko w nich uczestnicząc. Zwiedzałem zapomniane krainy, ruiny, lochy, podziemia i jaskinie. Odnalazłem me zaklęte ostrze - wiecznie-płonący, ciężki, dwuręczny miecz obosieczny.
Wszystkie te nieskładne obrazy były niegdyś poukładane w mej pamięci, aż do nocy, której ciemność trwa dla mnie aż do dziś.

Wraz z kilkoma innymi wojownikami, kapłanką oraz magiem postanowiliśmy-- a raczej zostaliśmy wynajęci przez jakiś świętoszków, do usunięcia pewnego wampira, który niedawno pojawił się w opuszczonym dworze za miastem.
Byliśmy głupcami, sądziliśmy, że taka garstka rębajłów z pomocą magii poradzi sobie z wampirem. No, może za dnia, z pojedynczym osobnikiem, ale nie spodziewaliśmy się tego, co miało nastąpić.
Wieczorem weszliśmy bez żadnych problemów i, jak nam się wydawało, niezauważeni do dworu. Zeszliśmy do podziemi, z nadzieją na zastanie jednego wampira, który będzie jeszcze spał w trumience. Nie zastaliśmy go, natomiast komitet powitalny, złożony z trzech liszy i jednego Wojownika Śmierci już na nas czekał. Wywiązała się krótka walka. Wojownik został przeteleportowany przez jednego lisza na nasze tyły, gdzie jednym cięciem zabił maga. Drugi lisz rzucił błyskawicę, przed którą cudem udało mi się uskoczyć, krzyk powiedział mi, że komuś się to nie udało.
W tym czasie kapłanka padła pod ciosem Wojownika Śmierci. Zostało nas tylko trzech. Natarłem na pierwszego z brzegu lisza i ciąłem go na odlew. Nie udało mu się uniknąć mojego ciosu i przypalając jego szaty, zerwałem jego czaszkę z ramion. Nagle poczułem, że się duszę, a wszystko naokoło przybrało zielonego odcienia - trucizna - było moją ostatnią myślą.

Świadomość powracała powoli. Słyszałem głosy - przytłumione, odległe. Nic nie widziałem. Nie czułem własnego ciała. Przebiegło mi przez myśl, że chyba nie tak miało wyglądać piekło. Głosy zaczynały być wyraźniejsze. Mimo, że nie rozróżniałem słów, to były one zimne i zabarwione nienawiścią. Nagle zalało mnie oślepiające światło, usłyszałem zadowolenie w jednym z głosów.
Widziałem - lecz nie był to przyjemny widok - nade mną stał wampir - Ranloo. Ten sam, którego mieliśmy zabić ostatecznie. Ponad jego głową, na łączeniu łuków podtrzymujących strop zobaczyłem dużą literę M.
Poczułem, jak coś zaciska się na moim umyśle. Bez własnej woli powstałem z podwyższenia i zrozumiałem gdzie się znajduję. Sala, a raczej poddasze dworu nie było duże. Stał tam niewielki stół i dwa obite skórą fotele. Na jednym z nich siedział licz z podziemi, a na drugim jakiś wampir. Drugi lisz i ten sam Wojownik Śmierci stali niedaleko. Moją uwagę przyciągnął mój miecz oparty o ścianę. Chciałem rzucić się po niego, lecz moje ciało nie reagowało. Zrozumiałem, że ten wampir chce mnie kontrolować i mu się to udaje. Wyzwoliła się we mnie furia tak wielka, że zerwała, narzucone na mnie, kajdany mentalne. Kończyny zareagowały natychmiast. Wziąłem szybko miecz i błyskawicznie zaatakowałem.
Jednym cięciem przeciąłem Wojownika i jednego z liszy. Szaty lisza zajęły się płomieniami. Ranloo w tym czasie wbił swój miecz przed sobą w podłogę i począł rzucać jakieś dziwne zaklęcie. Za nim pojawił się wirujący lej ciemnej purpury. Bez namysłu wyrwałem jego broń i z całych sił wpakowałem mu ją w pierś, po czym puściłem. Miecz przebił go, a siła impetu była tak duża, że sam wpadł w Otchłań, która po chwili się zamknęła. Odwróciłem się, by zmierzyć się z pozostałymi - liszem i wampirem, lecz oboje uciekli jeszcze w czasie mojej walki z Ranloo. Zszedłem na dół, rozglądając się za ukrytym przeciwnikiem - nikogo nie znalazłem. W jednym pomieszczeniu stało lustro...

