Kwasowa Grota Heroes VIIMight & Magic XHeroes III - Board GameHorn of the AbyssHistoria Światów MMSkarbiecCzat
Cmentarz jest opustoszały
Witaj Nieznajomy!
zaloguj się    załóż konto
Jarmark Cudówtemat: Świąteczna przygoda w Tor-Harrl
komnata: Jarmark Cudów

Alamar PW
24 grudnia 2016, 15:10
Krótka historia, która pierwotnie miała być wysłana na konkurs o prezentach, ale zabrakło mi czasu. No i trochę została zmieniona i rozbudowana.

____________________


Dwóch strażników próbowało skryć się pośród namiotów przed siarczystą śnieżycą gór Grimheim. Mimo grubych opończ obitych futrem, ziąb przemroził ich do kości.

- Dlaczego, do demonów, to my musimy tu zamarzać, gdy wszyscy inni siedzą sobie w tych magicznych, cieplutkich, wichuroodpornych namiotach? Przecież to karawana z Hereshu! Wystawili by szkielety czy nawet golemy do pilnowania obozu, a nie nas!

- Nie marudź! Sami się zaciągnęliśmy, więc te dwie godziny spędzone na zewnątrz przeżyjesz. Zresztą przy tej pogodzie szkielety by zamarzły na kość, i to dosłownie, zaś golemom śnieg wpadłyby w złącza, a powstały lód rozsadził od środka. Ha! Widzisz dlaczego ludzie zawsze będą górą – to przez naszą krew. Ogrzewa nas od wewnątrz. Właśnie z tego powodu tyle nam płacą za tę krótką podróż.

- Powiedz to moim butom, są pełne śniegu! Na dodatek pizga jak w...

- Cisza! Słyszysz?

- Niby jak! Ta przeklęta wichura zagłu... czy to był ryk?

- Pochodnia! Szybko! To chyba stamtąd!

W oddali widniał wielki biały kształt, jakby niedźwiedź stojący w pozycji wyprostowanej, tylko co najmniej trzykrotnie większy. Chociaż przez śnieżycę trudno było określić, co to jest dokładnie. Coś ryknęło ponownie i jeszcze raz, aż zauważyło światło pochodni, zdjęło coś z pleców, położyło na śniegu przed sobą i zaczęło się oddalać.
Strażnicy obozowi podeszli bardzo ostrożnie, rozglądając się cały czas, czy aby przypadkiem "coś" nie powróci. Na śniegu znaleźli...

- A niech mnie, czy to nie...?

- Tak, nasza wczorajsza zguba. – dotknął czoła - Żyje, choć jest cała rozpalona i na wpół zamarznięta. Nic dziwnego skoro błądziła po górach w tym swoim lekkim ubraniu. Szybko, trzeba ją zanieść do namiotu! Ciekawe, gdzie zgubiła płaszcz i co to za historia z tym Yeti, który ją przyniósł...

- To był Yeti? – nagle za mniej odważnym strażnikiem śnieg zmienił barwę, za to zrobiło mu się cieplej… przynajmniej na chwilę.


Kilka dni później karawana dotarła do celu swojej wędrówki - Tol-Hallr – krasnoludzkiego miasta handlowego i "okna" na świat Grimheimu. Nekromantów nikt tutaj nie kochał (jak zresztą wszędzie), ale karawana przywiozła tak potrzebne w tym czasie towary – egzotyczne drewno z Listmooru, lodowe kule z Shanriyi czy wreszcie księżycowy jedwab z Hereshu – że mało to kogo obchodziło. Krasnoludy dobrze płaciły za te dobra i witały każdego, kto mógł im je dostarczyć. No prawie każdego. Przybyszów oferujących w prezencie drewniane pociski balist, lodowe kule z katapult czy jedwabne sztandary z napisem "Palić, grabić, mordować!" witano salwami ze smoczych armat.