Zostałem liszem bojowym, a na znak mej przemiany dodałem literę M do mego imienia.
Dalsze moje wspomnienia także są już pomieszane i nie tak wyraźne, jak te które opisałem przed chwilą.

Moja dalsza historia w skrócie wygląda następująco:
W końcu jednak zająłem pewien zamek. Zacząłem parać się magią (z sukcesami). Udało mi się odtworzyć zaklęcie Przyzwania Otchłani. Handlowałem z Krasnoludami oraz Wojownikami Chaosu. Walczyłem z potężnymi przeciwnikami i wychodziłem z tych walk zwycięsko. Odnalazłem powtórnie Kwasową Grotę podczas poszukiwania zamku Forge. Poznałem tam istoty, które dodały dodatkowego sensu mej egzystencji. Odkryłem, że jestem hybrydą lisza i wampira, i przyjąłem formę tego ostatniego. Używałem spaczenia. Przyzwałem przez pomyłkę potężnego Kreegana. Zająłem się alchemią i jeden nieudany eksperyment wyzwolił we mnie Berserkera.

Obecnie przywołałem Freyę, która pod moją nieobecność będzie nadzorowała Salę Bohaterów. Ja w tym czasie odprawię rytuał i pozbędę się Berserkera. Co za tym idzie - znów będę musiał przyjąć formę lisza.

Quba Drake PW
26 grudnia 2006, 22:06
Trudny temat naprawdę ale z tego co wiem to byłem pogodnym chłopcem...a teraz wrak człowieka jeżeli można mnie nazwać jeszcze człowiekiem,lekcja mojej własnej historii bedzie bardzo ciekawa i długa(no to mamy taki jakby prolog).

Qui PW
26 grudnia 2006, 22:29
No proszę, czas grafomanii nadszedł w Grocie... Cóż, czemu nie. Ostrzegam jednak z góry, że jeśli ktoś zechce coś tu pisać (do czego serdecznie* namawiam) to musi się liczyć z tym, że ktoś inny może się wypowiedzieć na temat owych wypocin i to niekoniecznie przychylnie. To było takie malutkie ostrzeżenie coby nikt się potem zaskoczony nie poczuł :P.

Jeśli zaś ktoś chce poznać historie z serii "Łasica i przyjaciele"** to zapraszam tutaj.

* - zabieg czysto stylistyczny, z serdecznością nie mam nic wspólnego
** - to nie jest oficjalny tytuł, a łasica nie przyjaciół :P

MCaleb PW
26 grudnia 2006, 22:50
[Odpowiedzi]

Viktoriuszu, mnie ten pomysł nawiedzał na jawie już odkąd jestem w Grocie, czyli prawie rok. Żałuję tylko, że nie przeznaczyłem tego czasu na napisanie mojej biografii.
Mam także nadzieję, że poradzisz sobie z tą trudnością i uraczysz nas swą opowieścią.

Qubo, jeżeli opowieść będzie ciekawa, to nie mam żadnych zastrzeżeń, byleby była klimatyczna.

Qui, po to też jest opcja komentowania, której ideę zawarłem w pierwszym poście.

To tyle ode mnie, no i prosiłbym się jednak trzymać oznaczeń.
Przyjemnego pisania życzę

MCaleb (napisano za pośrednictwem Freyi)


Viktoriusz J. Lezublideusz PW
27 grudnia 2006, 08:56
Na zdolności literackie nie narzekam, choć raczej piszę pod piec, a nie pod publikę, w każdym razie proszę się przygotować na wyjątkową, chwilami nudną, ale za to mroczną historię.
Qui nie martw się, grafomanię można leczyć, ale sądzę, że najskuteczniejsze są jednak stare i sprawdzone sposoby - cykuta i naparstnica.

Kreator PW
27 grudnia 2006, 10:30
[Historia Kreatora, prolog]

Urodziłem się dosyć dawno temu pod imieniem Sebikus. Kraina w której mieszkałem, od wieków była spornym terenem trzech królestw. Co kilka lat przetaczała się przez nią wojenna pożoga, która rujnowała prostych ludzi żyjących z hodowli zwierząt i uprawy ziemi.

Byłem dzieckiem wszędobylskim i od urodzenia niesłychanie szybkim, gołymi rękoma łapałem ryby w rzece, szczury w stodole i sklacze na skałach. Sklacz , Mój drogi czytający, to rodzaj jaszczurki przypominającej salamandrę, lecz skóra owego stworzenia ma trzy cudowne cechy, kładziona na różnego rodzaju rany, mocno wspomaga leczenie, a uszywszy zeń odzienie, właściciel upodabnia się do otoczenia. Jako że były to stworzenia niezwykle rzadkie, tuzin ich skórek osiągał pokaźne kwoty.
Dzieciństwo upłynęło mi wręcz sielankowo, no może z wyjątkiem dnia kiedy bawiąc się własnoręcznie zrobioną procą, stłukłem ojcu baniak samogonu zrobionego z rzadka znajdowanego korzenia pylphonu .Dzień ten pamiętam nawet dzisiaj...
Kochałem wiatr, wodę, zwierzęta, a przede wszystkim majestatyczne i piękne słońce.
Po żniwach spędzałem całe dnie włócząc się po okolicy, poznając zachowania dzikich zwierząt, badając koryta rzek i eksplorując jaskinie.
Zbliżała się zima, do naszej wioski przybył zatroskany mnich, wieszcząc zbliżającą się wojnę.
Ojciec w obawie o grabieże w naszej wiosce, wysłał mnie z dwoma tuzinami skór sklaczy, do nadmorskiej miejscowości, gdzie na targu można się było zaopatrzyć w dobra wszelakie.
Wróciłem w rodzinne strony po dwóch miesiącach, i to co zobaczyłem przyprawiło mnie o rozpacz. Wszystkie domy i obejścia były spalone, dobra rozkradzione a ludzie zabici.
Błąkałem się wiec w szaleństwie szukając śmierci. Pewnego dnia schowawszy się przed burzą w jednej z jaskiń, natknąłem się na niego. Ów on, to bardzo stary wampir, był on kiedyś pielgrzymującym mędrcem, który przez swoją niepohamowaną żądze wiedzy został przemieniony w krwiopijcę. Najpierw byłem przerażony, później spokojny, i tak było mi wszystko jedno. Opowiedział mi swoją historię. Potem ja snułem swą krótką opowieść. Wiedział że jestem na granicy życia i śmierci i pałam żądzą zemsty. Opowiedział mi o nadludzkich możliwościach człowieka po przemianie, i zaproponował mi ją. Miałem mu jedynie obiecać że to co nowego zobaczę i odkryję, zreferuję mu od czasu do czasu. Przystałem na warunek od razu...