Podczas gdy przywódczyni karawany udała się do ratusza omówić szczegóły transakcji z radą miejską, reszta ekipy zatrzymała się w zajeździe "U upartego Redda" (choć bardziej był znany jako "U upartego zgreda"). Sanie z towarem zabezpieczono w magazynie, renifery w zagrodach, zaś ludzie dostali własne pokoje. Większość z nich poszła spać w cieplutkich łóżkach, choć z jednego z pomieszczeń na górnym piętrze dało się słyszeć odgłosy dość żarliwej dyskusji:

- Nawet nie myśl, by wstawać! Ledwo kilka dni temu omal nie zamarzłaś! Gdyby nie pomoc pani Aishuu kto wie, czy byś przeżyła!

- Ale nic mi już nie jest. Naprawdę, już wyzdrowiałam. Apsik! No, może katar jeszcze się trzyma, ale już przechodzi. Nie będę przecież leżeć w łóżku, gdy ty sobie będziesz zwiedzać miasto, Lan. Apsik!

- Będziesz, Lucy! Sama słyszysz, że jesteś jeszcze chora. To miasto jest zimne, a ty już jedną przygodę z zimnem miałaś. Poza tym powinnaś odwiedzić tutejszą łaźnię, włosy masz okropne i cała jesteś zlana potem. Ta woda, podgrzewana tymi kamieniami z dziwnymi rysunkami, i para dobrze ci zrobąi na katar. Mi pomogły.

- Za bardzo się mną przejmujesz, poradzę sobie. – po czym Lucy wstała z łózka… i zaraz upadła na podłogę, ku przerażeniu Lan - No dobra, dobra. Chyba jednak wrócę do łóżka. Apsik!
Jak powiedziała, tak zrobiła i świat przestał się jej kręcić w głowie. Dopiero wtedy dostrzegła, że Lan coś dzierga.

- Co to właściwie ma być?

- Czapka – a widząc zdziwienie Lucy, wyjaśniła – Dla ciebie, byś sobie znów uszu nie odmroziła. I skończone. Ładna?

- Tak – skłamała Lan. Co jak co, ale ta czerwień była okropna, a biały pompon na końcu wcale nie polepszał kompozycji.

- Będzie pasować do twoich włosów...
"Jak pięść do nosa" – pomyślała Lucy, ale zagryzła tylko zęby i skinęła głową.

-...a na dodatek jest ciepła. Pani Aishuu użyczyła mi trochę tego futra z lam, bardzo ciepłe i przyjemne.

- Wolałabym futro Yeti, było miękkie i przyjemne, choć trochę mokre.

- Zapytam krasnoludy, czy mają coś takiego, ale na razie masz to zakładać.
"A takiego!" – pomyślała Lucy, ale odparła – Tak, mamo.

- Wiesz, że nie lubię gdy silisz się na sarkazm. Nigdy ci nie wychodził. Lucy, bądź tak miła i zrób to dla mnie – nie wychodź nigdzie, póki nie wyzdrowiejesz, dobrze?

- Dobrze siostrzyczko. – Lucy odpowiedział tym razem bez cienia złośliwości.


Reszta dnia przebiegła spokojnie. Uczestnicy karawany odsypiali mroźną podróż i wcale nie chcieli wyścibiać nosa poza ciepłą karczmę (poza dwoma osobami, z których jedna miała szlaban). Wieczorem przywódczyni karawany wróciła ze spotkania i wieści nie były zbyt miłe.

- Nie chcą zgodzić się na nic. – oznajmiła swoim pracownikom Aishuu – Owszem, rada normalnie nie robiła by kłopotów, ale jak to powiedzieli "mają sytuację kryzysową".