Obudziłem się po długim czasie, czułem się jakoś dziwnie, jak ja i nie ja zarazem. Mój przemieniciel leżał w pozycji embrionalnej w samym końcu jaskini, domyśliłem się że spał.
W jaskini było dosyć gorąco, postanowiłem zaczerpnąć świeżego powietrza...
Błysk, ból, dezorientacja i mój krzyk, rzuciły mnie w kąt jaskini, minęło trochę czasu zanim doszedłem do siebie. Gdy otworzyłem oczy ujrzałem uśmiechającego się mędrca. Wyjaśnił mi że nawet taka potężna postać jak wampir ma swoje słabe strony, a jedną z nich jest rozbrat ze słońcem. Co ja uczyniłem? Nie zobaczyć już nigdy mojego słoneczka? Nie poczuć jego promieni w wiosenne południe? Rzuciłem się na niego, waląc nim o ścianę jak szmacianą lalką, patrzyłem jak jego oczy stają się coraz bardziej mgliste. Lecz nagle zrobiło mi się go żal, mieszkał tu tyle czasu sam, żył jak szczur (nie atakował ludzi, był za słaby i obawiał się zemsty , czasami tylko odwiedzał siedziby ludzkie uśmiercając chore zwierzęta i przyczyniając się do zahamowania zarazy wśród trzody), puściłem go, siedząc oboje wpatrywaliśmy się na siebie przez dłuższy czas. Zrozumiałem że czasu nie cofnę. Mijały dni i noce, a on opowiadał mi o wszystkim co wiedział o świecie i wampirach. Po jakimś czasie stałem się jeszcze szybszy, zwinniejszy, silny, a moje myśli były bardziej klarowne niż kiedykolwiek.
Wojna trwała już na dobre, a ja postanowiłem bronić swojej krainy jak tylko mogłem.
Uprzedzałem wioski o najazdach, wykradałem z obozów bojowych listy poselskie oraz plany ataków wszystkich trzech frakcji, czyniąc chaos w ich szeregach. Mordowałem małe grupy żołnierzy oddzielone od swych dywizji, wspomagałem obrabowanych ludzi...
Zrobiło się o mnie głośno, nawet za głośno, wyznaczono nagrodę za moją głowę!
Stwierdziłem jednak, że takie działania dywersyjne na dłuższą metę nie maja sensu.
Zapragnąłem władzy, tylko silne królestwo mogło się oprzeć zakusom najeźdźców.
Miałem tylko dylemat, czy ma być to królestwo wampirów?
Rozważywszy mój dylemat, stwierdziłem że tylko silny ród wampirów oprze się trzem potężnym armiom.

Wróciłem do swojego mistrza. Opowiedziałem mu o swoich planach , a on stwierdził że bardzo odważnie chcę kreować swoje pomysły. Spodobało mi się te nowe słowo, którego wcześniej nie znałem i postanowiłem przybrać nowe imię. Kreator.
Mistrz opowiedział mi, że cztery miesiące drogi na zachód jest „Smocza Grota”, a w niej różni podróżnicy z dalekich krain od, których może nauczę się przydatnych mi umiejętności.
Założyłem wiec płaszcz ze sklaczy i ruszyłem w drogę na zachód.
Dotarłszy w końcu do Groty, spotkałem tam dostojnego Smoka, mądrą i szlachetną Królową, a nawet dwugłową Łasicę, dacie wiarę?! Muszę o tym dziwie opowiedzieć swojemu mistrzowi...
Więc pilnie uczę się sztuki walki, strategii, taktyki oraz dziwnych nowych języków o których wcześniej nie słyszałem.
Szukam też odpowiedniej wybranki dla mnie, oraz mojego nowego królestwa, lecz mało ich niestety zagląda do Groty.

Tak bardzo tęsknie za słońcem...


Quba Drake PW
27 grudnia 2006, 11:36
Kreatorze bardzo ładna opowieść naprwade.
Tylko jedno małe pytanie czy po napisaniu zarysu biografii można napisać jeszcze dodatkowe wątki.

vinius PW
27 grudnia 2006, 11:39
Miło, ja swoją jakże niezwykle porywającą i ciekawą historię napiszę przy najbliższej okazji, a najlepiej to jeszcze cos o KB oczywiście napiszę. Tak więc: strzeżcie się! :)

Kreator PW
27 grudnia 2006, 11:41
@Qubo, ograniczeniem jest tylko wyobraźnia, na tą akurat nie narzakam, gorzej z umiejętnościami literackimi i interpunkcją:D.

EDIT.
@Vinius, gdzieś już czytałem o Twoim "chorobliwym" podejściu do KB:D.

EDIT2. MCalebie, ja ostatni raz pisałem opowiadania 18 lat temu, pisałem coś na kształt opowiadań Raymonada Chandlera (miałem wtedy 12 lat). Dzięki za ten "plan", ale jestem pewien że nie tylko to należałoby poprawić:D. Kończąc wywód, z uwagi na brak jakichkolwiek umiejętności literackich, prosiłem właśnie o wyrozumiałość.

EDIT3. Viktoriuszu, broń Boże, nic wspólnego z modą na szczęście nie mam, tak prawdę powiedziawszy to pseudonim ten otrzymałem jako jeden z prekursorów, który słuchał "dziwnej" muzyki na mojej dzielnicy. Co do Twojego komentarza, zgadzam się z Tobą w pełni, ale takie naiwne i trochę dziecinne zabarwienie było w zamyśle od początku.
A co powiesz o Hobbicie, Tolkiena? Jakkolwiek w żadnym stopniu do mistrza się oczywiście nie przyrównuję.

MCaleb PW
27 grudnia 2006, 12:19
[Komentarz do opowieści Kreatora]
Zostałem poproszony o wyrozumiałość...
No cóż, jedynie powtórzenie słowa "plan" zazgrzytało mi pod czaszką.
[Dodano]: Zgadzam się z komentarzem Viktoriusza.



[Odpowiedzi]

Qubo, to Twoja historia, jeżeli uważasz, że poradzisz sobie z wątkami pobocznymi, to droga wolna.

Viniusie, chyba nie muszę mówić, że możesz stracić kolejną kończynę za napisanie o KB, jeżeli przesadzisz z nawiązaniami do tego (czyli skupisz się nie na własnej historii, a na tym, by doprowadzić do szału innych grotowiczów).

Krzeatorze, całkowicie się zgadzam. By dojść do perfekcji trzeba ćwiczyć, a akurat w moim przypadku minęło 5 lat od ostatniej opowieści napisanej przeze mnie.

MCaleb (napisano za pośrednictwem Freyi)


Viktoriusz J. Lezublideusz PW
27 grudnia 2006, 12:33
Kreatorze, wyrozumiałość to ostatnia rzecz na jaką można liczyć z mojej strony, początek opowieści jest nieco naiwny, ale również nawet urokliwy, pisząc uważaj na powtórzenia wyrazowe, a tak na marginesie miałem cichą nadzieję, że masz coś wspólnego z kreowaniem mody.
Jakubie, radzę Ci nie porywać się z motyką na słońce i korzystać z takiego ustrojstwa, co się zowie słownik poprawnej polszczyzny.
Drogi Viniusie, stany paranoidalno-maniakalne można skutecznie leczyć, więc nie przejmuj się, kiedyś na pewno wyjdziesz na prostą.

[Dodane]
Aby nie ściągnąć na siebie zbytniej uwagi, napiszę jedynie, że nie przepadam z literaturą tego pokroju, ale niektórzy twierdzą, iż Tolkien był wielkim autorem.

Ale już koniec krytyki, czas na powieść (czy może być w kilku częściach?).


[Historia Jego Książęcej Wysokości - Viktoriusza Juliusza Lezublideusza]

Przedmowa autora.

Drodzy Czytelnicy,
Wiedzcie, że od dawna moim wielkim marzeniem było napisanie autobiografii i teraz ten temat daje mi szansę. W tej lekturze zabiorę Was w najmroczniejsze odmęty mego życia, pełne bólu i cierpienia, chwalebnych czynów, nagłych upadków i pamiętnych dokonań.
Lecz Pamiętajcie: tibi et igni.

Rozdział I


. . . For Mercy has a human heart,
Pity a human face,
And Love, the human form divine,
And Peace, the human dress.

Cruelty has a Human Heart,
And Jealousy a Human Face,
Terror the Human Form Divine,
And Secrecy the Human Dress.

The Human Dress is forged Iron,
The Human Form a fiery Forge,
The Human Face a Furnace sealed,
The Human Heart its hungry Gorge.