- Przeklęte krasnale! Najpierw wysyłają w świat wieści, że potrzebują naszego towaru koniecznie na ostatni dzień roku, a potem nie chcą go kupić! Zawsze z nimi kłopot! – krzyknął jeden z kupców… a przypomniawszy sobie, że gdzie się znajduje i że to "gdzieś" właśnie przerobiłoby go na karmę dla niedźwiedzi, gdyby nie sama obecność Aishuu, szybko dodał – Oczywiście pomijając mieszkańców Grimheimu. He, he, he… Powinienem się już zamknąć – dodał pod nosem.

- Co tym razem? – zapytał inny kupiec – Zawał w kopalni? Atak elfów? Atak niedźwiedzi? Skończyło się im piwo? – ostatniemu zdaniu towarzyszył dźwięk zawodu i rozpaczy z kątów sali.

- Zaginęło kilku krasnoludów, którzy zeszli do jeziora na dole miasta. Ślad po nich zaginął. Po ratownikach także. Rada zabroniła schodzenia na dół komukolwiek, póki nie naradzą się, jak wyjść z tego kryzysu. Znając krasnoludy to potrwa co najmniej kilka lat...

Rozmowie przysłuchiwała się z góry pewna osoba. Usłyszała już dość, by podjąć decyzję - miała wszakże wobec Aishuu dług do spłacenia. Druga osoba miała szlaban. Poza tym spała.

Dolne poziomy miasta były strzeżone, ale krasnoludy łatwo było ominąć. Zresztą nie było takiej potrzeby, bo wszystko powyżej 1,2m nad ziemią było praktycznie niedostępne dla krasnoluda. Dla Lan nie. Zanim najęła się wraz z Lucy jako eskorta dla karawany, była też akrobatką… i to najlepszą w klasie.
Tor-Hallr było praktycznie wybudowane nad jeziorem lawy. Mimo ukropu, jakimś cudem dało się tu normalnie oddychać. Czarny piasek nad brzegami parzył, ale nie spalał chodzącego. Zresztą krasnale były na te warunki genetycznie uodpornione. Mawiały, że mają w żyłach krew Arkatha, która chroni je przed ogniem. Lan w żyłach miała krew 0, ale dzięki grubym butom o twardych podeszwach, mogła też przebywać wokół jeziora, choć niezbyt długo w jednym miejscu.

Nie znalazła śladów niczego niezwykłego, jedynie kilka skał o dziwnych kształtach i kolorach, choć zbyt gorących, by je zabrać. Myślała nawet o zrezygnowaniu i powrocie na górę, ale była w końcu coś winna Aishuu, więc szukała dalej. Zmęczona, postanowiła odpocząć na wielkim głazie w pobliskiej grocie. Wspinała się na górę, łuska, po łusce, jedna za drugą… zaraz, łuska po łusce?

- W czymś mogę pomóc mała istoto? – zabrzmiał donośny głos.

- Czy jesteś mówiącym kamieniem? – zapytała Lan.
Grotę wypełnił śmiech.

- Nie. Nie jestem kamieniem. Jestem Norakam i tu mieszkam. A ty kim jesteś i czego chcesz w moim domu? Krasnalem na pewno nie, nie pachniesz tak smacznie.

- Nazywam się Lucy i szukam zaginionych krasnoludów. Nie widziałeś ich może?

- Której części z "nie pachniesz tak smacznie" nie zrozumiałaś, Lan?

- Czyli ich widziałeś? Możesz mi powiedzieć, gdzie ich znaleźć?

- Lan, Lan, Lan... czy ktoś ci mówił, że nie jesteś zbyt bystra?

- Moja siostra Lucy ciągle to powtarza. Mógłbyś się pokazać? Nieuprzejmie jest rozmawiać z kimś, nie pokazując się.

Nagle Lucy spadła ze skały, zaś skała obróciła się, wyciągnęła szyję i ukazała ślepia, paszczę i kolekcję zębów.

- Czy tak jest lepiej, Lan?

- Norakami, jesteś smokiem? – zdziwiła się Lan – Czy to znaczy, że te krasnoludy są u ciebie?