Gdy jeszcze świat powijała mgła ciemnoty i zabobonu, biedni drżeli o swój los, a możni marzyli o większych bogactwach, dwie kobiety, bogate arystokratki o krwi barwy wiosennych chabrów ze znanych tylko Prządce Losu przyczyn porzuciły dawny dostatek, aby zapewnić swemu rodowi wielką sławę i chwałę.
Przybyły do małego i zacofanego kraju, by związać jego los ze sobą. Młodsza z owych kobiet, ma Matka, pojęła za męża tamtejszego księcia, lecz nie było to szczęśliwe małżeństwo, mój ojciec porzucił ją, gdy dowiedział się, że jest czarownicą, spaliłby ją na stosie, ale nie mógł. Wyklął je, Matkę i babkę, oddalił i umieścił w odległym, zimnym i martwym zamku, a ona była brzemienna.
I narodziłem, nie z woli Matki, nie z woli ojca, lecz dla świata, szóstego dnia listopadowego, o północy, a ta godzina stała się ostatnią dla mej rodzicielki. Zostałem sam z moją babką Victuare, i nadała mi imię, z pragnienia Matki - Viktoriusz, zwycięski.
Zaiste niezwykłe były moje lata dzieciństwa, jak ja byłem niezwykły, w mojej rodzinie magiczne moce dziedziczyły tylko dziewczęta, ale i moim udziałem się stały. Victuare nie była dobrą opiekunką, choć odebrałem od niej odpowiednie wychowanie, wedle zasady: noblesse oblige, nie szczędziła złośliwości, ani wyrzutów, ale nauczyła wiele i wiele obiecywała, moje Savereing Hall i moje Paulois, tron i panowanie. Jednak byłem sam, zamku nikt nigdy nie odwiedzał, może tylko czasami Morowa Dziewica, zwiewna jak mgła, delikatna jak cień, przybywała, by zgładzić kogoś morem i zarazą.
Mijały długie dni, miesiące, lata, zaczynałem żyć pełnią mocy magicznych i odebrałem wykształcenie najlepsze z możliwych, poczułem, że czas by odebrać to, co mi było należne, ojciec był stary, niedołężny i schorowany, miał 62 lata, a rządzili, manipulując nim niegodni możnowładcy, w ich żyłach płynęły same brudy. Gdy skończyłem 18 lat wyruszyłem do stolicy, stanąłem przed obliczem mego rodziciela i zażądałem, aby oddał mi tron, a on odpowiedział mi takimi oto słowami: "Przeklęty synu matki diablicy, przychodzisz tu i żądasz władzy, chcąc złe moce na tronie posadzić? Nigdy, nigdy ci go nie oddam, po moim trupie, wynoś się stąd przeklęte ścierwo, zabierzcie go! Straże!" Cóż wypadało mi odejść, ale nie ze strażami, poradziłem sobie z nimi i wróciłem tam skąd przyszedłem, ale nie na długo.
Mój ojciec był ignorantem i głupcem, powiadają, że tamtej nocy przez jego zamek przeszedł Anioł Śmierci, ale czy on używa "magicznego lasso"?
Wtedy ja wkroczyłem na arenę zdarzeń, jednak nim to się stało los zadał mi bolesny cios, moja przeklęta babka wydziedziczyła mnie, odebrała mi tytuły, ziemie, zamki i wszystkie bogactwa mej rodziny, władza w małym księstwie mogła być jedyną, a tak niepewną rzeczą, która mi została. Wróciłem do miasta stołecznego, rozprawiłem się z moimi konkurentami, zniszczyłem, zmiażdżyłem i spaliłem ich i nadszedł dzień mojego ingresu.
Już na początku widać było, że jestem niezależny i nie da się mną manipulować, nie prosiłem nikogo o zgodę, sam włożyłem koronę na głowę i bezwzględnie zażądałem posłuszeństwa, pozbyłem się oponentów i rozpocząłem odbudowę państwa. Uniezależniłem je od okolicznych królestw i cesarstw, wprowadziłem jednolitą walutę, system prawny, szkolnictwo, fundowałem różne budynki użyteczności publicznej, głównie łaźnie, zamykałem lupanary, otwierałem biblioteki, kazałem się myć. Niestety miałem też opozycję, bardzo silną opozycję, musiałem stworzyć wydajny i solidny aparat inwigilacji, nie było rzeczy, o której bym nie słyszał, nie było rzeczy, o której bym nie słyszał, nie było języka, którego bym nie znał. Poddani nazywali mnie Lezublide (ale później jeszcze coś do tego dodali) i mówili tak: "The Lezublide sees, the Lezublide knows... The Lezublide sees, the Lezublide hears..." Bano się mnie i posłuch miałem, władcy nie potrzeba niczego więcej, ale czy na pewno?
Zapragnąłem nieśmiertelności, życia wiecznego, dniami i nocami wykorzystywałem moje ogromne alchemiczne zdolności, szukałem, eksperymentowałem, metoda witriolu nic nie dawała, lecz porzucałem nadziei. Pewnego dnia świat zelektryzowała pogłoska o uzyskaniu eliksiru przedłużającego życie, komuś udało się stworzyć Lapis Philosophorum. Zapragnąłem go i wykradłem, mogłem zapewnić sobie wiekuisty żywot i nieograniczoną ilość złota (nikt się wtedy nie przejmował tym, że za 500 lat Lavoisier powie, iż nie można metodami alchemicznymi zamieniać metali w złoto), lecz moi przeciwnicy nie spali, oskarżyli mnie o pakt z diabłem(to już nie można zaprosić Belfegora na herbatkę?) i obrzydliwe praktyki czarnoksięskie (bliżej mi do czarodziejki), prowadząc kampanię oszczerstw i pomówień, podburzali lud, a ten począł mnie nazywać Lezublide Czarnoksiężnikiem, Lezublide Strasznym, Okrutnym, Bezbożnym itp. To nie było przyjemne, ale powinienem się spodziewać nieszczęścia z innej strony. Nadszedł dla mnie czarny dzień, 26 listopada najbliżsi moi współpracownicy podnieśli na mnie rękę, otruli, zasztyletowali, powiesili, wypatroszyli.
Pochwali w bezimiennym grobie, z którego powstałem...

Koniec rozdziału pierwszego. Ciąg dalszy nastąpi.

Jeżeli ktoś widzi błędy ortograficzne, interpunkcyjne, logiczne, fleksyjne, słowotwórcze, to proszę pisać. Jeśli komuś się bardzo nie podoba, mogę wprowadzić zmiany. Powtórzenia wyrazowe użyte w charakterze środków artystycznych.

Quba Drake PW
28 grudnia 2006, 20:19
Viktoriuszu J. Lezublideuszu to jest wzruszająca historia po jej przeczytaniu łezkę uroniłem taki melodramacik:].

Viktoriusz J. Lezublideusz PW
28 grudnia 2006, 21:04
Obawiałem się melodramatu, ale proszę poczekać na część drugą i epilog.

Quba Drake PW
28 grudnia 2006, 21:05
Będąc mnichem z zakonu ,,Czarnych mnichów’’ otrzymałem misję zabicia czarnoksiężnika początkowo byłem zdziwiony takim zadaniem, zabijanie nie leżało w mojej naturze no ale co miałem zrobić nie chciałem zostać wydalony z klasztoru .Wyruszyłem następnego dnia wraz z swoim przyjacielem Wilhelmem. Po kilku dnach dotarliśmy do siedziby czarnoksiężnika. Weszliśmy do dużego pomieszczenia, które było jego pracownią, na półkach były poustawiane słoiki z marynowanymi zwierzętami pod sufitem wisiał obdarty z skóry minotaur myślałem że się zrzygam. Mieliśmy ogromne szczęście gdyż mieszkającego w zamku czarnoksiężnik nie było. Tak więc rozstawiliśmy kuszę snajperską po kilku godzinach wreszcie się pojawił już go miałem na celowniku ale się zawahałem i dodatku zrzygałem się od patrzenia się na to zwisające bydle to doprowadziło nas do zguby. Czarnoksiężnik użył zaklęcia które rozwaliło balkonik na którym byliśmy. Wilhelm jako iż specjalizował się w walce wręcz pobiegł z mieczem w stronę czarnoksiężnika lecz ten użył ognistej kuli, na moich czasz Wilhelm spalił się żywcem. Ogarnięty furią oraz żądza krwi użyłem swojej mocy i pozbawiłem czarnoksiężnika życia. Po tym wydarzeniu nie wróciłem już do zakonu. Poszedłem do karczmy i lekko się upiłem do mojego stoliku podszedł mężczyzna który dolał czegoś czerwonego do mojego pucharku, myśląc że to wino przełknąłem coś po czymś zaczął mnie boleć brzuch myślałem ‘’otruł pewnie”…ale nie, ale nie. Moje ciało zaczęło się przekształcać aż po chwili nie byłem już człowiekiem stałem się smokiem zrozumiałem że to krew ojca smoków przemieniła mnie w to monstrum a mężczyzną okazał się bratem bliźniakiem czarnoksiężnika lecz był za głupi żeby użyć trucizny wiec zabrał „Smoczą krew’’(chyba mu się fiolka z krwią spodobała) cóż za niefortunna pomyłka ale lepsze to niż śmierć. Spaliłem karczmę i poleciałem do krain elfów tam poznałem druida który po usłyszeniu mojej opowieści zapragnął mojej krwi ale nie chciał mojej śmierci dlatego wlał mi do paszczy eliksir życia żebym nie umarł. Przez moja głupotę myśląc że chce mnie zabić spaliłem cały las wraz z jego domem przez dłuższy czas szukałem domu podczas moich podróży słyszałem wiele opowieści o smoczej królowej Mutare Drake. Po jej upadku zostałem jej naśladowcą o tamtej pory zwą mnie Quba Drake.