- W pewnym sensie, tak.

- Mógłbyś je uwolnić?

- Nie. Raczej nie. A przynajmniej jeszcze nie. Dopiero jak skończę trawić. A to nie jest widok, który chciałabyś oglądać, Lan. – wyjaśnił smok i Lan w końcu załapała aluzję. – Dlaczego się smucisz, Lan? Przecież to nic strasznego w martwym krasnoludzie, wręcz przeciwnie.

- Chciałam pomóc pani Aishuu, a nie mogę tego zrobić, jeśli nie znajdę zaginionych krasnoludów. Bez nich rada nie może przeprowadzić jakiegoś rytuału, a bez rytuału pani Aishuu nie wymieni swoich towarów, po co tu przybyliśmy. I wiesz, że to nieładnie zjadać kogokolwiek?

- Rytuału powiadasz? A zastanawiałem się, czemu go jeszcze nie przeprowadzili... już prawie czas. I nie tylko zjadanie krasnoludów nie jest nieładne, ale sam Arkath mi na to pozwala. – a widząc zdziwienie Lan, doprecyzował – Smoczy Bóg krasnali.

- Ale dlaczego?

- Och, pozwól, że przedstawię ci Surtura i jego kolegów. Przywitajcie się, Surt. – z głębi groty wyszedł ognisty olbrzym z płonącą brodą, a za nim kolejni i serdecznie pozdrowili Lan, która odwzajemniła ich gest. – Surtur należy od gigantów i żyje tu pod górami. Krasnale o niczym nic nie wiedzą. Surtur jest też częścią rytuału, o który pytałaś. Widzisz Lan, krasnale sądzą, że gdy zbliża się erupcja lawy, skacząc do niej mogą zmienić się w olbrzymy. Prawda jest taka, że są smakowitym prezentem dla mnie. Zaś Surtur i jemu podobni wspinają się na górę i podają za przekąski, których lawa odmieniła. Mi to pasuje, bo mam źródło jedzenia. Surtowi pasuje, bo jego rasa uwielbia majsterkować w kuźniach, a wyjście z tych ciemnych grot jest jakby dla nich nagrodą. Arkathowi też to pasuje, bo pozbywa się ze swojej rasy najgłupszych osobników. "Dobór naturalny", jak to określa.

- To... to dość okrutne. Czy nie da się wyjaśnić krasnoludom, by nie popełniały skakały tu w dół? Mogą ci przecież zawsze zrzucić jakiś smaczny obiad.

- Wierz mi Lan, wielu już próbowało, ale są zbyt uparci i nie przyjmują nic do wiadomości. Arkath więc uznał, że nie warto dalej próbować… choć osobiście myślę, że chce mieć trochę rozrywki. A teraz wracaj na powierzchnię Lan i weź ten kamień. Surt, daj Lan "święty" kamień. – olbrzym wręczył jej jeden z klejnotów jaki widziała nad jeziorem, tyle że chłodny – Przekaż go radzie. To tego szukały zaginione krasnale, które zamiast tego znalazły mnie. Dzięki temu rada będzie wiedzieć, że już czas na rytuał. I chyba nie muszę mówić, żebyś nic nie wspominała krasnalom o tym, co tutaj zobaczyłaś i usłyszałaś? Tak? A więc żegnaj Lan...

Gdy odeszła, Surt zadał jedno tylko pytanie Norakamowi:

- Czemu jej zwyczajnie nie zjadłeś?

- A wiesz, że to jest bardzo dobre pytanie?


Gdy Lan wróciła, a kamień został oddany rajcom, kupcy mogli w końcu dopełnić targów i przed ratuszem stanęło drzewo iglaste z Listmooru, kule lodowe powieszono na gałęziach, a świecącym księżycowym jedwabiem owinięto całe drzewko. Na czubku zaś wylądowała czerwona czapka z białym pomponem, którą "ktoś" przypadkowo tam rzucił. Rozpoczęły się świętowanie i przygotowania do rytuału. Gościem honorowym została Lan.

- W imieniu wszystkich krasnoludów z Tor-Hallr chciałbym ci podziękować, za ocalenie naszego miasta i doprowadzenie do skutku tego święta. - rozpoczął mowę przewodniczący rady miejskiej. - Przyjmij z naszych niskich rąk ten oto prezent, Kamień Runiczny, który sprawi, że wszyscy twoi wrogowie spłoną w gniewie Arkatha! - po czym wręczył niewielki zwykły kamień z dziwnym symbolem.

- Dziękuję. Masz Lucy. Tobie bardziej się przyda, gdy znów się gdzieś zgubisz. Będziesz miała czym się ogrzać. - radca na te słowa zrobił kwaśną minę, ale powstrzymał się od komentarza. - Burmistrzu...

- Królu... - skorygował radca.

- Naprawdę? Jesteś królem? Władcą wszystkich krasnoludów?

- Nie, nie, nie. Jestem królem tego miasta, wybranym przez członków naszej rady na ich przewodniczącego. Władcą krasnoludów jest Król pod Górami.

- Czyli jesteś tak naprawdę burmistrzem?

- No... tak. Tak można by to ująć - odparł z rezygnacją "król".

- Burmistrzu, czy musicie przeprowadzić ten rytuał? Nie możecie zrzucić w dół kosz owoców jako dar? To przecież marnowanie życia. - próbowała przekonywać Lan.

- Skok do wulkanu to najwyższe wyróżnienie wśród krasnoludów! - rozpoczął tyradę król. - Tylko najodważniejsi spośród nas i pobłogosławieni przez Arkatha mogą dostąpić zaszczytu...

Ale dalszych słów Lan nie usłyszała, bo Lucy chwyciła ją za rękę i czym prędzej odciągnęła na sam skraj tłumu, który nagle bardzo uważnie zaczął słuchać lekcji historii z domieszką teologii.

- Lan, Lucy, chodźcie ze mną – zaczepiła Aishuu, gdy tylko je zauważyła. – Muszę wam podziękować za wszystko. Dzięki wam uzyskałam pozwolenie na odwiedzenie tutejszej góry i to akurat dzisiaj. Gdyby ten "kryzys" trwał dłużej, cała moja wypraw poszłaby na marne.

- Jak to? Przecież dostarczyłaś towary na święto rytuału?

- Towary to tylko dodatek, który miał zagwarantować przychylność krasnoludów. Przybyłam tu z innego powodu. Chodźcie ze mną, a pokaże wam coś wspaniałego.

- Dokąd?

- Na powierzchnię.

Na zewnątrz była noc, zimna, ale nie mroźna i bez żadnej śnieżycy. Chmur też nie było, zaś księżyc świecił w pełni. Aishuu, Lan i Lucy stały na wierzchołku góry. Tym razem wszyscy odpowiednio odziani, choć bez czapek. Kamień idealnie się sprawował, wytwarzając strefę ciepła.

- Na co czekamy? – zapytała Lan

- Cierpliwości, zaraz się zacznie. – uspokoiła Aishuu

I rzeczywiście, zaczęło się. Zewsząd nadlatywały... jakby motyle, a może ćmy? Zmierzały ku górze, a następnie ku księżycowi. Pojawiało się ich coraz więcej.

- Co się dzieję?

- To dusze zmarłych. Raz do roku przejście między światami jest otwarte i zmarli przechodzą na tamtą stronę. Cieszę się, że zdążyłam, a to dzięki wam. – wyjaśniła Aishuu.

Jeden z "motyli" podleciał do Lucy, zakrążył kilkukrotnie wokół niej, zatrzepotał skrzydłami, po czy odleciał z innymi.
temat: Świąteczna przygoda w Tor-Harrl

powered by phpQui
beware of the two-headed weasel