Z niewiadomych powodów trafiłem do przedziwnej groty od której poczułem miłą woń siarki i piwa nie mogłem się oprzeć. Początkowo trzymałem się w cieniu ale po rozmowie z pewnym strażnikiem Rabicanem stałem się aktywnym mieszkańcem tej groty. Uczestniczyłem w dyskusjach głównie rozmawiałem z mieszkańcami czasami z strażnikami.
Gdy nadchodził wielki smok(wiecie o kim mówię) usuwałem się z drogi tak samo było z dziwną łasicą i tak jest do dziś. Chociaż iż człowieczeństwo straciłem dość dawno temu wiem że gdzieś we mnie postała cząstka tego kiedy byłem człowiekiem. Jedną rzeczą której się nie pozbyłem po przemianie jest moja magia teraz mam nawyk dziwnego magicznego zionięcia.

Koniec(być może usłyszycie jeszcze o moich przygodach).
Ps. Każdy jest kimś;].



Viktoriusz J. Lezublideusz PW
28 grudnia 2006, 22:05
Ładnie, ładnie, pięknie, pięknie, ale myślałem, że jest to temat o historii (nie)życia, a nie o ostatnich jego chwilach, tak na marginesie się zapytam: czy słyszałeś kiedyś o takim ustrojstwie jak przecinek? Błędów przeróżnych sporo(to eufemizm), ale gdyby wziąć pod uwagę całość, to nie jest źle, choć ta przemiana w smoka jest opisana bardzo naiwne i pamiętaj: hominem non odi, sed eius vitia (nie człowieka nienawidzę, lecz jego błędów).

Solmyr PW
28 grudnia 2006, 22:37
Fajne opowiadanko, ale aż roi się od błędłów językowych, stylistycznych, interpunkcyjnych i ortograficznych.

P/S MĘŻCZYZNA, nie męszczyzna lub meszczyzna.

Quba Drake PW
29 grudnia 2006, 21:52
Viktoriuszu jak ci idą pracę nad II rozdziałem.
Niebawem można będzie przeczytć opowieść jak to trafiłem do klasztoru czarnych mnichów.

MCaleb PW
30 grudnia 2006, 11:13
U mnie wszystkie są.
Wyjaśnienie kryje się tu - http://www.forum.acidcave.com/topic.php?TID=514
oraz tu - http://acidcave.com

Quba Drake PW
30 grudnia 2006, 17:02
Ok już nic wszystko jest ok.A i przepraszam za błędy w opowiadaniu.

Viktoriusz J. Lezublideusz PW
30 grudnia 2006, 17:42
Drugi rozdział ukaże się za tydzień we czwartek, nie mogę sobie już pozwolić na melodramat i literackie dno, a za błędy nie przepraszaj, tylko je popraw.
strona: 1 - 2 - 3
temat: Historie z (nie)życia wzięte

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel